Burza kołuje nad moim domem. Od czasu do czasu i piorun walnie to z jednej, to z drugiej strony. Pies leży na fotelu obok i śpi. Żywioły przyrody mu nie przeszkadzają. Chmury wycisnęły z siebie tylko kilka kropli. Susza trwa nadal. Nie słychać wody rozbijającej się o skały. W rzece jej coraz mniej, za to coraz więcej głazów. Kiedy pada regularnie, to potoki szybko wzbierają i rząd ogłasza alert przeciwpowodziowy. Gdy chmury obdarzają ziemię większą ilością swego potu, droga staje się nieprzejezdna. Ale dziś, pomiędzy rzadkimi piorunami, cisza i monotonność.
Wiatr również się uspokoił. Idealne warunki na refleksje.
Zacznę od tej dla mnie najważniejszej – o Jerzym Klimie, który zmarł 11 maja, już pół roku temu, i został pożegnany przez oddanych przyjaciół, główne mieszkających w Kanberze. W nekrologach i eulogiach wymieniono Jego uzdolnienia i wysokie kwalifikacje; funkcje zawodowe i społeczne, jakie pełnił, oraz godny podziwu takt towarzyszący wszystkim jego kontaktom z ludźmi.
Jurka poznałem w początkowym okresie mojej pracy w Ministerstwie Imigracji w Brisbane, kiedy pełniłem funkcję kierownika Służby Tłumaczeń. Jurek był już doświadczonym, z renomą, tłumaczem w Kanberze, ale prosił mnie, sztubaka w tej dziedzinie, o różne opinie dotyczące jego pracy. Przy tłumaczeniu tekstów pisanych przez urzędników bardzo często ujawniają się błędy w oryginałach. Często walczyliśmy o zmiany w oryginalnych tekstach, mimo faktu, że mój angielski nie był i nadal nie jest „perfect”.
Ministerstwo Opieki Społecznej wydawało wówczas miesięcznik dla rencistów. Jurek tłumaczył angielską wersję na język polski. Po pewnym czasie zapytał mnie, czy zgodziłbym się zostać sprawdzającym jego pracę, czyli być jego „checkerem”. Krótko po tym pytaniu zaczęliśmy współpracę, która trwała aż kilkanaście dobrych lat. W końcówce zamieniliśmy się rolami. Ja tłumaczyłem, On sprawdzał. Oczywiście, tak długi okres dobrze układającej się współpracy tworzy więź międzyludzką, nawet jeśli ma ona charakter pisemny i telefoniczny.
W tamtym okresie często latałem do Kanbery na różne szkolenia i odprawy. Było to okazją do poznania państwa Stasi i Jurka Klimów. Później, gdy zostałem prezesem RNPA, zdarzało mi się też podróżować do Kanbery w celach społecznych. W ramach tychże społecznych obowiązków dotarłem kiedyś małym daihatsu do Maitland, gdzie odbyłem długą rozmowę z ówczesnym prezesem Związku Polaków w Maitland Feliksem Danglem i jego zespołem. Przy tej okazji pokazano mi książkę Jurka poświęconą Polakom żyjącym w Maitland. Nigdy się nią nie pochwalił.
Dopiero ostatnio zauważyłem, że Lech Paszkowski i Jerzy Klim mieli podobne doświadczenia życiowe po zakończeniu Drugiej Wojny Światowej. Obu wywieziono na roboty do Niemiec, obaj zostali wyzwoleni przez aliantów i obaj utrzymywali się w tym kraju ucząc innych języków obcych. Obaj mieli wówczas tylko przedwojenne matury. To świadczy zarówno o ich talentach, jak i o poziomie przedwojennego liceum.
Dr (od 1970 r.) Jerzy Klim uczynił wiele dobra Polonii australijskiej. W 1952 r. brał udział w tworzeniu Stowarzyszenia Polskiego w Newcastle, był prezesem Związku Polaków w Maitland (od 1958 r.), współzałożycielem polskiej sekcji radiowej w Kanberze, w okresie pierwszej Solidarności działał w komitecie „Pomóż Polsce Żyć” (Help Poland Live), był pierwszym prezesem Rady Organizacji Polskich w ACT i wydawał kwartalnik Rady. Od 1985 do 1999 r. był rzecznikiem naczelnej organizacji polonijnej w Australii, której obecną nazwą jest Rada Naczelna Polonii Australijskiej. W ostatnim okresie swej pracy dla RNPA prowadził rozmowy z prof. Dennisem Pierce’m, ówczesnym przewodniczącym Australijskiej Rady Prasowej (Australian Press Council).
