Wspomnienie ze spotkania w USA z jednym z trzech pierwszych ”Cichociemnych”, zrzuconych w okolicach Dębowca w dniu 15 lutego 1941 roku- inżynierem Czesławem Raczkowskim.
Kilka dni temu w Gminie Dębowiec koło Cieszyna odbyła się uroczystość z udziałem Ministra Obrony Narodowej, pana Antoniego Macierewicza z okazji uczczenia 75 Rocznicy pierwszego zrzutu tam trzech Cichociemnych. Uroczystość była dobrze nagłośniona w mediach. Przypomniałem sobie, że miałem okazję spotkać osobiście jednego z nich, gościć w jego domu , w czasie mojego pobytu służbowego w 1974 roku w Firmie Westinghouse Electric Corporation w Pittsburghu. Był to inżynier Czesław (Chester) Raczkowski -pseudonim „Orkan”.
Opisałem tę wizytę w mojej książce pt. „Wspomnienia podróżnika i obserwatora”, wydanej przez Wydawnictwo „Kleks” w Bielsku-Białej w 1997 roku (ISBN 83-7194-941-6-Wydanie I).
Próbowałem w Internecie odnaleźć biografię Czesława Raczkowskiego, pseudonimy: „Orkan”, „Włodek”, „Jurek”. Niestety bardzo niewiele wiadomo o nim, w porównaniu z biografiami pozostałych dwóch towarzyszy Zrzutu tj. Stanisława Krzymowskiego, pseudonimy: „Kostka”, ”Stefan”,”Ikar” i Józefa Zabielskiego, pseudonim: „Żbik”.
Aby nie poszło w zapomnienie moje spotkanie z nim postanowiłem przytoczyć ten fragment moich „Wspomnień”, aby zainteresowani historią „Orkana” mogli poznać kilka faktów z jego życia na emigracji.
Przytaczam zatem fragment rozdziału pt.: „1974-1975-Wspomnienia z USA”-strony 111-112 moich „Wspomnień”:
„Podczas mojego pierwszego pobytu w USA, w czerwcu 1974, miałem okazję poznać kilku Polaków zatrudnionych u Westinghouse’a, przeważnie jako robotnicy. Ale spotkałem także w firmie jednego z najsłynniejszych inżynierów, Polaka, inżyniera Raczkowskiego, który ukończył Politechnikę Lwowską i był uczniem, tak jak ja później po wojnie, słynnego, opisywanego już w moich wspomnieniach profesora Stanisława Fryzego.
Inżynier Raczkowski zaprosił mnie do siebie do domu, gdzie poznałem również jego żonę, profesora Uniwersytetu w Pittsburghu i dwóch synów. Byli to niezwykle uroczy ludzie.
Jak się okazało pan Raczkowski był pierwszym polskim szpiegiem zrzuconym z Londynu na teren Polski bodajże w 1941 roku, w okolicy wsi Dębowiec koło Skoczowa. Niemcy poszukiwali dwóch spadochroniarzy. W rzeczywistości było ich trzech. Nie pamiętam już nazwisk pozostałych dwóch.
Raczkowski opowiadał, jak to znalazł się w Wadowicach z fałszywymi dokumentami i próbował przejść przez rzekę Skawę, która stanowiła granicę między Rzeszą a Gubernią i został złapany przez Niemców, którzy potraktowali go, na szczęście, jak zwykłego przemytnika. Kiedy znalazł się w więzieniu w Wadowicach, widział listy gończe, wywieszone na ścianach, obiecujące nagrodę za wskazanie zrzuconych spadochroniarzy.
Mówił mi wtedy, że jeżeli wyszukam mu w Polsce ten plakat, to mi zapłaci za niego parę tysięcy dolarów. Ponieważ w latach 70-tych było niebezpieczne wypytywanie o taką rzecz, więc nic nie zarobiłem.
Raczkowski w końcu znalazł się w Krakowie, w mieszkaniu prof. Buczka, późniejszego członka PAN (Polskiej Akademii Nauk), a ówczesnego współpracownika Mikołajczyka . Tam poznał się z córką profesora, obecną swoją żoną. Pani Raczkowska, jeszcze jako narzeczona, musiała emigrować przez zieloną granicę, ponieważ nie mogła dostać się w Polsce na studia z racji działalności jej ojca w PSL-u. Już w Londynie zdobyła dyplom uniwersytecki i jako małżeństwo państwo Raczkowscy, osiedli w USA. Pozostawali w wielkiej przyjaźni z Mikołajczykiem, który jak mówili, umarł na ich rękach.
