Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
16 lipca 2019
Zakotwiczony w polskości (na 100-lecie urodzin śp. Lecha Paszkowskiego)
dr Waldemar Niemotko

Lech Paszkowski, historyk Polonii australijskiej
Przed stu laty, w dniu 18 lipca 1919 r urodził się w Warszawie Lech Krzysztof Paszkowski, jako syn Józefa, rzeźbiarza i Janiny z domu Bobińskiej, malarki. Zmarł 24 kwietnia 2013 r. i został pochowany na Springvale Botanical Cemetery w Melbourne. Długą i burzliwą drogę życiową przeszedł jako syn, żołnierz, jeniec wojenny, marynarz, mąż, ojciec oraz luminarz Polonii australijskiej składając swe utalentowane pióro w darze do opisu jej losów jako wytrwałego w poszukiwaniach historyka.

Rezolutny chłopiec wzrastał w atmosferze uwielbienia ojczystych krajobrazów, a wyobraźnia skłoniła go wcześnie do podziwiania okazów przyrody, choćby na podwarszawskim letnisku. W jego wspomnieniach zajmował szczególne miejsce Garwolin, do którego przybył z matką mając dziesięć lat. Napisał o zawarciu tam znajomości ze swą rówieśnicą Ewusią: „Wśród tych falujących łanów, pełnych niebieskich chabrów i innych kwiatów, chodziliśmy często do rzeczki Wilgi, która płynęła może kilometr od domów. Stał tam stary młyn, który moja Mama z upodobaniem malowała". Tamtejsze starostwo wystawiło mu jedyny dowód osobisty, jaki miał w Polsce. Głębokich emocji dostarczył wyjazd ze starszymi do Gdyni. Mając 10 lat otrzymał w prezencie gwiazdkowym książkę Mariusza Zaruskiego „Na morzach dalekich”, która stała się katalizatorem podjęcia starań o przyjęcie do Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni, co przekreślił wybuch wojny na początku września 1939 r.

W pierwszym tomie „Lata młodzieńcze” cyklu wspomnień „Na falach życia” (Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych, Warszawa, 2005) przedstawił dwadzieścia początkowych lat swego życia.[Str. 331] „No, to do widzenia – krzyknął, odpychając dziób bosakiem. – Wracamy na „Dar”! Ja bym za żadne skarby świata nie oddał służby na ‘Darze Pomorza’! – dorzucił głośno. Zostałem sam na nabrzeżu. Fale chlustały monotonnie z poklaskiem o ścianę betonu. To powiedzenie dawnego kolegi zabolało mnie, zmuszając do refleksji. Obserwowałem zmniejszającą się szalupę, która przybrała formę białej plamy. Mój wzrok rozpoznał, gdy zmieniła się w kreskę. Wyobrażałem sobie, jak dobija do trapu. Patrzyłem długo na sylwetkę statku z dumnie podniesionym bukszprytem, wskazującym zachód. Maszty i reje oplatała pajęczyna lin, niegdyś znanych z nazw i dotykanych moimi rękami. Oto stał w dalekiej perspektywie statek moich młodzieńczych marzeń, niby tak blisko, a jednak tak daleko. Jak to się stało, że mikroskopijne bakterie grypy mogły zaważyć na moich losach, gdyby nie one, byłbym teraz z kolegami na pokładzie fregaty i nie myślałbym, że za kilka dni wrócę pod kuratelę porucznika S. w zapadłym Bełchatowie.”

[Str. 339] „Kilku Żydów było celowniczymi cekaemów. Jeden z nich zwracał uwagę: wysoki i dobrze zbudowany, nieprzeciętnie przystojny o białych zębach jak u filmowej gwiazdy, które kontrastowały z mocno śniadą cerą. Powiedział, że mieszka w Palestynie, ale przyjechał do Polski, aby odbyć służbę wojskową. Byłem pewny, że bojowe organizacje żydowskie wysłały go specjalnie, by nabył wiedzy i praktyki wojskowej.”