Ta, na wniosek RNPA, orzekła że dziennik The Australian powinien przeprosić na łamach Polonię australijską za niewłaściwe nazywanie niemieckich obozów koncentracyjnych polskimi. Ponieważ przeprosiny nie ukazywały się, więc to właśnie rzecznik RNPA poprosił przewodniczącego ARP o interwencję. Profesor ją obiecał. Po pewnym czasie zadzwonił i powiedział, że The Australian zagroził, iż w przypadku dalszego nacisku wycofa się z Australijskiej Rady Prasowej.
Dr Klim był człowiekiem pryncypiów. Nie wiąże się z jego osobą żadna afera, nigdy nie wykorzystywał pracy społecznej do osobistych korzyści, nigdy nie stworzył sytuacji, w rezultacie której ucierpiałaby organizacja polonijna, czy Polonia jako całość. Był bezkonfliktowy. Ponadto miał w sobie godność, która nie zostaje przypisana każdemu.
Państwo Klimowie często spędzali wakacje na Złotym Wybrzeżu. Odwiedziłem ich wraz z moją żoną, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Brisbane. Spotkanie pełne interesujących, bogatych dyskusji dobrze pamiętamy. W roku 2007 przeprowadziliśmy się do dzikiej głuszy i kilka dni później wyjechaliśmy na zakupy na cały dzień. Po powrocie znaleźliśmy wiadomość, że państwo Klimowie, wracając do Kanbery, zamierzali skręcić, aby zobaczyć się z nami. Żałujemy bardzo, że się rozminęliśmy.
***
Niedawno, 21 października, zmarł Gough Whitlam, premier Australii w latach 1972 – 1975. W tym tak krótkim okresie zmienił państwo. Podał rękę Aborygenom, nawiązał stosunki z Chinami. Popełnił też błąd uczciwego polityka, który zaufał najbliższym współpracownikom – wicepremierowi i ministrowi d/s minerałów i energii. Obaj niezależnie, w dwóch różnych sprawach, na piśmie, zaufali osobom niegodnym zaufania, po czym skłamali premierowi, że nie dawali tym ludziom rekomendacji. Ich stanowisko premier powtórzył w parlamencie.
Chodziło o drobiazg – o uzyskanie miliardowych (wówczas) pożyczek, od których pośrednikom zagwarantowano procent i na piśmie stwierdzono, że działają z upoważnienia rządu australijskiego. Ujawnienie tego faktu w parlamencie i mediach jak również zablokowanie przez opozycję ustawy budżetowej spowodowało, że gubernator John Kerr zdymisjonował premiera i powołał na to stanowisko szefa opozycji Malcolma Frasera. Wprawdzie tymczasowo, do najbliższych wyborów, które odbyły się krótko po decyzji, ale ta decyzja wywołała ogromne kontrowersje.
Gubernator Australii, powoływany przez królową na wniosek premiera, ma prawo odwołać tego, któremu zawdzięcza swe stanowisko. Władcy kolonii zadbali o to, zanim jej udzielili niepodległości. Rzecz jednak w tym, że gubernator (podobnie jak królowa) powinien korzystać z rady premiera. Ówczesny gubernator nie dotrzymał tej zasady. Znawcy konstytucji spierają się o legalność tamtej decyzji do dzisiaj. Wydarzenia prowadzące do tej słynnej dymisji stanowią treść serii telewizyjnej, pt. „Dismissal”.
Warto też obejrzeć, oparty na prawdziwych wydarzeniach, film „Sokół i bałwan” (The Falcon And The Snowman). Emerytowany agent FBI załatwia synowi pracę w agencji wykonującej zlecenia CIA. Ten zauważa, że wśród materiałów dostarczanych dla zleceniodawcy znajdują się liczne doniesienia dotyczące sytuacji w Australii. Były to właśnie lata Whitlama. Dla idealistycznie nastawionego chłopaka jest to fakt szokujący. Zdaje sobie sprawę, że CIA nie prowadzi działalności obronnej, ale wtrąca się w sprawy innych krajów, nawet sojuszniczych. Decyduje się na przekazywanie tajnych informacji Związkowi Radzieckiemu i w tym celu on wraz z kumplem, nawiązują kontakt z ambasadą ZSRR w Meksyku. Ostatecznie następuje wpadka i obaj koledzy otrzymują wysokie wyroki więzienia.
W dniu 18 lutego bieżącego roku The Australian opublikował artykuł „Boyce nadal wierzy, że CIA zdymisjonowała Whitlama”.1) Po spędzeniu 25 lat w więzieniu, Boyce upiera się, że jego agencja odegrała rolę w tej dymisji. Mało tego, twierdzi, że gubernator, Sir John Kerr, był sługusem CIA. W kręgach CIA mówiono o nim „nasz człowiek Kerr”. Twierdzi również, że sługusami byli też czołowi działacze związkowi w tamtym okresie. Boyce pracował jako operator telexu. Otrzymywał tajne wiadomości ze stacji szpiegowskiej w Pine Gap, w centralnej Australii, które rozszyfrowywał i przekazywał innym jednostkom.
