20 lat temu nie tylko dobre intencje, ale i wkład pracy wielu ludzi, zrodziły szybko efektowny rezultat. Polacy nauczyli Australijczyków, jak się poprawnie pisze nazwisko polskiego bohatera narodowego. A więc nie „Kosciusko” (wymawiane „Kozjasko”), tylko „Kościuszko”, w angielskiej wersji alfabetycznej bez kreski nad (s), nadal wymawiane „Kozjasko”. Lokalną, polonijną inicjatywę wsparła swym autorytetem ambasador Agnieszka Morawińska. Władze Nowej Południowej Walii odniosły się do tej inicjatywy ze zrozumieniem i nazwa została poprawiona. Konsekwentnie, zmieniono też nazwę parku narodowego na Kosciuszko National Park. Media australijskie poinformowały o tym cały kraj.
Polonia odniosła sukces! Mój, bardzo sympatyczny dyrektor w Ministerstwie Imigracji, znający moje zaangażowanie w sprawy polonijne (byłem wówczas prezesem Stowarzyszenia Polaków w Qld i wiceprezesem Rady Naczelnej Polonii Australijskiej), pofatygował się do mnie i z tego powodu, złożył mi osobiście gratulacje. Jednakże ta mała korekta nazwy istniejącej 157 lat, uprzytomniła niechętnym, że jednak nazwy generalnie można sobie zmieniać.
Jestem innego zdania. Nazwy dokumentują historię. Można je krytycznie oceniać i uczyć właściwej ich interpretacji, ale faktów historycznyh nie powinno się odsyłać w niebyt. W roku 1977, minister Maria Milczarek podpisała zarządzenie w sprawie zmiany nazw 120 miejscowości w południowo – wschodniej Polsce. Chodziło o eliminację nazw miejscowości niegdyś zamieszkałych przez Rusinów. Decyzja ta oburzyła literatów, naukowców i turystów. Językoznawca doc. dr Michał Łesiów dał następującą ocenę trafności niefortunnego zarządzenia: „Ofiarą padły nazwy stare o strukturze słowiańskiej, nie przeczące wcale rozwojowi języka polskiego od najdawniejszych czasów. Po co było zmieniać Czystogarb na Górną Wieś? Czy Dwerniczek musi być gorszy od Jodłówki, a Dwernik od Przełomu? Jak przyjąłby tę zmianę generał Dwernicki, bohater Powstania Listopadowego?
..Jestem najogólniej przeciwko zmianom nazw miejscowych, a szczególnie przeciwko takim, które są przejawem nieposzanowania tradycji, co do niczego dobrego nie prowadzi, tylko denerwuje, a na tę zmianę denerwują się wszyscy, którzy się o tym dowiedzieli: młodzi i starzy, ludzie różnych stanów i zawodów.”1)
Kiedy administracji Parku Narodowego Kosciuszko przyszło wprowadzać skorygowaną nazwę, to, przy okazji, ze szczytowego obelisku zdjęto historyczną, metalową tablicę, zamieszczoną tam przez Polonię i założono parkową, plastykową, zawierającą informację, że Strzelecki nie był pierwszy, ponieważ przed nim na szczyt wchodzili Aborygeni oraz pasterze. Następnym, zaskakującym krokiem była zgłoszona na szczycie, w towarzystwie mediów, propozycja ówczesnego burmistrza Tumburumby George’a Martina, aby „Polacy oddali nam nazwę.” Martin nie zaproponował innej nazwy. Natomiast stwierdził, że powinna ona honorować Aborygenów lub pasterzy. W udzielonym wywiadzie dodał, że nie powinna być „obca”. Oczywiście, plastykowe tablice jest łatwiej zmieniać niż metalowe. Na szczęście, w okresie 2000-2010 udało się Polonii Australijskiej obronić polską nazwę, ale nie tablicę.
Po wystąpieniu Martina przystąpiono do opracowania planu zagospodarowania przestrzennego Parku Narodowego Kosciuszko. W toku tej pracy dyskutowano, czy historyczna nazwa powinna pozostać czy nie i, jak do tej pory, sprawy nie przesądzono.
