Najsłynniejszy wypadek górski w Australii zdarzył się w odległości 100 km od Brisbane, na terenie wówczas nieznanym, w paśmie granicznym (Queensland/Nowa Południowa Walia) McPherson Range. Akcję ratunkową śledziła cała Australia. Jej sukces opierał się na doświadczeniu, zdrowym rozsądku i prostych środkach, które pokonały nowoczesną technikę. 19 lutego 1937 r. samolot pasażerski o nazwie „City of Brisbane” typu "Stinson" wystartował z lotniska Archerfield w Brisbane do Sydney, z planowanym regularnym przystankiem w Lismore. Na pokładzie znajdowało się dwóch pilotów i pięciu pasażerów.
Odcinek do Lismore jest krótki. W prostej linii liczy około 150 km. Samolot nie doleciał nawet do Lismore. Znaleźli się świadkowie, którzy byli gotowi przysięgać, że widzieli go nad wybrzeżem Pacyfiku, w pobliżu Sydney. Wysnuto więc teorię, że maszyna zboczyła z kursu, ze względu na cyklon, który faktycznie miał miejsce i był wcześniej przewidziany. W takich warunkach lot wzdłuż normalnej trasy powinien zostać odwołany, ale nie został. Poszukiwania skoncentrowano na ostatnim odcinku hipotetycznej trasy wzdłuż wybrzeża.
W dzikim masywie McPherson Range, w Parku Narodowym Lamington, farmer Bernard O’Reilly, który także prowadził swój niewielki guesthouse, zauważył rejsowy samolot lecący owego pechowego dnia w kierunku gór, jak zwykle w tym samym miejscu i o tej samej porze. Widzieli go również farmerzy z pobliskiej wioski Kerry.
Po tygodniu od zaginięcia samolotu, Bernardowi O’Reilly przypadkiem wpadła w ręce gazeta z zamieszczonym w niej sensacyjnym artykułem, zawierającym różne hipotezy dotyczące możliwych tras przelotów samolotu. Żadna z nich nie przystawała do tego, co widział on i inni farmerzy.
Samolot Stinson model A, podobny do tego, który uległ katastrofie |
O’Reilly przestudiował mapę i sam ustalił, gdzie musiała nastąpić katastrofa. Niedaleko miejsca, gdzie leciał samolot, O’Reilly dostrzegł na zielonym tle masywu górskiego spalone drzewo. Czyżby tam spalił się samolot? Ustalił na mapie, że ten rejon nie był wcześniej odwiedzany. Był to, i nadal jest, zachowany dziewiczy las deszczowy, porastający przepaściste stoki. Następnego dnia O’Reilly włożył do plecaka dwa bochenki chleba, funt masła, pół tuzina cebuli, cukier oraz kubek „billy”, czyli pustą puszkę po szynce, z drucianym uchwytem.
Apteczkę pierwszej pomocy stanowił zestaw służący do ratowania po ugryzieniu przez węża, w tym sznurek do opaski uciskowej. Tak wyekwipowany, ruszył z postanowieniem odnalezienia wraku i z nadzieją na uratowania życia ludzkiego.
Człowiek zamieszkały w górach, widujący regularny przelot samolotu, wie, w jakim kierunku samolot ten poleciał, w przeciwieństwie do miejskich ekspertów, którzy rozpatrywali różne hipotetyczne warianty, ale nie znali faktów. Farmer obserwujący w górach zanikający samolot pasażerski, z pewnością zauważył i zapamiętał, w którym miejscu łańcucha górskiego, samolot przekracza granicę między Queensland’em a Nową Południową Walią.
Obecnie eksperci (fotogrametrzy) sięgnęliby po zdjęcia satelitarne i błyskawicznie zlokalizowaliby poszukiwany samolot. O’Reilly dotarł do rozbitego samolotu po dwóch dniach. Zastał dwóch ocalonych. Jeden z nich miał otwarte złamanie nogi. W ogromnej ranie „buszowały” robaki. Właścicielem kończyny był ledwo żywy, późniejszy Sir John Proud, jeden z liderów przemysłu australijskiego. W pierwszych słowach zapytał wybawcę o wyniki ostatniego meczu krykieta w Brisbane...
|
Obydwaj piloci oraz dwóch pasażerów zginęło w katastrofie. Przeżyło trzech: wspomniany 30 letni wówczas Proud, handlarz wełną 52 letni Joseph Binstead i 26 letni handlarz statkami z Londynu James Westray. Ten ostatni, mimo że poparzony, czuł się na tyle dobrze, że zdecydował udać się po pomoc. Ponieważ od jego odejścia minęło dziesięć dni, pozostali rozbitkowie przestali wierzyć w ocalenie. Ale Binstead codziennie czołgał się do źródła, poił rannego Prouda oraz karmił go dzikimi jagodami. John regularnie witał swego opiekuna słowami "Oto nadchodzi mama - ptak" (Here is mama-bird).
