Rzeka Tara, łza Europy, jak ją czule nazywają Czarnogórcy, wypływa spod szczytów Komovi, na granicy z Albanią. Przezroczyste swe wody toczy do miasta Mojkovacz, gdzie przez wiele lat otrzymywała zastrzyk w postaci ścieków z kopalni i tak wzmocniona wciskała się w kanion niewiele płytszy niż Kolorado, należący do Parku Narodowego Durmintor. W latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, protest przeciwko zatruwaniu Tary był głośny w całej Jugosławii.
Obecnie w Mojkovaczu funkcjonuje oczyszczalnia, a jej apologeci zapewniają, iż nieco niżej, jak dawniej, wodę można pić prosto z rzeki. Spływ Tarą, u podnóża Durmitoru, uchodzi za jedną z największych atrakcji turystycznych w Czarnogórze.
Coś dla smakoszów. Na dziko, z biwakami i ogniskami, ale zorganizowany i reklamowany. Nie skorzystaliśmy. W górach szukaliśmy wolności i niezależności, a nie zorganizowanych turnusów. Ciekawszy wydał nam się Park Narodowy Biograd, leżący powyżej Mojkowacza. „Tam tylko las i nikt nie chodzi.” – zapewnili nas miejscowi. Nad stromymi, zalesionymi stokami, rozciągają się alpejskie łąki, gdzie żyją pasterze, mieszkający w miasteczkach szałasów – katunach. Wędrówka przez katuny trwa długo, bo każde spotkanie stanowi okazję do wypicia kawy i winiaku. Koło południa trzeba zjeść z gospodarzami obiad. Później zaś namawiają do skorzystania z noclegu. Gościnność w katunach została nawet wymieniona w Wikipedii.
Biogradska Gora znajduje się w łańcuchu górskim Bjelasicy, wznoszącym się ponad 2 tys. m npm. Jak na słoneczną Czarnogórę, jest to nietypowy zakątek, bo spada nań średnio dwa i pół metra wody rocznie, dzięki czemu rośnie tam las deszczowy. W tym, najmniejszym czarnogórskim parku narodowym, w północnej, najwyższej części górotworu, gdzie kulminuje Zekova Glava (2117 m npm) 1)znajduje się siedem, pięknie usytuowanych jezior polodowcowych, z których największym i najbardziej znanym jest Jezioro Biogradzkie, położone wśród bukowych i sosnowych lasów. Ku uciesze wędkarzy zarybiono je pstrągami. Na maleńkim parkingu, w lesie, niemal wyłącznie samochody z zagraniczną rejestracją. Do wysokogórskiego jeziora Paszicko dochodzi droga prowadząca na Zekovą Glavę. Tu jednak spotyka się tylko samochody terenowe i to rzadko. Natomiast wstępu na sam szczyt broni wojsko.
Kiedy region ten został w 1878 r. wyzwolony spod tureckiego jarzma, mieszkańcy pobliskich miasteczek sprezentowali najdzikszą partię lasu deszczowego królowi Czarnogóry Nikoli I, Petrowiczowi – Njegoszowi. Od tamtych czasów nazywano ją „Branik Kralja Nikole”. Miejscowi określają ją prościej „Straszny Branik”. Podczas Pierwszej Wojny Bałkańskiej w tym zakątku miały miejsce ważne bitwy. Podobnie było podczas II Wojny Światowej. Partyzanci walczyli tu z Włochami i Niemcami. Wiele krwi zapewne spłynęło ze stoków Zekovej Glavy do Biogradzkiego Jeziora.
Kto stanie nad Jeziorem Biogradzkim – ten zobaczy charakterystyczny, bo z przekaźnikiem telewizyjnym, wierzchołek Zekovej Glavy. I odwrotnie, obserwator stojący pod szczytem widzi połyskującą taflę jeziora. Jedno i drugie dzieli kilometrowa różnica wysokości – łagodne łąki i zalesione stoki. Poszliśmy z góry w stronę jeziora i tak poznaliśmy Straszny Branik.
Najpierw pastwiska, samotny szałas, krzewy jagód, przeważnie tych, które po zmiażdżeniu wydzielają przezroczysty płyn, a po spożyciu powodują zatrucie organizmu. Od szałasu ścieżką, wciąż w dół, niebawem do lasu i – w linii największego spadku – do zbiegu potoków.
Mamy za sobą nie więcej niż pół godziny marszu. Ścieżka poszła gdzieś trawersem, ale nie przejmujemy się zbytnio, bo przecież idąc w dół i tak dojdziemy do celu. Więc dalej do jeziora i wtedy zaczyna się Branik.
„Dotarłem wreszcie do lasu, ale jakoś nie mogę w to uwierzyć. Wydaje się rzadki, dużo jest prześwitów między drzewami i pod konarami. Może to taki płytki las, który bardziej zdradza niż kryje. Chwytam się gałęzi, potykam na korzeniach i z jednego prześwitu wchodzę w drugi. Pora odpocząć. Obiecuję to sobie od dawna, ale ciągle jeszcze odkładam. Boję się, że nie będę mógł się ruszyć, gdy raz się zatrzymam. Wspiąłem się na szczyt jakiegoś wzniesienia, ale i tak nie wiem, gdzie się znajduję. Gór nie widać, tylko kawałek nieba i zieleń pod nim. Przeszedłem na drugą stronę, ale i tam nie jest lepiej. Chociaż idę, nie posuwam się naprzód, tylko drzewa się wiercą, przesuwają, poruszają. Po pewnym czasie, świerki w pofałdowanych butach zaczynają maszerować defiladowym krokiem. To przeze mnie ten niepokój – nienawidzą mnie i chcą, abym sobie poszedł. Niekiedy jakieś drzewo prostuje się, aby spaść na mnie, ale w ostatniej chwili chybia, inne – na które nie zwróciłem uwagi – ciosem w plecy obala mnie na ziemię. Wstaję, aby zejść z drogi jednemu z tych olbrzymów, a tymczasem inny podstawia mi pod nogi śliskie korzenie, padam więc jak długi. I tak ustawicznie. Nie lubi mnie ten las, nie przyjmuje mnie i mści się za grzechy moich przodków.”