Kurs Podchorążych w Brześciu nad Bugiem, listopad 1938 r. Trzeci od lewej (stoi) Lech Paszkowski


Opis powyższego zdjęcia


Ćwiczenia strzeleckie w polu

[Str. 339] „Nie wszyscy Żydzi byli sympatyczni. Pewnego dnia szef kompanii wprowadził do kancelarii żołnierza w pełnym rynsztunku i postawił go na półgodzinną stójkę karną. Sierżant zapowiedział, że jeszcze postawi mu na hełmie gwóźdź papowy o szerokim łebku, a gdy ten gwóźdź spadnie, stójka będzie się liczyć od nowa. Dał mi też polecenie, bym nie spuszczał z oka karanego. Strzelec nazywał się Rybak. Zacząłem mu się przyglądać. Na pierwszy rzut oka nie miałem wątpliwości, że był Żydem, ale o konstytucji i wyglądzie atlety lub zapaśnika. Wzrost miał średni, ale bary szerokie, a nogi i ręce nabite wydatnymi muskułami, widocznymi nawet pod mundurem. Z zawodu był podobno tragarzem. Twarz miał okrągłą i czerwoną. Spod hełmu patrzyły na mnie przymrużone oczy, ziejące nienawiścią. Pomyślałem sobie, że na wypadek wojny nie będzie bezpiecznie mieć takich żołnierzy, bo wszystko zrobią, by nam zaszkodzić.”

[Str. 340] „W kompanii były liczne konie, które czasami kąpano w Widawce. Raz przy ich odprowadzaniu sierżant kazał chuderlawemu i bojaźliwemu Żydowi wsiąść na kobyłę na oklep. Biedak zaraz spadł i potłukł się. Potem wieczorem słyszałem jego jęki i biadolenia.”

[Str. 342] „Wesołkom nigdy nie brakowało humoru. Sitarek zapewniał, że jako reprezentant stołecznego miasta Warszawy i jej wysokiej kultury jest znakomitym znawcą damskiej bielizny, jej kolorów, jedwabistych szelestów i połysków, które go szczególnie podniecały.”


Poczet sztandarowy 82 Pułku Strzelców Syberyjskich, 30 października 1938 r. Lech Paszkowski z prawej strony


Lech Paszkowski w Alejach Jerozolimskich, Warszawa 22 grudnia 1938 r.


Lech Paszkowski jako jeniec, Neubukow listopad 1940 r.

[Str. 356] „Obudziły mnie słowa żołnierza: – Panie podchorąży! Alarm bojowy! Przed oczyma wyłonił się las sosnowy, w porannym świetle. Świat wyglądał radośnie, jasno i malowniczo, wśród pni zabarwionych pomarańczowymi plamami niskiego słońca. Rozkwitłe wrzosy płatami ciepłych kolorów fioletu dodawały uroku sielankowemu krajobrazowi. Przecierając oczy, zdałem sobie sprawę, że jest piątek 1 września, gdyż liczyłem stale kartki kalendarza. Miałem ciągle nadzieję, że za kilkanaście dni skończy się moja służba wojskowa, wrócę do Warszawy i w marynarskim mundurze znajdę się ponownie w murach gdyńskiej Szkoły Morskiej. Podszedłem do stojącej w pobiżu kuchni polowej po porcję dymiącej kaszy. Myślałem uparcie, że odbędziemy manewry, tym razem nad granicą niemiecką, do której było zaledwie dwanaście kilometrów. Posłyszałem głosy, że dowódca kompanii wzywa oficerów i podoficerów na odprawę, więc powiesiłem na szyi karabin, zarzucając na prawe ramię kątomierz, a na lewe dalmierz i szybkim krokiem podszedłem do miejsca, gdzie stał nasz kapitan. Dowódca wydawał dziwnie brzmiące rozkazy: – Panowie, jak zobaczycie czołgi z wieżyczkami, to strzelać! Do czołgów bez wieżyczek nie strzelać – to nasze. W tejże chwili ze szmerem motorów przesunęło się obok nas kilka tankietek w kierunku zachodnim. Wkrótce z głębi lasu dobiegły odgłosy krótkich serii broni maszynowej. Zebrani rozeszli się, a kapitan Tober zwrócił się do mnie: – Niech pan położy dalmierz i kątomierz na wóz. To na razie nie będzie potrzebne. Od dzisiaj będzie pan pełnił funkcję zastępcy dowódcy pocztu naszej kompanii. Tymczasem niech pan zamelduje się na punkcie dowódcy batalionu. Do mojej świadomości jeszcze nie dotarło, że słyszane przed chwilą rozkazy mogły oznaczać wojnę.”


