Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
3 marca 2016
Kim był dla nas Lech Wałęsa?
Monika Wiench. Rys Vitek Skonieczny & internetowe memy

Od rana do nocy i jeszcze dłużej, wałkowany jest w telewizorach i pewnie wszystkich polskich domach świata, temat byłego prezydenta Rzeczypospolitej. Jego agenturalna przeszłość, wina lub jej brak, jego bohaterstwo czy zdradzieckie donoszenie za pieniądze - jest przedmiotem wielu dyskusji. Niektórzy, wahający się i miotani skrajnymi uczuciami są za "tak, ale" lub "nie, chociaż" oraz innymi. Jedna z uczestniczek ostatniego marszu Komitetu Obrony Demokracji /KOD/, zapytana przez reporterkę, czy to dobrze, że odtajniono dokumenty w sprawie Wałęsy, odpowiedziała "Nie", a dalej zapytana "dlaczego", powiedziała odkrywczo " Bo tak".

Wydaje się, że nie tylko KOD-owcy, ale pewna część społeczeństwa ma obecnie mętlik w głowie, który codziennie podsycany jest przez Gazetę Wyborczą, przewodniczacego PO i inną lewicę. I prawdopodobnie o to chodzi. Wskoczył bowiem na tapetę nowy temat; podobnie jak "matka Madzi" absorbuje uwagę, pogłębia społeczne podziały, sieje niepokój, rozgrzewa i podsyca niedobre emocje. Temat doskonały, aby można było znów obrażać Jarosława Kaczyńskiego, polską Premier i polskiego Przezydenta - Andrzeja Dudę. Bezkarnie, w imię demokracji!

O tym, jak oburzające są publikowane w ostatnich dniach wypowiedzi w obronie L. Wałęsy produkowane przez niejaką Henrykę Krzywonos, czy żonę Lecha W. - Danutę, nie warto nawet wspominać. Osoby te, bronią Wałęsy niewybrednie atakując Instutut Pamięci Narodowej, PiS, a przede wszystkim Jarosława Kaczyńskiego. I o to im głównie chodzi.

Puls poleca: blog Kurdupel kurduplowi nierówny

Pomimo całego medialnego szumu, tematem który teraz powraca do nas, ludzi z Pierwszej Solidarności, jest właśnie próba uświadomienia sobie kim był Lech Wałęsa, kim dla nas jest obecnie i kim pozostanie?

Powróćmy na moment do naszych wpomnień. Kiedy pojawiły się pierwsze wieści o niepokojach na Wybrzeżu, wówczas część społeczeństwa, która była najbardziej zatroskana o losy kraju, która nie wymawiała się słowami: "ja nie, bo mam dzieci, mam pracę, mogę nie dostać paszportu, a przecież mam kuzynów za granicą; ja nie, bo jeszcze mnie wsadzą, a tak wogóle to mnie polityka nie interesuje" - więc ci najodważniejsi z odważnych i bezkompromisowi, ruszyli. Często były to osoby obecnie nazywane drugim pokoleniem AK, ale i zwykli ludzie, którzy po prostu mieli dość komunistycznej władzy.

Ruszyli ci nie tylko z Wybrzeża, ale i w wielu innych miejsc, z całej Polski. Ruszyło Mazowsze, Śląsk, powstawały regionalne miejsca skupiające ludzi, którzy musieli mieć jakiegoś przywódcę. Dlatego kiedy pojawił się Wałęsa, natychmiast, bez najmniejszego wahania poszliśmy za nim. I choć dochodziły do nas w Regionie Mazowsze słuchy o konfliktach między działaczami na najwyższych szczeblach, a nawet o wzajemnych pomówieniach i podejrzeniach, to jednak szybko odrzucaliśmy je, uważając to za bezsporny dowód celowych działań Służby Bezpieczeństwa. Nie wierzyliśmy w te oskarżenia, bo za wszelką cenę chcieliśmy uniknąć podzielenia nas, naszego ruchu, który zawładnął sercami, dawał nadzieję i poczucie znaczenia. Dawał każdemu pewnie coś innego, ale wszystkim pozwalał się wreszcie poczuć obywatelami Polski, ludźmi, którzy w Jej obronie za każdą cenę podejmą walkę. Jak nasi poprzednicy z Armii Krajowej, z walk w 1956, 68, 70, 76 roku.

Kiedy więc pojawił się Wałęsa, jedynie najbliższe grono działaczy wiedziało dobrze, co znaczą lub znaczyć mogą jego poszczególne posunięcia, jego chwilami dziwne zachowania czy słowa. Natomiast my, aktywni działacze Pierwszej Solidarności nieświadomi wówczas, byliśmy nie tylko zafascynowani tą postacią, ale i wdzięczni Opatrzności za to, że przysłała nam takiego przywódcę.

