Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
12 lipca 2015
Gallipoli i UFO
Janusz Rygielski

Anzac Cove leży blisko końca Półwyspu Dardanelskiego, na południu, ściślej na południowym zachodzie. Wąska (od półtora do pięciu kilometrów) cieśnina stanowi jedno z dwóch takich gardeł, oddzielających Europę od Azji. Od czasów starożytnych Dardanelles spełniały kluczową, strategiczną rolę. Wojska Imperium Perskiego przeprawiały się przez cieśninę w najwęższym miejscu, ustawiając statki połączone linami. Później, dla ludów zamieszkujących brzegi Morza Czarnego była to jedyna droga morska w daleki świat. Walczyły o nią Turcja i Rosja. W roku 1915 cała cieśnina i ląd po obu jej stronach należały do Turcji.

Anzac Cove leży na zewnętrznej, północno-zachodniej części półwyspu, bardzo blisko od najwęższego miejsca cieśniny. Sto lat temu nie było rakiet balistycznych, pociski armatnie nie sięgały daleko. Oczywiste więc było, że dla Turków najlepszym miejscem obrony całej cieśniny były wzniesienia półwyspu położone w pobliżu tego wąskiego przesmyku. Od stuleci fortyfikacje były ukierunkowane na wroga płynącego cieśniną. Ponieważ jednak półwysep ma w tym miejscu zaledwie siedem kilometrów szerokości, więc wykorzystując istniejącą drogę, stosunkowo łatwo i szybko można było zbudować urządzenia obronne na jego zachodnim skraju.

Czytając opracowanie pary szkockich autorów, poświęcone kulisom inwazji na Galipoli, zastanawiałem się dlaczego na miejsce ataku wybrano Anzac Cove, a nie zatokę znacznie bliżej Konstantynopolu, u podstawy półwyspu, blisko granicy z Grecją. Różnica w odległości do stolicy Imperium Ottomańskiego, które rzekomo było głównym celem operacji, wynosiła ok. 60 km, co dla piechoty biorącej udział w tej kampanii mogło mieć ważne znaczenie. W tym, mało istotnym miejscu, ze strategicznego punktu widzenia raczej nie istniały urządzenia obronne. Historycznie to przez cieśninę starały się przedostać wraże wojska. W związku z tym nasuwa się pytanie: -Jak to się stało, że wojsko tureckie było ufortyfikowane po, zdawałoby się, niewłaściwej stronie półwyspu?

Właściwy atak piechoty jest zwykle poprzedzany strzelaniem z artylerii. Na Gallipoli alianci użyli armat sześć dni wcześniej, dając Turkom sporo czasu na poprawę zbombardowanch fortyfikacji. Jednak właściwe, od podstaw, ufortyfikowanie zachodniej strony wymagałoby dłuższych robót. Czy więc Turcy wiedzieli, że w tym miejscu będzie przeprowadzony desant? Anglicy zdawali sobie sprawę, iż Niemcy przechwytują ich depesze i potrafią je odszyfrować, cóż więc szkodziło wysłać tym samym kanałem informację o projektowanym desancie w Anzac Cove? Jest to oczywiście amatorska hipoteza, ale skoro zostało udowodnione, że operację „Gallipoli” zaprojektowano tak, aby się nie udała, to dodatkowe upewnienie się, iż na sto procent się ona nie uda, wydaje się pasujące do przyjętej koncepcji.


Dalekosiężnym celem tej operacji było zrobienie z Rosjan głupków. Wierzyć się nie chce, że po celowo nieudanym ataku na Gallipoli, nie wycofali się z koalicji. Car Mikołaj i szef jego armii okazali się kretynami, niezdolnymi do kierowania państwem. Mikołaja rozstrzelali czekiści. Szkoda tylko żony, dzieci i służby.

Tuż przed obchodami stulecia porażki, do Turcji pofatygowali się dziennikarze dziennika The Australian, którzy zauważyli, że prezydent Erdogan manipuluje historią. Większość władców manipuluje, starając się pomniejszyć znaczenie poprzedników i wynieść siebie na wyższy piedestał. Ci,którzy dokonują zmian ustrojowych, powiększają także błędy i wypaczenia wcześniejszych systemów. Wszystkim takim kombinatorom odwdzięczą się ci, którzy zajmą ich miejsce w przyszłości.

