Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
2 lipca 2019
Homorewolucja 2030. Tak się skończy bierność PiS
Michał Wałach

Wiosna roku 2030. Medialny gigant oferujący ludziom na całym świecie dostęp do atrakcyjnych w formie seriali wypuszcza nową produkcję. To ckliwa, ale nakręcona z rozmachem historia homoseksualisty, który w jednym z większych europejskich państw nie może zarejestrować swojego związku z partnerem. Co prawda nazwa kraju w serialu nie pada, ale wszyscy wiedzą, że budynek wielokrotnie prezentowany w produkcji to nie Wieżowiec Akademii Nauk Łotwy, a Pałac Kultury w Warszawie. Chodzi więc o Polskę – ostatni duży kraj w Unii Europejskiej, który nie zalegalizował związków partnerskich. Wydarzenia wyraźnie przyspieszają.

Społeczność międzynarodowa na fali emocji wywołanych serialem postanawia wywrzeć presję na polityków rządzących nad Wisłą. Włodarze Unii Europejskiej są wyraźnie bardziej zdeterminowani niż w przypadku sporu o praworządność czy „kwoty” imigrantów. Strumień dotacji – choć nie odgrywają one takiej roli jak przed laty – zostaje zakręcony.

To jednak nie boli Rady Ministrów tak mocno jak wycofanie się z Polski amerykańskich żołnierzy, co na konferencji prasowej zapowiedział Sekretarz Stanu USA. To coś więcej niż li tylko cios wizerunkowy. To uderzenie w fundamenty polityki zagranicznej Prawa i Sprawiedliwości.

Jakby mało było problemów międzynarodowych, to na antyrządową narrację liberałów i zagranicy podatni zdają się być bardzo liczni Polacy, w tym nawet „twardy elektorat” partii. Warto jednak pamiętać, że ta grupa w niczym nie przypomina wyborców z roku 2015 – obecnie nie skupia się już na wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej czy zabezpieczeniu kraju w obliczu transkontynentalnego marszu imigrantów z krajów islamskich. W roku 2027 wyborcy interesowali się niemal wyłącznie programami socjalnymi, w sprawach światopoglądowych nie różniąc się zbytnio od zwolenników liberałów.

Analizy Narodowego Ośrodka Badania Narodowej Opinii Publicznej wyraźnie pokazały, że zwolennicy PiS z roku 2027 generalnie popierali legalizację homoseksualnych związków partnerskich, chociaż kwestię traktowali jako trzeciorzędną (co w ostatnich tygodniach uległo zmianie). Partia nie ma więc obecnie żadnego interesu, by bronić tradycyjnie rozumianej rodzin, co jeszcze około 10 lat temu było politycznie opłacalne (mimo że „działania” ograniczały się wtedy wyłącznie do retoryki, za którą nie szły konkretne, oczekiwane przez środowiska katolickie i konserwatywne, zmiany legislacyjne).

Tymczasem dziś o obyczajowym konserwatyzmie większości Polaków nie może być mowy, co jednak nie dziwi, gdy przypomnimy sobie, że podległe partii media publiczne przez lata szły wyznaczanymi przez międzynarodowych potentatów ścieżkami propagowania rewolucji LGBT+. W 3908 odcinku serialu „Kolory radości” lesbijka, która jako surogatka urodziła dziecko parze homoseksualnych mężczyzn, wraz ze swoją partnerką wprowadziła się do dwóch panów, aby wspólnie wychowywać pociechę.

Na protesty katolików odpowiedział rzecznik Patriotycznej Rady Polskich Mediów Narodowych twierdząc, że serial prezentuje... „tradycyjne wzorce”, bowiem bohaterowie kojarzeni przez widzów zdecydowanie pozytywnie zadbali, by dziecko miało nie tylko męskie, ale też kobiece wzorce. Promowania nielegalnej w Polsce surogacji nie skomentował. Warto przy okazji przypomnieć, że rzecznik nie podzielał także zastrzeżeń widzów, którzy już od kilku lat skarżyli się na negatywne prezentowanie w serialach bohaterów żyjących w sakramentalnych małżeństwach. Rzecznik oraz inni włodarze mediów nie musieli jednak martwić się o swoje stanowiska, gdyż serwisy informacyjne spełniały wszystkie życzenia partii, a kolejne produkcje telewizji publicznej cieszyły się wysoką oglądalnością.

