Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
29 sierpnia 2016
Prosto z buszu: Odważny lekarz, odważny naturopata
Janusz Rygielski

Dr Tomasz Nocuń prowadzący prywatną praktykę w Lublinie, opublikował wiele książek, a wśród nich piękną książkę “Lepsze zdrowie dla każdej kobiety – Praktyczny poradnik dla kobiet i mężczyzn, którzy je kochają.”. Oprócz głównej części, poświęconej zapobieganiu i leczeniu schorzeń, które dotyczą pań, dr Nocuń opisał wiele innych dolegliwości, które mogą się przytrafić każdemu. Mało tego, przez profilaktykę rozumie także przeciwdziałanie szeroko rozumianym zagrożeniom zdrowotnym, jak zanieczyszczenie powietrza, wody i gleby, a także wpływ na nasze zdrowie fal elektromagnetycznych i innych produktów współczesnej cywilizacji, np. hałasu. Obszerny rozdział zatytułowany „Manipulowanie pogodą” poświęcił smugom chemicznym (chemtrails).

Odnoszę wrażenie, że nikt przed dr. Nocuniem nie wprowadził do książki poświęconej zdrowiu tematu „Dlaczego bieżące doniesienia medialne są dla nas szkodliwe?” A kiedy czytając rozdział „Dlaczego brakuje nam pieniędzy”, dowiedziałem się, że prezydenta Lincolna zamordowano dlatego, iż próbował emitować państwową walutę (podobnie jak prezydent Kennedy), to zrozumiałem, że autor fachowej książki o nietypowym tytule, jest mi programowo bliski i wiele tematów zna lepiej ode mnie.

Dlatego pragnąc podzielić się tą fascynującą publikacją z czytelnikami moich felietonów, napisałem do autora książki list, prosząc o zgodę na zamieszczanie w moim kąciku „Prosto z buszu” fragmentów tej niezwykłej publikacji, na co dr Nocuń wyraził zgodę. A więc w czasach światowego kryzysu i zbliżającego się w szybkim tempie upadku systemu finansowego, zamieszczam opowiadanko przytoczone w książce „Lepsze zdrowie dla każdej kobiety”:

Pewien statek uległ rozbiciu, ale ludziom udało się uratować. Po wielu godzinach dryfowania na łodziach ratunkowych, zauważyli wyspę. Udało im się do niej dopłynąć. Po wstępnych oględzinach przekonywali się, że jest bezludna, ale odznacza się warunkami sprzyjającymi przetrwaniu. Ziemia zdawała sią żyzna. Rosły na niej liczne, obficie owocujące drzewa. Las z różnorodnym drzewostanem zapewniał materiały na budową domów. Rozbitkowie zabrali się więc do pracy. Budowali domy, budynki gospodarcze, uprawiali ziemię, zbierali owoce, robili przetwory, przędli, tkali, robili sznury, liny, szyli ubrania. Każdy z rozbitków znalazł dla siebie ulubione zajęcie. Nadwyżkami wytworzonych w ten sposób produktów wymieniali się między sobą. Ponieważ nie wszystkie produkty były do dyspozycji jednocześnie, z biegiem czasu pojawiły się trudności z ich wymianą. Nie zawsze produkty do wymiany były dostępne równocześnie. Rolnik mógł, na przykład, zapłacić za towary po zebraniu plonów. Ponadto, jeżeli ktoś dostarczał duży produkt, za który chciał otrzymać szereg artykułów mniejszych, wyprodukowanych przez różnych producentów w różnym czasie, brakowało środka wymiany.

Pewnego dnia na wyspie pojawił się nowy rozbitek z innego statku. Okazało się, że jest bankierem. Postanowił pomóc wyspiarzom w wymianie towarów. Obiecał ustanowić system pieniężny, z którego każdy będzie zadowolony. Pieniądze staną się własnością wszystkich wyspiarzy. Bankier miał je pożyczać na niewielki procent. Gdy ktoś oddawał dług, bankier miał wycofywać te pieniądze z obiegu, a sobie zachowywać tylko odsetki.

Na początku postanowił, że każdemu mieszkańcowi pożyczy 1000 zł. Jednocześnie obciążył ich wszystkich odsetkami w wysokości 10% rocznie. Wszyscy podpisali umowy kredytu. Ludzie byli zadowoleni, gdyż wymiana handlowa ożywiła się. Z ochotą pracowali, kupowali towary i konsumowali. Z biegiem czasu zaczęli mieć trudności ze spłatą kredytu. Aby temu zaradzić zwołano zebranie. Skarżono się na brak pieniędzy. Jeden z rozbitków zauważył, że pożyczył 1000 zł., a po roku musi spłacić 1100 zł. Jednakże te 100 zł odsetek nie zostało wydrukowane przez bankiera, pieniędzy tych nie ma zatem w obiegu. Jak więc mają spłacić swój dług?