Cameron Steward, w korespondencji z Istambułu dla The Weekend Australian1), zauważył że Erdogan zmienia historię. Dowódcą operacji na Półwyspie Dardanelskim był Mustafa Kemal Ataturk, znakomity strateg i przyszły prezydent państwa, który zlikwidował kalifat i stworzył podstawy sekularnego, nowoczesnego państwa. Swoim wojskom wydał polecenie „Nie rozkazuję wam atakować, rozkazuję wam zginąć.” Nawiasem mówiąc, Turków na Gallipoli zginęło prawie dwa razy tyle, co aliantów. Ataturk potrafił wzruszająco wypowiedzieć się o poległych przeciwnikach „Wy, matki które wysłały swoich synów z daleko położonych krajów, wytrzyjcie swoje łzy; wasi synowie leżą teraz na naszym łonie w spokoju. Po utracie życia na tej ziemi, stali się również naszymi synami.” Te słowa można obecnie przeczytać w Anzac Cove.

Mustafa Kemal Ataturk twierdził, że walki na półwyspie zjednoczyły Turków. Erdogan wydał instrukcję przewodnikom oprowadzających turystów zagranicznych po Anzac Cove, aby przedstawiali walki na Gallipoli jako świętą wojnę z niewiernymi. Zbudowano też Centrum Interpretacyjne, w którym interpretuje się historię w taki właśnie sposób. Podobno zlecenie na budowę tego ośrodka otrzymała rodzina Erdogana. Dawniej przewodnicy mówili tak jak Ataturk „pokonaliśmy imperialistów.” Teraz obowiązuje wykładnia „pokonaliśmy niewiernych”. Była to „święta wojna”. Z listy męczenników poległych na Gallipoli skreślono tych, którzy nie byli muzułmanami.

W oczach globalistów prezydent Turcji stał się „bad guy”, ponieważ kiedy ISIS walczył z Kurdami o syryjską miejscowość Kobani, leżącą tuż przy granicy z Turcją, to wojska tego państwa niezbyt chętnie walczyły z ekstremistami, jednocześnie utrudniając dostawy broni dla Kurdów. To prawda, tylko dlaczego media typu The Australian nie zauważyły tej polityki wówczas, kiedy miała ona miejsce. Wydaje mi się, że dlatego, iż było to przed podpisaniem porozumienia Erdogana z Putinem w sprawie rurociągu South Stream, omijającego Ukrainę, która doiła gaz przesyłany do Europy, nie płacąc za niego.

Z walkami na Gallipoli wiąże się interesująca historia opisana w książce Johna Pinkney „Great Australian Mysteries”2). Otóż przedziwny incydent zdarzył się tam 28 sierpnia 1915 r. i obeserwowało go 22 członków Kompanii Polowej Numer Jeden Nowozelandzkich Inżynierów. Trzej z nich, saperzy F. Eichardt, J. Newman i R. Newnes, złożyli pisemne oświadczenia pod przysięgą (affidavit) dające opis tego, co widzieli, a więc:

„Incydent miał miejsce...rano, podczas ostatnich dni walki na Wzgórzu 60, w Zatoce Suvla. Dzień rozpoczął się czystym niebem, tak jak zwykle zaczyna się jakikolwiek piękny śródziemnomorski dzień, jakiego można było oczekiwać. Wyjątkiem było sześć – osiem chmur w kształcie bochenka chleba, wszystkie dokładnie takie same, unoszące się nad Wzgórzem 60. Pomimo bryzy o prędkości 4 do 5 mil, chmury te nie odlatywały. Również nieruchoma i spoczywająca na gruncie, pod tymi chmurami była podobna chmura. Była ona szara i wyglądała prawie jak bryła, stojąca okrakiem nad suchym łożyskiem potoku.

Żołnierze brytyjskiego pułku First Fourth Norfolk, byli wówczas widziani, jako maszerujący w górę łożyska potoku, w kierunku Wzgórza 60. Kiedy doszli do chmury, weszli prosto w nią, bez wahania. Kiedy ostatni rząd zniknął w niej, to ta chmura, w sposób nie rzucający się w oczy, uniosła się z ziemi i, jak jakakolwiek mgła czy chmura mogłaby, uniosła się i połączyła się z tymi innymi chmurami. W tym czasie grupa chmur unosiła się w jednym miejscu, ale tak szybko, jak chmura ‘naziemna’ podniosła się do ich poziomu, wszystkie wycofały się na północ, w kierunku Tracji (Bułgarii). W 45 minut wszystkie zniknęły z widoku.”

