W ostatnią niedzielę radośnie świętowaliśmy z naszymi kapłanami w Ashfield, a już w sobotę połączyło nas smutne, pogrzebowe spotkanie w Kirribili. Tak to jest w życiu: między uśmiechem, a łzą. Nabożeństwo żałobne odprawiało dwóch kapłanów: nasz nowy duszpasterz ks. Kamil i opuszczający nas ks. Tadeusz, który dobrze znał zmarłego, a który tez półtora roku wcześniej chował żonę Stanka, śp. Marzenkę Nogajczyk. Tym razem na trumnie troche inne kwiaty: białe,
podczas gdy na Marzenkowej trumnie, pamiętam, złociły się chryzantemy, żonkile i mimozy.Marzenka była promienną postacią, kochała życie, a żyła po szampańsku. Stanek żył niejako w jej cieniu. Tak mu było wygodnie. Cieszył się, że Marzenka jest szefową, która organizuje życie, nadaje rytm, o nic nie trzema się martwić.
Nogajczykowie spędzili ponad 20 lat swego życia w Republice Południowej Afryki. Stanek był chirurgiem. To była jego wielka pasja. Uwielbiał pacjentów, a oni jego. Był tam legendarną postacią. Kiedy w RPA było coraz bardziej niebezpiecznie, córka z rodziną uciekła do Australii, a za nią rodzice. Marzenka rzuciła się w wir rodzinnych obowiązków (dwie wnuczki), a Stanek czas wolny spędzał głównie na studiowaniu magazynów medycznych. Chciał być na bieżąco. Marzyła mu się praca, ale system australijski miał swoje wymagania, toteż łatwiej było wrócić do pracy w Durbanie, niż dostac ją w Sydney. Tak więc Stanek pojechał na kontrakt. Gdy wrócił pobyć z rodziną, zatęsknił za skalpelem. Planował kolejny wypad, ale nie doszedł on do skutku, ponieważ wydarzyła się tragedia.
Pewnego lipcowego dnia Marzenka wyszła rano do gymu: "Stasiu, jak wrócę, to zjemy razem śniadanko". To były jej ostatnie słowa. Zmarła nagle. Na bieżni. Śmierć natychmiastowa. Szok nie do opisania. Stanek zawsze się chwalił, że Marzenka jest jak sprężyna, wokół której wszystko wygodnie się kręciło. Nagle sprężyna pękła. Stanek nie mógł sobie znaleźć miejsca. Wyjechał do Polski do syna. Ale jego kondycja zaczęła się pogarszać. Serce, oczy, kolejne operacje. Witaliśmy go z radością, kiedy wrócił do Sydney. Kiedy zapytałam, czy nie tęskni do swych afrykańskich pacjentów, czy wybierze się na kolejny kontrakt, pokazał mi swoje ręce: pogięte, wykręcone, sparaliżowane reumatyzmem. "Widzisz? Widzisz?" - zapytał ze łzami w oczach.
|
|
Dwie największe pasje jego życia: Marzenka i chirurgia. Obie mu zabrano. Czasem mówił, że już nie ma ochoty żyć. Ale ostatnie dni swego życia spędził bajecznie. Justyna zabrała tatę z rodziną na urlop do Noosa. Stanek dużo chodził, jadł z apetytem, miał dobry humor, znakomicie wypoczął. W sobotę po powrocie do Sydney udał się do swego mieszkania i słodko zasnął. W planie miał niedzielną mszę św. w Kirribili, a potem imprezę w Ashfield. Niestety, stało się jak w pięknej, staropolskiej pieśni: anielski orszak przyjął duszę Stanka i poprowadził przed oblicze Boga.
Relacja dźwiękowa z pogrzebu. Kazanie ks. Tadeusza i eulogy wygłoszona przez Wawrzyna Haremzę.
Tekst i nagrania Ernestyna Skurjat-Kozek
Zdjęcia Puls Polonii
|