Straszny Branik |
Stoki z obu stron robią się strome, ale nie jest to główna przyczyna trudności. Jesteśmy w prawdziwej puszczy, w której nigdy nie prowadzono żadnej gospodarki. Olbrzymie drzewa leżą powalone z konarami, gałęziami bronią dostępu. Do tego maliny, jeżyny i inne kolczaste paskudztwo. Gdy sforsujesz jedną taką zaporę, natychmiast natykasz się na następną. Gdy samemu nie dasz się gałęziom, to odbiją sobie chociaż na plecaku.
„To jakieś upiorne miejsce, pomyślałem, i ruszyłem w dół. Zewsząd otacza mnie las; pnie i gałęzie przeplatają się na podobieństwo krat, jedna za drugą, bez kresu i końca. Wydawało mi się, że jestem wolny , w istocie tkwię w zamknięciu, za kratami.”
Próbujemy potokiem, wprost w wodzie, ale kamienie są śliskie i grożą upadkiem. Więc raz jednym brzegiem, to drugim. Przejście po leżącym, mokrym balu skończło się kąpielą w lodowatej wannie. Całe szczęście, że plecak doskonale amortyzuje upadek. Ale od tej przygody jego ciężar zwiększył się o kilka kilogramów. Kolejna przeszkoda – progi. Próba obejścia z lewej i z prawej niewiele daje, stoki coraz bardziej strome i kruche. Kilkanaście metrów do góry i za chwilę zjazd, wraz z ziemią, do potoku. Stok z drugiej jego strony okazuje się nie do pokonania. Przebyliśmy nie więcej niż dwa, trzy kilometry, a minęło już pięć godzin. Próbujemy zawrócić, ale...
„Jakaś zżarta przez czas, od dawna powalona sosna bieleje próchnicą, jak ogryziony szkielet morskiego potwora. Jałowce wysuwają zewsząd plątaninę korzeni, w których zapadam się po kolana. Nie mają zapachu, żadnego zapachu nie czuję, tylko zgniły zaduch mgły. Wśród gałęzi majaczą we mgle świerki niby upiory...Jakiś nieprzewidzialny las, nie wiadomo skąd, otacza nas niespodziewanie krzywymi kikutami konarów.”
Odpoczynek, kalkulacja sił, ocena sytuacji. Jedno z nas wybiera się na rekonesans. Bez plecaka nieco łatwiej, a przecież gdzieś blisko powinna być, pozostawiona wyżej, biegnąca trawersem ścieżka. Pół godziny forsownej wspinaczki. Nic z tego.
„Dookoła głucho i powoli przewalają się góry i wieczność. Niebo zaciągnęło się chmurami i drobny, coraz zimniejszy deszcz zacina na ukos. Od północy, czarnym ruchomym murem od nieba aż do ziemi, nadciąga ulewa...Najpierw się ściemniło, później zrobił się mrok i wnet ulewa zaczęła bębnić po deskach i kałużach, jakie od razu powstały. Wydaje się, że jedna woda leje się z góry, a druga wypływa z ziemi. Słychać jak silny grad łamie gałęzie w lesie...”
CrnaGlava |
Zaczyna nam grozić noc w tej piekielnej puszczy. Decydujemy się na desperacją wspinaczkę aż do skutku. Do granicy lasu mamy nie więcej niż kilometr wysokości. Najgorszy był początek. Plecaki wciągamy na lince. Wyżej nieco łagodniej, ale charakter puszczy bez zmian.
Kilka razy pojawiło się na chwilę słońce i równie często padał deszcz. Nie robiło to na nas już żadnego wrażenia. I tak nie mieliśmy na sobie suchej nitki.
„Wreszcze żywioł ucicha i znowu robi się jasno. Tylko deszcz jeszcze nie ustaje, a jego spadające krople połyskują w natężonym świetle. A cóż to znowu? Zając czy niedźwiedź? Nie, coś dziwniejszego – człowiek.” Tak zareagowały mieszkanki katura Riva, gdy zobaczyły nas wieczorem. Nie zdarzyło się jeszcze, by jacyś goście zawitali z branika.
Następnego dnia, górskimi łąkami i wygodną drogą, wysuszeni dotarliśmy do Biogradzkiego Jeziora. Nad lasem wznosił się wierzchołek Zekovej Glavy z telewizyjną anteną na szczycie. Był tak blisko, że zdawało się, iż można sięgnąć go ręką. Na to zjawisko zwrócili uwagę wczasowicze płynący łódką.
Popatrz – zawołał mężczyzna – jak blisko na szczyt. Jutro pójdziemy tam najkrótszą drogą. W górę potoku.
Ewa i Janusz Rygielscy
Jezioro Biogradzkie |
Cytaty pochodzą z książki czarnogórskiego pisarza Michajlo Lalicza ”Góra łez.” Zdjęcia z Wikipedii.
Tekst był opublikowany po raz pierwszy w „Kulturze”, w 1978 r. 1. Zekova Glava nie jest najwyższa w masywie Bjelasicy. Najwyższym wierzchołkiem jest Crna Glava (2139 m npm), a drugą co do wysokości Strmenica (2122 m npm), ale od strony jeziora Biogradzkiego ich nie widać.
|