Jego zdaniem Stany Zjednoczone oszukiwały Australię. „Mój rząd zdradził mnie znacznie wcześniej zanim ja go zdradziłem.” Boyce powiedział podczas wywiadu, że CIA obawiała się, iż rząd laborzystowski mógł się wycofać z porozumienia w sprawie Pine Gap, zagrażając współpracy wywiadów. Czyżby gubernatora Kerra należało włączyć do pocztu niektórych przywódców?
***
W Polsce duże zmiany w kierownictwie partii rządzącej. Co one oznaczają? Czy same awanse kierownictwa? Przyjrzyjmy się temu bliżej. Premier obejmuje funkcję przewodniczącego Rady Unii Europejskiej. Nie wiem, na jakich warunkach, ale przesłano mi warunki, na jakich funkcjonuje prosty poseł do Parlamentu Europejskiego (tu moje podziękowania dla Janka Tkaczyka). Otóż pensja podstawowa wynosi 26 tys. zł miesięcznie, na zatrudnienie pracowników biura 75 tys. miesięcznie, na utrzymanie biura 18 tys. miesięcznie, za wykonywanie mandatu (cokolwiek to znaczy, przypuszczam, że za istnienie) 17 tys. miesięcznie. Ponadto 1270 zł za każdą obecność na sesji plenarnej.
Każdy poseł należy do jakiejś europejskiej frakcji partyjnej i za to członkostwo otrzymuje wynagrodzenie. Najwięcej płaci Europejska Partia Ludowa – 84 tys. rocznie. Trudno przypuszczać, że różnice między partiami są bardzo duże, bo w przeciwnym wypadku wszyscy posłowie należeliby pewnie do partii ludowej. W końcu przecież poświęcają się dla ludu, czyżby nie? Po przepracowaniu jednej kadencji i osiągnięciu 63 lat otrzymuje się emeryturę w wysokości 4600 zł miesięcznie. Za uczęszczanie na kurs językowy Unia płaci 21 tys. zł. Ponadto takie drobiazgi jak jak bezpłatne przeloty samolotem, refundowana opieka medyczna i służbowy samochód z dodatkiem 2 zł za każdy przejechany kilometr. Żyć nie umierać teraz i po delegacji do Unii. Emerytura unijna nie będzie kolidowała z niemałą polską.
A jaka jest władza przewodniczącego Rady Unii Europejskiej? Prawdopodobnie żadna, bo wszystkie istotne kompetencje posiadają inne ciała unijne.
Minister Spraw Zagranicznych awansował na marszałka Sejmu RP. Teoretycznie na drugą w kolejności funkcję w państwie (po prezydencie). Uposażenie z pewnością wyższe niż prostego ministra. A zakres władzy? Otwiera i zamyka posiedzenia plenarne, udziela głosu, może nieco utrudnić działanie opozycji. Ale skończyły się atrakcyjne podróże według własnego uznania. Podobnie oficjalne kontakty z politykami z pierwszych stron globalnych gazet. Rzadko który ma czas na spotkania z otwierającymi i zamykającymi sesje. Natomiast marszałek sejmu przyjmuje delegacje głównych organizacji polonijnych. W przeszłości byłem podejmowany spotkaniami dwukrotnie.
Ponieważ wymienione awanse dotyczą osób o nieograniczonych ambicjach, więc nazwałbym te awanse kopniakami w górę. Mimo faktu, że obecna pani premier awansowała właśnie z funkcji marszałka sejmu. Nie sądzę jednak, aby takie rozwiązanie zostało powtórzone w najbliższej przyszłości, z kilku powodów. Uważam, że kraje zachodnio europejskie nie chcą wojny i polityka w jej kierunku musiała być dla nich odrażająca. Nie oczekujmy atrakcyjnych propozycji w Unii dla polskich polityków. Nowa pani premier dała się poznać w roli ministra zdrowia, jako osoba odważna i z pewnością nie liczy na karierę w Brukseli. Jest też nowy minister spraw zagranicznych, którego przyszłość w Platformie Obywatelskiej zależy od umiejętności wypracowania nowej, realistycznej polityki zagranicznej, w tym polityki wobec Polonii.
Janusz Rygielski
1. http://www.theaustralian.com.au/national-affairs/boyce-still-believes-cia-dismissed-whitlam/story-fn59niix-1226829787106#
|