Konopie włókniste to nic innego jak organiczna (ekologiczna) odmiana rośliny, z której można szyć zdrowe ubrania, w przeciwieństwie do akryliku, polyestyrenu, elany (niegdyś produkowanej w Toruniu, ale pewnie mało już kto ją pamięta) i innego świństwa, szkodzącego naszej skórze, a poprzez nią całemu ciału. Z powodu błyskawicznego tempa zanikania konfekcji i galanterii, produkowanej z jedwabiu, skóry, wełny, lnu i nawet ekologicznej bawełny, szybko rosnące i odporne na zużycie wyroby z konopi mogą z powodzeniem zastąpić produkty z ropy naftowej, noszone przez większość współczesnego społeczeństwa. Z tego względu, placówki naukowe w różnych krajach prowadzą badania nad możliwościami wykorzystania konopi włóknistych. W Polsce, w badaniach tego rodzaju specjalizuje się Instytut Włókien Naturalnych, mieszczący się w Poznaniu. Polska jest ważnym eksporterem włókien naturalnych, a więc badania mają ściśle ekonomiczny charakter i wpływają korzystnie na budżet państwa.
Obywatel polski zakupił dwie działki hektarowe w celu mnożenia nasion konopii włóknistych, na terenie Majdanu Stuleńskiego, w gminie Wola Uhruska, w powiecie Włodawskim, w województwie lubelskim. Warunkiem prowadzenia takiej działalności jest podpisanie Umowy z Instytutem Włókiem Naturalnych, który nie tylko dostarcza nasion celem ich zasiania, ale również skupuje zbiory nasion. Instytut i obywatel taką umowę podpisali w dniu 29 lipca 2005 r. W Umowie wyraźnie stoi w paragrafie 1, że „Przedmiotem Umowy jest reprodukcja materiału siewnego konopi jednopiennych odmiany Bemko (Zgodnie z Ustawą z dnia 29.07.2005r. o przeciwdziałaniu narkomanii Dz.U.Nr 179 poz. 1485, Rozdział 6).” Jak widać, przytoczona w Umowie Ustawa zapewnia, iż żaden inny rodzaj konopi, dla przykładu medycznej, czy też indyjskiej) nie może zostać przekazany producentowi (zwanemu w dokumetach również plantatorem) przez placówkę naukową i tenże sam, ale pomnożony musi do niej wrócić.
Po podpisaniu umowy, Instytut Włókien Naturalnych przesłał 27 kwietnia 2006 r. informację o tym fakcie do Szanownego Pana Wójta Gminy Wola Uhruska, dodając że jest on placówką naukowo – badawczą, która w ramach swej działalności statutowej zajmuje się m. in. hodowlą, nasiennictwem, agrotechniką i technologią przerobu konopi. W dniu 24 czerwca 2006 r. wójt wystosował pismo do obywatela plantatora, które cytuję w całości:
„W nawiązaniu do pisma Instytutu Włókien Naturalnych w Poznaniu w sprawie zawartej z Panem Umowy kontraktycyjnej (pisownia oryginalna – JR) na uprawę konopi włóknistych informuję, że w świetle obowiązujących przepisów prawnych prowadzona przez Pana uprawa konopi jest nielegalna.
Zgodnie z art. 46, ust. 2 ustawy z dnia 29 lipca 2005 r o przeciwdziałaniu narkomanii, uprawa konopi włóknistych może być prowadzona na określonej powierzchni, w wyznaczonych rejonach na podstawie zezwolenia. Art. 47 ust. 1 wymienionej ustawy mówi, że zezwolenia na sprawę wydaje wójt właściwy ze względu na miejsce położenia uprawy.
O powyższych przepisach został Pan poinformowany przez jednostkę z którą zawarta została umowa kontraktacyjna.”
Podpisał zastępca wójta, z upoważnienia wójta. To lakoniczne pismo nie ujawnia dlaczego uprawa zlecona przez Instytut jest nielegalna.
Miesiąc później, 19 lipca 2006 r., policja z Woli Uhruskiej najechała na plantację konopi włóknistych, zasianych zgodnie z umową z państwowym instytutem naukowo – badawczym, pobrała próbki i wykonała test na zawartość THC. Wynik był dodatni, co oznaczało, że próbka zawierała tetrahydrokannabinol, główną substancję psychoaktywną, zawartą w konopiach. Konopie włókniste nie zawierają THC.
