Od Redakcji: za zgodą autorki Ewy Stachniak oraz wydawnictwa Znak Literanova drukujemy fragmenty powieści o carycy Katarzynie II. OPIS:Kiedy młodziutka księżniczka Katarzyna przybyła na cesarski dwór, by poślubić przyszłego cara Piotra III, jej życie przestało należeć tylko do niej. Jej nieszczęśliwe małżeństwo było niewyczerpanym tematem dworskich plotek, a gdy szła pałacowymi korytarzami setki par oczu usiłowały przeniknąć jej suknię i odgadnąć, czy wreszcie udało jej się zajść w ciążę, by dać Rosji upragnionego następcę tronu.
Jako caryca szybko nauczyła się ukrywać wszystkie radości i smutki, bo każda słabość mogła zostać wykorzystana przez przeciwników w politycznej grze. Mimo to Katarzyna pozostała kobietą z krwi i kości, pełną zwyczajnych trosk, marzeń i namiętności.Jak udawało jej się dokonać trudnych wyborów pomiędzy głosem serca a racją stanu? Czy władza i korona były dla niej ważniejsze niż rodzina i miłość?
Ewa Stachniak, autorka bestsellerowej powieści „Katarzyna Wielka. Gra o władzę”, opisuje rozterki carycy w mistrzowskiej, porywającej prozie. „Cesarzowa nocy” to niezapomniana opowieść, ukazująca nieznane, prywatne oblicze jednej z najpotężniejszych władczyń w dziejach. Intymna spowiedź cesarzowej, która miała wszystko, czego zapragnęła… a może wszystko, prócz najważniejszego?
Więcej o Autorce i o książce
FRAGMENTY. Jej lewa dłoń zaciska się na klamce. Jeszcze jedno niezgrabne
szarpnięcie i dźwignie się z toalety. Jak tylko bol trochę zelżeje, przyrzeka sobie.Baletnice, wspomina, suną lekko po scenie nawet wtedy, gdy
to boli.
Teraz, myśli.
Do góry.Ale mięśnie i kości ją zdradzają. Zsuwa się na podłogę jak
marionetka, ktorej ktoś poprzecinał sznurki. Jak te, przy ktorych Piotr majstrował, dopoki nie chodziły przesadnie zawadiackim krokiem. Albo marszczyły nosy jak kroliki. Albo rozsypywały się
w bezradny stos drewnianych kończyn.
Nie umarłam, myśli. Tylko się przewrociłam. Powtarza te słowa kilkakrotnie w myślach, bo zanim każde
z nich do niej dotrze, mija dużo czasu. Tylko? Się? Przewrociłam? Jej pole widzenia zawęziło się do kilku cali. Widzi tylko deski,
z ktorych zbudowana jest toaleta, ich kunsztowne faliste linie,
słoje z plamkami jaśniejszego drewna wewnątrz. Niezrozumiałe, lecz piękne. Żyłki na marmurowych płytach też przyciągają jej wzrok. Białe,
brązowe, szare, czerwone, kolory sączą się z drobniutkich pęknięć. Jest też skora na jej dłoniach, piegowata, pełna bruzd i nabrzmiałych
żył. I rąbek jej mankietow, wyszywanych tak misternie, że
nie potrafi dostrzec ani jednej srebrnej nici, bo wszystkie stapiają
się w liście dębu i żołędzie. Kiedy odrobinę uniesie głowę, widzi
strumień światła wpadający przez okno. Drobne pyłki tańczą
w nim balet pełen radosnych piruetow i szaleńczych pościgow.
Na zewnątrz, za drzwiami wahadłowymi męski głos pyta:
– Czy widziałyście dziś rano Jej Wysokość?
Służący jej szukają. Wiszka, ktora zawsze wie o wszystkim,
przysięga, że nie widziała, by jej pani gdzieś wychodziła. – Posłuchajcie – nalega Wiszka – pelisa nadal tu wisi. Jej Wysokość
nie wyszłaby na zewnątrz w taki mróoz bez futra. Bawimy się w chowanego, stwierdza Katarzyna. Wesołość kipi w niej, wciągając ją w dawne wspomnienie dziecięcej
przyjemności. Jest pod łożem i zatyka nos, żeby nie kichnąć,
bo pokojowki nie odkurzają pod łożami, o ile tylko mogą się od
tego wymigać. Ktoś wchodzi do pokoju, a ona jest przekonana,
że to Babette, ktora przyszła jej szukać, ale przecież guwernantka
nie ubiera się w satynę. I jest jeszcze ktoś, bo widzi parę męskich
butow ze srebrnymi klamrami.
