Typowany na następcę Hawkinga chłopiec uważa, że wykaże, iż zmarły naukowiec się mylił. William Maillis z Penn Township ma jedenaście lat. Jako dziewięciolatek rozpoczął studia w Pensylwanii. Pełnymi zdaniami mówił jako siedmiomiesięczne dziecko. Z chwilą, jak miał 21 miesięcy zajął się matematyką. Dodawał. Z chwilą ukończenia dwóch lat geniusz dzielił liczby, a także czytał i pisał. Stworzył w tym wieku m. in. dziewięciostronnicową książkę „Happy cat” („Szczęśliwy kot”). Z chwilą ukończenia czwartego roku życia opanował Grekę, algebrę oraz język migowy. Do piątego roku życia opanował geometrię, a wraz z końcem siódmego roku życia znał już trygonometrię. Od tego roku szkolnego studiuje na Carnegie Mellon University.
Ojciec chłopca Peter Maillis wskazał, że jego syn jako pięciolatek przeczytał dwieście dziewięć stron książki do geometrii w jedną noc. Następnego ranka już ją opanował i rozwiązywał takie równania, jak obwód koła. Jak miał cztery lata zszokował nauczycieli w przedszkolu. Stwierdził wtedy, że nie jest możliwe „określenie szarego jako koloru”. Na pytanie czemu tak uważa odpowiedział: „szary jest odcieniem, a nie kolorem”.
O ile jego wstępny życiorys przypomina już jego poprzedników, równie uzdolnionych ludzi, chłopiec za swój cel postanowił, że udowodni, iż Bóg istnieje. Od razu wskazał, że ateista Stephen Hawking myli się. Chłopiec uważa, że zostanie astrofizykiem. Sądzi, że znalazł błędy w teoriach Alberta Einsteina i Hawkinga odnośnie czarnych dziur. Jest przekonany, że swoimi pomysłami dowiedzie, że świat istnieje, a nie jest np. symulacją, jak uważają niektórzy fizycy.
Zdaniem Hawkinga: „Zanim zrozumiano naukę było naturalnym, że wierzy się w Boga stwórcę wszechświata, ale obecnie nauka oferuje bardziej przekonujące wyjaśnienia (…) Co my rozumiemy przez "my chcemy poznać umysł Boga" jest chęcią poznania wszystkiego, co Bóg wie i jeśli byłby Bóg, ale nie ma go. Jestem ateistą”.
Środowiska ateuszy niejednokrotnie powoływały się na Stephena Hawkinga jako nie tylko autorytet naukowy, ale w pewnym sensie i moralny. Wskazywali, że skoro taki umysł uważa, że Boga nie ma – tak jest w rzeczywistości. Te same środowiska racjonalistów powoływały się na teorię katolickiego księdza o Wielkim Wybuchu, aby dowieść swoich tez. Dlatego pojawiły się głosy, iż jedenastolatek jest manipulowany przez rodziców i oni mu kazali, aby mówił o Bogu. Ojciec chłopca jest duchownym w greckim kościele ortodoksyjnym. Zaprzeczył, aby w jakiś sposób naciskał na syna. Zarazem dopatruje się znaków w fakcie, że razem z małżonką posiadają przeciętny iloraz inteligencji, a ich dziecko uzdolnienia. Psycholog z Stanowego Uniwersytetu w Ohio Joanne Ruthsatz przebadała chłopca. Wskutek otrzymanych wyników określiła go geniuszem.
Rodzice chłopca nie odcinali go od innych dzieci. Wedle ojca interesuje się oprócz fizyki i matematyki sportem, ogląda seriale w telewizji. Odróżnia się od innych dzieci, że jego marzeniem jest „dowieść w naukowy sposób, że Bóg istnieje”.
Na pytanie, dlaczego czuje potrzebę udowodnienia istnienia Boga w ten sposób wyjaśnił: „Cóż, ponieważ są ci ateiści próbujący powiedzieć, że nie ma Boga, kiedy w rzeczywistości mają więcej wiary w to, że nie ma Boga niż w uwierzenie, że jest Bóg (…) Ponieważ więcej sensu wynika, że ktoś stworzył świat niż że świat stworzył się sam przez się. To wymaga więcej wiary, aby rzec, że świat stworzył się sam przez się niż powiedzenie cokolwiek innego, że świat został stworzony, ponieważ jest to bardziej logiczne”.
Jedenastoletni geniusz wyjaśnia, że odkrycie bozonu Higgsa rozmija się z teorią Einsteina, że wszystko sprowadza się do grawitacji. Objaśnia, że grawitacja nie istnieje sama przez się, ale jest częścią składową, bo dotyka oddziaływań. Tak zwana „Boska cząstka” na gruncie fizyki oznacza, że bez niej by nie istniała masa w materii. Doktor Piotr Zalewski z Zakładu Fizyki Wysokich Energii Narodowego Centrum Badań Jądrowych objaśniał po odkryciu cząstki Higgsa na antenie Polskiego Radia, że wprost dowodzi ona ewolucji Wszechświata. Innymi słowy dzięki bozonowi przemienił się w formę nam znaną.
Tak lubiane przez ateistów teorie zakładają odwieczność istnienia, czyli brak początku świata, czy jego zmiany. Tu jednak na łonie fizyki zaczynają się implikacje tego rozumowania w postulowanym u Einsteina modelu czasoprzestrzeni. Maillis wskazuje, że kresem tych rozumowań jest dojście do wniosku, iż nic istnieje z niczego. Pominięcie Boga wymaga m. in. uznania, że grawitacja stworzyła grawitację.
