Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
18 lutego 2019
Prosto z buszu: Dusza ma do pierwotnej ciągnie mnie przyrody
Janusz Rygielski

Hnitessa 1934 r.
Ostatnio dużą frajdę żyjącym jeszcze kresowianom i ich potomkom oraz wszystkim Polakom lubiącym wędrówki, zwłaszcza górskie, sprawił mój przyjaciel Tomasz Kowalik. Otóż ukazała się jego książka „O wycieczkach wierszem i prozą” , poświęcona pamięci Mieczysława Orłowicza, doktora praw i magistra sztuk pięknych, piszącego wiersze. Był on wielkim znawcą Polski i niezmordowanym wędrowcą. Głównie kochał on Karpaty Wschodnie, czyli Bieszczady, Gorgany, Czarnogórę i Góry Czywczyńskie. W swoim życiu przeszedł tysiące kilometrów, najczęściej w towarzystwie niewielkiej grupy przyjaciół, początkowo wywodzącej się ze lwowskich studentów, kontynuujących cele i tradycje Akademickiego Klubu Turystycznego we Lwowie. Jednym z założycieli Klubu był sam Orłowicz, który bardzo szybko został prezesem tej organizacji. Po kilku latach, kiedy ukształtowała się stabilna grupa kilkunastu wędrowników ogłosili się oni Klubem Hnitessy, jak nazwa słynnej góry w Górach Czywczyńskich.

Jak pstrągi i łososie do czystej górskiej wody, Tak dusza ma do pierwotnej ciągnie mnie przygody. - M. Orłowicz

W latach 1919 – 1939 oraz w kilku latach powojennych był urzędnikiem państwowym, zajmującym wysokie stanowiska w zakresie turystyki w Polsce. Reprezentował Polskę na konferencjach międzynarodowych dotyczących turystyki. Orłowicz skrupulatnie notował swoje wyprawy w formie raportów, przekazywanych wszystkim uczestnikom wycieczek. Także wierszem, zwykle żartobliwym. Oto przykład:

Na zdjęciu ogólnie uśmiechnięte miny
Z tej po prostu przyczyny
Że swawolny Stefanek przez wieczór cały
Pikantne mówił kawały.
Przez nie Jacek spiekł raka
Palec włożył do buziaka,
Niektóre zaś panie zgorszone
W Inną patrzyły stronę.

Nie jestem poetą, ale dzięki Kowalikowi, który dokonał świetnego wyboru poezji, bliżej poznałem dorobek pisarski mistrza Orłowicza, początkowo adresującego swe rymy do wąskiej grupy przyjaciół, oczekującej zabawych komentarzy. Ale z biegiem czasu myśli i komentarze stawały się głębsze, poruszające poważne tematy. A że rymowane? Co by na to powiedzieli wielbiciele Adama Mickiewicza? W 1959 r. Orłowicz rymem przedstawił program Klubu Hnitessa:


Hnitessa w pełnej krasie
Pod przewodnictwem Orłowicza
W gory chodzi banda bycza
Pyszny zespół wyrypiarzy.
Chodzą młodzi, chodzą starzy.
Chodzą także piękne panie,
Takie mają przykazanie
Humor w górach rób,
Melancholnię zgub.
Niech żyje Hnitessa Klub (bis)

Od wiosny aż do jesieni
Kiedy hala się zieleni
Chodzą w Beskidy i Tatry
I palą po górach watry.
Lubią góry, lasy, wody
Górskiej czciciele przyrody.
Hasłem Klubu jest
Maszerować fest
W górach mieć szeroki gest (bis)

Czy pogoda czy też błoto
Maszeruje się z ochotą.
Maszeruje z ciężkim worem
Lecz z piosenką i humorem
Przy ogniu jemy obiady
I trzymamy się tej zasady.
Pięć mil dziennie rób
Patałachów gub
Niech żyje Hnitessa Klub (bis)

W górach się kojarzą pary
Kocha się młody i stary
Szczególnie gdy Ewy córy
Kuszą na łonie natury
Gdy na miłość nie ma rady,
Takiej trzymaj się zasady
Z turystyką weź ślub
Kochaj ją po grób!
Niech żyje Hnitessa Klub (bis)

Tomasz Kowalik nawet włączył do swej książki wiersz poświęcony sprawom kulinarnym podczas wędrówek.


