Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
17 wrzesnia 2018
O moja Warszawo wyśniona...
Monika Wiench
Nie tylko starsi mieszkańcy Warszawy pamiętają te słowa znanej piosenki, która powstała w 1944 roku. Jej autorem był Albert Harris, tytuł brzmi "Piosenka o mojej Warszawie", a śpiewana przez Mieczysława Fogga, szybko stała się powojennym przebojem. Utwór ten znają wszyscy rodowici Warszawiacy, ale też ci, rozsiani po świecie, którzy Warszawę pamiętają i kochają, ci którzy ją podziwiają, i którzy za nią tęsknią. Bo nie tylko mieszkańcy Warszawy, ale wszyscy Polacy wiedzą, jakie znaczenie ma dla nas Warszawa - bohaterskie miasto, strzeżone przez swój symbol - Warszawską Syrenkę. Wiele piosenek, pieśni, wierszy i opracowań poświęcono Warszawie. Mnożą się filmy ukazujące historię miasta, jego dzielnic i jego mieszkańców. Mnożą się pozytywne opinie o nim milionów zagranicznych turystów odwiedzających Warszawę każdego roku.

Dlatego tym bardziej zaskakuje coś, co nie tylko urąga dobremu smakowi, ale przede wszystkim historycznej prawdzie, coś co obraża uczucia każdego mieszkańca Warszawy i Polski. Oto stosunkowo niedawno, właśnie w warszawskim, weekendowym, internetowym wydaniu Gazety Wyborczej, ukazał się wywiad Magdy Roszkowskiej z młodym artystą i poetą o nazwisku Dahnel - wywiad powielony oczywiście przez lewicowe, zaprzyjaźnione z tą gazetą portale internetowe.

Udzielający wywiadu Jacek Dahnel, urodzony w 1980 roku w Gdańsku i określający sam siebie jako „gej” i „poeta”, pisze o Warszawie:.. „Nędza, bezdomność, brud międzywojennej Warszawy, koszmarne losy prostytutek, przemocowość całego systemu są ukrywane. Jedyną alternatywą dla stolika w Ziemiańskiej zostaje cepeliowy, sztuczny mit warsiaskiej ferajny”... - mówi Jacek Dehnel.

Otóż, panie Poeto, biedne dzielnice jak świat światem były i są w każdym mieście na kuli ziemskiej. Sto lat temu, przed i po wojnie oraz w chwili obecnej. Pamiętamy, kiedy to jeszcze w latach 60-tych w bardzo wielu warszawskich mieszkaniach nie było ciepłej wody, a w 70-tych posiadanie telefonu było wielkim luksusem. Jeszcze dziś widzimy na starej Pradze, na Grochowie, czy Targówku niezmienione od lat, brudne bramy przedwojennych kamienic. Podobnie jak jeszcze dziś, w najbogatszych miastach - w Sydney lub Melbourne, widzimy często stosy śmieci rozrzuconych na ulicach i panie uprawiające najstarszy zawód świata.

I nie o brud panie Poeto tu chodzi, nawet nie o prostytucję. Chodzi o podkreślanie na łamach prasy, że przed i w czasie wojny Warszawa była brzydka, nędzna i zdemoralizowana. A na to nie może być zgody. Na to z pewnością nie zgodziliby się też ani nasi Rodzice, ani Dziadowie.

Wideo. Zapraszamy na warszawską Pragę - Josef Miller "Ostatnia podróż"

Najbardziej jednak zadziwia tytuł wywiadu, który brzmi: "Niemcy zburzyli miasto borykające się z wielkimi problemami". Taki obrazek dumnego, niezwyciężonego miasta kreśli przed nami pan poeta. Czy napewno poeta polski? Bo, czy jego opinia nie oznacza pochwały dla niemieckich barbarzyńców, którzy planowali zrównać Warszawę z ziemią i którym w znacznej części udało się zrealizować ten barbarzyński plan?

Takie opinie współczesnych "inteligentnych inaczej" sączone w niektórych środkach przekazu, nie tylko powoli drążą ludzkie umysły, wykrzywiają obraz Polski w oczach świata, skażają myślenie. Takie opinie o dumnej stolicy Polski, odznaczonej Krzyżem Wojennym Virtuti Militari, po prostu bolą.

Kiedy tej wiosny chodziłam po Warszawie, samotnie, aby bez przeszkód wczuć się w jej atmosferę, zatrzymać w każdym ciekawym zakątku miasta, słuchać jego odgłosów i jak mówi piosenka „na Wisłę napatrzeć się z mostu”, dawne czasy z mojego dzieciństwa i młodości mieszały się z tymi wszystkimi odczuciami, które Warszawa wywołuje we mnie dziś.

W tamtych czasach długa kolejka stała aż do sklepu rybnego, bo właśnie rzucili paprykarz gdański i mrożoną kargulenę. Tramwaje obwieszone były „winogronami”, bo wskakiwał na stopień każdy, komu tylko starczyło odwagi i sił. Najlepsze nasze dziecięce zabawy odbywały się na podwórku, a Mamy przez okno lub tak zwany „lufcik” wołały nas na często spóźniony obiad lub kolację. A do pani Kaczmarkowej w pobliskim sklepiku, chodziło się po gorący chleb i mleko nalewane przez sprzedawcę z dużych, metalowych baniek. Atrakcją na naszych podwórkach było wołanie handlarzy starociami: „gazety kupuje, stare szmaty kupuje, garnki kupuje”.

