Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
11 stycznia 2016
Ksiądz, który pisał wiersze
Monika Nowacka Athanasiou. Fot. Jerzy Puszkar

W ciepły letni wieczór, drugiego stycznia 2016 roku zebraliśmy się w Swanston Hall — jednej z sal Melbourne Town Hall — na spektaklu upamiętniającym setną rocznicę urodzin duszpasterza-poety, Księdza Jana Twardowskiego. Już po wejściu czuło się jakąś niezwykłą atmosferę wyczekiwania. Usiadłam w ostatnim rzędzie — prawie wszystkie miejsca były zajęte. Na scenie, na niewielkim podwyższeniu siedziało na krzesłach kilka osób. Po lewej stronie fortepian, po prawej portret z twarzą Księdza Twardowskiego. U dołu sceny mikrofony i muzyczne instrumenty. Mały chłopczyk bawił się bębenkami. Później dowiedziałam się, że to Albert, najmłodszy członek rodziny Rawdanowiczów, który miał również wystąpić.

Na scenie siedziała Maria Bukowska, twórca i reżyser mającego się odbyć spektaklu. Towarzyszyli jej: Marzena Solnicka, Jolanta Supel, Andrzej Dorecki, Michał Kempisty, małżonkowie: Beata i przebrany za księdza Tomasz Rawdanowicz wraz z najstarszą córką, Klarą, i najstarszym synem, Dominikiem. Słyszałam już wcześniej o muzykalnej rodzinie Rawdanowiczów. Byli wszyscy, łącznie z młodszymi dziećmi: Albertem, Kamilem i Anielą. Wszyscy mieli wziąć udział w przedstawieniu grając, śpiewając i recytując.

Rozległa się melodia; ucichły rozmowy na sali. Spektakl rozpoczął się życiorysem Księdza Jana Twardowskiego, czytanym przez Marię Bukowską. Nie był to suchy wykład—przeplatały się cytaty wymawiane ustami „Księdza” Tomasza Rawdanowicza, wiersze, które recytował Michał Kempisty i Dominik Rawdanowicz, gra na skrzypcach Klary Rawdanowicz, oraz głos samego Księdza Twardowskiego wydobywający się z płyty CD.

Ciekawe ilu z pośród wielbicieli poezji Księdza Twardowskiego, podobnie jak ja, zorientowało się, że niewiele wiedzą o jego życiu? Czy zdawali sobie sprawę z tego, że w czasie wojny działał w podziemiu i brał udział w powstaniu: „świecę lampkę rękoma obiema/ gdzie pod hełmem dawnych oczu nie ma”? Że później, już jako ksiądz, uczył religii dzieci niepełnosprawne? Że był laureatem Orderu Uśmiechu i Dziecięcej Nagrody SERCA, odznaczeń przyznawanych dorosłym przez dzieci? Że jego wiersze wydawane były dopiero od roku 1970? Po zakończeniu części biograficznej, utwór „Dumka” grany na fortepianie przez Josefa Millera, kompozytora, dał widzom możliwość refleksji.

„Jeszcze nie było ludzi, a już była miłość” to wiersz, który określił program głównej części spektaklu. „Najrozsądniej jest uciec w miłość” twierdzi Ksiądz Twardowski w ostatniej linijce, a więc uciekliśmy w rozmaite jej formy manifestujące w wyborze prezentowanej poezji. Wiersze i fragmenty były tak dobrane, że płynęły jak rozmowa między artystami.




Zaczęło się od miłości do Boga. Ksiądz Twardowski pisze w wierszu „Głodny”: „Mój Bóg jest głodny/ ma chude ciało i żebra/ nie ma pieniędzy/ wysokich katedr ze srebra”. Miłość do Boga w poezji Księdza Twardowskiego ucieleśnia się w poszukiwaniu kontaktu z człowiekiem. Na przykład, w wierszu pod tytułem „Wyjaśnienie” poeta mówi: „nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką/ po prostu usiądę przy panu/ i zwierzę swój sekret/ że ja, ksiądz,/ wierzę Panu Bogu jak dziecko”.

To chyba to, że zwierza się on nam ze swych najgłębszych sekretów jest tą nicią, która łączy nas z poezją Księdza Twardowskiego. W wierszu „Człowiek” mówi o swoich obawach: „Nocą klękasz i znaleźć chcesz Boga/ potem w oczach strach nosisz i łzy/ na dalekich, rozstajnych gdzieś drogach/ ktoś się zbłąkał i płacze jak ty”. Jest i miłość intymna: „Ta jedna chwila dziwnego olśnienia/ kiedy ktoś nagle wydaje się piękny/… taki swój na co dzień/ jakbyś mył włosy z nim w jednym rumianku”. Wiersz „Ta droga” jest medytacją nad powołaniem: „To jest przecież ta droga śniegiem zasypana/ gdy śnieg to po prostu niewinność podziwu/ to jest wybrać samotność albo najzwyczajniej/odejść od zakochanych aby byli sami”. Najważniejszym jest dla niego przesłanie, że warto kochać, nie czekając na wzajemność. W wierszu „Czekanie”, mówi: „kto miłości nie zaznał już jej nie odnajdzie/ a kto na nią wciąż czeka nikogo nie kocha”.