Czasami problem jednak wraca jak bumerang, więc na wszelki wypadek przypominam poniżej swój artykuł zatytułowany „Porozumienie”, zamieszczony dwie dekady temu, w „Tygodniku Polskim”. Mam nadzieję, że pomoże on pokoleniu, które w owych czasach było zbyt młode, aby znać i rozumieć tamtejszy spór, a tym samym argumenty w nim użyte, bo kto wie, czy nie przydadzą się one jeszcze w przyszłości. Po dwudziestu latach wprowadziłem do tego tekstu niewielkie poprawki:
Nie jestem historykiem, a ponadto nigdy nie miałem wystarczającej ilości czasu, aby przestudiować wszystkie możliwe źródła, które mogłyby potwierdzić moją hipotezę. Tak więc zamierzam przedstawić jedynie przypuszczenie, oparte na moim górskim doświadczeniu, znajomości nazewnictwa topograficznego i wyobraźni dotyczącej tego co Sir Paweł Edmund de Strzelecki mógł odczuwać, myśleć i zamierzał uczynić, zdobywając najwyższą górę australijskiego kontynentu. Jestem jednak przekonany, że moja teoria jest wysoce prawdopodobna i atrakcyjna na tyle, że może zainspirować historyków. Może im się uda znaleźć czas i metodę ustalenia, czy moja teoria jest najbliższa prawdzie.
Jak to się stało, że obca nazwa, z maleńką, późniejszą poprawką, przetrwała do dzisiaj, czyli sto sześćdziesiąt sześć lat?
Miejscowi nie lubią, kiedy obcy człowiek próbuje narzucić dziwne nazwy ich terenom. To oni chrzczą swoje rzeki, góry, jeziora – zgodnie z ich tradycją i językiem. W przypadku ziem kolonizowanych, część nazw topograficznych zwykle ma pochodzenie lokalne, podczas gdy inne są narzucone przez zdobywców. Kiedy te państwa odzyskują niepodległość, a narody tożsamość, to nazwy kolonialne często są wymieniane na te, które istniały przed najazdem i okupacją. Kiedy Brytyjczycy opuścili Półwysep Indyjski, a Chiny wzmocniły swą pozycję, szczytowi Mt Everest przywrócono nazwę tybetańską – Chomolungma. Jedna z najbardziej atrakcyjnych gór w Nowej Zelandii – Mt Egmont, odzyskała pierwszą maoryską nazwę – Taranaki. Najwyższemu szczytowi Ameryki Północnej – Mt McKinley zwrócono imię – Denali.
Najwyższy szczyt znajdujący się w Tatrach Słowackich nazywał się Garłuch, później Szczyt Stalina, a obecnie Gerlach. Było wiele szczytów Stalina i Lenina we wszystkich państwach komunistycznych obdarzonych górami. W Republice Macedonii najwyższy szczyt w Szar Planinie nadal nazywa się Titov Vrch, ale przed Drugą Wojną Światową nazywał się Turczyn. W skrócie, najwyższe i najciekawsze szczyty były i są przedmiotem manipulacji politycznych. No i zapewne będą w przyszłości.
W czasach wielkich odkryć w Australii istniał niepisany przywilej podróżników – odkrywców nazywania lądów, rzek i gór. Nie znaczy to jednak, że był to całkowicie niekontrolowany proces. Mało znaczący wierzchołek w Górach Śnieżnych mógł zostać nazwany nazwiskiem niemieckiego przyrodnika. Ale byłoby niemożliwe, aby administracja kolonialna w tamtych czasach mogła zaakceptować nazwisko Bismarcka, przypisane do największej rzeki kontynentu. Nie jestem pewien, czy taka propozycja miała miejsce, ale chciano nazwać najwyższy szczyt imieniem Wilhelma. Nazwa nie została zaakceptowana.
Gubernatorzy tamtych czasów i Królewskie Towarzystwo Geograficzne w Londynie podejmowało ostateczną decyzję, dotyczącą nazewnictwa. Zgodnie z ówczesną modą, honorowano przedstawicieli rodziny królewskiej, polityków i wysokich urzędników. Akceptowane były również nazwiska tych, którzy wcześniej byli aktywni w różnych regionach. Wiele szczytów australijskich nosi nazwiska geodetów, którzy wykonali pierwsze, a więc odkrywcze pomiary, a także ich przełożonych.
Nowa nazwa nie była ważna, zanim nie pojawiła się na mapie kolonialnej. Procedura, w odniesieniu do ważnych szczegółów topograficznych, miała być podobna do tej, która obowiązuje dzisiaj. Określone ciało naukowe (Royal Geographical Society) przedstawiało rekomendację i lokalny urzędnik (Surveyor General) decydował. W warunkach kolonialnych oczywiście był on uległy subtelnym sugestiom gubernatora. Łatwo można zrozumieć dlaczego nazwę Mt Everest nadano najwyższej górze na świecie. Człowiek, od którego nazwiska pochodzi ta nazwa, nie tylko ustalił, że Mt Everest jest najwyższą górą na tej planecie, ale przede wszystkim był dwukrotnie wiceprezesem Royal Geographical Society.
