W „Tygodniku Powszechnym” ( 1987, nr.2 ) prof. Jan Błoński ogłosił słynny, choć jednak kontrowersyjny, esej pt. „Biedni Polacy patrzą na getto”. Tam, na samym wstępie, powołał się na Czesława Miłosza i jego – jak to określił – osobliwe słowa o obowiązku oczyszczenia, który rzekomo ciąży na polskiej poezji. Oczyszczenia rodzinnej ziemi, która jest „obciążona, skrwawiona, zbezczeszczona”. I, aby nie było wątpliwości, prof. Błoński od prazu wyjaśniał, że „Miłosz nie myśli ani o krwi rodzimej, ani o krwi najezdników. Jasne, że myśli o krwi żydowskiej, o ludobójstwie, którego naród polski nie jest winien, ale które dokonało się na naszej ziemi i tę ziemię jakoś na wiek wieków naznaczyło” (koniec cytatu).
Stał się więc Miłosz spiritus movens eseju ogłoszonego w „Tygodniku Powszechnym”, a Błoński rozwinie skwapliwie osobliwe słowa poety podpierając się własną już i osobliwą afirmacją: „...kraj ojczysty nie jest hotelem, w którym dość sprzątnąć brudy po przypadkowych gościach. Zbudowany jest przede wszystkim z pamięci, inaczej mówiąc jesteśmy sobą tylko dzięki pamięci o przeszłości.” (koniec cytatu). Afirmacja bardzo ładna, szkoda tylko, że tę naszą narodową pamięć nie wszyscy tak cenią, a niektórzy traktują ją selektywnie lub ad libitum. Niektóre polityczne partie niestety postulują nawet likwidację nieodzownego dla dokumentacji dziejów Instytutu Pamięci Narodowej. A przecież pamięć ta jest nietykalna i uświęcona ofiarą pokoleń.
W kontekście rozważań podjętych przez prof. Błońskiego owa pamięć o przeszłości jawi się też nietykalna, i słusznie, ale jej zasięg jest jakby ograniczony, albowiem dotyczy tylko Zagłady. Z drugiej strony wiemy, że i pamięć o ludobójstwie dokonanym na Polakach także posiada status nietykalności, tylko że celebrowana jest ona rzadziej aniżeli pamięć o ofiarach Holokaustu. I to wokół nich krążą myśli Błońskiego, taka jest bowiem tematyka i tendencja jego eseju. Dlatego też przybiera czasem ton mentorski wobec gospodarzy Kraju, w którym okupanci dokonali Zagłady, i postuluje: „Musimy nosić ją w sobie, chociaż bywa to przykre czy bolesne. I winniśmy dążyć do tego, aby ją oczyścić” ( ją – to znaczy „pamięć o przeszłości”).
Autor eseju proponuje nam zatem „oczyścić pole Kaina i tu najpierw pamiętać o Ablu”. Trochę to naciągana symbolika, bo braterstwo Kaina i Abla rozwiewa się w relacji Niemców i ich ofiar. Każdy z łatwością dostrzeże, że rolę Kaina spełnili Niemcy, ale w kategorii Abla Błoński umieścił wyłącznie naród żydowski. Dla Polaków jakoś zabrakło tu miejsca, chociaż do roku 1942 w Oświęcimiu ginęli przede wszystkim Polacy. By nie wspomnieć masowych morderstw w Koninie, Palmirach, rzezi na Woli czy w tylu innych miejscach kaźni polskiej ludności. O tych tragediach mówiły publikacje rządu londyńskiego w „The Black Book of Poland” (New York, 1942), dostępne dziś w internecie: org/details/TheBlackBookOfPoland. Zarazem rząd londyński alarmował świat raportami o eksterminacji Żydów. Najnowszą pozycją na ten temat jest książka „Zbrodnia i grabież” Wojciecha Polaka i Sylwii Galij-Skarbińskiej, wydana w Białym Kruku ( 2019).