Nie wszystko było jednak na poważnie. Ksiądz Twardowski miał ogromne poczucie humoru. Rozśmieszyły nas cytaty takie jak: „Kiedy myślę i nic nie wymyślę, to sobie myślę, po co ja tyle myślałem, żeby nic nie wymyślić. Przecież mogłem nic nie myśleć i tyle samo bym wymyślił.”. Młodsi Rawdanowiczowie wzięli udział w recytacji lżejszych wierszy. W wierszu „O mędrcach”, który przedstawiła Aniela, zwierzęta w stajence obgadują jak uratować Dzieciątko od zaciętości Heroda: „ Kasprze Melchiorze Baltazarze/ wół dyskutował tupał szurał/ puknij się w głowę rzekł osiołek/ bo przecież Matka Boska czuwa”. Natomiast w wierszu „Arka” recytowanym przez Kamila „patrzy wujek na ciotkę/ jak na wróbelka własnego/ obmyśla jak ją wpakować/ choć na rok do Arki Noego”. Ukazał się też mały Albert z króciutkim wierszykiem o koguciku, który był chyba napisany tak o dzieciach jak i dla dzieci: „Zapiał kogut: - Kukuryku! Wstawaj rano mój chłopczyku!”.

Miłość Księdza Twardowskiego do dzieci jest widoczna w jego poezji. Wzruszające było wystąpienie Klary Rawdanowicz z wierszem „Niewidoma dziewczynka”: „Matko – mówiła niewidoma dziewczynka/ tuląc się do Jej obrazu -/ poznam Cię światełkami palców/ palce moje umieją się także uśmiechać”.

Potok „poetycznej rozmowy” ustawał czasami, dając miejsce muzycznym utworom, podkreślającym nastrój zasłyszanych wierszy. Ukazała się nowa-znajoma twarz—to Ala Syrek-Shaw ze swoimi skrzypcami z których popłynęła aria Jontka z „Halki”. Później Ala Syrek-Shaw i Andrzej Dorecki (przy fortepianie) zagrali „Ave Maria”. Powrócił Josef Miller i — przy akompaniamencie Mel Katotriatis na flecie — zagrał swój utwór „Piękny poranek”. Młodzi Rawdanowiczowie pokazali kunszt—Dominik na trąbce i wiolonczeli; Klara na skrzypcach i fortepianie. W programie górował Chopin pod palcami Klary Rawdanowicz i Andrzeja Doreckiego.

Była też i śpiewana poezja. Rodzina Rawdanowiczów wystąpiła z „Litanią do uśmiechu”. Poszły w ruch rozmaite instrumenty, łącznie z bębenkami, tak że stworzyła się jakby przyjemna janczarska kapela, albo coś z harlemowskiego chóru, szczególnie kiedy cały zespół wpadł w refren: „ciemno coraz drożej niebo z komarami/ uśmiechu Baranku Boży zmiłuj się nad nami”. Znów niespodzianka! To Grażyna Krajewska stanęła za mikrofonem, a Tomasz Śpiewak usiadł do fortepianu, aby razem przedstawić pieśniową wersję wiersza „Nie płacz”: „nie płacz. To tylko krzyż/ Przecież tak trzeba/… łatwiej kiedy się nie wie/ łatwiej kiedy się nie wie”. Maria Bukowska zaśpiewała, przy akompaniamencie Josefa Millera, wiersz pod tytułem „Pokochać”: „kochać człowieka by zdążyć do Boga”.




Tutaj masa zdjęć z PolArt

To był spektakl dla uszu, oczu i ducha. W pewnym momencie wszyscy wykonawcy znaleźli się na scenie. Jak to? Już finał? Czyżby zabrakło…? Zabrzmiała melodia „Lonely Shepherd”. Maria Bukowska zaczęła mówić TEN wiersz: „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą/ Zostaną po nich buty i telefon głuchy…”. Na końcu wszyscy wzięli się za ręce i wykrzyknęli „Spieszmy się kochać ludzi!”

Rozległa się burza braw przede mną i — za mną. Obejrzałam się. Sala była pełna, a ci którzy się nie mieścili, przysiedli na schodkach prowadzących na wyższe piętro Swanston Hall, chociaż z tamtej pozycji nie mogli mieć już tak dobrego widoku. Skąd się wzięli ci ludzie? Jedno było pewne: z tych PolArt-owskich przedstawień na których byłam —z punktu zainteresowania publiki — to jedno definitywnie przerosło oczekiwania organizatorów.

Brawa i owacje trwały długo. Po zakończeniu ogłoszono, że w ten dzień przypadały urodziny reżyser, Marii Bukowskiej. Buchnęło „Sto lat”, po czym wiele osób ruszyło do przodu, niektórzy z kwiatami dla solenizantki, a wszyscy z gratulacjami dla zespołu.

Z portretu spoglądał człowiek o mądrych, dobrych oczach. Na nagrobku Księdza Twardowskiego widnieje cytat: „Można odejść na zawsze, by stale być blisko”. To prawda. Ci na scenie, znani i lubiani artyści z Melbourne, którzy na pewno spędzili wiele godzin na próbach, byli tam dla niego. I my, widzowie, przyszliśmy się z nim spotkać. Przemówił był właśnie do nas przez wykonawców, a teraz się uśmiechał.

Monika Nowacka Athanasiou