Skalny wierzchołek Hnitessy, a na nim grupa górołazów z polską flagą. Z archiwum M. Nyczka
Obiady jedliśmy często przy ognisku,
Kolacje w gospodach, gajówkach, schronisku,
Mleko, kartofle, herbata, wędliny,
To był zazwyczaj nasz pokarm jedyny.
Rzadko menu się odmienia
W jakiś raj do podniebienia.
Dobrze się jadło w Sławsku, w Ludwikówce,
U Żyda pod Młodą, w Zielonej Knollówce.
W Worochcie dobre knedle, pstrągi w Tatarowie.
W Kołomyi owoce nie wyszły na zdrowie
W Żabiem pyszne kotlety i kura w rosole.
Lecz o Rafajłowej to zamilczeć wolę.

W górach było takie malin zatrzęsienie,
Że nas z obżarstwa brało obrzydzenie.
W Ludwikówce, Borewce i na Munczełyku
Zjedliśmy malin bez liku.
Ałe tylko raz jedyny
Po drodze z Czortki jedliśmy ozyny.
W Osmołodzie były dobre gotowane gruszki
A w Rungułach się trafiły doskonałe suszki. [...]

W latach siedemdziesiątych, wędrując z moją Ewą po górach bałkańskich nie korzystaliśmy z adaptowanych dla turystów worów, ale współczesne nam plecaki musiały wytrzymać odpowiednio 15 i 20 kilogramów bagażu, głównie żywności w puszkach i suchej, a także ciężkiego prymusa, z gazem. Wierzyć się nie chce, że obsługa lotnisk, ani też straże graniczne w różnych krajach nie zainteresowały się naszym bagażem. Nie słyszało się wtedy o terrorystach – samobójcach.

W roku 1938, na konferencji w Monachium, w rezultacie decyzji podjętej przez Anglię, Francję, Niemcy i Włochy, Niemcy zajęli północno-wschodnią część Sudetów.

Miesiąc później kierownictwo Rzeczypospolitej Polskiej podjęło niefortunną decyzję o zajęciu Zaolzia. Niezależnie od faktu, że ludność polska na Zaolziu stanowiła większością, zarówno Polakom jak i Czechom, a nawet Niemcom, żyło się razem spokojnie. W Europie przyjęto tę aneksję jako wsparcie Hitlera. Co uczynił Mieczysław Orłowicz? Ze swoim Klubem Hnitessa wybrał się on w ślad za polskimi czołgami, kawalerią i piechotą na Zaolzie, aby poznać tamtejsze atrakcje turystyczne, a zwłaszcza góry.

Najważniejsze wycieczki klubu miały miejsce na przełomie lata i jesieni. Rok później, w czasie kiedy grupa zdobywała Czarnohorę i Góry Czywczyńskie, Niemcy hitlerowskie zaatakowały Polskę. Niektórzy uczestnicy natychmiast powrócili do domów. Reszta najpierw wykonała plan wędrówki, cofając się od granicy z Rumunią. Nikt nie zbiegł. W przeciwieństwie do wielu dostojników rządowych.


Kowalik
Chociaż w sierpniu pachniało już wojną,
By atmosferą odetchnąć spokojną,
Hnitessa Klub w Karpaty Wschodnie,
Poszedł na trzy tygodnie. [...]

Osób było dwadzieścia,
W przewadze płeć niewieścia,
Zespół dobrze dobrany,
Kochający Gorgany.
Wyszło osób czternaście, kończono w ośmioro.
W drodze zaszło zmian sporo.
Tylko sześć osób turę przeszło całą
Jak na osób dwadzieścia, to trochę za mało.
Większość gromady to znajome twarze.
Wschodnio-karpaccy sławni wyrypiarze. [...]

Życie w okupowanej Warszawie było bardzo trudne. Mający 58 lat, nie posiadający rodziny człowiek, bez środków na utrzymanie i ogrzewanie mieszkania czuł się jak ptak uwięziony w klatce. Z wyżyny społecznej opadł na rżysko. Ratowali go przyjaciele, z którymi wcześniej przeżywał najpiękniejsze okresy swego życia. W 1940 r., w kwiaciarni, zatrudniła go uczestniczka wycieczki w Gorgany cztery lata wcześniej. „Wynagrodzeniem był jeden ciepły posiłek w ciągu dnia i ogrzewane wnętrze kwiaciarni, a także wiadro węgla do ogrzewania mieszkania. W dzienniku zapisał: „[w kwiaciarni] dostaję śniadanie i obiad oraz 2 złote dziennie, noszę liche ubrania z szerokimi spodniami i turystyczne buty. Cały dzień chodzę w płaszczu, bo zimno [...] w kieszeni noszę szczoteczkę do czyszczenia butów ze śniegu”.

