Przez niemaldwa ostatnie tygodnie w moim regionie, o powierzchni podniebnej ponad 10 tys. kilometrów kwadratowych, nie zauważyłem bazgrołów czyli smug chemicznych (chemtrails). Jak to możliwe, skoro przez co najmniej dziesięć lat media głównego nurtu i pseudo eksperci od zygzaków na niebie informowali nas, że chemtrails to kondensacja gazów spalinowych samolotów pasażerskich, która zależnie od warunków atmosferycznych zamienia się w różne postacie. Jeśli tak, to dlaczego dopiero po niemal osiemdziesięciu latach podróży lotniczych pojawiło się to zjawisko?
Mieszkam w szczególnym miejscu, w rozgałęzieniu między trasami lotniczymi: Brisbane - Sydney – Brisbane oraz Brisbane – Melbourne - Brisbane. Czasem mogę bez lornetki oglądać samoloty pasażerskie lecące około dziesięć kilometrów nad moją głową. I żadnemu z tych samolotów, nieważne do jakiego leci miasta, spaliny nie kondensują się w obrazy, a la bohomazy. Przepraszam Maestro Picassa.
Samoloty lecące znacznie wyżej niż pasażerskie, ponieważ nie mogę ich dostrzec nawet przez lornetkę, mają przedziwne trajektorie. Na przykład, lecą równolegle, blisko siebie, krzyżują się, co w przelotach pasażerskich jest wykluczone. Czasem, ku uciesze widzów naziemnych, lubią sobie pohasać i doskonale pamiętam, że kilka lat temu, jadąc autostradą Pacific Highway z Brisbane do Bayron Bay, krótko po przekroczeniu granicy stanów, ujrzałem na niebie nieudolną „mazaninę”, która od biedy dała by się określić jako swastyka.
Od 1982 r. miałem okazję odbyć wiele podróży lotniczych w Australii i nie tylko. Mam taki zwyczaj, że proszę o miejsce przy oknie i do samolotu wsiadam z mapą, starając się zidentyfikować główne pasma górskie, znane mi i zasługujące na bliższe poznanie. Korzystam też z broszur linii lotniczych, w których zwykle są proste mapy kontynentu z naznaczonymi trasami przelotów. Na niektórych zaznacza się nawet kierunki przelotu. Na przykład trasę Brisbane – Sydney samolot pokonywał nad Pacyfikiem, a w kierunku odwrotnym nad lądem, około 100 km od morza. W innym miesiącu bywało odwrotnie.
Trzeba docenić fakt, że linie bardzo się starają, aby nie doszło do jakiejkolwiek kolizji między samolotami, często latającymi w chmurach, a nawet podczas burz, kiedy widoczność nie istnieje. Czy załogi samolotów drastycznie ignorujących elementarne zasady bezpieczeństwa, na przykład malujące serce na niebie, mogą kierować samolotami wypełnionymi pasażerami? Oczywiście każdy samolot ma autopilota, ale mimo to obok jest pilot z krwi i kości. Na wypadek jakichkolwiek trudności wywołanych raptowną zmianą pogody (silna burza), czy też awarią systemów komputerowych. W takich momentach pilot musi się włączyć. Bez niego groziłaby katastrofa. No i nie sądzę, aby tworzono specjalne systemy do malowania rysunków na niebie, podczas gdy pilot ma do wykonania poważniejsze zadanie – zachowanie każdego życia ludzkiego na pokładzie.
|
A może tym innym pilotom pozwala się na znacznie większą swobodę w powietrzu, ponieważ ich maszyny latają wyżej niż samoloty pasażerskie? Patrząc z powierzchni Ziemi bardzo trudno jest ocenić, czy jakieś dwa obiekty, poruszające się na wysokości co najmniej 30 tysięcy stóp (10 kilometrów), lecą na różnych wysokościach. Jednakże, jeśli ktoś ma takie szczęście jak ja i może późnym popołudniem, kiedy słońce jest nisko i łagodnym światłem wskazuje przedmioty poruszające się wysoko, to z pewnością zauważy, iż większe obiekty latające (samoloty pasażerskie) nie pozostawiają na niebie żadnych śladów na dłużej niż kilka minut.
Inaczej jest z drugim rodzajem maszyn powietrznych. Samolotu nie widzę, tylko przesuwający się punkt (samolot leci nie tylko wyżej, ale także jest mniejszy od pasażerskiego Boeinga), za którym wyraźnie ciągnie się linia, zamieniająca się w taśmę, a po pewnym czasie w różne esy floresy, ale także w rozsiane przedziwne chmury, z których nie spada kropla deszczu. Samoloty – rozpylacze muszą latać znacznie ponad wysokością, z jakiej korzystają samoloty linii pasażerskich. Nie do pomyślenia jest fakt, aby na tym samym poziomie latały samoloty pasażerskie i statki powietrzne specjalnego przeznaczenia. Samoloty te nie mogłyby też latać niżej niż pasażerskie, bo pasażerowie rejsowych samolotów (w tym podróżujący dziennikarze) narobiliby mnóstwo zdjęć i nakręcili filmów tego, co się dzieje stosunkowo blisko, poniżej nich.