Kiedy nastała czarna noc stanu wojennego sytuacja zmieniła się radykalnie. Nie sposób opowiedzieć tu o uczuciach tysięcy matek, które w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku aresztowane przez kilku czy często kilkunastu SB-ków musiały opuścić swoje małe dzieci. To im później grożono, że jeśli nie podadzą nazwisk innych działaczy Solidarności, to dziecko umieści się już jutro w Domu Dziecka. Nie sposób opowiedzieć o lęku jaki musieli przeżywać ci, których wieziono "sukami" w niewiadomym kierunku pod osłoną nocy, czy tych, którzy gonieni jak przestępcy, bo swoimi ulotkami "wzbudzali niepokoje społeczne i dążyli siłą do obalenia socjalistycznego ustroju", musieli ukrywać się, wciąż zmieniając miejsce pobytu. Bo wówczas nie wszyscy z nas dali się złapać, aresztować, wtrącić do więzień między innymi przez zdradziecką robotę kapusiów, których sporo było wśród tych najbardziej tchórzliwych, często wśród przyjaciół, znajomych z pracy, czy nawet w rodzinach.

Dziś, kiedy szereg osób ma dostęp do SB-ckich kartotek, wiadomo, że wielu było takich, którzy wezwani na przesłuchanie na komendę MO już po pierwszym SB-ckim pytaniu sypali nazwiskami. Wielu było też takich, którzy natychmiast podpisywali zgodę nie tylko na zachowanie w tajemnicy faktu i treści przesłuchania, ale zobowiązywali się na piśmie do dalszego udzielania informacji, podpisując tak zwaną "lojalkę" czyli poświadczenie współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Nie sposób nie nazywać ich zdrajcami, nie sposób nimi nie pogardzać. I tylko zapytać można ilu z nich jest obecnie w szeregach Komitetu Obrony Demokracji? Ilu z nich panicznie obawia się ujawnienia, wydobycia na światło dzienne ich plugawej postawy, godnej najwyższego potępienia?

Kiedy nastał stan wojenny i aresztowano naszych przyjaciół, najbardziej aktywnych i psychicznie najsilniejszych z nas działaczy Solidarności, pierwszym odczuciem jakie się pojawiało była nadzieja, że to od nich dostaniemy wskazówki co dalej, jak działać, jak im pomóc, jak wesprzeć w trudnych chwilach. Bo nie wiedzieliśmy co się z nimi stanie. Czy ich zostawią w kraju, czy wyślą na białe niedźwiedzie. Robiliśmy to co każdy potrafił. Zbieraliśmy się w kościołach, pod karą bezwzględnego więzienia drukowaliśmy i przewoziliśmy do odległych miast ulotki, nielegalne wydawnictwa. Kto z nas mógł, pomagał finansowo więzionym, wyszukiwał adwokatów, organizował pomoc dla rodzin pojmanych przez SB, brał udział w potajemnych spotkaniach, gdzie uczono jak zachować się w konspiracji, jak "iść w zaparte", i przede wszystkim co robić, aby nie dać się wciągnąć w rozmowę z SB-kami.

Przez ten cały czas wychwalaliśmy pod niebiosa naszego Wałęsę. W pierwszą Wigilię stanu wojennego śpiewaliśmy mu kolędy, w kościołach modliliśmy się za jego uwolnienie z internowania. Na Placu Zwycięstwa w Warszawie, obecnym Placu Piłsudskiego, otoczeni przez SB-ków, z niepokojem ale i z wielką dumą, pokonując zwykły ludzki strach, śpiewaliśmy na melodię naszego, polskiego hymnu:

..."prowadź nas Wałęso, z Wybrzeża do Śląska,
idzie regionami, Solidarność Polska"...

i dalej:

..."bo nas Leszek uczył
jak zwyciężać mamy"


Rys. Vitek Skonieczny

Potem, w gronie znajomych ale i we własnych myślach, nie znajdowaliśmy jednak odpowiedzi na pytanie, dlaczego Lech Wałęsa, nasz Przywódca, nie odzywa się do nas ani słowem, dlaczego nawet nas nie pozdrowi? Tych dziesiątków tysięcy jego zwolenników, przyjaciół, działaczy, czy zwykłych ludzi, którzy nadal ufają w jego odwagę, mądrość i miłość do Ojczyzny? Dlaczego nie da więzionym i internowanym związkowcom wsparcia, żadnej wskazówki? Robił to przecież przed laty inny nasz wzór, uwięziony i odosobniony kardynał Stefan Wyszyński; robili to poprzez sobie tylko znane drogi ludzie z dobrze strzeżonych więzień i komisariatów.