Dalej prof. Błoński rozwija swoje rozważania w sposób bardziej dramatyczny: „Ów Abel nie był sam, mieszkał w naszym domu (na naszej ziemi), a więc we wspólnym domu na wspólnej ziemi. Krew została na ścianach, wsiąkła w ziemię czy chcemy czy nie. Wsiąkła w naszą pamięć, w nas samych. Więc nas samych musimy oczyścić, czyli zobaczyć siebie w prawdzie. Bez tego dom, ziemia, my sami pozostaniemy zbrukani.” (koniec cytatu). Czy naprawdę ? Wywody prof. Błońskiego brzmią dość dziwnie, a nawet trącą sofizmatem, bo jakże przewiny kilku procent szmalcowników mielibyśmy przenosić na polski naród, który z takim heroizmem pomagał Żydom podczas okupacji ? Doprawdy, oczyścić powinni byli się szmalcownicy et consortes, ale przypisywać Polakom jako narodowi konieczność jakiejś ekspiacji to ogromne nieporozumienie.
Za ukrywanie Żydów ginęły nieraz całe rodziny, tylko w Małopolsce okupant stracił 350 osób, co przedstawiła znana wystawa IPN-u. A ilu przypadków pomagania Żydom nie wykryto, co w sumie daje imponujący obraz polskiego altruizmu i miłosierdzia wobec prześladowanych. Nic to, bo profesor Błoński widzi tylko jedną stronę medalu: tych, którzy rzeczywiście byli zbrukani. Atoli w porównaniu z narodem polskim były to garstki degeneratów, tych szmalcowników zresztą ścigała i karała Armia Krajowa. Natomiast za pomoc okazaną Żydom Niemcy zamordowali tysiące Polaków. Wśród różnych szacunków wymieńmy pracę Anny Poray-Wybranowskiej pt.”Those who risked their lives” (Chicago, 2008), w niej figurują nazwiska ponad 5 tysięcy osób rozstrzelanych lub powieszonych właśnie za ukrywanie Żydów. Inne źródła mówią o 12 tysiącach w przybliżeniu.
Prof. Błoński nie dociekał tych danych, za to przypisał sobie rolę prawie inkwizytora w stosunku do Polaków, najwyraźniej zapatrzony w słowa Miłosza (celebryta czy autorytet?), który wzywa nas wszystkich, abyśmy dopełnili obowiązku oczyszczenia, bo inaczej „pozostaniemy zbrukani”. Nie sądzę, aby Polacy musieli być wzywani do takiej „pokuty” (moja rodzina też ukrywała Żydów, skończyło się to szczęśliwie) i wiemy ile tragedii poniosły polskie rodziny właśnie za chrześcijańską powinność okazaną Żydom. Jednakże prof. Jan Błoński o tym milczy, chociaż z pewnością te fakty nie są mu obce. Wprawdzie słownik Janiny Hery „Polacy ratujący Żydów” (wymagający uzupełnień – np. o pp.Żabińskich z warszawskiego ZOO, którzy ocalili 300 Żydów !) ukazał się dopiero w roku 2014, lecz prof. Błoński musiał też dysponować wiedzą o polskiej ofiarności wobec prześladowanych. Wybrał jednakże milczenie. Czy aż tak przejął się przesłaniem wiersza Miłosza „Campo di Fiori”, którego fragmenty cytuje w eseju? A także apelem noblisty o oczyszczenie ?
I dlaczego to polscy poeci mieliby sprzątać po zbrodniach popełnionych przez hitleryzm ? To niemieccy okupanci zbezcześcili nasz kraj, wykrwawili OBA narody, a teraz my mielibyśmy dokonać ekspiacji za Niemców ? Postulat wielce to kuriozalny, a nawet urągający wszelkiej logice. A czy śmierć tylu ludzi ukrywających Żydów nie jest dowodem, że Polacy jednak robili co tylko się dało, by ratować ów „poważny Naród Żydowski” jak pisał o nim Norwid w r.1861 ( vide „Żydowie polscy”) ? Norwid przedstawił ich też jako „starszych w historii”, co później Karol Wojtyła przeobrazi na „starszych braci w wierze”. Tysiące Polaków zginęły za pomoc Żydom, ale Błoński pomija te fakty i następnie rozpoczyna wywody o polskim antysemityźmie, który był jakże marginalny w porównaniu z antysemityzmem innych narodów.