Bankier wyciągnął pomocną dłoń. Obiecał udzielić nowych kredytów. Ludzie podpisywali umowy, zastawiając jako poręczenie swoje dobra. Znów dysponowali pieniędzmi. Spłacali stare kredyty i kupowali towary. Wyspa przeżywała czasy rozkwitu. Ludzie zauważyli, że bankier, który zajmował się jedynie udzielaniem kredytów, miał najładniejszy i największy dom na wyspie, był najlepiej zaopatrzony w żywność, ubrania i inne towary. Mieszkańcy ciągle zapożyczali się u bankiera, aby poradzić sobie z narastającymi problemami. Długi rosły. Aby zrekompensować straty wynikające z konieczności spłacania odsetek, zaczęli podnosić ceny. Nastał proces inflacji. Mimo, że ludzie ciężko pracowali, powodziło im się dużo gorzej, niż przed przybyciem bankiera.

Spadło morale mieszkańców. Zaczęła znikać radość życia. Po co pracować, jeśli produkty trudno sprzedać? Większość zarobionych pieniędzy trzeba oddać bankierowi. W końcu bankier zażądał od wszystkich mieszkańców zwrotu zaciągniętego kredytu. Na wyspie wybuchła panika. Ludzie nie mieli pieniędzy na spłatę swoich zobowiązań. Bankier nie chciał przyjmować jako zapłaty towarów – żądał wyłącznie pieniędzy. A ponieważ ludzie ich nie mieli, aby spłacić długi, sprzedali mu swoje dobra za grosze. W końcu przejął on na własność posiadłości i towary wszystkich mieszkańców. Wynajmował ludziom domy, które niedawno należały do nich. Wszyscy pracowali w pocie czoła, aby zarobić na miskę skromnej zupy. Zostali niewolnikami bankiera, który nie robił nic, tylko produkował papierowe środki wymiany towarów. Ten sam los czeka nas, jeżeli w porę nie podejmiemy środków zaradczych.

Najprostszym rozwiązaniem sytuacji wyspiarzy byłoby wykorzystanie najbliższej latarni do ulokowania na niej bankiera i uczciwe podzielenie się jego majątkiem. W następnej kolejności należałoby znacjonalizować bank i zatrudnić nowego bankiera. Powinien to być człowiek akceptowany szeroko jako uczciwy, ale bez przesadnie wysokiego wykształcenia, maksimum na poziomie szkoły średniej. Tak, aby mógł policzyć procent, ale w żadnym przypadku nie powinien znać całek i pochodnych, bo te łatwo jest wykorzystać do różnych przekrętów.

Dobrze to przedstawił Michael Moore w filmie dokumentalnym„Capitalism, the Love Story”. Należałoby też powołać ciało społeczne do inicjowania zmian w zasadach funkcjonowania banku oraz kontroli postępowania nowego bankiera, zwłaszcza dopilnowania, aby ilość pieniędzy znajdujących się w obiegu odpowiadała całości długu, z odsetkami włącznie. Uzyskać to można np. w taki sposób, że co miesiąc od sumy spłaconego przez obywateli długu należałoby odjąć sumę narosłych w tym miesiącu odsetek. Różnicę można by komisyjnie zniszczyć, a kwotę niezbędną do spłacenia odsetek można by wykorzystać na inwestycje użyteczne dla całego społeczeństwa. Wszystkie działania komisji powinny mieć charakter otwarty.

Pozostałaby jeszcze jedna sprawa do załatwienia. Otóż obecnie, jeśli jakikolwiek klient powierza bankowi swoje pieniądze, to bank może 90% tej kwoty pożyczyć innym klientom, oczywiście na procent. Klient – pożyczkodawca nawet nie wie, że taki proceder istnieje, a jego pieniądze, zamiast być korzystnie zainwestowanymi, często trafiają do klientów nie mającychm szans na spłacenie długu, czym dyrektor wykonawczy banku zupełnie się nie przejmuje, ponieważ dla niego ważna jest tylko wielomilionowa premia roczna, za udzielanie pożyczek. Pytanie, dlaczego banki prowadzą samobójczą politykę? Otóż tak naprawdę, to nie jest polityka samobójcza, bo bankrutujący klienci mają inne dobra, jak chociażby domy, które można przejąć od niewypłacalnego dłużnika. W ten sposób za bezcen nabywa się (czytaj: kradnie) dobra oszukanych. Tak wzbogacił się bankier na niegdyś szczęśliwej wyspie.