Mężczyźni byli w takim stanie, że konieczne było zniesienie ich na noszach. O’Reilly ruszył więc z powrotem w dół, po pomoc. Po drodze znalazł ciało Westray’a, trzeciego ocalonego, który spadł z urwiska w trakcie pokonywania wodospadu. Tego samego dnia O’Reilly dotarł do najbliższej wsi.
Korzystając z istniejących już wówczas, na tym odludziu, telefonów, zorganizowano ekipę ratunkową złożoną z miejscowych farmerów. Sprytna telefonistka zawiadomiła nawet dziennikarza z Brisbane, który przybył towarzyszyć ekspedycji i aby słać bieżące informacje do redakcji dziennika The Courier Mail.
Zespół podzielono na dwie grupy. Jedna, z lekarzem, udała się do rozbitków najkrótszą, stromą drogą. Jej zadaniem było skonstruowanie noszy. Pozostali, wyposażeni w siekiery, udali się odległym, ale łagodniejszym grzbietem, celem przebicia się przez dżunglę. Tą trasą zniesiono ocalonych. John Proud zachował swą nogę wyłącznie dzięki robakom, które pracowicie konsumowały gangrenę (zgorzel). W szczególnych przypadkach „larwoterapia” jest stosowana w naszych czasach.
Do miejsca wypadku, z grubsza trasą grupy z lekarzem, prowadzi dziś szlak turystyczny wyznakowany kapslami od butelek po piwie przybitymi do drzew. Trasa zaczyna się w dolinie potoku Christmas Creek, gdzie znajduje się park nazwany "Stinson" oraz zespół domków kempingowych. Każdemu z nich przypisano nazwisko jednego z ratowników, uczestniczących w tej historycznej wyprawie.
Po długim marszu otwartą doliną przekracza się potok i dochodzi do pięknego lasu deszczowego. Nieco w bok od szlaku, w wyjątkowo mrocznym uroczysku, nad potokiem, znajduje się grób Westray’a. Wokoło rosną tu pomniki w postaci kilkusetletnich drzew. Szum wody i liści oraz gra promieni słonecznych z trudnością przebijających się przez wiekowy las, tworzą nastrój tak podniosły, że żadne sztuczne nagrobki nie są w stanie z nim konkurować. Nic dziwnego, że to miejsce zaszczycają swą obecnością unikalne dziobaki (platypusy), zawsze szukające odosobnienia.
Jednak na wędrowcę czeka dalej wyjątkowo ostre podejście. Najpierw wśród potężnych drzew (box tree), a w końcówce pomiędzy antarktycznymi bukami (antarctic beech) liczącymi sobie kilka tysięcy lat – rosochatymi, rozdartymi pniami i konarami, z których zwisają ogromne plątaniny bród mchów i porostów. Szlak prowadzi do najwyższego w tym rejonie szczytu i jedynego punktu widokowego na długim odcinku granicy między stanami Queensland i Nowa Południowa Walia - Point Lookout. Nieco pod tym szczytem, w lewo, prowadzi ścieżka do szczątków samolotu.
Przez wiele lat miejsce to było celem ambitnych wypraw. Na pamiątkę wynoszono kawałki maszyny. Niektóre z nich można oglądać w hotelu górskim O’Reilly. Na miejscu katastrofy pozostał jedynie niewielki zwój żelastwa. Do kamienia przymocowano tablicę z następującym napisem:
"Tablica ta upamiętnia miejsce, gdzie samolot pasażerski VH-UHH Stinson "Miasto Brisbane" rozbił się 19 lutego 1937 r. i gdzie dwóch ocalałych spędziło dziesięć dni, zanim zostali znalezieni przez Bernarda O’Reilly. Ku pamięci Stinsona - pioniera przecierającego szlaki nowej ery komercjalnego lotnictwa w Australii."
Trasa, którą znoszono wycieńczonych rozbitków, w górnej części zarosła niemal całkowicie. W miejsce wiekowych drzew wprowadziły się kłujące i tnące jak brzytwa zarośla. Grzbiet, którym wiedzie znany turystom Strecher Track (przecinka na nosze), jest w dolnej części odkryty, ale i stromy. Wyżej wchodzi się na płaski, wznoszący się z lekka teren, pokryty tak gęstym lasem deszczowym, że nawet w samo południe, przy słonecznej pogodzie, jest tam ciemnawo. Niewyraźna ścieżka plącze się i gubi od czasu do czasu. Kierunek trzeba utrzymywać na wyczucie. Zboczenie na prawo oznacza zejście do dzikiej doliny Running Creek. Zbyt daleki skręt w lewo kończy się na wiszących nad Christmas Creek niedostępnych urwiskach.