Spod łoża Zofia – bo tak ma wtedy na imię – widzi, jak
unosi się rąbek szeleszczącej sukni. Na podłogę opada falbaniasta
halka, odsłaniając białe pończochy ze szkarłatnymi
podwiązkami i satynowe pantofelki na zwężających się obcasach.
|
Męska dłoń sunie w gorę po nodze kobiety. – Tak długo czekałem – mruczy głos. Kobieta chichocze i odpycha rękę. – Teraz – błaga mężczyzna. – Poki wszyscy myślą, że jesteś
w ogrodzie.[]
– Czy tak właśnie myślą? – droczy się kobieta szeptem. Beztroskim,
a jednak znajomym. Matka? Czy to możliwe? Wśrod przyciszonych wybuchow śmiechu łoże nad nią ugina
się i zaczyna kołysać. Na podłodze ląduje kamizelka, a po niej
bryczesy i biały gorset. Płyną wymawiane połgłosem zaklęcia. Obietnice miłości.
Tęsknoty.
Kiedy do jej uszu dobiegają jęki rozkoszy, Zofia wsuwa rękę
pod własną halkę, w to miejsce pomiędzy udami. Trzyma ją tam.
Przyciska mocno. Mocniej. Aż wreszcie czuje leciutkie drżenie.
Słodkie i lepkie jak miod.
Na zewnątrz toalety nie ustaje walenie w drzwi. – Wasza Wysokość – słyszy Katarzyna. Głos mężczyzny jest
przestraszony. – Czy Wasza Wysokość tam jest? Czy ktoś z nas
mogłby wejść? Może Anna Stiepanowna?
Anna Stiepanowna? Queenie! Szczeka pies. Szczeknięcie przemienia się w pełen tęsknoty
skowyt. Tyle było psow, myśli Katarzyna. Skocznych, sapiących,
przebiegłych, urwisow. Ktory to z nich? Bol w jej głowie rozszczepił się na niezliczone mniejsze bole;
niektore z nich to zaledwie ukłucia, a inne – palące ciosy.
Coś mi się stało, myśli. Udaje jej się przekręcić głowę na bok. Leży na podłodze. Ale
dlaczego? Czy się przewrociła? Kiedy? I czemu nie może wstać? Ani nic powiedzieć? Stało się z nią coś niedobrego. Coś, czego nie przewidziała.
Co przeoczyła. Czy jestem chora? Otruta?
Strach przyspiesza jej myśli. Kiedy już wpuści się strach do
serca, będzie rosł. Ale jest sposob, by go powstrzymać. Trzeba
pomyśleć o twarzach wykrzywionych szyderczymi uśmiechami.
Radujących się na myśl o jej nieszczęściu. Twarzach plotkarzy,
rozpowiadających wokoł swoje kłamstwa. Stare czy nowe, ale zawsze
perfidne. O tym, jak ujrzawszy swojego syna po raz pierwszy,
nazwała go „kałmucką małpą” i odmowiła zbliżania się do niego. Jak co rano odurza się szampanem i węgierskim winem. Jak bierze
sobie kochankow, po czym zabija ich, kiedy już nie są w stanie
jej zaspokoić.
Przypomnienie sobie tych złośliwości, tych chichotow zawsze
pomaga. Nic szybciej nie buduje oporu. Nie pomaga w wytyczeniu
kierunku działania.
Potrzebuję pomocy. Teraz. Szybko. Szczęśliwie służący przestali zadawać swoje bezsensowne pytania.
Teraz probują otworzyć drzwi. Czuje, jak napierają na jej
ciało. Mocno. Boli, kiedy tak robią, bo ostra krawędź drzwi wbija
się w zaognioną skorę na jej chorej nodze. Krew musi wyciekać
na jej halki, plamiąc materiał. Moja krew musi zostać w środku, usiłuje powiedzieć, ale jej
wargi się nie poruszają. Podobnie jak noga, kiedy chce przesunąć
ją tak, żeby nie działa jej się krzywda.