Właściciel plantacji, dr Tomasz Nocuń, którego fragment innej książki niedawno prezentowałem, dowiedział się o najeździe wieczorem, a następnego dnia zadzwonił do Komendy Powiatowej Policji we Włodawie. Odbył rozmowę z komisarzem, szefem wydziału śledczego.
Dowiedział się, że jeszcze tego samego dnia ma przyjechać do Włodawy i złożyć zeznania, ponieważ został „obarczony ciężkimi zarzutami”. Wezwany początkowo odmówił przyjazdu, gdyż miał inne ważne sprawy do załatwienia, ale uległ naciskowi komisarza, który, nawiasem mówiąc, złamał tajemnicę śledztwa, ponieważ nie mógł przez telefon zweryfikować z kim naprawdę rozmawiał. Ale oddaję głos dr. Nocuniowi:
„Nigdy nie byłem karany i nie miałem wcześniej do czynienia z policją. Sądziłem, że policja ma dobre intencje i chce wszystko wyjaśnić. Ja osobiście chciałem jak najszybszego rozwiązania sprawy hodowli konopi. Przyjechałem bez pisemnego wezwania, na ustne wezwanie komisarza. Na początku rozmawiałem właśnie z nim. Byłem przekonany, że jestem oskarżony o nielegalną uprawą konopi indyjskich, bo cały czas podkreślał, jakie poważne zarzuty na mnie ciążą. Następnie przesłuchiwał mnie inny, dość sympatyczny oficer. Poprosił mnie o podpisanie dokumentu, z którego wynikało, że mam status świadka, a nie oskarżonego. Moje przesłuchanie trwało do godz. 13 i według mnie niczego nowego nie wniosło, gdyż policja miała wszystkie dokumenty dotyczące mojej plantacji oraz kserokopie dokumentów z Instytutu Włókiem Naturalnych i Urządu Gminy Wola Uhruska. Te informacje oraz dokumenty świadczyły, że moja plantacja jest legalna, a ja jestem zwykłym plantatorem konopi włóknistych...
Następnie komisarz stwierdził, że jeszcze muszę poczekać na wyjaśnienie sprawy. Zabrzmiało to zagadkowo, bowiem uważałem, że wszystko zostało wytłumaczone. Ja nie miałem już nic więcej do powiedzenia. Siedziałem cierpliwie w jego pokoju. Dlaczego nie na korytarzu? Cóż za wyróżnienie mnie spotkało? Ciekawe, czy wszyscy oczekujący na wyjaśnienie sprawy czekają w pokoju szefa wydziału śledczego? W międzyczasie przyjechała telewizja TVP. Komisarz i rzecznik prasowy, który został wezwany tego dnia z urlopu, z powodu mojej sprawy, namawiali mnie, abym wystąpił przed telewizją. Stanowczo odmówiłem. Policjanci nie dawali za wygraną i dalej twardo naciskali. Widząc, że nie przynosi to oczekiwanego skutku, wyszli z pokoju zostawiając mnie samego. (zapewne z drastycznym naruszeniem przepisów – JR)
W pewnym momencie telewizja weszła do sąsiedniego pokoju. Następnie komisarz celowo otworzył drzwi do pokoju, w którym przebywałem i redaktorka zaczęła ze mną rozmawiać. Odmówiłem wywiadu z telewizją, gdyż intuicyjnie czułem, że rozmawiając z nimi daję im automatycznie pozwolenie na sfilmowanie mnie i pokazanie w telewizji mojej sylwetki. Następnie zauważyłem, że operator mnie filmuje. Zasłoniłem sią teczką. Wieczorem w Panoramie Lubelskiej poinformowano, iż policja wykryła w gminie Wola Uhruska dwuhektarową plantację konopi, prawdopodobnie indyjskich i pokazano mnie zasłaniającego się teczką, jakbym był przestępcą. Przez moment było widać moją twarz. Pokazano też test z testerem narkotykowym, który przyjął czerwone zabarwienie. Napis na opakowaniu testera sugerował, że wykryto marihuanę.
