Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
17 wrzesnia 2019
Prosto z buszu oraz z Brisbane
Janusz Rygielski (Maria Agoston)
Przepraszam czytelników, którzy oczekiwali dalszej relacji dotyczącej Władysława Midowicza. Felieton jest napisany i ukaże się w następnym numerze Tygodnika Polskiego. Ale planując tematykę niniejszego kącika nie mogłem przewidzieć, że w dniu 28 maja tego roku odejdzie na zawsze Irena Gur, której aktywność, gotowość służenia ludziom, dobro i pogodę ducha zapamiętały pokolenia Polaków mieszkających w Brisbane. Dlatego zaproponowałem, aby w mojej rubryce opublikować interesującą rozmowę telefoniczną, w której Maria Agoston przedstawia, w nietypowy sposób, dzieje Ireny Gur oraz jej dorobek.

Autorka niniejszego tekstu jest poetką, która urodziła się w Polsce, w 1981 r. wyemigrowała do Węgier, do swego ukochanego. W roku 1988 cała rodzina wyemigrowała do Brisbane. Jej romantyczne poezje w języku angielskim ukazały się trzech zbiorach książkowych (Links, Voices Diverse, A gift for you). Od roku 2009 jej felietony, opowiadania i poezje ukazują się w Głosie Polonii w Budapeszcie. Ostatnio Maria zaczęła malować. Jej ambicją jest przekładanie poezji na obraz. Jej „Jesień życia” została już opublikowana w Budapeszcie.

Janusz Rygielski

JESIEŃ ŻYCIA

Idąc dziś rano do pociągu, rozmyślałam o tym, że życie składa się z drobnych chwil, które powinny być jak najprzyjemniejsze. Patrzyłam na otaczającą przyrodę, na niebo (oczywiście, pod nogi też) i cieszyłam się, że jestem sprawna, zdrowa i zdolna zarabiać na życie. A mogłam przecież myśleć zupełnie inaczej: że jest dopiero poniedziałek i że znów zaczyna się długi tydzień pracy... Podążając torami pozytywnego myślenia, zaczęłam analizować rozmowę telefoniczną z poprzedniego dnia z moją przyjaciółką Ireną, która w jesieni swojego życia jest wciąż pogodna i uśmiechnięta. – Jak się cieszę, że dzwonisz, Mario – powiedziała na wstępie naszej rozmowy. – Właściwie to jest mi smutno, bo odszedł mój drogi przyjaciel... Nie chce mi się wierzyć, że Zbyszka Sudułła1) już nie ma. Tyle lat pracowaliśmy razem w etnicznym radiu... Ale wiesz, nie będę płakać na jego pogrzebie. Dla mnie on żyje, tylko nie ma czasu.

Kiedy w ubiegłym roku razem z naszym wspólnym przyjacielem Andrzejem Klonowskim zaprosiliśmy Irenę na obiad z okazji jej 88 urodzin, powiedziała z uśmiechem, zapalając kolejnego papierosa: – Młodo już nie umrę! – po czym dodała – Wiecie co, kupiłam sobie nową, różową sukienkę. Przyda mi się na różne okazje, prawda? – Czy zawsze byłaś taka pogodna z natury? – zapytałam. – Tak. – odparła – Mówili mi: „Ty się nigdy niczym nie przejmujesz”, a moja siostra często powtarzała: „Irka nie żyje, tylko marzy o marcepanie i ananasach.” – Wiesz Mario, kocham słodycze, kocham chałwę. – zwierzyła mi się – Córka mi ją przynosi pokrojoną w kostkę, więc jem, kiedy tylko mam ochotę. Moja córka Basia to moja najlepsza przyjaciółka. Kiedy jedziemy samochodem, to sobie razem śpiewamy. Lubię muzykę, lubię śpiew. Kocham Fogga i jego piosenki. Znałam go zresztą osobiście – chodziłam podczas wojny do kawiarni, w której śpiewał. Wyobraź sobie – tu przeskakuje do teraźniejszości – kiedyś sąsiedzi przyszli i uprzedzili mnie, że urządzają party, w związku z czym będzie głośno. „A ja lubię muzykę”, powiedziałam im, więc może być głośno.