– Wezwijcie natychmiast doktora Rogersona – krzyczy mężczyzna. Doktor Rogerson, jej nadworny medyk, przybył ze Szkocji.
To posępny hazardzista, ktory często mawia, że Szkoci nie przepadają
ze sobą nawzajem. Ma rudawe włosy, gęste jak u ostrzyżonej
owcy. Na jego policzkach widnieją dzioby po ospie, a pod
oczami sine worki. Co powie?
Że to wyjątkowo silna migrena?
Trucizna? Może aqua tofana? Choć niewątpliwie zagadkowe, pytania te nie są szczegolnie
niepokojące. Ani pilne. Ponieważ fala bolu opada i teraz Katarzyna
czuje spokoj. Jej powieki zamykają się...
Kaniow to polskie miasto, własność bratanka Stanisława. Kilka
dni wcześniej w rosyjskim Kijowie przybywający z wizytą polscy
szlachcice spożywali jej jadło, pili jej wino i knuli swoje mniejsze
i większe intrygi. O człowieku, ktory od dwudziestu dwoch lat
zasiada na ich tronie, mowili z rozdrażnieniem. Skarżyli się, że
Stanisław ciągle lamentuje nad wyginięciem starożytnych cnot
i pogrąża się w melancholijnych rozmyślaniach. Straty Polski to
zawsze ich wina, a nie jego. Kto go popiera? Poeci? Malarze, ktorych zatrudnia? Rzeźbiarze,
ktorym płaci za budowanie pomnikow niegdyś zwycięskich
polskich krolow? Słabość charakteru to morze, w ktorym toną
cnoty i talenty. Lata temu Stanisław był jej ukochanym, ale przeszłość jest dalekim,
obcym krajem. Jej Rosja się rozrasta. Jego Polska – kurczy. Uczyniła go krolem. Do niego należała decyzja, czy chce być jej
lojalnym sprzymierzeńcem, czy przeciwnikiem. Nie jest ani jednym,
ani drugim. Człowieka raz wyniesionego na tron da się stamtąd strącić;
Katarzyna wie o tym lepiej niż ktokolwiek inny.
– Książę Poniatowski – anonsuje lokaj, używając jego nazwiska
rodowego, kiedy Stanisław wchodzi do sali audiencyjnej ubrany
w jedwab w kolorze kości słoniowej. Jego krok jest nieco sztywny,
lecz pełen gracji. Nie „krol Polski”? Czy ma to wziąć za oznakę jego skromności? Chęć uniknięcia
krolewskiej etykiety? Czy za sprytne zagranie na jej uczuciach? Czy będzie się też zwracał do niej per „Zofio”? Albo przywoła
wspomnienie corki, ktorą kiedyś mieli?
Jej wzrok przesuwa się po twarzy krola. Ma pięćdziesiąt pięć lat,
a jego młodsze „ja” wciąż odbija się w brązowych oczach, delikatnie
zarysowanej szczęce, w dołeczkach w jego – urożowanych dziś –
policzkach. Wyprostowany, gibki i nadal przystojny, choć, przy
bliższym przyjrzeniu się, odrobinę zmęczony życiem. Jego twarzy
czas nie zeszpecił. Repnin napisał jej: „Nie pije nawet kieliszka
wina do obiadu, co w Polsce uważa się za ujmę, a nie cnotę”.
Wokoł nich słychać skrobanie, szuranie stop, wstrzymane oddechy. Potiomkin zapytał z tym swoim dziwnym uśmieszkiem:
„Nie żałujesz ani trochę, Katinko? Czy nie mowiłaś mi, że był
kochającym i kochanym?”.
W krotkowzrocznych oczach Stanisława jej postać musi być
zupełnie zamazana. Kiedy jest już na tyle blisko, że może rozrożnić
jej rysy, obciąga na sobie kurtkę i wygładza koronkowe mankiety.
