Na trumnie wśród kwiatów portret i proste inskrypcje: Hubert Mirosław Arter (1932 – 2019). Dobrze, że śp. pan Arter znany był pod swoim drugim imieniem, Mirek. To imię pasowało do niego idealnie. Mirosław – to w słowiańskim źródłosłowie, niosący pokój, pokój sławiący. I takim właśnie był On, jeden z ostatnich naszych filarów tego co prawe, co uczciwe, co katolickie, co polskie. Współtwórca polskiego szkolnictwa, jeden z założycieli polskiego harcerstwa w Sydney. Wielki w swojej skromności Człowiek, którego przyszło nam pożegnać 19 sierpnia...
Kaplica ‘Mary of Mercy’ na cmentarzu w Rookwood wypełniła się do ostatniego miejsca, pomimo, że była to godz. 14.00, poniedziałek, normalny dzień pracy. Przy ołtarzu stanęło czterech polskich Kapłanów Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii. Głównym celebransem był ks. Tadeusz Przybylak, rektor Polskiej Misji Katolickiej na Australię i Nową Zelandię, a współcelebrowali Mszę św. ks. Maksymilian Szura, ks. Józef Kołodziej oraz ks. Tomasz Nowak, obecnie duszpasterz ośrodka w Ashfield, do którego należał śp. Mirosław. Muzykę i śpiew prowadziły panie Beata Talipska i Halina Gad.
Dzieciństwo Mirka upłynęło w przedwojennej Polsce jak przysłowiowy sen. Kochająca się rodzina – w pamięci pozostało mu granatowe ubranko z marynarskim kołnierzem a także polowania, na które zabierał go czasem ojciec... Niestety, przyszła wojna i zniweczyła wszystko. Tułaczka siedmioletniego dziecka i matki, aby przetrwać te tragiczne lata, zakończyła się w amerykańskim obozie dla uchodźców. Tam młoda jeszcze Pani Arter poznała swojego drugiego męża. Wzięli ślub i poczynili starania o emigrację.
Już w trójkę, z kilkunastoletnim Mirkiem dotarli do Włoch. W oczekiwaniu na statek, który miał ich przywieźć do Australii, młody mąż i jego przybrany syn przygotowywali się na tę podróż. Jak humorystycznie przedstawił to brat Mirka, Gustaw Szelski, jego przyszły ojciec postanowił spieniężyć futro żony (po co wieźć je do ‘ciepłych krajów’) oraz skrzypce Mirka (na których nastolatek i tak nie chciał grać). Dostali za to sporo włoskich lirów, które jak się dowiedzieli niestety miały bardzo mizerną wartość wymienną w Australii. Nie było sensu wieźć tych pieniędzy. Jedynie, co było sensowne, to należało je upłynnić przed pożegnaniem Europy. Tak też uczynili. Tę opowieść Gustaw słyszał niezależnie od każdego z nich. Różniła się tylko jednym szczegółem – który którego prowadził potem na statek. Jedno jest pewne, wspierali się i pomagali sobie nawzajem tak wtenczas, jak i przez całe życie. Tak relację swojego ojca i przybranego brata zapamiętał młodszy od niego o kilkanaście lat Gustaw.
Dr Bogumiła Żongołowicz przedstawiła postać śp Mirosława Artera, jako niezwykle życzliwego człowieka, zawsze gotowego pomóc, społecznika. Przyleciała z Melbourne, aby pożegnać Polaka, o którym wkrótce zamierza napisać...
Ks Maksymilian Szura wspomniał jak blisko 40 lat temu, tuż po przyjeździe do Australii otrzymał zadanie redagowania Przeglądu Katolickiego. Z ochotą zabrał się do dzieła. Radość jego nie trwała jednak długo, kiedy się okazało, że wydająca ten miesięcznik polska drukarnia w Melbourne została zamknięta. Rozpaczliwe szukanie innej z polską czcionką, zaprowadziło go do Pana Artera w Sydney, który był właścicielem Tatra Press.