I było, do rana, i wcale mi nie przeszkadzało! Nawet mnie zaprosili na kieliszek! – Co byś zmieniła w swoim życiu, gdyby to było możliwe? – Nie chciałabym więcej zobaczyć Oświęcimia... – A jaka jest twoja recepta na długie życie? – Brać życie takim, jakie jest, być zadowolonym z tego, co los nam daje. Być sobą, mówić prawdę i dawać więcej, niż brać. Zawsze mnie cieszyło, kiedy mogłam pomóc ludziom, udzielić informacji, służyć radą, lub chociaż powiedzieć dobre słowo, dodać otuchy. Zbyszek często o mnie mówił: „Irena była zawsze tam, gdzie była potrzebna.” Teraz ja to mogę powiedzieć o nim... Kiedy mnie odwiedził po raz ostatni, powiedział: „Chcę u ciebie posiedzieć. Ja się tu dobrze czuję.” W tym miejscu wybuchnęła serdecznym śmiechem: – On się tu u mnie dobrze czuł, wyobraź sobie! Tu, w tym bałaganie! Rzeczywiście, dom Ireny wygląda jak nieuporządkowane muzeum, pełne cennych pamiątek, listów, zdjęć, książek, albumów, płyt, kaset, dysków, maskotek i innych „przydasiek”, które można brać do ręki i oglądać, ale broń Boże próbować przestawiać lub uporządkować cokolwiek. – Wiesz, dostałam niedawno kartkę od Jonasza z widokiem Placu Zamkowego, który tak dobrze znam... Jak on pięknie do mnie napisał, posłuchaj!

I zaczęła czytać treść kartki od mojego bratanka, którego poznała w czasie jego wizyty w Brisbane w ubiegłym roku. – Jak to miło mieć takiego młodego przyjaciela! Wiesz, a Andrzej to mnie też chyba lubi... – Nie chyba, tylko na pewno. – Taaaak... Znamy się już prawie trzydzieści lat... To dobry przyjaciel, zawsze o mnie pamięta. Tu nastąpiły dalsze wspomnienia dotyczące Andrzeja oraz innych przyjaciół. – Wiesz, a mój mąż czeka na mnie w sypialni! – powiedziała nagle. – Jak to „czeka”? – zapytałam zaskoczona. – Myślałam, że Twój mąż nie żyje? – Tak, ale on czeka na mnie w urnie... – powiedziała cicho i uśmiechnęła się... – Czy jest coś, czego żałujesz? – Tak, żałuję, że nie znam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać po francusku. Ja zawsze kochałam języki... Włoskiego uczyłam się, kiedy kręcił się koło mnie pewien młody Włoch, a po rusku toże niemnożko panimaju... No i zawsze chciałam nauczyć się Esperanto... Mam podręczniki od ciebie, Mario, ale chyba już nie zabiorę się do nauki... A szkoda, bo to taki piękny język i cała idea z nim związana... – A czy nie żałujesz, że wyjechałaś z Polski? – Ja NIGDY z Polski nie wyjechałam, mnie WY-WIEŹLI!! – zaprotestowała i sprostowała. – Może, gdybym była w Polsce, zaszłabym wyżej... ale tu przynajmniej wychowałam czwórkę dzieci na dobrych ludzi!

W tym miejscu przerwała rozmowę i zaczęła śpiewać „La Vie En Rose”, jedną z popularnych piosenek Edith Piaf, oczywiście po francusku, bez zająknienia i z dobrym akcentem, a potem kontynuowała: – W czasie wojny, to było chyba w 1942, stałam na przystanku tramwajowym w Warszawie i marzłam. I wtedy sobie myślałam, że chciałabym znaleźć się gdzieś, gdzie nigdy nie jest zimno... Oczywiście, nie miałam na myśli Australii, tylko Włochy, gdzie mieszkał mój ukochany... I nagle zmieniła temat: – Wiesz, tak mi się miło rozmawia z tobą, że sobie zaraz wypiję kieliszek cherry brandy! – To ja też zrobię to samo i na odległość stukniemy się kieliszkami! – odparłam. – Ależ to świetny pomysł! – roześmiała się beztrosko jak dziecko. – Czego byś sobie jeszcze życzyła? – zapytałam na koniec. – Żeby dostawać jak najwięcej takich miłych telefonów, jak twój i żeby nie było wiadomości, że ktoś umarł... Wiesz, Mario, zawsze sobie powtarzam: „Nie narzekaj, nie jest tak źle, pamiętaj, że zawsze może być gorzej.” Tu znowu wybuchnęła śmiechem i zaraz potem zaintonowała ni z gruszki, ni z pietruszki „Morze, nasze morze, będziem ciebie wiernie strzec...” Zawtórowałam jej, po czym rozłączyłyśmy się.