Po roku podczas mojego ponownego przylotu do Pittsburgha, mój opiekun, Fred Bould, ostrzegł mnie, żebym się nie kontaktował z Raczkowskim, bo przed przylotem Gierka z oficjalną wizytą do Pittsburgha pani Raczkowska umieściła list otwarty w miejscowej prasie z protestem przeciw tej wizycie. Zachodziło podejrzenie, że Państwo Raczkowscy mogą być obserwowani przez polski wywiad i mógłbym mieć kłopoty. Uznałem za słuszne ostrzeżenie Freda i posłuchałem go. Tak więc kontakt z tymi interesującymi Polakami urwał się.
Po powrocie do Polski, jeden z uczestników naszej delegacji, inż. Adam Bóbr z Instytutu Elektrotechniki z Warszawy- Międzylesia, opowiedział widocznie o mojej znajomości swojemu i mojemu znajomemu z Instytutu. Pan Jędrzej Tucholski zaczął wypytywać mnie, jak się nazywał ten inżynier, poznany w USA. Ponieważ nie znałem za dobrze pana Tucholskiego, więc bałem się wyjawić mu nazwisko mojego znajomego. Powiedziałem, że zapomniałem. Wtedy stwierdził, że musiał to być jeden z trzech zrzuconych wówczas w okolicy Dębowca szpiegów i wymienił bezbłędnie ich nazwiska. Spytałem, skąd zna temat. Odpowiedział, że sprawy te są opisane w kilku książkach wydanych na Zachodzie, jak również wymienił kilka źródeł krajowych. Ze zdumieniem stwierdziłem, że Tucholski zna doskonale historię II wojny światowej”.
Z tego spotkania z inżynierem Raczkowskim pozostała mi tylko jedna pamiątka. Jest to jego wizytówka z firmy Westinhouse Electric Corporation, z napisanym własnoręcznie na odwrocie jego adresem. Fotografie tej wizytówki załączam dla zainteresowanych. Pamiętam dobrze jak Chester opowiadał o Pittsburghu, w którym przyszło mu mieszkać na emigracji, a potem zaprosił mnie na wycieczkę po mieście jego samochodem.
Pokazywał mi jak żyją w USA czarni obywatele, potomkowie dawnych niewolników. Duże wrażenie wywarł na mnie widok eleganckich, nowoczesnych domów, przed którymi stały nowe limuzyny, po kilka przed każdym domem. W tym czasie dla Polaka z za „Żelaznej kurtyny”, był to szokujący widok.
Potem pojechaliśmy w dzielnice najbogatszych, na ogół właścicieli miejscowych przedsiębiorstw przemysłowych, banków itp., gdzie w dali we wnętrzu wspaniałych parków przebłyskiwały pałace i drogie samochody właścicieli. Wielu z nich pochodziło z Polski.
Nie kończącym się tematem były wspomnienia legendarnego wspólnego naszego kochanego profesora Stanisława Fryzego, pioniera polskiej elektrotechniki, profesora Politechniki Lwowskiej, na której Chester studiował elektrotechnikę w latach międzywojennych, a po wojnie, po powrocie profesora z łagru w Donbasie, gdzie go wywieźli nasi sąsiedzi ze Wschodu, wraz z innymi profesorami z Politechniki lwowskiej, od 1945 roku profesora Politechniki Śląskiej w Gliwicach, gdzie ja studiowałem elektrotechnikę w latach 1951-1956.
W moich „Wspomnieniach” na stronach 22-23 poświęciłem dużo miejsca profesorowi i jego kawałom, z których był słynny.
Tak więc bardzo miło wspominam te spotkania z Chesterem, tym wybitnym inżynierem elektrykiem, specjalistą w zakresie konstrukcji i budowy wielkich,„dwupiętrowych” generatorów, budowanych na odrębne zamówienia poszczególnych elektrowni. Słowa „dwupiętrowych” użyłem specjalnie, ponieważ Chester pokazywał mi halę produkcyjną u Westinghouse'a, na której stały te olbrzymy.
Chester był znanym w USA specjalistą. Był konsultantem w firmie Westinghouse w zakresie generacji energii elektrycznej.
Jego żona Barbara, córka słynnego profesora na Uniwersytecie Jagielońskim w Krakowie, Karola Buczka(1902-1983), była profesorem chemii na Uniwersytecie w Pittsburghu.
Szukając w Internecie dziejów profesora Buczka, znalazłem przypadkiem bardzo ciekawy artykuł dotyczący Chestera Raczkowskiego.