Dzisiaj, w erze komputerów nie wyobrażamy sobie, czym był druk na linotypie, mówił ks. Maksymilian. Trzeba było wystukać każdą literkę z osobna, dokonując równocześnie logistyki rozłożenia przestrzennego każdej strony. W tym zakresie śp Pan Arter był niezastąpiony. Nie tylko przenosił na stronice wszystkie teksty, ale podsuwał pomysły, doradzał jak uzupełnić powstałe czasem puste miejsca – luki pod tekstami. Był jak starszy przyjaciel, jak ojciec, powiedział ks. Maksymilian.
Tatra Press, a więc śp. Mirek drukował także sydnejski tygodnik ‘Wiadomości Polskie’. Wychodziło rocznie 50 edycji ‘Wiadomości’. Jeśli pomnożymy to przez 20 lat i średnio 16 stronic gazety, wtenczas ukaże nam się ogrom pracy jaka przeszła przez palce człowieka, którego dzisiaj żegnamy, powiedział Kapłan.
‘Tobie przede wszystkim zawdzięczam to, kim teraz jestem’ żegnała Ukochanego Dziadka Natalia z trudem hamując wzruszenie. To on i jego żona, Babcia Halina wychowali obydwie wnuczki – Natalię i Lidię. Po odchowaniu i wykształceniu swoich dwu córek – Ani oraz Ewy, ponownie podjęli trud opieki nad dziećmi, potem nastolatkami, kiedy straciły one Matkę. Sprostać musieli przeogromnemu wysiłkowi, pogłębionemu jeszcze żałobą po stracie córki. Dobrze, że w tym wysiłku mogli przez cały czas liczyć na wsparcie drugiej córki – Ewy, która została prawnym opiekunem siostrzenic.
Przez cztery lata, przygotowując każdą z dziewczynek do matury z języka polskiego, miałam możliwość zerknięcia w trud i wysiłek dziś śp. Pana Artera. Natalia wspomina, że Dziadek przez wszystkie te lata odwoził je do szkoły. Do polskiej szkoły również, czyniąc to z uśmiechem. Nigdy nie widziałam u niego zdenerwowania, ani śladu rozdrażnienia – jedynie tylko przeogromną miłość i troskę o te Dziewczynki. Jego wysiłek nie poszedł na marne. To nie tylko fizyczna opieka (łącznie z gotowaniem kaszki manny co rano) jak powiedziała Natalia, ale cała filozofia życia, jaką Dziadek im przekazał owocuje teraz, kiedy weszły już w dorosłość.
Śp. Pan Arter był człowiekiem o zdecydowanych i mocnych zasadach. Trwał przy swoim, ale nigdy nikomu na siłę poglądów nie narzucał. Szanował i doceniał każdego. Potrafił okazać wdzięczność i czynił to wielokrotnie. Jeszcze przed tygodniem uczestniczył we Mszy św w kościele w Ashfield, zajmując swoje zwykłe miejsce w ławce. Teraz jest już po drugiej stronie, razem ze swoją ukochaną Halinką i z przedwcześnie zmarłą Anią. Niech Pan Bóg nagrodzi go za wszystko dobro, jakiego w życiu dokonał.
Marianna Łacek OAM
Własnie odnależlismy archiwalny materiał z Radia SBS i zapraszamy do wysłuchania wywiadu Ernestyny-Skurjat z Haliną Arter, która opowiada głównie o tym, jak straciła, odzyskała i wychowywała swoje wnuczki. Dziś, kiedy już ani Pani Halinki, ani Pana Mirka nie ma wśród nas, możemy posłuchać ciepłej, rodzinnej opowieści. Niestety, nie pamiętamy, w którym roku powstało to nagranie. Bogu dzieki, że jest, że się zachowało. Czas: 43 minuty.
Z archiwum Radia SBS.Opowieści Halinki Arter
|