„Oby takich pogodnych ludzi było wokół nas jak najwięcej” – pomyślałam, wychylając kieliszek likieru za zdrowie kochanej Ireny. I zaraz zrobiło mi się cieplej na ciele i duszy. A potem, w błogim nastroju, rozmyślałam sobie, w kontekście tegorocznych wyborów (samorządowych na Węgrzech oraz federalnych w Australii), że dobrze by było, gdyby nasi politycy, tak jak moja przyjaciółka Irena, potrafili być sobą, mówić prawdę, z pasją bronić swoich racji, mieć respekt dla wyborców, dawać więcej niż brać i być zawsze tam, gdzie byliby potrzebni... I w kontekście jesiennego wiersza Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej „Liście”, który brzmi następująco: „Rumieńce lata pobladły./ Liść złoty z wiatrem mknie./ I klonom ręce opadły,/ i mnie.” Zamarzyło mi się, żeby nam jednak ręce nie opadły po wyborach i żebyśmy nie dali się ogłupić pustymi frazesami oraz obietnicami bez pokrycia. Z tych politycznych rozmyślań wyrwał mnie telefon. – To znowu ja – usłyszałam głos przyjaciółki. – Wyobraź sobie Mario, że zaraz po rozmowie z tobą poszłam do skrzynki pocztowej i zgadnij, co z niej wyjęłam: zaproszenie od prezydenta Warszawy na spotkanie z okazji 66 rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego!

Pomyślałam sobie, że z tobą pierwszą podzielę się tą wiadomością. No i zaraz odczytała mi cytat z tego zaproszenia, który skrzętnie zapisałam: „Nie po to się żyje, by walczyć,/ lecz walczy się po to, by żyć,/ a jeśli ci życia nie starczy,/ to śmierci spójrz w oczy i idź.” – Jakie to mądre – powiedziała i od razu dodała: – Muszę im odpisać, że duszą będę w Warszawie na tych obchodach, ale ciało nie doleci... Pogratulowałam jej serdecznie otrzymanego zaproszenia, bo wiedziałam, jak bardzo ją ucieszyło i jak boleśnie przeżywa każdą z tych rocznic. Znam wstrząsającą historię jej ojca i brata, rozstrzelanych w Powstaniu na oczach jej, jej matki oraz siostry... W czasie tej masowej egzekucji zabrakło podobno kul dla kobiet, dlatego wysłano je do Oświęcimia, w którym z kolei nie było wolnych miejsc... Widać, inny los był tym kobietom pisany. Wywieziono je do Niemiec, skąd następnie trafiły do Belgii.

Australia była ostatnim etapem powojennej tułaczki Ireny, jej męża Ryszarda oraz dwóch córek, które urodziły się w Belgii. W Australii przyszedł na świat ich jedyny syn oraz jeszcze jedna córka. Zanim osobiście poznałam Irenę, usłyszałam ją przed laty w audycji radiowej na temat Powstania Warszawskiego. Byłam pod wielkim wrażeniem jej relacji. Jak się później dowiedziałam, za ten program została wyróżniona wraz z radiowym kolegą Zbyszkiem w 1993 roku. Z tym samym Zbyszkiem, którego teraz pożegnała. W ubiegłym roku Irena otrzymała medal przyznany przez Radę Naczelną Polonii Australijskiej za wieloletnią prace społeczną. Obserwowałam ją któregoś dnia, jak patrzyła na ten medal i mówiła do niego żartobliwie: „Dlaczego nie masz żadnej wstążeczki, żebym cię sobie przyczepiła i nosiła z dumą? Co ja mam z tobą zrobić, tylko trzymać w pudełku?” Życzyłabym sobie i innym starzeć się w stylu mojej „przyjaciółki do grobowej deski”, jak sama siebie nazywa: w pogodnym nastroju, akceptując to, co nam los zsyła.

Maria Agoston

1. Zbigniew Sudułł był wybitnym działaczem Polonii australijskiej.
2. Andrzej Klonowski przez dziesiątki lat prowadził audycje w radio etnicznym w Brisbane.