Widok na Mt Kosciuszko ze szczytu Mt Townsend |
Z punktu widzenia angielskiego administratora kolonialnego, tylko ważne powody mogłyby usprawiedliwiać tak obcą i trudną do wymówienia nazwę jak Mt Kosciuszko. Jaki rodzaj powodu mógłby tu wchodzić w rachubę?
Moim zdaniem powodem tym było odkrycie złota przez Strzeleckiego, przed oficjalnym odkrywcą Hardgraves’em. Powszechnie wiadomo, że na prośbę gubernatora Gippsa, Strzelecki nie ogłosił swego odkrycia. Jeśli przyjąć, że zachowanie tej tajemnicy miało ogromne znaczenie dla gubernatora (Gipps bał się „gorączki złota” i napływu do Australii niepożądanych elementów), to można przyjąć, że ceną tego była akceptacja obcej nazwy na najwyższej górze tego kontynentu.
Spójrzmy na tę sprawę z punktu widzenia Strzeleckiego. Odkrył on złoto. W sensie materialnym, to odkrycie było znacznie bardziej wartościowe niż odkrycie i nazwanie jakiejkolwiek góry. Gdyby Strzelecki nie zachował tej tajemnicy, byłby przynajmniej tak popularny i bogaty jak Hardgraves. Ale on nigdy taki nie był, ponieważ sprawy społeczne były dla niego ważniejsze niż osobisty dobrobyt. Najlepiej o tym świadczy jego późniejsze postępowanie w głodującej Irlandii. Gdyby rząd Nowej Południowej Walii zdecydował się na eksploatację złota, któż byłby lepszym administratorem technicznym tego przedsięwzięcia jeśli nie odkrywca - geolog?
Na zakończenie, w oryginalne wersji mojego tekstu napisałem: „Trudno zrozumieć, dlaczego zarówno australijscy jak i polscy twórcy filmów wyprodukowali jedynie nudnawe kawałki dokumentalne, poświęcone Strzeleckiemu. A przecież całe jego życie kwalifikuje się na niezwykle atrakcyjny film fabularny, film o politycznym układzie (Strzelecki – Gipps), prowadzącym do wydarzenia w skali światowej – niezwykłej nazwy na najwyższej górze kontynentu.”
Dzisiaj dodałbym, że na pierwszy plan wysuwa się kontynuowanie współpracy z Aborygenami, co świetnie czyni od lat Kosciuszko Heritage pod przewodnictwem dr Ernestyny Skurjat – Kozek i prof. Andrzeja Kozka. Mam do rozważenia następującą propozycję: Strzelecki pierwszy nadał Mt Kosciuszko pierwszą w historii nazwę. Dla Aborygenów, nawet jeśli wchodzili na ten wierzchołek, góra ta nie była atrakcyjna pod żadnym względem. Prezentowała się nieciekawie, w porównaniu z otoczeniem. Nie przyciągała takim majestatem, jak np. Mt Townsend, Mt Ramshead, Sentinel, Watson Crags czy Jagungal. A jednocześnie jej wierzchołek był pozbawiony skał i szczelin, a w nich ukrytych milionów smacznych Bogong Moths. Nie jest też dostatecznie płaski, aby można było na nim odbywać rytuały (corroboree i inne).
Każdy podróżnik eksplorujący wierzchowinę Gór Śnieżnych korzystał z pomocy Aborygenów – przewodników i pytał ich o nazwy gór. Te nazwy, to były jak cenne trofea, które kolekcjonowali. Żaden jednak z dziewiętnastowiecznych podróżników nie odnotował nazwy tego właśnie wierzchołka. Dlaczego? Bo przed Strzeleckim ona nie istniała.
Ale istnieje stara, licząca prawdopodobnie tysiące lat, nazwa nadana przez Aborygenów, obecnie zaniechana. Ta nazwa to Munyang, czyli Snowy Mountains, a po polsku nadal Śnieżne Góry, tyle że tłumaczone z aborygeńskiego dialektu. Dlaczego więc nie pomóc Aborygenom w przeprowadzeniu procedury nazwania całego łańcucha gór – po aborygeńsku?
Janusz Rygielski
1. Janusz Rygielski, Powrót nazw bieszczadzkich, czyli dzieje niepotrzebnego sporu, Ziemia 1981, Wydawnictwo PTTK Kraj, Warszawa
|