Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
10 października 2018
Pianista wśród gejzerów
Marek Baterowicz

Nowa Zelandia jest ziemią cudów natury, przypomina o tym nawet tytuł rewelacyjnej książki „Ignacy Jan Paderewski. A Pianist amidst the Geysers” ( Auckland, Quo Vadis Publications 2018) pióra pana Jacka Romana Dreckiego. Chodzi o słynne gejzery w regionie Rotorua, które Paderewski zwiedził podczas swoich artystycznych tournée na Nowej Zelandii. Nasz genialny pianista koncertował bowiem dwukrotnie na obu wyspach, o czym nieraz się zapomina przy skali jego pianistycznych triumfów w Europie, Ameryce i Australii.

Pomysł wydania książki o jego wizytach na wyspach jezior i wulkanów jest naprawdę więcej niż szczęśliwy, zwłaszcza w 100-lecie odzyskania Niepodległości po rozbiorach, jako że Paderewski przyczynił się ogromnie do powrotu Polski na mapę świata. Jednocześnie opis jego koncertów na Nowej Zelandii, opatrzony fotografiami miejsc, pejzaży, osób i programów oddaje nastrój tamtych czasów. Realizacja tego genialnego pomysłu jest ponadto na poziomie uniwersyteckim, oparta o zbiory bibliotek nowozelandzkich, archiwa i muzea w Warszawie czy Uniwersytetu Jagiellońskiego, także o długą listę książek i innych źródeł jak czasopisma, magazyny oraz internet.

Liczne przypisy i indeks osobowy świadczą o trosce Autora, by książka stała się wygodnym przewodnikiem po epoce, którą przedstawił nam z pietyzmem wobec odeszłych pokoleń i Paderewskiego, uwielbianego przez melomanów i cenionego przez innych muzyków. Camille Saint-Saens mówił o nim, że Paderewski jest geniuszem, który przypadkiem gra też na fortepianie ( str.157). W superlatywach wyrażał się o nim i Artur Rubinstein. Drecki wspomina też świadectwo artysty Edwarda Burne-Jonesa, który w r.1890 spotkał Paderewskiego na ulicy Londynu i – zauroczony grzywą rudych włosów – wziął go za...archanioła! Po bliższym poznaniu zrobił słynny rysunek pianisty ( jego reprodukcja na str.8 książki).

Bez przesady można zatem powiedzieć, że pan Jacek Roman Drecki napisał książkę dla archanioła fortepianu. W tej narracji ożyła epoka naszego wirtuoza, też w reprodukcjach zdjęć, na których widzimy Paderewskiego w różnych okresach życia, także gubernatora Nowej Zelandii czy jej ówczesnego premiera, impresariów pianisty, wreszcie samego mistrza w towarzystwie Maorysów, z którymi się zaprzyjaźnił podczas wakacji w Rotorua, wśród gejzerów, co posłużyło za tytuł książki. Są i reprodukcje krajobrazów Nowej Zelandii, gejzerów czy hoteli, gdzie zatrzymywał się archanioł fortepianu.

W relacjach z jego koncertowych tournée Autor nie pominął osób towarzyszących Paderewskiemu i jego żonie w podróżach, a było to dość liczne grono jak sekretarz William Adlington, przyjaciel i osobisty lekarz Marcin Ratyński, służący Marcel, pokojówka żony i wreszcie organizator koncertów na terenie Australii i Nowej Zelandii, John Lemmone, znany też jako wybitny flecista. Nie pominięto i stroiciela, pana Cutlera, fortepianów Erarda zabranych na tournée przez Paderewskiego w r. 1904. Natomiast podczas koncertów w r.1927 mistrz korzystał z instrumentów Steinwaya.

Nie zdołamy wymienić tu wszystkich osobistości ( oraz anegdot z nimi związanych!), ale i tak wypada zostawić coś czytelnikom, którzy sięgną po tę wspaniałą książkę. Wydaną starannie w twardej oprawie i pięknej szacie graficznej, z elegancką obwolutą. Respekt budzi też przemyślna konstrukcja całości poczynając od wstępu Autora, po którym dwie mapy Nowej Zelandii ukazują trasy i miejsca koncertów oraz daty przybycia parowcem z Sydney i odjazdów. Z kolei w ‘apendices’ w zakończeniu książki czytelnik znajdzie daty i miejsca koncertów oraz informacje o jego wakacjach w Rotorua ( listopad 1904), a także zarys biografii, dwa rymowane utwory pióra entuzjastów talentu Paderewskiego oraz impresje farmera w gazecie „Otago Witness”, a trzeba pamiętać, że w r.1904 podróż z odległych farm do Auckland czy Wellington zajmowała kilka dni. Sława naszego wirtuoza była tu magnesem, a dowcipna reklama w nowozelandzkich gazetach zrobiła swoje: obok „perfect tea” reklamowanej w „Otago Daily Times” zamieszczono podobiznę Paderewskiego z dopiskiem – „a perfect pianist”! ( vide str.18).