Z kolei ewentualne usytuowanie tych rozpylaczy trucizn blisko powierzchni Ziemi groziłoby z kolei tym, że do roboty zabrali by się także i naziemni dziennikarze, korzystający z lornetek i teleskopów.
Dzicz, w jakiej mieszkam, sprzyja przelotom szkoleniowym samolotów wojskowych, ponieważ jest to ogromny obszar liczący tysiące kilometrów kwadratowych, bardzo rzadko zaludniony, a więc nieco hałasu od czasu, mniej więcej raz na kilka miesięcy, zakłóca spokój niewielkiej liczbie mieszkańców. Tym niemniej, zaledwie kilka dni po przeprowadzce, samolot wojskowy przeleciał kilka metrów nad doskonałym punktem nawigacyjnym - naszym domem, w którym to miejscu dokonał efektywnego skrętu pod kątem niemal 90 stopni. Huk dotarł do nas kilka sekund później.
Moja niewiasta, cicha i spokojna, zapatrzona w przyrodę, dostała ataku paniki. Zastanawiałem się czy wzywać karetkę pogotowia, a może helikopter, czy też samemu zawieźć ją do lekarza. Ale zadzwoniłem do Ministerstwa Obrony i powiedziałem co o tym myślę. Samoloty nadal latają od czasu do czasu, ale już nie aż tak nisko nad naszym domem. Tu dygresja: robią przy tym tak potworny hałas, mający duży wpływ na zdrowie zwierząt dzikich i gospodarskich, ale żadne organizacje ochrony przyrody, włącznie z Partią Zielonych, przynajmniej dotąd, nie interesują się tym.
Zauważyłem jednak, że za żadnym samolotem wojskowym nie ciągnie się jakakolwiek smuga. Oglądałem sporo filmów wojennych, w których wykorzystywano różne rodzaje myśliwców i bombowców, i też nie przypominam sobie smug, ani też malunków na niebie. Z wyjątkiem samolotów trafionych, za którymi ciągnęła się czarna smuga. Z tych rozważań rodzi się konkluzja, że samoloty zapaskudzające niebo i słońce nie przewożą pasażerów, ani też nie służą ewentualnej obronie. Dlaczego? Smugi ponoć mają oziębiać klimat, ale skutki takich zabiegów, poza zatruwaniem powietrza, wody i gleby nie są ani przewidywalne ani znane. Nikt nie przeprowadza badań.
|
W dniu 2 sierpnia br. YouTube zamieściła pięciominutowe wideo, w którym przedstawiono smugę chemiczną przerywaną: odcinek smugi i krótki odcinek przerwy, po czym znów odcinek smugi i odcinek przerwy itd. Itd. Jest to film, który zgodnie z teorią kondensacji dowodzi absurdu, bo pokazuje, że po krótkim przelocie silniki na krótko nie działają, po czym włączają się ponownie i znów wysiadają itd. Itd. Oczywiście taki efekt można uzyskać wyłącznie wysypując mieszankę, powiedzmy przez minutę i zatrzymać wysypywanie na pół minuty, itd. Itd. Komentator interpretuje, że odważny pilot przekonał obserwatorów, iż teoria kondensacji to jedna wielka lipa.
Tego samego dnia witryna Before Its News zamieściła to wideo oraz to zdjęcie w niniejszym tekście. YouTube podaje komentarze czytelników. Jeden z nich zaproponował, aby pilotowi przyznać najwyższe odznaczenie za odwagę. Radziłbym odczekać z takim wnioskiem do czasu aż Deep State, zwany też Swampem i chazarska mafia przestaną rządzić światem. Jak długo będziemy na to czekać?
youtu.be/CQRIVqkfils
beforeitsnews.com/alternative/2017/08/chemtrail-pilot-signals-world-100-proof-3539173.html
W niedawno minionych latach telewizja australijska zapraszała do studia „byłych pilotów”, którzy oświecali „ciemny lud”, że te bazgroły na niebie to właśnie spaliny samolotów pasażerskich. W wielu przypadkach „ciemny lud” to kupił. Na tym polega rola mediów głównego nurtu. W Stanach Zjednoczonych, w Polsce, w Australii. Ale jak wytłumaczyć to czyściuteńkie niebo bez jakiejkolwiek kondensacji przez dwanaście dni w okresie dwóch tygodni? Czyżby w tym czasie zamarły przewozy pasażerów samolotami? Totalny strajk pilotów i ani słowa w mediach? Nikt się nie skarży? Oczywiście byłoby to bzdurą. Politycy, ludzie biznesu i turyści latają jak dawniej przed laty i jak dawniej nie zacierają błękitnego nieba.
To ci inni, rozpylający nano cząsteczki aluminium i innych przedstawicieli tablicy Mendelejewa, zanieczyszczających australijskie środowisko, z jakiegoś powodu zaprzestali czasowo lub na stałe swojej działalności. Jeśli była to decyzja premiera Turnbulla, to znaczyłoby, że zaoszczędzi on miliardy podatników, przeznaczanych obecnie na dewastowanie życia na Ziemi. Zaniechanie na stałe zanieczyszczania z powietrza, to byłby naprawdę dobry biznes.
Janusz Rygielski
|