Nie wiedzieliśmy wówczas, że nasz wódz w tym samym czasie, przebywając w luksusowym ośrodku wczasowym w Arłamowie zamawia wciąż nowe ilości piwa, które popija razem z towarzyszącymi mu SB-kami, że gra sobie z nimi w karty, że ma nieograniczony dostęp do odwiedzin rodziny, znajomych, przedstawicieli Kościoła i zagranicznej prasy. Pisał później o tym sam, znacznie później. Wtedy jednak nie wystosował żadnego oświadczenia potępiającego stan wojenny, a jedynie wiernopoddańczy list do generała W. Jaruzelskiego, podpisując się "kapral Wałęsa".

Nie wiedzieliśmy o wielu sprawach, choć już wtedy zaczęła spadać z naszego Wodza aureola. Potem, kiedy zaczynał dogadywać się z komunistami w Magdalence i przy Okrągłym Stole, kiedy wznosił toasty wspólnie z Kiszczakiem, Michnikiem, Geremkiem, otwieraliśmy szeroko oczy. Pojawiły się wątpliwości, co do kryształowych zamiarów Wałęsy, a na końcu pewność, że coś jest nie tak. Mimo to, kiedy w wyborach prezydenckich trzeba było wybierać między miejszym złem, nie zagłosowaliśmy na komunistę Kwaśniewskiego lecz właśnie na Lecha Wałęsę.

Wielu z nas skreśliło tę postać już po rozmowach, w których układał się z komunistami, wielu jednak, choć już bez poprzedniego zaufania i wiary w jego czyste intencje, nadal traktowało go jak symbol poprzedniej naszej walki, symbol wielomilionowego ruchu Solidarność. Tym bardziej, że Polska potrzebowała przed światem takiego symbolu walki o niepodległość i wolność od komunistycznych wpływów. Takiego symbolu wciąż potrzebowali Polacy, i Wałęsa - co ciekawe - nie atakowany przez nikogo, został na taki symbol ukształtowany i wykreowany.

Wcześniej bolało nas, kiedy zachowywał się butnie, kiedy stale podkreślał "To ja obaliłem komunę" zapominając o milionach, bez których do żadnego obalenia by nigdy nie doszło. Rozśmieszały nas rubaszne dowcipy, niezrozumiały polski język, którym się posługiwał. A potem, kiedy wywołał swoistą "wojnę na górze" i zaczął w otwarty sposób atakować takich działaczy - patriotów jak Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda, czy Krzysztof Wyszkowski, spadła nam zasłona z oczu.

Faktem jest, że tylko nieliczni chcieli i potrafili przeciwstawić się wreszcie kłamstwu, które związane było z Wałęsą i że wielu z nas nadal nie wierzyło, lub nie chciało wierzyć w pogłoski o agenturalnej działalności byłego przewodniczącego NSZZ Solidarność. Nadal wielu ufało Wałęsie, nawet po wydaniu w 2008 roku przez Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka książki "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biogafii", choć wreszcie wtedy można było mieć konkretne dokumenty, dowody na kłamstwa o czystym życiorysie Wałęsy. Chyba najszybciej i najmocniej zareagowała Polonia.

Z Kanady już w czerwcu 2008 roku przedstawiciel Stowarzyszenia Internowani - Grzegorz Michalski wystosował list "Apel do Bolka", w którym oskarżył Wałęsę o to, że:
- w latach 70-tych jako TW bezpieki zdradzał swych kolegów ze stoczni, doprowadzając swą nikczemną działalnością do ich aresztowań,
- zdradził Polskę i Polaków przy okrąłym stole wspierając komunistów,
- nie dokonał rozliczeń zbrodniarzy komunistycznych i zbrodniarzy stanu wojennego,
- zdradził ideały Solidarności i dokonał podziału Związku,
- dokonał bandyckiego napadu na rząd Jana Olszewskiego zatrzymjąc lustrację,
- w czasie swojej prezydentury niszczył dokumenty usuwając ślady swojej agentury jako TW Bolek,
- wielokrotnie ubliżał prezydentowi RP Lechowi Kaczyńskiemu nazywając go -"durniem",
- agenturalną działalnością zniweczył nadzieje Polaków na rozliczenie niesprawiedliwości z czasów PRL, co ostatecznie przyczyniło się do panoszenia się komunistów w życiu publicznym i powrotu do polityki zdrajców.

Również stąd, z Australii, działająca ówcześnie i złożona z polskich patriotów Australijska Grupa Lustracyjna wystosowała list do Wałęsy z żądaniem przyznania się do działalności przeciwko narodowi. List ten oczywiście został skrytykowany natychmiast przez tutejszych poprawnych politycznie, służących każdej władzy.


