To już czternaście lat… Dobrze pamiętam tamten dzień, i to od rana, choć Papież zmarł wieczorem. Bo rano byłem na targu, robiłem zakupy i już wtedy uderzyło mnie, że ludzie nie rozmawiają ze sobą tak jak zwykle. Kupując marchewkę i kartofle, mówili o Janie Pawle II. – Podobno umierający jest – usłyszałem przechodząc obok dwóch panów, którzy wyglądali na częstszych bywalców knajpy niż kościoła. Byli smutni, przejęci. Atmosfera w całej Polsce zrobiła się uroczysta. Zaczynał się tydzień, jakiego nie było w historii Polski. Odtąd aż do pogrzebu świętego papieża praktycznie wyparowały wszelkie inne tematy. W telewizjach, w radiu i gazetach był tylko Jan Paweł II, na większości samochodów powiewały czarne wstążki, czasem z żółtą i białą. Ludzie po kościołach modlili się liczniej niż zwykle, a nawet na Onecie komentarze internautów zrobiły się poważne. Ba! Niektórzy pytali tam, gdzie mogliby się wyspowiadać. Świadectwa nawróceń sypały się zewsząd. Określenie „narodowe rekolekcje” na to, co się wtedy działo, było całkowicie adekwatne.
– Ja po papieżu płakałem bardziej niż po mamie – powiedział mi znajomy ksiądz. To nie było zjawisko odosobnione, zupełnie tak, jakby dar łez został wylany na całe społeczeństwo. Zdarzają się zbiorowe histerie, psychozy, ale to nie miało nic wspólnego z takimi rzeczami. Tym bardziej nie było to coś, do czego próbowali porównywać to nieliczni ludzie złej woli, mianowicie do żałoby po Stalinie albo po koreańskich Kimach. Właśnie to zestawienie pokazywało zasadniczą różnicę: było to całkowicie szczere, spontaniczne i dobrowolne, a owocowało nawet takimi zjawiskami, jak pojednanie się kibiców rywalizujących ze sobą drużyn sportowych.
Ten niezwykły czas został zwieńczony największym pogrzebem, jaki widział świat. Do Rzymu przyjechało kilka milionów ludzi, aby patrzeć, jak na Placu Świętego Piotra Duch wieje dosłownie, szarpiąc krwistoczerwonymi ornatami setek kardynałów i biskupów, i wertując karty leżącego na trumnie ewangeliarza, aby go w końcu zamknąć.
Dzieło ziemskiego życia Jana Pawła II było skończone, ale jego błogosławione owoce trwają. Do niezwykłych zjawisk należy zaliczyć i to, że dopiero teraz, po czternastu latach od śmierci papieża-Polaka, zaczynają pojawiać się próby kwestionowania jego dokonań. Zazwyczaj takie rzeczy dzieją się bardzo szybko po śmierci, bo „obalanie pomników” albo przynajmniej ich „odbrązawianie” to ulubione zajęcie wielu osób, zwłaszcza gdy pragną własnego pomnika. Nie ma w tym zresztą nic złego, przeciwnie – jest to pożyteczne, bo jeśli poparte dowodami i poprawnie uargumentowane, zbliża do prawdy. Na Jana Pawła II jednak – co zdumiewające – nikt nie znalazł prawdziwego „haka”. Nawet raporty esbeków okazały się pierwszym „procesem informacyjnym” do jego kanonizacji. To, co mamy teraz, to dywagacje, przypuszczenia, rozsiewanie wątpliwości niepopartych konkretami. Albo po prostu taka prywatna „filozofia kwestionowania”.
Znaczący dla tego sposobu widzenia komentarz zamieścił jeden z internautów pod moim ostatnim felietonem w GN. „Dociera do nas powoli, że Nasz Papież nie był wcale takim »Supermenem«, jak przyzwyczailiśmy się myśleć. Z perspektywy lat okazuje się, że wcale nie obalił komunizmu, nie zmienił świata, ani nawet nie odnowił Kościoła. W naszym kraju sprowadzony został jedynie do symbolu, któremu stawia się pomniki i imieniem nazywa szkoły” – napisał ktoś o nicku „Gość”.
Zdaje się, że takie myślenie się upowszechnia, więc pozwolę sobie się do niego odnieść. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek rozumny na poważnie twierdził, że JPII jest nadludzkim herosem. Widzieliśmy jego słabość, towarzyszyliśmy mu w chorobie. Błędy też popełniał, lecz nad podziw mało można ich dziś, po latach, wskazać przy tak długim pontyfikacie. Supermenem dla nas nie był – ale świętym był, owszem. Świętym w takim stopniu, w jakim to na ziemi możliwe, gdy się Boga szczerze kocha i ma stałą wolę pełnienia Jego woli. Wyczuwaliśmy to powszechnie.
Komentator pisze: „Z perspektywy lat okazuje się, że wcale nie obalił komunizmu, nie zmienił świata, ani nawet nie odnowił Kościoła”. Takie opinie będą pewnie coraz częstsze, ale coś podobnego można powiedzieć równie dobrze o każdym świętym. Ba, można to powiedzieć nawet o Panu Jezusie! Nie sprawił przecież, że ludzie przestali grzeszyć, czyż nie? A czy zmienił świat, skoro większość jego mieszkańców czci dziś obcych bogów albo samych siebie? Wciąż cierpimy i umieramy, toczymy wojny i krzywdzimy maluczkich. Więc jakie jest to dzieło Jezusa?
Ano takie, że otwarł nam niebo i umożliwił ludziom przyjęcie łask, które nas do zbawienia wiecznego prowadzą. Reszta zależy od nas. Jedni to wykorzystują, inni nie. Jedni mniej, drudzy więcej. Jan Paweł II należy do tych drugich – przyjął Boży plan dla siebie bez marudzenia i wprowadzania poprawek, więc stał się święty. Nie obalił komunizmu, fakt – ale doprowadził do tego Bóg, posługując się nim. Czy papież zmienił Kościół? Oczywiście, że tak – ale na tym świecie takich rzeczy nie da się zmierzyć, podobnie jak nie można powiedzieć na ile zmieniają się, na przykład, ludzie słuchający dobrych rekolekcji.
Czy zmienił świat? Na tyle, na ile wpłynął na zmianę ludzi. Na mnie wpłynął.
gosc.pl |