Praca w niemieckim gospodarstwie rolnym


Praca w niemieckim gospodarstwie rolnym Lishow-Siellund, 2 sierpnia 1942 r.


Praca w niemieckim gospodarstwie rolnym Lishow-Siellund, 2 sierpnia 1942 r.

Wybuch drugiej wojny światowej 1 września 1939 r. zastał go jako dalmierzystę w kompanii ciężkich karabinów maszynowych 83-go Pułku Strzelców Poleskich im. Romualda Traugutta. Walczył w okolicy Parzymiechów, na linii Widawki, pod Jeżowem oraz w rejonie Święcice-Ołtarzew. W konfrontacji orężnej z pułkiem SS Leibstandarte „Adolf Hitler” dostał się do niewoli w dniu 12 września. Przez czternaście godzin oczekiwał w grupie jeńców na zapowiedziane przez Niemców rozstrzelanie, przed czym uratował ich nagły polski kontratak.

Nazajutrz poległ nieopodal pod Ołtarzewem 38-letni ostatni dziedzic Rytwian koło Staszowa, książę Artur Mikołaj Radziwiłł, który w stopniu porucznika dowodził 2. kompanią, 1. batalionu, 2. pułku, 2. dywizji piechoty legionów armii „Łódź”. Opis tych wydarzeń znalazł się na tablicy w po-kamedulskiej kaplicy Złotego Lasu, w obrębie byłego majątku ziemskiego. Nadgraniczne Parzymiechy utrwaliły się w pamięci potomnych tym, że żołnierze wojsk lądowych Wehrmacht zamordowali tam 156 mężczyzn, kobiet, dzieci i noworodków, zaś proboszcza, kanonika Bonawenturę Metlera pędzili przez wieś przed rozstrzelaniem z pętlą na szyi, przywiązanego do konia.

Pobyt Lecha Paszkowskiego w niemieckiej niewoli zapoczątkował 9-letni okres, który sam określił w tytule drugiej części wspomnień jako „Lata stracone” (2007), mając na myśli również powojenne pełnienie służby wartowniczej na terenie okupowanych Niemiec. Zaraz na wstępie pobytu w Oflag II A Prenzlau, w niedzielę 24 września dowództwo obozu zezwoliło na odprawienie Mszy świętej. Na jej zakończenie wyrwały się z kilkuset gardeł słowa pieśni: „Przed Twe ołtarze zanosim błaganie: Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie!” To spowodowało wydanie zakazu śpiewania. Kilka dni później przewieziono chorążych i podchorążych transportem kolejowym do Stalag II A Neubrandenburg. Potem nastąpiły kolejne zmiany miejsc pobytu, łącznie z uciążliwą pracą w gospodarstwach rolnych na terenie Meklemburgii.

Przejście linii frontu na przełomie kwietnia i maja 1945 r. zapewniło dotychczasowym jeńcom spotkanie z sowieckimi, francuskimi, kanadyjskimi i angielskimi żołnierzami. Było tam również wojsko z USA. Tylko część Polaków podejmowała ryzyko powrotu do kraju. Większość decydowała się pozostać na Zachodzie, a w przypadku Lecha za pełną determinacji poradą własnej matki. Pierwszym krokiem stało się przyjęcie pełnienia monotonnej służby wartowniczej, choć przeplatanej wolontariatem na rzecz rodaków w nauczaniu języków polskiego, francuskiego i hiszpańskiego oraz historii.


Z archiwum Pulsu Polonii


Dom Lecha Paszkowskiego w Melbourne - tu powstało wiele jego dzieł. Foto Puls Polonii

Przybycie do Australii w 1948 r. zapoczątkowało nowy etap przeżyć, co przysporzyło trzeciej części wspomnień tytułu „Brzegi mórz dalekich” (2012). Wierny swym młodzieńczym zapałom, odbył 14 rejsów pod flagą australijską na wodach Tasmanii, jako sternik lub zwykły marynarz. Studiował język angielski, dziennikarstwo i historię. Stał się wybitnym działaczem polonijnym i cenionym autorem. Mówił ciepłym, spokojnym głosem podczas naszych długich, wieczornych rozmów telefonicznych na linii Melbourne-Sydney. Do swych opracowań podchodził z pełnią powagi i potrafił formułować przekonywająco argumenty. Zawsze czuł się Polakiem i swą polskość traktował jako niezwykle cenną wartość.