Ponieważ prywatne banki zwolniono niemal ze wszystkich ograniczeń, mających służyć klientom, więc mało wydaje się prawdopodobne, że traktują one poważnie zasadę, iż w kasie należy zachować pewną rezerwę. Przecież w razie czego mogą dodrukować dowolną ilość pieniędzy, co zresztą czynią w Stanach Zjednoczonych i nie tylko, poprzez tzw. „quantitative easing”, co brzmi eufemistycznie jako „łagodzenie ilościowe”. Jest to świadome produkowanie inflacji. Wczoraj kupiłem u Coles’a w Tenterfield kilogram marchwi ekologicznej (organic) i zapłaciłem zań 6 dolarów. Cztery – pięć lat temu, w tym samym supermarkecie płaciłem 3 dolary za dwa kilogramy tej samej marchwi i w tym samym sezonie. Kiedy w 1982 r. przybyłem do Australii, weekendowe wydanie The Australian kosztowało 30 centów. Dziś kosztuje dziesięć razy tyle. Nie nazwałbym tej inflacji małą. To warzywne doświadczenie dowodzi, że sytuacja materialna też ma wpływ na stan zdrowia, bo organizm nie będzie funkcjonować zgodnie z oczekiwaniami, jeśli go nie stać na zdrowe jedzenie.

Książka dr. Nocunia poświęcona głównie zdrowiu kobiet oparta jest nie tylko na jego medycznym doświadczeniu, ale również na 196. anglojęzycznych publikacjach. Można śmiało powiedzieć, że autor jest indywidualną, odważną placówką naukową.

Podobną rolą spełnia naturopata Jerzy Zięba, który, przy dużym zainteresowaniu i frekwencji miał ostatnio wykłady na Uniwersytecie Gdańskim, Łódzkim i Politechnice Rzeszowskiej. Miały się one ponadto odbyć na Uniwersytecie im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie (UKSW), Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu i Uniwersytecie Zielonogórskim. Zięba mówi bez ogródek, np. Leczenie nowotworów metodami medycyny akademickiej to jest po prostu rzeźnia, nie ma niczego wspólnego z prawidłowym leczeniem choroby nowotworowej. Albo Nie ma badań wieloletnich, dotyczących bezpieczeństwa szczepień... Skuteczność szczepionek nie jest jeszcze udowodniona, a każda z nich ma zawarte w sobie substancje niezwykle toksyczne. Rtęć wstrzykuje się noworodkom. Oburzyło to dziennikarkę Działu Naukowego Newsweeka Katarzynę Burdę, która zjednoczyła grupę podobnych dziennikarzy „naukowych”, podpisanych pod listem – protestem, skierowanym do Jego Magnificencji Rektora UKSW. Ks. Prof. dr hab. Stanisława Dziekońskiego.

Celem listu było wywarcie presji na Jego Magnificencję, aby rozważył wycofanie się UKSW ze współpracy z Panem Ziębą. Gratuluję wprowadzenia cenzury rodem z Polski Ludowej. List podpisali dziennikarze Newsweeka, Gazety Wyborczej, Rzeczypospolitej, Polskiej Agencji Prasowej, Polityki, TVP1, TVP2 - czyli typowi przedstawiciele mediów głównego nurtu, realizujący program oligarchów, oraz czasopisma o charakterze medycznym, utrzymujące się z reklam zamieszczanych przez koncerny farmaceutyczne. Przy jednym z dziennikarzy Gazety Wyborczej dodano, że jest on autorem pięciu książek naukowych dla dzieci. Dzieciom nie mówi się tego, że niemal cały przemysł farmaceutyczny jest oparty na petrochemii, a ta należy głównie do Davida Rockefellera, dla którego zdrowie zwykłych mieszkańców planety nie ma najmniejszego znaczenia, natomiast liczą się, i to bardzo, pieniądze.

Dzieciom nie mówi się także i o tym, że już od lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia trwają intensywne prace nad koncepcją radykalnego zredukowania populacji planety, w czym niemałą rolę odgrywają koncerny farmaceutyczne. Książek, publikacji oraz filmów podejmujących ten temat wyprodukowano setki, ale na uniwersytetach się tego nie uczy. I w tym kontekście należałoby ocenić znaczenie wykładów podejmujących te zagadnienia.

Byłoby bardzo źle, gdyby rektorzy ulegali opiniom dziennkarzy, których akcja jest przykładem konfliktu interesów – utrzymanie się w pracy, i ewentualny awans lub brak perspektyw ze zwolnieniem włącznie. Ponadto nauka powinna wychodzić z nowatorskimi propozycjami, a nie wspierać niezbyt udane status quo. Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości, jaka jest ukryta rola mediów głównego nurtu, ten powinien zapoznać się z wystąpieniem Donalda Trumpa, po uzyskaniu nominacji Partii Republikańskiej na funkcję prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Janusz Rygielski