Młody geniusz wychodzi ze stanowiska, że świat istnieje w Bogu, bo jest to konsekwencja istnienia czasu i przestrzeni. Uznanie, że Stwórca jest przyczyną prowadzi ku wnioskowi, że nie dotykają go pewne reguły. Zarazem tu kryje się logiczna konsekwencja uznania, że Bóg jest poza czasem i przestrzenią skoro je ustanowił.
„Nauka i wiara powinny być razem” – uważa jedenastoletni geniusz. Nie jest w tym postanowieniu osamotniony. Fizyk teoretyczny Michio Kaku oświadczył, że dowiódł istnienia Boga. Twórca teorii strun wychodzi ze stanowiska, że Bóg jest Stwórcą. Aczkolwiek posuwa się dalej i uważa, że istniejemy w jedenastu wymiarach przestrzeni.
Michio Kaku od Williama Maillisa różni jednak cel główny – skoncentrowanie na Bogu. Spór o powstanie świata oraz dociekanie jego początków należy do cegiełek jakie określają dziś rządy, popkulturę, czy rozumienie kwestii moralnych.
Nauki społeczne pomijają wpływ ateizmu na życie społeczne. Przykładowo wrześniowe badania Nature Human Behaviour z 2017 autorstwa akademików Willa M. Gercaisa, Dimitrisa Xygalatasa i innych dowodzą, że w skali globu istnieje przekonanie, że odcinanie się od duchowości prowadzi ku złu. Prym w takim myśleniu wiodą Indie, Singapur, Zjednoczone Emiraty Arabskie, a także… Chiny oraz Stany Zjednoczone. Wedle tych ustaleń mieszkańcy wymienionych tu krajów mają uprzedzenia względem ateistów, że są pozbawieni tego poziomu moralności, co osoby religijne.
Cytowane wcześniej badania idą w kierunku umacniania przekonania w społeczeństwie, że ateizm jest prześladowany. Za tym idą akcje zdejmowania krzyży, ograniczania religii katolickiej o czym pisał m. in. ostatnio Newsweek w tonie narzucania religii niewierzącym z okładkowym nawoływaniem, że tak dzieje się „w służbie kościoła”.
Do obrazku o prześladowaniach ateistów rodem z Huffington Post nie pasuje np. fakt, że twórca prawa Boyle’a Robert Boyle finansował tłumaczenia Nowego Testamentu po irlandzku i turecku. Ku zapomnieniu ateiści oddają „The Christian Virtuoso”, bo dopisek w tytule „aby być dobrym chrześcijaninem” nie pasuje do dzisiejszych czasów.
Fakt bycia zagorzałym kreacjonistą przez Williama Thomsona Kelvina jakoś nie przeszkadza zarazem ateistom w posługiwaniem się Kelwinami przy określaniu barw, czy ustalania poziomu hałasu (szum termiczny Johna B. Johnsona i Harry’ego Nyquista). Co innego zaś czynią z taką symboliką, jak krzyż w miejscach publicznych.
Przyszłość Williama Maillisa nie jest znana. Główne media przemilczają jego istnienie. CNN tylko wzmiankowało, że w młodym wieku dostał się na studia. Pomimo upływu lat dalej brakuje dowodów na istnienie Stwórcy uznawanych przez wszystkich ateistów. Przyjrzenie się historii pozwala na odkrycie np. definicji Anzelma z Canterbury, że Bóg wedle jego definicji: „coś, ponad co nic większego nie można pomyśleć”, czyli wykraczający poza myśl człowieka. To jego zdaniem dowodzi istnienia Stwórcy.
Przed Williamem Maillisem istnienia Stwórcy starożytni doszukiwali się w celowości, ruchu u Arystotelesa, czy stopnia doskonałości, co głosił Augustyn z Hippony. Diogenes z Apolinii sądził, że rozum jest filarem świata. Hugon od Świętego Wiktora wskazywał, że skoro istnieje świat to i istnieje Bóg. W czasach nam bliższych profesor Uniwersytetu Oksforda Richard G. Swinburn dowodził, że zebranie szeregu dowodów takich jak ład wokół nas, istnienie, świadectwa ludzi i dzieje człowieka dowodzą, że jest bardziej prawdopodobne, iż Bóg jednak istnieje.
Do tej tradycji sięga jedenastoletni Maillis, choć on koncentruje się na fizyce. Ma tym samym szansę na ocalenie ludzi od ateizmu. Tacy ateusze, jak Pol Pot, czy Józef Stalin odpowiadają za masowe mordy ludzi na skalę liczoną w milionach. Profesor Rudolph Rummel marksizmowi, czyli odcięciu od Boga i religii w pełnej postaci, przypisał między 1917 a 1987 rokiem 110 milionów 286 tysięcy zabitych. Guttmacher Institite podaje, że w imię prawa do zabicia dzieci nienarodzonych ginie ich ponad 56 milionów rocznie. Oznacza to, że w ciągu dwóch lat traci życie więcej osób niż podczas II wojny światowej. W ciągu dekady zaś w imię propagowania ateizmu znika więcej osób, niż Twitter ma realnych użytkowników.
prawy.pl/71653-typowany-na-nastepce-hawkinga-chlopiec-uwaza-ze-wykaze-iz-zmarly-naukowiec-sie-mylil/ |