To do nas ciągnęli Żydzi prześladowani w innych królestwach i to na polskiej ziemi dostali przywileje od książąt i królów, a nawet swój własny parlament ( Waad). Przyznają to również historycy żydowscy jak Heinrich Graetz, związany z uniwersytetem wrocławskim: „Ku Polsce też, jako pewnemu schronieniu, zwracały się oczy Żydów prześladowanych w innych krajach” („Historia Żydów”,W-wa 1929, tom VII, str.156). W tomie trzecim prof. Graetz pisze: „Ograniczenia kanoniczne tj. traktowanie Żydów jako wyrzutków, nie bardzo były tutaj przestrzegane, a podżegawcze mowy Kapistrana przebrzmiały bez echa. Tym bardziej nie znalazł odgłosu nieludzki do nich stosunek Lutra wśród kalwińskich Polaków. Gdy Żydzi z Czech wypędzeni udali się do Polski, spotkało ich tu życzliwe przyjęcie.(...) Szlachta broniła ich w swych dobrach przeciw wrogim zakusom, o ile nie było to ze szkodą jej własnych interesów. Jeżeli ochrzczeni Żydzi pragnęli się otrzasnąć z pozorów religii chrześcijańskiej i powrócić na łono wiary ojczystej, mogli się udać do Polski i żyć tu w zgodzie ze swoim sumieniem” ( tom III, str.315).
Rzeczywiście, to właśnie w Polsce znaleźli Żydzi schronienie, gdy prześladowano ich w całej Europie. Gdy we Włoszech tępiono egzemplarze Talmudu, w Polsce sowbodnie rozkwitły szkoły talmudyczne, cenione wśród europejskiego żydowstwa. Ich dyplom – pisze Graetz – uważany był za najlepszą rekomendację. Suma przywilejów zaś sprawiła, że „Żydzi polscy mogli poniekąd utworzyć własne państwo w państwie” (tom 3, str.322). W Izraelu powinien stanąć pomnik dla Polski za to, że dzięki niej naród żydowski przetrwał tyle stuleci w prawie komfortowych warunkach. Podkreśla to i inny historyk Z.Poliakow ( z pochodzenia rosyjski Żyd) w swej „Historii antysemityzmu” (Nowy Jork 1965): „Żydzi znaleźli azyl w gościnnych rejonach Polski i Litwy” ( str.246) – a po wyliczeniu ich przywilejów – konkluduje: „W istocie, nie ma nawet porównania między położeniem polskich Żydów, a ich mniej szczęśliwych współwyznawców w innych krajach Europy” ( str.249).
W r.1264 dostali Żydzi przywileje od księcia Bolesława Pobożnego, potem rozszerzył je na całe królestwo Kazimierz Wielki, a Stefan Batory w r. 1576 dodał nowe, zezwalając im na handel bez ograniczeń, nawet w święta chrześcijańskie, ustanowił karę śmierci za zabójstwo Żyda i wysokie grzywny za rozruchy. Ten polski liberalizm był faktem, jeśli na synodzie we Wrocławiu ( 1268) krytykował nas legat papieski Gwido, ostro domagając się ograniczeń praw dla Żydów. Chciał widzieć ich w gettach, noszących śpiczaste czapki czy inne ośmieszające znaki. Domagał się zakazu zadawania się z nimi, a nawet zasiadania do stołu. Te przepisy stosowano w innych krajach, ale w Polsce je pomijano. Dlatego specjalne pismo papieskie karciło nas za liberalizm i za swobodne przestawanie z Żydami. Przypomniał to np. Jasienica w „Polsce Piastów” ( W-wa, 1985, PIW str.165). A nieliczne pogromy, które wybuchły po zarazie w r.1348, zdarzyły się tylko w miastach rządzonych przez patrycjat niemiecki (Wrocław, Poznań, Kalisz, Kraków). W dziejach Rzeczypospolitej antysemityzm nie był więc problemem, a jego symptomy przychodziły do nas z zachodu albo wschodu.
