Ulica Lecha Kaczyńskiego. Wczoraj jeszcze spojrzałem, czy tabliczka z tą nazwą wisi. Wisiała. Dziś już nie wisi. Wróciła Armia Ludowa. Z tym odtąd będzie mi się kojarzył Rafał Trzaskowski. Rekomunizacja nazw ulic w Warszawie trwa od kilku dni. Ludzie z przeciwnej strony powiadają, że to żadna rekomunizacja, lecz po prostu przywracanie naruszonego przez wojewodę prawa, który zmienił nazwy ulic wbrew ratuszowi. Nie przyjmuje tego wyjaśnienia. Podstawą zmiany nazw była ciągle przecież obowiązująca ustawa, którą warszawski ratusz cynicznie ignorował. Miał cały rok na dokonanie zmian, ale zlekceważył obowiązujące prawo i wolał iść na wojnę, zmuszając wojewodę do wydania zarządzenia, a potem zaskarżając jego decyzję do sądu administracyjnego. Jak się okazało, ratusz dobrze kalkulował. Bo sąd administracyjny stanął po jego stronie i unieważnił zarządzenie wojewody, przedstawiając bardzo zresztą naciągane uzasadnienie.
Wojewoda z pewnością nie docenił uporu drugiej strony i wydając swoje zarządzenie niedostatecznie – jak się potem okazało – zadbał o to, aby sąd nie miał żadnego punktu zaczepienia. Bo to, że sąd będzie szukał zaczepienia powinno być od razu jasne. Nie zmienia to jednak faktu, że ustawa dekomunizacyjna nadal obowiązuje, choć – jak widać – nie w Warszawie.
Przywracanie komunistycznych patronów nie budzi w Warszawie wielkich emocji. Część ludzi, zwłaszcza młodych, w ogóle nie wie, o co chodzi. To nie jest ich wojna, wielu nie ma pojęcia, kim był Teodor Duracz i co to była Armia Ludowa. Inni – ci ogarnięci antypisowską obsesją – z radością przyjmują powrót starych nazw, bo udało się przecież dopiec pisowcom. Są jednak i tacy – wśród nich niżej podpisany – dla których rekomunizacja jest kolejnym symbolicznym mostem spalonym przez drugą stronę. To jest jeden z tych symboli, które pozostają w pamięci. Bo przecież można było to rozegrać zupełnie inaczej. Gdyby Rafał Trzaskowski i jego ekipa rzeczywiście chcieli – jak to mówili – Warszawy dla wszystkich, to mogliby pozostawić zmienione nazwy. Po co? A właśnie po to, aby nie kopać nowych rowów, aby stworzyć nowe standardy postępowania. Oczywiście nikt rozsądny na to nie liczył, to nie ten styl, nie ta klasa. Ale taka możliwość istniała.
Dlatego wraz z demontażem tablic problem wcale się nie skończy. On wróci prędzej czy później. W niedawnym wywiadzie dla tygodnika „Sieci” Jarosław Kaczyński zapowiada, że „będziemy nadal pracować, aby odbudować państwo prawa, ale wcześniej musimy zostać społecznie zweryfikowani”. Zatem jeśli po wyborach PiS uzyska większość wystarczającą do sprawowania rządów, wszystkie odłożone dziś tematy powrócą. W tym i ten warszawski.
A wracając do standardów. Można być chyba pewnym, że nie będą one lepsze. Ten, kto dziś chce przyłożyć drugiemu, sam skazuje się na podobną reakcję w przyszłości.
Konrad Kołodziejski Publicysta tygodnika "Sieci" i portalu wPolityce.pl. Wcześniej pracował m.in. w "Rzeczpospolitej", "Dzienniku", "Życiu" oraz w "Nowym Państwie". |