Anglicy przypuszczali, że grupa żołnierzy, którzy weszli w chmurę dostała się do niewoli. Kiedy trzy lata później Turcja poddała się, zażądali ich zwrotu, ale Turcja zapewniała, że nie miała z tymi żołnierzami do czynienia. Świadek zdarzenia, Nowozelandczyk, napisał: „Ci, którzy obserwowali incydent, ręczą za fakt, że żołnierze tureccy nie mieli z tą grupą kontaktu i jej nie schwytali.” Ci trzej żołnierze, którzy podpisali affidavit zawierający informację o tym, co widzieli, uczynili to w warunkach wojennych. Chodziło o los ich sojuszników. Kary za kłamstwo zawarte w takim dokumencie sto lat temu i na froncie musiały być bardzo wysokie. Nie mieli żadnego powodu, aby kłamać. W pobliżu nie było kamer, które mogłyby przynieść im sławę.


W tej samej książce Pinkney opisuje między innymi zdarzenie, które miało miejsce 19 października roku 1934. Miss Hobart - samolot pocztowy z pasażerami - leciał z Launceston na Tasmanii do Melbourne. Pogoda była idealna. O godz. 10.20, kiedy samolot był 13 km od Wilson’s Promontory, drugi pilot przekazał wiadomość, że wszystko jest w porządku, i że kapitan chciałby się spotkać z innym kapitanem na lotnisku, o godz. 11.30. Nie doszło do tego spotkania. Poszukiwania samolotu lub jego szczątków nic nie dały. Samolot po prostu zniknął. W tym czasie na Przylądku Wilsona pracowało dwóch geodetów. W gazecie The Age opublikowano informację, że słyszeli oni zbliżający się samolot, który o godz. 10.20 nagle zamilkł.

Trzy dni później The Age opublikował wywiad z J. Millingtonem - kapitanem statku Kooliga, który znajdował się niedaleko miejsca, w którym zaginęła Miss Hobart. Około godziny 7.30 po południu, dziewięć godzin po zaginięciu Miss Hobart, zauważył on i jego załoga, wielką, białą i nieruchomą flarę ponad morzem. Ta flara paliła się około czterech sekund. Dziesięć minut później pojawiło się drugie światło, tam razem koloru różowego, znikając po około dwóch sekundach. Statek popłynął w tamtym kierunku, aby uratować ewentualnych ocalonych, ale załoga niczego nie zauważyła. Na tej samej stronie The Age wykluczył możliwość sygnalizowania przez rozbitków, ponieważ samolot ten na swoim wyposażeniu nie posiadał flar.


Pinkney opisuje wiele innych, podobnych przypadków , wśród których chyba najbardziej niezwykłym było zniknięcie Cessny lecącej z Melbourne do King Island. Młody, ale doświadczony pilot z fantazją poleciał przywieźć kraby dla rodziców na kolację. Zachował się zapis jego rozmowy z obsługą lotniska Moorabbin, w trakcie której mówi o zbliżającym się do niego niezwykłym obiekcie. Ślad po nim zaginął. Zdarzyło się to w w 1978 r. i wywołało duże zainteresowanie mediów. W dniu 26 października 1978 r. zapytano w parlamencie federalnym ówczesnego ministra transportu Petera Nixona, co on wie o losie młodego pilota. Minister odpowiedział: „To jest jeden z niewielu momentów kiedy brakuje mi słów...Wszystko, co mogę powiedzieć to, że jest to tajemnica i wydaje się, że tajemnicą pozostanie.”

Pinkney napisał, że dziewczyna pilota powiedziała jemu i innym dziennikarzom, iż funkcjonariusze rządu zabronili jej rozmawiać na ten temat z mediami.

Janusz Rygielski

1. 18-19 kwietnia br.
2. John Pinkney, Great Australian Mysteries, The Five Mile Press, Rowville Victoria, 2004 r.