Splecione ręce jak do modlitwy a pod powieką obraz ulicy jak wtedy kiedy świstały kule na barykadach płonącej stolicy
Gdy wokół wojna rozlała morzem ogrom rozpaczy bólu cierpienia niosła nadzieję rannym i chorym próbując odwrócić cios przeznaczenia
Trudne wybory cuchnący kanał albo karabin śmierć z ręki kata w pożodze wojny młodzi jak Ona ginęli na oczach tamtego świata
Nie miała szczęścia łapanka obóz codzienna praca nad wątłe siły krzyki ginących w komorach śmierci wrażliwą duszę lękiem raniły
Teraz została już tylko sama chłonąc jak gąbka aromat ciszy czas bezlitosny zabrał Jej wszystko i śmiech i radość których nie słyszy
R.Sobik
|