Cały artykuł autorstwa Franciszka Sikory pt.:”Karol Buczek - Człowiek i uczony”, można znaleźć pod adresem: www.ksiazki.onet.pl/fragmenty-ksiazek/karol-buczek-1902-1983-czlowiek-i-uczony/6
Opisane tam przez Franciszka Sikorę dzieje profesora Karola Buczka zawierają też fragment dziejów Chestera-Czesława Raczkowskiego - który w zasadzie zgadza się z moimi wspomnieniami, ale jest bardziej szczegółowy, dlatego go w całości przytaczam:
„Po aresztowaniu i osądzeniu Profesora przyjaciele z PSL w roku 1948 zorganizowali wyjazd za granicę jego jedynej córki Barbary, której odebrano asystenturę na Wydziale Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego, obawiając się o jej bezpieczeństwo. W Anglii Barbara spotkała dobrego znajomego Czesława Raczkowskiego. Wyjechali razem do Stanów Zjednoczonych, tam się pobrali, osiedlili i pozostali do śmierci w roku 1994. Nadal też byli "polityczni" (na przykład ojcem chrzestnym ich pierwszej córki Ewy był syn Mikołajczyka). Przyszli Państwo Raczkowscy poznali się w czasie wojny, i to nie na gruncie towarzyskim, mieszkanie Buczków przy ul. Brzozowej było bowiem punktem kontaktowym dla działaczy konspiracji. W roku 1972 Czesław Raczkowski napisał długi list do Profesora z gratulacjami z okazji nominacji profesorskiej oraz prośbą o podjęcie próby odszukania listu gończego rozklejonego za nim przez gestapo podczas okupacji.
Przy okazji w wielkim skrócie podał faktografię, która z powodzeniem mogłaby posłużyć za podstawę pasjonującego scenariusza filmowego. Zreferuję tę sprawę w tym miejscu, choć z konieczności w telegraficznym skrócie, bo także jest w niej materiał do biografii Profesora. Dane zawarte we wspomnianym liście zweryfikowałem na podstawie kopii z powojennych przesłuchań Czesława Raczkowskiego, które odbyły się w roku 1945 w Londynie, obecnie przechowywanych w zespole: Akta Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Archiwum Kancelarii Cywilnej Prezydenta RP na Uchodźstwie.
Raczkowski należał do pierwszej trójki cichociemnych wysłanych do Polski. Zrzutu dokonano w nocy z 15 na 16 lutego 1941 r. Na skoczków oczekiwano koło Włoszczowy. Niestety, pilot pomylił się o ponad 150 km i zrzutu dokonał koło Skoczowa we wsi Dąbrowiec (Baumgarten) na Śląsku. Jeden ze skaczących oficerów zagubił się, ale szczęśliwie wrócił do Anglii. Drugiego skoczka Raczkowski zdołał odszukać, niestety przy lądowaniu złamał on nogę. Spadochrony ukryli w szuwarach, a pocztę i pieniądze pod mostkiem. Wynajętą furmanką dotarli do Skoczowa, a stąd pociągiem do Bielska. Tu Raczkowski zostawił towarzysza, a sam udał się do Krakowa celem nawiązania kontaktu i uzyskania pomocy dla rannego. Ten zaś poszedł do hotelu, gdzie go co prawda przyjęto, ale zaraz dano znać na gestapo.
|
Donos podsłuchała pokojówka hotelowa i natychmiast ostrzegła skoczka. Dzięki temu udało mu się uciec bocznym wyjściem i jakoś dotrzeć w pobliże Wadowic. Ukrywał się w domu szczęśliwie odnalezionego swego dawnego plutonowego, który udzielił mu pomocy. Po wyleczeniu również i on zdołał cało wrócić do Anglii. Tymczasem Raczkowski z papierami na nazwisko Henryk Osemlak z Lublina został w drodze złapany przez Niemców i przewieziony do Wadowic. W czasie przesłuchań i przed sądem udawał niezbyt rozgarniętego szmuglera. Dzięki temu został skazany tylko na trzy miesiące aresztu oraz 210 marek grzywny.
W tym czasie Niemcy odnaleźli spadochrony, dynamit i furmana, który obydwu oficerów przewoził do Skoczowa. Po jego zeznaniach sporządzono listy gończe z dobrze uchwyconymi portretami pamięciowymi dwóch groźnych bandytów. Za pomoc w ich pojmaniu obiecywano nagrody w wysokości 20 000 marek. Rozklejone listy gończe widywał sam Raczkowski, gdy jako więźnia prowadzono go z aresztu do różnych prac (między innymi sprzątał salę sądową, w której był osądzony). Z więzienia za pośrednictwem dozorcy Polaka dał znać do Krakowa, gdzie ukryte są pieniądze i poczta, z ostrzeżeniem, że tylko on i jeden z jego współtowarzyszy mogą bezpiecznie otworzyć odnalezione przesyłki. Po pewnym czasie dostał wiadomość, że odnaleziono te rzeczy i przesłano je do Warszawy.