Ten gest ma w sobie coś rozpaczliwego, jakby Stanisław
nagle stwierdził, że ubrał się niewłaściwie. Kurtka przylega ściśle
do jego smukłej figury, brzegi są sztywne od srebrnego haftu. Jak
pancerz, myśli Katarzyna. Albo tarcza. Potiomkin powiedział:
– Bądź szczera, Katinko. Przyznaj: polska korona była fatalnym
podarunkiem.
Katarzyna II mal. Dmitrij Levitsky |
Stanisław składa ukłon i podnosi głowę. Jego wzrok przesuwa
się po jej twarzy, rękach, po zaokrąglonej talii. Zbyt gładko, myśli
Katarzyna. Czy on zawsze miał takie wąskie wargi? – Witamy krola Polski na naszym dworze – mowi i wyciąga
dłoń. Stanisław ujmuje ją czule i składa na niej pocałunek, z uszanowaniem
należnym świętym relikwiom. Jego własna ręka jest
wiotka. Czy polscy szpiedzy nie uprzedzili go, że caryca ceni sobie
mocny uścisk dłoni?
Wskazuje gestem drzwi. Nie warto zwlekać z tym, co nieuniknione. – Przejdźmy do gabinetu, monsieur – proponuje. Dłoń Stanisława zanurza się w kieszeni na jego piersi. Wyciąga
z niej plik papierow i kładzie sobie na kolanach. – Proszę, madame, czy zechciałaby pani rozważyć moją propozycję? Dłonie wykonują zamaszyste gesty, koronkowe mankiety trzepoczą.
Przemowa Stanisława jest dobrze przygotowana: Rosja
znow ruszy do walki przeciw Turkom. To nieuniknione, a wtedy
Polska będzie mogła przyjść jej z pomocą. Oferuje jej dwadzieścia
tysięcy żołnierzy, uzbrojonych i wyszkolonych. Będzie musiała
za to zapłacić, niemniej będzie to inwestycja. Mądra i korzystna.
Podbita Porta Otomańska przyniesie Rosji bogate tereny.[] Stanisław
widzi Polskę powiększoną, sięgającą Morza Czarnego. Silna
Polska będzie buforem pomiędzy Rosją a Prusami. – Spichlerzem i bulwarem dla naszych połączonych armii.
Zbiera papiery i podaje je Katarzynie.
– Ta skromna notatka – mowi – to zarys mojej propozycji. Zawsze ją bawi, jak wysokie mniemanie ludzie mają o sobie.
Krol, ktory nie potrafi nawet zapanować nad własnymi poddanymi,
chce armii, i w dodatku chce, żeby ona za nią zapłaciła.
Jak gdyby nie dała mu już wystarczająco dużo! I co za to dostała? Najpierw przeklęty bunt. Potem niekończące się petycje i intrygi. Wolałaby już grę w otwarte karty. Przyznanie się, że w Warszawie –
wśrod nieustannie walczących frakcji – bez swoich specjalnych
petersburskich wpływow Stanisław jest nikim. Polska, podzielona, forteca bez załogi. Po co psuć to, co działa
na korzyść Rosji? Wystarczy pozwolić walczącym frakcjom osłabiać
się wzajemnie. To takie proste.
Jednym ruchem ręki otwiera pokrywę swojego zegarka kieszonkowego. Spod niej spogląda na Katarzynę jej własna młoda
twarz. Stanisław wspomina ten czas, kiedy wymknęli się z pałacu,
żeby być tylko we dwoje. Jak wsiedli do sań i zakopali się
w futrach. W jednej chwili była w jego ramionach, a w następnej
wyrzuciło ją z pędzącego pojazdu. W śnieg. Uderzyła głową
o kamień. Myślał, że umarła. Modlił się do Wszechmogącego.
Ofiarował Mu swoje życie i szczęście w zamian za jej własne.
I wtedy ona otworzyła oczy. I go pocałowała. Jak można zapomnieć
takie chwile?
– Poprosiłem cię kiedyś, żebyś nie kazała mi być krolem, tylko
wezwała do siebie. Nadal tego pragnę – mowi i urywa, jakby jeszcze
się zastanawiał nad słowem, ktore zaraz wypowie: – Zofio. Jej serce zaczyna szybciej bić. Rozważa to, co przed chwilą
usłyszała. |