Punktualnie o dziesiątej wieczorem pani dozorczyni zamykała na klucz bramę i trzeba było mocno dzwonić do jej mieszkania, aby pomrukując coś pod nosem wyszła i zdecydowała się otworzyć spóźnionemu lokatorowi, który chciał się dostać na swoją klatkę schodową - oczywiście po włożeniu do kieszonki fartucha pani dozorczyni jakiejś małej monety.

Do szkoły sami chodziliśmy w ówczesne mroźne zimy ślizgając się po chodnikach jeszcze zaśnieżonych ulic, oświetlonych gazowymi latarniami, które poprzedniego wieczoru zapalał metalowym prętem pan, chodzący od jednej latarni do drugiej. Czasami na podwórko przychodziła dwu-trzyosobowa kapela, która właśnie wyszła z pobliskiej knajpy z nadzieją zarobienia jeszcze kilku groszy na kolejny kufel piwa albo przysłowiową „ćwiartkę”.

Dużą atrakcją był niedzielny spacer z Rodzicami do Parku Praskiego, do ZOO, a jeszcze większą na Bazar Różyckiego, gdzie różnorodność towarów i atrakcyjność spotykanych tam postaci, była za każdym razem zadziwiająca. Mimo, że najczęściej z bazaru wychodziło się bez wymarzonych zakupów, bo wszystko okazywało się za drogie, jednak warto było tam chodzić, nawet po to, aby do dziś zachować tamte wspomnienia.

Kiedy tej wiosny 2018 znów poszłam na moją starą Pragę, na ulice Targową, w okolice miejsca urodzenia moich śp. Rodziców i Dziadków, okazało się, że Bazar Różyckiego to już tylko kilkanaście pokrytych papą, walących się dawnych straganów, zamkniętych na cztery spusty. Obok pokazana jest inna Warszawa - ładny budynek Muzeum Pragi z eleganckim wnętrzem i ciekawymi eksponatami, przypominającymi przyszłość tej chyba najstarszej dzielnicy miasta. Tętniąca wówczas życiem ulica Targowa, słynny Dworzec Wileński, małe, żydowskie sklepiki na Ząbkowskiej i Radzymińskiej, liczne budki z piwem i uliczny handel, wreszcie przedmioty codziennego użytku, które mieszkańcy dzielnicy podarowali dla Muzeum Pragi - wszystko to pokazane z obecnej perspektywy jakby odległej, a jednocześnie jakże bliskiej.

Jeśli ktoś, podobnie jak ja, z odwiedzających Warszawę tego roku pokusił się na obejrzenie w tym samym dniu Muzeum Warszawy na Rynku Starego Miasta i porównanie tych dwóch projektów, mógł odnieść wrażenie, że jest w zupełnie innym mieście.

Staromiejskie muzeum, którego siedziba mieści się w kamienicy numer 28, stworzone za niewątpliwie znacznie większe fundusze, jest też ciekawe i warte zwiedzenia. Eksponaty zaprezentowane są starannie, w sposób uporządkowany. Tak „starannie”, że na pierwszym miejscu w sali prezentującej ważne osobistości dla historii miasta wyeksponowano naturalnych rozmiarów postać Bolesława Bieruta, agenta NKWD i stalinowskiego zbrodniarza, odpowiedzialnego za śmierć wielu tysięcy Polaków.

Fakt ten wywołał już protesty mieszkańców Warszawy, jednak w stolicy zarządzanej przez Hannę Gronkiewicz-Waltz pozostają one oczywiście bez rezultatu. Ani słowa nie poświęcono w Staromiejskim Muzeum Warszawy przełomowej dla historii Polski i Europy Bitwie Warszawskiej, a informacje o stanie wojennym w Warszawie potraktowano iście po macoszemu.

Nie ma w tym muzeum ducha Warszawy i ani przez chwilę nie odnosi się wrażenia, iż stworzone zostało przez Warszawiaków kochających to miasto - raczej przez jakiś obcy kapitał, obcych ludzi, przez jakąś Unię Europejską. Wcale nie chce się wracać do tego miejsca, aby obejrzeć je powtórnie.

Tym co jednak w Warszawie chyba najbardziej przyciąga, nie są raczej tak często zachwalane przez turystów oświetlone kawiarenki, wieżowce, czy nawet uliczki Starego Miasta. Takie elementy można znaleźć w wielu innych miejscach świata, choćby w pobliskim Budapeszcie czy ślicznej Pradze czeskiej.

Tym, co naprawdę Warszawę stanowi, są tak liczne w mieście miejsca pamięci. Miejsca, które spotyka się niemal na każdym kroku i w każdej dzielnicy - w Śródmieściu, na Woli, Mokotowie, Pradze czy Ochocie. Miejsca, gdzie nigdy nie brakuje kwiatów lub choćby zniczy.

Bo Warszawa i jej mieszkańcy pamiętają o swoich bohaterach - setkach tysięcy poległych w obronie miasta, pomordowanych, wyłapywanych w ulicznych łapankach, rozstrzeliwanych przez Niemców pod murami domów całymi rodzinami. Pamiętają o miejscach zbrodni komunistycznych jak więzienie na Rakowieckiej i o miejscu na Jezuickiej, w którym milicja zwana obywatelską jeszcze nawet w 1983 roku zakatowała na śmierć warszawskiego studenta, Grzegorza Przemyka. Wszędzie tam znajdujemy tablice pamięci jakże typowe dla tego miasta.

Czy dzisiejsza Warszawa jest więc tym miastem wyśnionym, miastem naszych marzeń sprzed lat, dumną stolicą Polski, bogatym, radosnym i tętniącym życiem? Kiedy idzie się jej ulicami w słoneczny, ciepły, wiosenny dzień, z pewnością tak. Kiedy by się szło przez Warszawę w późny zimowy wieczór - nie wiem.

Monika Wiench
Melboune