Wyraził to następującym stwierdzeniem: „to, co robiłem na polskiej niwie, uważałem za swój obowiązek. Uważałem, że Polska mnie wychowała i wykształciła oraz uformowała moją osobowość. Prosta uczciwość nakazywała by czymś jej za to odpłacić. Nie mogąc pracować w kraju i dla kraju, robiłem co mogłem na obczyźnie by polskiej kulturze przysłużyć się bez oczekiwań na jakiekolwiek nagrody.”

Zamieszkiwanie na piątym kontynencie traktował w szczególności jako misję do wyszukiwania i utrwalania śladów bytności wcześniejszych osiedleńców z krainy Lechitów. Taka postawa zaowocowała w pogłębieniu i upowszechnieniu znajomości osoby Pawła Strzeleckiego, zwłaszcza opracowaniem: „Sir Paul Edmund Strzelecki: Reflections of his life” (Arcadia–Australian Scholarly Publishing, 1997). Burzliwe losy innych rodaków opisał w książce „Poles in Australia and Oceania 1790-1940” (Australian National University Press, Sydney-Oxford-New York, 1987) oraz „Polacy w Australii i Oceanii 1790-1940” (Towarzystwo Przyjaciół Archiwum Emigracji, Toruń-Melbourne, 2008).

W cyklu artykułów prasowych „Wrześniowe cienie” starał się uszeregować wiedzę o polskiej wojnie obronnej 1939 r. Lista publikacji w prasie polonijnej i to nie tylko w Australii, obejmuje kilkaset pozycji. Jego styl narracyjny jest żywy i plastyczny, stwarzając zachętę do ponownego przeczytania szczególnie barwnych fragmentów, jak przystało na syna rzeźbiarza i malarki o skłonnościach – chciałoby się rzec – impresjonistycznych.

Na podróż do Polski zdecydował się dopiero w 1983 r. W swych rozważaniach lubował się przebywać wśród antenatów, a do współczesności wracał jak gdyby z konieczności. Głębokie myśli zostały wymienione w dn. 17 grudnia 2012 r., gdy przybyłem z Sydney z żoną, Krystyną na umówione spotkanie w Melbourne. Położyliśmy na białym talerzyku polski opłatek improwizując wieczerzę wigilijną. Wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że naszemu czcigodnemu rozmówcy zostało już tylko dziewiętnaście tygodni życia.

Postać Lecha Krzysztofa Paszkowskiego zasługuje na trwałą pamięć. Można to uczynić przez wznowienie wydania wyżej wspomnianej książki „Poles in Australia and Oceania 1790-1940”. Warto też potraktować na serio jego zalecenie, zamieszczone w przedmowie do książki Witolda Łukasiaka „Tygodnik Polski” (Kosciuszko Society Incorporated, Melbourne, 2010): „Środowiska etniczne w obcych krajach nikną, jeśli nie znają swej własnej historii”. Duże znaczenie miałoby zrealizowanie toruńskiego projektu wydania korespondencji z Wacławem Słabczyńskim z lat 1960-1990 oraz wykorzystanie dorobku badawczego o przebiegu polskiej wojny obronnej w 1939 r. Dwór w Sędzinach uważał za bardziej stosowne lokum do urządzenia w nim muzeum Pawła Strzeleckiego, niż dom rządcy w Głuszynie. Wielce ambitnym zadaniem byłoby utworzenie w jego archiwum autorskim w Melbourne, ośrodka pamięci o życiu i twórczości.

Dr Waldemar Niemotko

Zdjęcia z archiwum Rodziny Paszkowskich


Foto Puls Polonii


Lech Paszkowski, autor wielkiego dzieła o Pawle Edmundzie de Strzeleckim, był patronem organizacji Kosciuszko Heritage Inc. Foto Puls Polonii