O wyprawach w góry podczas okupacji nie było mowy. Ale nawet niewielka wycieczka w podwarszawskie lasy była ryzykownym przedsięwzięciem. Spotkanie z patrolem Niemców groziło łapanką, jeśli nie gorszymi konsekwencjami na miejscu. Natomiast samodzielne wędrówki groziły spotkaniem z bandytami. Mimo to, wycieczki Orłowicza odbywały się. Były one konieczne, że względu na żywność, którą można było znaleźć w lesie. Były więc wyprawy po żołędzie (mogą służyć do produkowania kawy), jeżyny, szyszki na opał, także wyprawy na wykopki ziemniaków. 23 września 1943 r. Orłowicz odnotował: „Zbieraliśmy jeżyny bardzo słodkie i w dużej ilości przez 3 godziny. Do domu przyniosłem półtora litra jeżyn na pierogi”.

Rok 1944 r, Powstanie Warszawskie. Mieczysław Orłowicz napisał:


Okładka książki o Orłowiczu
Warszawo
Niechaj pieśnią żałobną zabrzmią polskie dzwony
Niech ich dźwięk się rozniesie na wsze świata strony.
Niech ich skarga, ból, rozpacz zagłusza wojny wrzawę
Bo Polska straciła swe serce – Warszawę!

Warszawo, nasza piękna wspaniała stolico
Dzisiaj wszyscy Polacy męstwem swym się szczycą.
Dziś imię Twe wielkie jest na ustach świata
I gdzie dźwięk Twój był obcy – dziś wszędzie dolata.

Warszawo – dziś w gruzach leżysz niemal cała
A wśród ruin i zwalisk bohaterów ciała.
Tych co wiernie spełnili powinność Polaka
A imię ich: Nieznany, Szary żołnierz z AK.

Z swych młodych krzepkich ciał
Ofiarny wnieśli mur
Bo „wytrwać” rozkaz dał
Naczelny Wódz ich – Bór.[...]

Chorego i słabego Orłowicza wyniesiono z Warszawy na noszach. Leczono go w Nałęczowie, gdzie nadal czuł się jak w klatce:

Chciałbym jeszcze móc się wybrać, jak dawnymi laty
Na kilka tygodni we Wschodnie Karpaty
Jeśli w Nałęczowie tak krzepią mnie cuda natury,
Co by było dopiero, gdybym ujrzał góry!
Mija rok szósty jak gór nie widziałem,
Przez Niemców przez pięć lat dręczony z zapałem.
Za ich rządów podwarszawskie płaskie okolice
Zastąpić mi miały, Stoh, Paraszkę, Chomiak, Kostrzycę.
Gdy za lat młodych, gdym ze Lwowa z A.K.T. chodził
Czy na starość, gdym z Warszawy, Hnitessa Klub wodził.
Najpiękniejszy dla mnie w górach kwiat zaczarowany.
To Bieszczady, Huculszczyzna, Hnitessa, Gorgany.

Nie było dla mnie gór w Polsce jak Karpaty Wschodnie.
W nich dziko, pierwotnie, pusto i swobodnie.
Tam lasy, jak puszcze, w kwiatach połoniny.
Tam barwny kraj Hucułów – kocham ja nie bez przyczyny.
Są tam partie niezmienione od Piasta i Popiela.
W takich się dopiero dusza rozwesela.
Tam czuć piękno gór naszych, jest urok jedyny.
Nie dadzą go Tatry, Beskidy, Pieniny.
Przy nich się Tatry dziwnie ciasne wydawały
Za wiele wszędzie ludzi, chociaż piękne skały.
Za blisko od nich miasta, wsie oraz letniska,
Za liczne pełne gwaru banalne schroniska.

Jak pstrągi i łososie do czystej górskiej wody,
Tak dusza ma do pierwotnej ciągnie mnie przygody.
Karpaty Wschodnie jak ocean pierwotności
To przeczyste źródło mej ku nim miłości.
Gdzież piękniejsze znajdziesz górskie światy?
Gdzież są szczyty, skąd ludzkiej sadyby nie widać ni chaty?
Człowiek się czuje w tym wierzchołków morzu,
Jak ryba w wodzie i jak ptak w przestworzu.[...]

Mieczysław Orłowicz zmarł w 1959 r. Został pochowany w Alei Zasłużonych na warszawskich Powązkach. Tomasz Kowalik poświęcił 35 lat na zbieranie dokumentacji do swojej pięknej książki „O wycieczkach wierszem i prozą”.

Janusz Rygielski


Grób Orłowicza