Kiedyś wędrując w tym niekończącym się, czarnym lesie, koło południa, nagle spotkałem człowieka, który wyłonił się z najzupełniej nieoczekiwanej strony, skręcił w kierunku Point Lookout, niemal wszedł na mnie i zapytał: "Czy to tędy do Christmas Creek?".
Znajdował się bliżej miejsca katastrofy, ale ta nie interesowała go. Do Christmas Creek miał około trzech godzin wędrówki. Ucieszył się, podziękował. Nie zdążyłem nawet zapytać go skąd przybył, bo oddalił się szybko. Może znikąd?
Pokonanie całej trasy, to znaczy wzdłuż Strecher Track do góry, a następnie drogą lekarza w dół, zajmuje około jedenastu godzin i to raczej szybkim tempem. Zimą, gdy w Queenslandzie pogoda sprzyja górskim marszom, dzień jest za krótki. Wędrowcy często planują biwakować na miejscu katastrofy. Ten zbłądzony był jedynym człowiekiem spotkanym przeze mnie w tym rejonie, podczas moich odbytych trzech wycieczek. Poza nim natrafiłem na pięknego węża (Tiger Snake) powoli konsumującego w całości małego kangurka (wallaby). Chyba niezbyt szczerze współczułem torbaczowi, ponieważ od razu sam poczułem się bezpieczniej.
* * *
Wyprawa ratunkowa Bernarda O’Reilly odegrała w turystyce górskiej w stanie Queensland podobną rolę do akcji zorganizowanej w 1910 r. przez Mariusza Zaruskiego i Klimka Bachledę, w celu uratowania Stanisława Szulakiewicza, umierającego w północnej ścianie Małego Jaworowego Szczytu. Inicjatywa Zaruskiego i bohaterska śmierć Bachledy doprowadziły do powstania Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, późniejszego i obecnego GOPR-u.
Wprawdzie do powołania podobnej organizacji w Australii nigdy nie doszło, ale później doświadczenia związane z katastrofą Stinsona wykorzystano do powierzenia funkcji ratowniczej organizacjom oraz instytucjom: SES (State Emergency Services) oraz policji i administracji parków narodowych. Pod nazwą SES występuje wiele różnych ochotniczych organizacji, skupiających około 40 tysięcy wolontariuszy. Akcja ratownicza Bernarda O’Reilly została opisana w jego książce "Green Mountains" i stworzyła legendę wielokrotnie opisywaną, a także sfilmowaną w formie fabularnej pod tytułem "Riddle of the Stinson" i wyświetlaną dziś w hotelu górskim "O’Reilly", w Parku Narodowym Lamington. Rolę Bernarda O’Reilly zagrał znany aktor australijski Jack Thompson, który również wystąpił w wielu filmach zagranicznych.
Tragedia, inteligencja i bohaterstwo sprzed ponad osiemdziesięciu laty nakręcają dziś turystyczny boom w ucywilizowanej części Parku. Gdy zaś w dzikiej jego partii zdarzy się jakiekolwiek nieszczęście, wówczas nigdy nie brakuje zwołanych w pospolitym ruszeniu ratowników.
Przy końcu niniejszej publikacji zamieściłem internetowe zdjęcie pomnika dwóch ocalałych rozbitków oraz ich wybawcy Bernarda O’Reilly. Inicjatorzy i wykonawcy mieli dobre intencje, ale stworzyli dzieło wyrwane z kontekstu historycznego i przyrodniczego.
Pisząc ostatnio artykuł o Mt Barney stwierdziłem, że góra ta jest drugą co do wysokości w płd. wsch. Queenslandzie. Jeśli chodzi o walory krajobrazowe i turystyczne, to Mt Barney jest znacznie ciekawszy od wyższego o 16 m. Mt Superbusa. Dlatego wspominam o tym ostatnim, jedynie przy opisie podobnej katastrofy lotniczej w McPherson Range.
Otóż, jak podaje Wikipedia, na najbardziej wysuniętym na południe wierzchołku, tuż pod szczytem, znajduje się wrak bombowca Lincolna z II wojny światowej. Rozbił się on w górach, we wczesnych godzinach wielkanocnych, w sobotę rano, 9 kwietnia 1955 r. Miało to miejsce podczas ewakuacji medycznej chorego dziecka z Townsville na lotnisko Eagle Farm w Brisbane. Załoga w składzie czterech członków RAAF i dwóch pasażerów zginęło w tym tragicznym wypadku. Większość szczątków samolotu wciąż leży w pobliżu szczytu. Nie mogę pojąć jakim cudem załoga RAAF pominęła Brisbane i po przeleceniu dodatkowo 100 km doprowadziła do katastrofy w górach.
Tekst i zdjęcia Janusz Rygielski
Zdjęcia samolotu oraz tablicy pamiątkowej - Internet
|