Z więzienia został zwolniony 21 maja i w towarzystwie wyznaczonych przez Stronnictwo Ludowe działaczy przybył do Krakowa. Tu zatrzymał się jako Jan Stelmach z Łapanowa. Miał nawiązać kontakt ze skarbnikiem ZWZ panem Ulmanem, ten jednak już wcześniej został aresztowany przez gestapo. 31 maja Raczkowski wyjechał do Warszawy, meldując się u Delegata Rządu Cyryla Ratajskiego. Tu dowiedział się, że wbrew jego stanowczym ostrzeżeniom próbowano otworzyć przesyłki, co zakończyło się ich całkowitym spaleniem, a przy okazji poparzeniem paru osób. Po powrocie do Krakowa, Raczkowski dostał kontakt do mieszkania Buczków. Przez dłuższy czas ukrywał się u nich, zbierając materiały do raportu o sytuacji w Polsce, na który oczekiwano w Londynie.
|
Karol Buczek załatwił mu dalsze kontakty, dzięki którym przedostał się na Węgry. Stąd przesłał do Londynu pierwszą część bogatych materiałów zebranych w Polsce (120 stron maszynopisu i około 7 000 grup szyfru). Jego przesyłka wraz z rutynową pocztą via Stambuł dostała się w ręce Niemców. Tzw. księgarze, przez których przesyłano "całkowicie bezpiecznie pocztę", od pewnego czasu współpracowali już z gestapo. Niemcy otwierali i fotografowali wszystkie przesyłki, doręczane następnie do adresatów rzekomo w nienaruszonym stanie. Dowiedzieli się o oczekiwaniu Raczkowskiego na paszport niemiecki, zorganizowali więc na niego pułapkę. Dopadli go w Budapeszcie i aresztowali 5 czerwca 1942 r. jako Franciszka Korzeniowskiego.
Po zatrzymaniu, próbował uciekać, omroczywszy 2 agentów ciosami pięści. Przebiegł paręset metrów, niestety zatrzymali go przechodnie i oddali w ręce agentów, przez których natychmiast został mocno poturbowany. Przesłuchiwany i bity przyznał się do nazwiska Stanisław Olczyk - urodzony i kształcony we Lwowie. Niemcy skrupulatnie sprawdzili we Lwowie te dane. Oczywiście okazały się one fałszywe. Na tej podstawie i opierając się na innych przesłankach uznano go za angielskiego szpiega, który rzekomo udawał się z tajną misją do Stambułu. Polecono przewieźć go do Wiednia. Tam przesłuchiwany, nie wytrzymując już tortur, zażył cyjanek, odratowano go, ale był przez kilka tygodni nieprzytomny.
Z Wiednia przewieziono go do Pragi, a później do Warszawy najpierw na al. Szucha, a następnie na Pawiak, gdzie po torturach (między innymi wlewanie wody do płuc) przyznał się do prawdziwego nazwiska za obietnicę niekrzywdzenia rodziny (nie wiedział, że Niemcy już zabili jego brata). Uznanie za angielskiego szpiega uratowało mu życie, trzymano go bowiem na ewentualną wymianę z Anglikami w zamian za szpiega niemieckiego. Z Pawiaka został przewieziony do obozu w Gross--Rosen. 17 kwietnia 1945 r. uciekł z obozu koncentracyjnego Hersbruck koło Norymbergi, przeszedł przez linię frontu i 28 maja wrócił do Londynu. Tam w końcu czerwca tego roku złożył szczegółowe zeznania.
W czasie pobytu w Polsce w roku 1979 Raczkowski odwiedził przede wszystkim okolice Skoczowa, gdzie po zrzucie ukryte zostały poczta i pieniądze. Po wprowadzeniu stanu wojennego wraz z żoną Barbarą rozpoczęli zakrojoną na szeroką skalę akcję pomocy dla "Solidarności", o czym sporo pisała wówczas prasa amerykańska. Z tych powodów odradzono nawet stanowczo pani Raczkowskiej przyjazd na pogrzeb ojca w roku 1983”.
Myślę, że napisanie przeze mnie tego artykułu nie pójdzie na marne i przyczyni się do wzbogacenia wiedzy o tym Wielkim Polaku, a może powstanie film dokumentalny, lub sztuka teatralna?
Zdzisław Rychlik - Bielsko-Biała
Od Redakcji: Szukajcie a znajdziecie. Znaleźliśmy nie tylko archiwalne zdjęcie Czesława Raczkowskiego, ale i jego towarzyszy, a także ciekawy artykuł na temat Operacji Lotniczej Adolphus.
www.special-ops.pl/artykul/id581,operacja-lotnicza-adolphus
Trójka bohaterów. Czesław Raczkowski po środku. |
|