Autor oddaje z dużą wrażliwością atmosferę tych tournée, obok walki o bilety opisuje też duchowe przeżycia melomanów, wiwatujących na cześć Mistrza i domagających się bisów. Nastrój tych koncertów był szczególny, bo Paderewski niejako celebrował każdy ton i nigdy nie zamierzał olśniewać tylko techniką, ale głęboką interpretacją. Był przecież i kompozytorem, a dopiero potem pianistą jak zauważył Saint-Saens. Dostrzeżono to i w recenzji w „New Zealand Herald” (1.9.1904) nazywając go „poetą fortepianu”. Podkreślano też, że Paderewski gra Bacha czy Beethovena z taką swobodą jakby to były jego własne utwory. Niekiedy grał wyłącznie Chopina.


Z archiwum FINA

Autor cytuje też recenzje z Londynu czy Nowego Jorku ( str.40), zatem książka ma wtedy wymiar planetarny. Reprodukcje programów koncertowych, sal oraz instrumentów ukazują muzyczne universum Paderewskiego, któremu cześć okazywali nie tylko recenzenci. Oto gubernator Nowej Zelandii zapraszał go nieraz do swej rezydencji, a premier R.J.Seddon odwiedził Mistrza w Empire Hotel w Wellington, z czym wiąże się zabawna anegdota ( str.49).

Wypada wspomnieć, że w r.1927 Paderewski dał koncert na rzecz nowozelandzkich ofiar I wojny światowej, a w czasie tego pobytu dziękował Nowozelandczykom za udział w koalicji, która przyczyniła się do odzyskania przez Polskę niepodległości. Weterani I wojny światowej uhonorowali go złotym medalem i dożywotnim członkostwem stowarzyszenia. Oba tournée Paderewskiego w Nowej Zelandii podniosły szacunek dla Polaków, zbliżyły oba narody, co z końcem IIWW zaowocowało przyjęciem przez rząd nowozelandzki setek polskich dzieci ocalonych z Sybiru.

Z każdej strony książki pana Dreckiego bije szczery afekt dla naszego wielkiego muzyka i chyba intencją było to, aby przedstawić Go ponownie światu nie tylko jako artystę, ale i wielkiego patriotę i szlachetnego człowieka. Paderewski złożył tego liczne dowody, traktował wszystkich z kurtuazją, miał gest. W r.1904 odkrył na Nowej Zelandii dwóch utalentowanych chłopców, którzy dzięki jego rekomendacji dostali się na studia w Europie i zostali znanymi pianistami ( vide str.131/2).

Niejako „pozamuzyczny” jest rozdział czwarty książki ( Paderewski – the Tourist), w nim czytamy jak – za podszeptem impresaria Lemmone’a – Mistrz po dwóch koncertach w Auckland ruszył do Wellington przez krainę gejzerów. Spędził tam kilka dni zwiedzając okolice, korzystając z termalnych kąpieli. Zaprzyjaźnił się z Maorysami, był autentycznie zafascynowany ich historią, kulturą i tańcami. Dał też prywatny koncert w domu Maggie Papakura, przewodniczki Paderewskiego i jego żony.

Gdy jechali dalej do Wellington czekała ich – 8 września – niezwykle zimna noc w Tarawera Hotel, uszkodzonym przez trzęsienie ziemi, gdzie nie dało się nawet przyrządzić herbaty. Jak zanotował potem Paderewski, życie uratowała im butelka brandy, bo nawet brakowało koców. W końcu stanęli w Wellington i Mistrz kontynuował tournée po Nowej Zelandii, a oczarowany ziemią Maorysów wrócił do Rotorua w listopadzie 1904 r., po koncertach na Tasmanii i w Australii. Tym razem zatrzymał się w krainie gejzerów ponad dwa tygodnie, został chyba najsłynniejszym kuracjuszem termalnych basenów, choć Rudyard Kipling odwiedził Rotorua wcześniej ( 1891). Obaj panowie poznali się w r.1915 i wspominali nowozelandzkie gejzery, a Kipling został członkiem Komitetu Pomocy dla Polskich Ofiar Wojny, założonego oczywiście przez Paderewskiego. Wakacje w Rotorua pozostały na zawsze w pamięci Mistrza, który przechowywał w swoim archiwum album z 59 fotografiami tych pięknych dni.

A wszystko to przypomniał nam pan Jacek R. Drecki, emigrant osiadły od 30 lat w Auckland, oddany polskości a zarazem oczarowany Nową Zelandią, podobnie jak i Paderewski ceniący krajobrazy obu wysp, a zwłaszcza gór z czym może wiążą się jego studia geomorfologii na Uniwersytecie Warszawskim. Jego książka to hołd złożony Paderewskiemu i Nowej Zelandii, w 100-lecie odzyskania naszej Niepodległości. Zrobił to pięknie, w tej recenzji nie dało się oddać wszystkich zalet dzieła. Książkę tę można nabyć pod www.quovadispublications.net

A na koniec prośba do Autora – czy mógłby też opracować podobne dzieło o koncertach Paderewskiego w Australii i na Tasmanii ?

Marek Baterowicz

Related Links:

niezalezna.pl/235408-paderewski-podbil-nowa-zelandie