Z jednej strony zagraniczne seriale, z drugiej – patriotyczne media. Wszędzie homoseksualiści prezentowani wyłącznie jako bohaterzy pozytywni. Ciężko się więc dziwić, że na sfinansowany przez organizację liberalnego filantropa z zagranicy protest zwolenników legalizacji związków partnerskich przyszło w Warszawie kilkanaście tysięcy osób. Wielu z nich nie ukrywało, że w roku 2027 głosowało na PiS, a od wprowadzenia rejestrowanych układów jednopłciowych uzależniają poparcie partii w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych 2031.

Widząc międzynarodową presję i znając społeczne nastroje PiS podjęło decyzję. Partia poparła projekt ustawy zgłoszonej przez jednego ze swoich homoseksualnych posłów. Chociaż kilkunastu parlamentarzystów formacji rządzącej było przeciw, to stanowisko większości oraz głosy liberałów wystarczyły, by wprowadzić w Polsce związki partnerskie oraz surowe kary za krytykę homoseksualnego stylu życia. Decyzji towarzyszył zachwyt nie tylko lewicowo-liberalnych, ale także prorządowych mediów publicznych i prywatnych, które przekonywały nawet, że legalizacja jednopłciowych układów to działanie... konserwatywne, gdyż buduje narodową jedność, co jest szczególnie istotne w sytuacji zagrożenia rosyjską ekspansją.


Z kolei będący w mniejszości przeciwnicy nowych przepisów dowiedzieli się, że atakując rządzący obóz za wypełnienie oczekiwań lobby LGBT+ służą Moskwie. Rząd tymczasem mógł odtrąbić sukces dotyczący reagowania kryzysowego, gdyż za sprawą legalizacji związków partnerskich USArmy pozostała nad Wisłą. Przywrócono ponadto unijne dotacje, a do debaty wróciło (zapomniane od czasu wybudowania Nord Stream 4) pojęcie europejskiej solidarności.

Próba „konserwatywnego wyjaśnienia” legalizacji związków jednopłciowych nie była jednak autorskim pomysłem rządowych speców od PR. To narracja zapożyczona od brytyjskiej Partii Konserwatywnej, z którą Prawo i Sprawiedliwość współpracowało przez lata – także po brexicie. Wszak kilka dekad temu jej ówczesny lider David Cameron stwierdził przy okazji debaty na temat „małżeństw” homoseksualnych, że jest to rozwiązanie „konserwatywne”, gdyż „Konserwatyści wierzą w więzy, które nas łączą; wierzą, że społeczeństwo jest silniejsze, kiedy składamy sobie nawzajem przysięgi i wspieramy jeden drugiego”. Ślad tamtych słów wyraźnie wybrzmiał w głównym wydaniu serwisu informacyjnego mediów publicznych w Polsce. Innowacją było natomiast powoływanie się polskich polityków na słowa zachodnich hierarchów katolickich, którzy od lat rozwadniali nauczanie Kościoła na temat homoseksualizmu. Nie było to jednak koniecznością, gdyż chrześcijaństwo (nawet w wersji dostosowanej do wymogów politycznej poprawności) w ostatnich latach zaczęło w Polsce przegrywać ze „standardami” rodem z seriali.

Możemy oczywiście mówić, że prohomoseksualny zwrot Prawa i Sprawiedliwości to efekt nacisków Brukseli oraz Waszyngtonu, że Polska została zdradzona przez sojuszników, którzy wykorzystali do ideologicznych nacisków naszą międzynarodową zależność. To wszystko prawda. Problem w tym, że przed kolejne kadencje partia rządząca nie zrobiła niczego, by chronić naród przed trwającą od dekad ideologiczną infiltracją. Chociaż rząd PiS od pierwszej aż do czwartej kadencji chętnie odwoływał się do historii Polski sprzed roku 1939, to nie powołał odpowiadającego na aktualnego zagrożenia odpowiednika Korpusu Ochrony Pogranicza. Dlatego też do naszego kraju bez żadnych przeszkód docierały zagraniczne miliardy od różnych lewicowo-liberalnych filantropów, które w rękach zawodowych aktywistów wspierały rewolucyjny przekaz płynący z popularnych, także w Polsce, serwisów z filmami i serialami.