Wszystko było bardzo sugestywnie podane w bloku wiadomości o nielegalnych uprawach narkotyków. Wiadomości były tak zrobione, że nie było wątpliwości, iż mamy do czynienia z nielegalną plantacją...Obydwaj policjanci komisarz i rzecznik prasowy bezprawnie najpierw namawiali, a potem naciskali mnie, abym udzielił wywiadu telewizji. Ja przyjechałem tylko złożyć zeznania...Namawianie i naciskanie mnie do występów telewizyjnych było przekroczeniem ich uprawnień. Jako policjanci, nie mogą podczas wykonywania obowiązków służbowych namawiać świadków do występów w telewizji. Komisarz nielegalnie i z wyrachowaniem przetrzymywał mnie w swoim pokoju, aby telewizja podstępnie i wbrew mojej woli mogła mnie sfilmować...
| Rzecznik prasowy wydał moje dane osobowe telewizji. Wydawanie danych osobowych jest niezgodne z prawem i grozi za to do 3 lat więzienia. Przecież ich także obowiązuje tajemnica śledztwa. Policjanci tłumaczyli, że telewizja wtargnęła do pokoju. Takie stwierdzenie jest nie do przyjęcia. To obowiązkiem policji jest zapewnienie dyskretnych warunków przesłuchania. Jeśli nie potrafią tego zrobić, to nie nadają się na policjantów.
TVP podała fałszywe informacje w taki sposób, aby wywołać tanią sensację moim kosztem. Aby mnie znieważyć i zniesławić oraz narazić na kompromitację i straty moralne. Uważam, że redaktorzy ściśle współpracowali z policjantami. Była to zaplanowana skoordynowana, przeprowadzona z premedytacją akcja policji, prokuratury i TVP.
Do uprawy konopi indyjskich nie przyznałem się, gdyż policja nawet mnie o to nie pytała. Miałem plantację konopi na nasiona, a nie do celów przemysłowych czy farmaceutycznych. Policja o tym wiedziała. Nigdy nie słyszałem żeby konopie włókniste były wykorzystywane do celów farmaceutycznych. Do tego używa się konopi indyjskich. Policja nie postawiła mi żadnych zarzutów, a ja miałem status świadka (status świadka nie upoważnia do obecności papugi – JR)...
Co najdziwniejsze i najbardziej kompromitujące policję i prokuraturę, o plantacji wiedziała dwa miesiące wcześniej prokuratura rejonowa we Włodawie. Dnia 25 maja byłem przesłuchiwany przez prokuratura Andrzeja Gomółkę w innej sprawie. W protokóle przesłuchania prokurator Gomółka pisze cytując moje słowa: Na działkach 54 i 55 mam posadzone konopie zgodnie z prawem.”
O co tak naprawdę chodziło w tej sprawie? Otóż dr Nocuń zakupił działkę, na której stała ambona myśliwska, należąca do Koła Łowieckiego Szpak. Nowy właściciel poprosił Koło o usunięcie tego obiektu. W ciągu miesiąca ambona została rozebrana i postawiona na terenie należącym do Lasów Państwowych, zaledwie kilkadziesiąt metrów od działki dr. Nocunia. Nocuń nie mógł się z tym pogodzić, bo część działki zamierzał wykorzystać w celach rekreacyjnych, a także do pracy. Uważał, że ambona miała de facto charakter strzelnicy i powinna znajdować się dalej, tak aby jego działka znajdowała się poza zasięgiem kul.
Jego motywacja zwiększyła się znacznie, gdy dowiedział się, że myśliwi z Koła Łowieckiego Szpak mają nawet prawo wkraczać na jego działki i polować na nich. Bowiem do tego celu wydzierżawił im nieswoje działki wójt. Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej gwarantuje prawo własności. Na jakiej więc podstawie wójt podjął taką decyzję? Ano na podstawie prawa łowieckiego, które, niby sprytnie, wymyślili sobie polscy myśliwi. A kto należy do tych kół? Ano politycy, sędziowie, prokuratorzy, wyżsi wojskowi itp. Jednym słowem elita, która potrafi zadbać o swoje interesy. A jaki to interes? Ano zabijanie niewinnych zwierząt dla przyjemności, do czego dr Nocuń, jak i wielu innych ludzi, odnosi się z odrazą. Przy okazji odkrył on, że w Polsce, w lasach państwowych, postawiono nielegalnie kilkanaście tysięcy ambon. I za to spotkała go kara ukartowana z góry.
Poza usunięciem ambony z własnej działki, po kilku latach, i z poważnym wysiłkiem finansowym oraz licznych apelacjach, został uniewinniony. Swoich przeciwników i biurokratów, do których się odwoływał, potraktował niezwykłą książką 1), liczącą dwieście stron, z czego połowę zajmują dokumenty, do których się odwołuje. Metodycznie udowadnia jakich praw konstytucyjnych pozbawiły go urzędasy podczas licznych procesów i odwołań. Książkę czyta się jak znakomity kryminał.
Janusz Rygielski
1. Tomasy Nocuń, Bezprawie w Polsce, Czy żyjemy w IV Rzeszy?, Wydawnictwo Vegan, Lublin 2011 r.
|