Puls poleca: Komorowski broni dobrego imienia Wałęsy

Od chwili kiedy Lech Wałęsa, korzystając z prezydenckiego prawa veta nie zgodził się na obniżkę emerytur dla byłych SB-ków, wszystko było już jasne. Zwykła kradzież, którą było wyprowadzenie przez Wałęsę dokumentów na własny temat, zgromadzonych przez Instytut Pamięci Narodowej i wyrwanie z tamtejszych zbiorów wielu stron kompromitującego go zapisu, stanowiło kolejny dowód.

Kim więc był i kim jest obecnie dla wielu z nas człowiek, o którym dowiadujemy się, że choć nosi w klapie wizerunek Matki Boskiej, nie tylko nie potrafi przyznać się do tajnych układów z komunistami i płatnego donosicielstwa, prosić o przebaczenie, ale w butny i agresywny sposób nadal traktuje ludzi, swoich kolegów z Solidarności. Poniża i wyśmiewa tych na których donosił twierdząc, że "wtedy nic nie znaczyli i teraz też nic nie znaczą", podczas kiedy to on na poniżenie i pośmiewisko w najwyższym stopniu zasługuje.

Dziś, kiedy pewni Polacy nie są zbyt zainteresowani dokumentami i dociekaniami historyków, ale mogą obejrzeć sobie w telewizji dotychczas ukrywany film z tajnych rozmów Wałęsy z komunistami w Magdalence, kiedy historycy odkrywają dawne fakty z życia Wałęsy, możliwa jest wreszcie odpowiedź na pytanie: bohater czy zdrajca? Symbol, czy zwykły oszust?

Lech Wałęsa ustosunkowując się niemal każdego dnia do ujawnionych przez IPN dokumentów dotyczących jego współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa, podaje wciąż inną wersję. Początkowo zaprzeczał jakimkolwiek kontaktom z SB; następnie podał, że coś tam podpisał, ale to nie było ważne i że nigdy, przenigdy nie brał z SB żadnych pieniędzy, a w latach 70-tych po prostu miał szczęście i stale wygrywał w Toto-Lotka. W kolejnych wyjaśnieniach stwierdził, że owszem podpisywał odbiór pewnych sum, bo ulitował się nad jakimś SB-kiem, który "płaczliwie prosił o podpisanie mu lipnych dokumentów", ale Wałęsa nie może ujawnić jego nazwiska. Twierdził też, że "cwani esbecy wykradli elektrykowi jego odręczne notatki i wsadzili do teczek jako donosy, żeby wyłudzać od własnych służb pieniądze".

W swoich kartkaturalnych, kłamliwych tłumaczeniach Lech Wałęsa posuwa się dziś jeszcze bardziej mówiąc :..."To nie ja współpracowałem z SB, to SB współpracowało ze mną"... Najwyższe zdumienie ogarnia, kiedy czyta się ostatnie stwierdzenie Wałęsy, który ogłasza siebie prorokiem mówiąc na swoim blogu: "Za chwilę wybuchł Radom i uratował mnie jako laickiego proroka po raz kolejny"...

Na koniec więc pytanie:
Czy warto podejmować trud ponownego grzebania w niekończących się łańcuchach kłamstw i zmienianych przez Wałęsę wersjach jego kontaktów z SB? Po co wracać do ponurych katalogów zdrad, cynicznych kombinacji i manipulacji? Czy pozwolić Wałęsie na dalsze bezkarne obrażanie ludzi, za wydawanie których brał od SB pieniądze? Czy zgadzać się na szarganie przez Wałęsę pamięci Anny Walentynowicz? I czy nie reagować, kiedy w obronie Wałęsy KOD-owcy twierdzą, że jak zdradzał, to "miał wówczas tylko 27 lat".

Czy nie trzeba z całą mocą przypomnieć w tej chwili, że Danusia Siedzikówna ps."Inka" - sanitariuszka Żołnierzy Wyklętych, która miała jedynie 17 lat, katowana przez UB, bita i poniżana, nikogo nigdy nie zdradziła?

Wydawało się już, że miłość społeczeństwa oraz władzy do Wałęsy nie zna granic, choć teraz wiemy, że zawsze był on jedynie marionetką. Najpierw w rękach SB, później Jaruzelskiego i Kiszczaka, także w rękach Tuska, który wziął sobie Wałęsę do plucia na Kaczyńskich. Obecnie okazuje się i to w różnych miejscach świata, że nasza ikona i dobro narodowe poległo. Że Wałęsa nigdy już nie będzie dla wielu Polaków tym, kim był. Niektórzy nawet w skrócie podumowują to co się z Wałęsą ostatnio dzieje - "od zera do bohatera i z powrotem". Trudno się z tym nie zgodzić.

Monika Wiench
Melbourne


Skarbnica memów - fotosatyra