Rządzący od 2015 roku nie zakazali (ani nawet nie utrudnili) organizacji gorszących „parad równości”, zaś organizacje homoseksualne, w oparciu o nieustannie obowiązującą genderową Konwencję stambulską, na stałe zagościły w szkołach z comiesięcznymi „tęczowymi piątkami”. W ten sposób przekaz LGBT+ zagościł w domu i w zagrodzie. W wyniku lat zaniedbań, przymykania oczu na zagrożenia i rewolucyjnego przekazu w mediach publicznych, „tęczowa” narracja stała się stale obecna w przestrzeni publicznej. Spełnienie pierwszych homoseksualnych żądań było więc tylko formalnością, gdyż wątpliwości nie zgłaszał ani elektorat PiS-u, ani sami politycy.

Natomiast natychmiast po wprowadzeniu związków partnerskich lewicowo-liberalna opozycja przystąpiła do ofensywy przekonując, że decyzja parlamentu to dopiero pierwszy krok, gdyż wiele krajów Unii Europejskiej już dawno temu wprowadziło „małżeństwa” homoseksualne z prawem do adopcji dzieci włącznie. Argument dystansu do „europejskości” po doświadczeniach ze wstrzymanymi dotacjami musiał podziałać, bo rzecznik partii rządzącej przyznał, że PiS jest gotowy do „merytorycznych rozmów”.

Formacja jednak z pewnością bardziej obawia się odpływu wyborców, którzy na fali popularnego serialu oraz głośnych demonstracji zaczęli przywiązywać większą wagę do rewolucji obyczajowej. Dobrze poinformowani komentatorzy prorządowego tygodnika „W Pajęczynie” przekonują zresztą, że prawdopodobnie Sejm rozpocznie prace nad ustawą „małżeństwo dla wszystkich” jeszcze w obecnej kadencji. W ten sposób rządząca formacja chce zapewnić sobie bezpieczne zwycięstwo w kolejnych wyborach parlamentarnych. Czas pokaże, czy Komitet Polityczny partii zdecyduje się na ten krok. Wiele zależy od wyniku analiz Narodowego Ośrodka Badania Narodowej Opinii Publicznej, jednak zapewne większość ankietowanych poprze pomysł. Wskazuje na to zdominowanie w ostatnich dniach polskojęzycznego Twittera przez hasztag „Małżeństwo plus”.

***

Przyznacie Państwo, że perspektywa legalizacji związków partnerskich przez PiS jest przerażająca. Czy to jednak wyłącznie czarnowidztwo? Niestety nie. Jeśli rządzący nie rozpoczną prawdziwej kontrrewolucji, to niesiony międzynarodowymi prądami polski okręt prędzej czy później wyląduje na moralnej mieliźnie, a chcący utrzymać władzę politycy zaczną wprowadzać kolejne rewolucyjne pomysły.

Alternatywny scenariusz to przejęcie władzy przez lewicę i liberałów, co oznaczać będzie, że homoseksualna rewolucja zostanie nad Wisłą zadekretowana w trybie co najmniej natychmiastowym. Patrząc jednak na obecną politykę bardziej prawdopodobnym jest, że przez kilka najbliższych lat rządzić będzie Prawo i Sprawiedliwość. Możemy rozważać taką hipotezę, gdyż dotychczasowe poczynania postępowej opozycji pokazują, że nikt po tamtej stronie nie ma pomysłu na przekonanie do siebie większości Polaków. Ta sztuka udaje się natomiast formacji Jarosława Kaczyńskiego.

Jednak brak realnych działań kontrrewolucyjnych oznacza, że PiS szybko może stracić możliwość kreowania życia publicznego. Wtedy stanie się zakładnikiem emocji i nastrojów nieustannie formowanych przez popkulturę, zaś polska scena polityczna zacznie przypominać sceny Zachodniej Europy, gdzie różnice w podejściu do zagadnienia homoseksualizmu między centroprawicą a centrolewicą można żartobliwie skwitować: jedni chcą, żeby był popierany i promowany, drudzy – żeby był obowiązkowy.

MICHAŁ WAŁACH

źródło: pch24.pl