Polscy emigranci osiedlali się tam, gdzie los był dla nich łaskawy: w Skandynawii, Stanach Zjednoczonych, Turcji, a nawet Algierii, ale głównie we Francji. W okupowanym kraju panowały cenzura i terror, a na Zachodzie, dokąd udali się emigranci była wolność i duże możliwości dla zdolnych i przedsiębiorczych Polaków. Nie wszyscy mogli wykorzystać te możliwości i wielu z nich żyło w skrajnej nędzy, tęskniąc za ojczystym krajem, niepodległym i wolnym od obcej przemocy. Niemniej, w nieskrępowanej wolności rozkwitało piśmiennictwo, publicystyka polityczna i wielka poezja romantyczna. Tu, w Paryżu znaleźli się między innymi poeci giganci: Mickiewicz, Słowacki, Krasiński i Norwid. Tak oryginalnych i wyjątkowych poetów w Europie w okresie romantyzmu nie było. W Paryżu znalazł się także nasz geniusz, kompozytor i pianista Fryderyk Chopin. Wszyscy przeżywali upadek powstania listopadowego i marzyli o tej jednej z najważniejszych wartości człowieka, jaką jest wolność!
Posłuchaj poematu Artura Oppmana "Koncert Chopina".Recytują A. Siedlecki i Marta Kieć-Gubała
„KONCERT CHOPINA" (fragment) Artur Oppman (Or-Ot)
Więc siedli emigranci, by słuchać Chopina. Fortepian milczy jeszcze, jak senna syrena, Jeszcze w zmarłych melodyj zatopiony echa, Smętną bielą klawiszy jakby się uśmiecha, Gotów oddać się znowu tej słodkiej tyranji, Która rwie go na błękit, zabija w otchłani, Każe mu być aniołem albo szaleć w walce,[] I czeka na widmowe, pieszczotliwe palce.
Polski klub. Na fotelach samych gwiazd elita: Mickiewicz i Słowacki, książe Adam, świta, Ostatnie senatory, posły, jenerały, Dembiński i Dwernicki, Ursyn srebrnobiały, Ksiądz Jełowiecki obok księżnej Wirtemberskiej Nabielak w krwawych ponsach łuny belwederskiej I chmurny, jak dźwięk jego pieśni ukraińskiej, Brat ludu, wróg monarchów i książąt, Goszczyński.
Chopin wszedł. W lamp półcieniu dziwny jak zjawisko, Nad rebusem klawiszów pochylił się nisko, Jakby wprzód, nim ich dotknie, nim w nich głos obudzi, Chciał oczyma przemówić jak do tamtych ludzi, Jakby sprzęgł swą duszę czarem czy miłością, Z tą czarną i z tą białą martwą, zimną kością, I śmiertelną umowę zawierał tajemnie: Ja wezmę twoje życie, weź moje ode mnie. Teraz z poprzedniego wchodzą dźwięki chopinowskie
W niemą salę padł pierwszy dźwięk. Improwizuje. On oczy ma zamknięte. Lecz nie gra. Maluje. Przypomniał jakiś obraz: wieś w gruszkowych sadach, Bose dzieci na progach, malwy na lewadach, Roześmianą dziewczynę w kalinowym wianku, Rozdrgany graniem dzwonek w różowym poranku Barwy mu dnia i zmierzchu wiążą się pod ręką – I widok jakby wstążką, owinął piosenką.
Dziwna piosenka, wszystkim słuchaczom przyjemna, Ktoś myśli: to z nad Ikwy, inny ktoś: z nad Niemna, Jeszcze komuś od Wisły gra echem znajomem, Jakby ją dzieckiem słyszał pod rodzinnym domem: A to tylko tak szumi liść na polskim drzewie, A to tylko tak pluszcze polski deszcz w ulewie, A to tylko tak tęskni serce po tem wszystkiem: Za kamieniem przydrożnym – za niebem – za listkiem. Zatańczył pasaż skoczny pod palcami mistrza – I strzeliła z pasażu jakaś myśl ognistsza, Wzbija się jak rakieta, po salonie krąży, Jakby się z mściwym ludem zmawiał podchorąży, Jakby, długo tajone, rozgorzało czucie Wytrysło krzykiem: wolność! w półurwanej nucie I znowu ścichło – na krótko! – pod chrapliwym tonem, Co jak pędząca trójka przeleciał salonem.
Koncert Chopina |
W fotelach szmer, na twarzach przedparyskie błyski, Ściska dłoń Niemcewicza książę Czartoryski, Dembiński i Dwernicki wstali, żar w ich oku, Ręce drżą, jakby broni szukali u boku, Z Goszczyńskim, z Nabielakiem kilku się zsunęło Bliżej, ściślej: trzydziesty! to ich! to ich dzieło! Z fortepianu powiało dumnie, butnie swojsko, - I krzyknięto od młodych: Wiwat lud i wojsko!
Lecz wśród foteli gorycz wyciąga swe macki: Z dłońmi na oczach siedzą Mickiewicz, Słowacki, Nie chcą odsłonić oczu, serce się sprężyło Krwią, źrącą jak trucizna: tam! Tam ich nie było! I cóż, że z Jej świętego zrobili nazwiska Wieczny pacierz, co płacze i piorun, co błyska, Kiedy widzą płomieniem nakreśloną wstęgę: Trudniej przeżyć dzień pięknie, niż napisać księgę.
A Chopin, z drgającemi w powietrzu rękami, Nie śmie dotknąć klawiszów, by nie trysły łzami, By się w krew nie rozlały źródliskiem czerwonem, Gdzie szarżuje, jak w przepaść, szwadron za szwadronem, Gdzie stracone kompanje i działo za działem Runą z ostatniem: Naprzód! z ostatnim wystrzałem I zatargną łoskotem odrętwiałe ludy, Jak do milijona grobów walące się grudy.
A jednak pcha te ręce niezmożona siła – I jękiem rozpaczliwym struna uderzyła: Biją dzwony pogrzebne od krańca do krańca, Od Wołynia- do Litwy--- od wolskiego szańca, A z lamentu tych dzwonów, jak śmierć, się wywija Taka straszna tęsknota... wszystkich - i niczyja! Taki żal, który w serce, jak w trumnę, kołata, Gdy się patrzy w najdroższe- co odeszło z świata.
Komentarze na Facebuku
|