Oto podczas najazdu cara Aleksego na Rzeczypospolitą w r.1654 wojska carskie brały jeńców, ale – jak podaje Jasienica – „Żydów smoleńskich spędzono podobno do drewnianych domostw, pod które podłożono ogień” („Rzeczypospolita Obojga Narodów”, t.II, str.131). Pamiętać trzeba, że od wieków antysemityzm w Rosji był wręcz ustawowy i carskie ukazy zabraniały kupcom żydowskim wjazdu do Moskwy. Krwawa dekada 1648-1658, rozpoczęta powstaniem Chmielnickiego, obarcza z kolei Kozaków, podczas gdy chorągwie księcia Wiśniowieckiego eskortowały żydowskich uchodźców z Ukrainy. Szczególnym przypadkiem była słynna rzeź w Humaniu ( 1768), instygowana ponoć przez Katarzynę Wielką, w której oddziały Kozaków i ukraińscy chłopi wymordowali około 20 tysięcy Żydów, ale i 80 tysięcy Polaków. Głównym celem carycy było bowiem pozbawienie konfederatów barskich rekruta. Tragedia ta, godna przypomnienia, została wykorzystana przeciwko Polsce w „The Australian Financial Review” ( 30.9 – 2.10.2005), gdyż niejaki Joseph Skibell przekręcił fakty i ów pogrom (pominął zupełnie straty polskie ) przypisał...”rządzącym Polakom” ( the ruling Poles). Absurd zupełny, ponieważ od r. 1686 połowa Ukrainy należała do Rosji, do Humania uciekali Polacy i Żydzi przed powstaniem hajdamaków, tolerowanym przez Rosjan. Nasze sprostowania redakcja pisma zignorowała, tylko protest ambasadora wisiał jakiś czas w internecie.
Antysemityzm rosyjski wybuchł ze szczególną mocą w roku 1881 falą dzikich pogromów w ponad stu miejscowościach, od Elizawetgradu po Kijów. Pisał o nich np. prof. Hugo Valentin z uniwersytetu w Upsali w „Antisemitism historically and critically examined” (London, 1936, str.79-89). Te okrutne rzezie wywołały oburzenie nawet w Anglii, a po wielkim pogromie w Warszawie w r.1882 – spowodowanym przez władze rosyjskie - odnotowano „angry protests from the Polish national leaders and from the Catholic archbishop” jak pisze prof. Valentin (str.82), a zatem rosyjski antysemityzm nie zaraził polskiego narodu. Carski reżim nie przejął się jednak naszymi protestami, ani oburzeniem Zachodu i fale pogromów powracały do roku 1905. O tych pogromach pisze też Joseph Roth w książce „Żydzi tułacze” (Berlin, 1927), tłumaczonej na wiele języków.
Okres pogromów za caratu ( 1881-1905) wywołał masową emigrację rosyjskich Żydów do Stanów Zjednoczonych. Po rewolucji antysemityzm potępiono, akces Żydów do marksizmu był przecież masowy i rewolucja była w dużej mierze ich dziełem. Zamknięto jednak szkoły Talmudu, a synagogi zamieniono w kluby dla robotników – gdyż ateizm był oficjalną „religią” Kraju Rad.
Konfrontując świadectwa Jasienicy, Poliakowa, Rotha czy Valentina dochodzimy do wniosku, że ogniska antysemityzmu znajdowały się zawsze poza granicami Polski. I to od diagnoz historyków powinien wyjść prof. Błoński, gdyby chciał w uczciwy sposób przedstawić problem rzekomego antysemityzmu w naszym kraju, a źródeł i historycznych opracowań nie brakuje. Niestety, rozważania profesora oparte są na wyimaginowanym dialogu z jakimś bliżej nieokreślonym cudzoziemcem, który zarzuca Polakom wszystko co najgorsze. Dialog ten jest odbiciem wielu rozmów autora z różnymi cudzoziemcami („mógłbym chyba ze dwadzieścia takich rozmów schematycznie streścić” zapewnia w eseju prof. Jan Błoński ). Owi rozmówcy charakterem swych pytań przypominają śledczych z góry uprzedzonych do Polski i Polaków. I tak np. dlaczego Polacy są antysemitami ? – pyta ktoś, a profesor tłumaczy, że „bywają Polacy antysemici, bywają filosemici, bywają tacy, których to nic nie obchodzi i takich właśnie jest coraz więcej”. Zasadniczo jednak Błoński nie wdaje się w proporcje tych postaw. Potem referuje inne pytanie: „Polacy zawsze uchodzili za antysemitów, nie może to być przypadek?” – jątrzy ktoś, tu profesor nas broni: „Jak to zawsze ? Przecież kiedy Anglia, Francja, Hiszpania wygnały Żydów, właśnie w Polsce znaleźli schronienie!” Daremna próba obrony, rozmówca to lekceważy ( „to było dawno...”) i dalej zmyśla –„...ale od połowy osiemnastego wieku zawsze były z polską nietolerancją kłopoty” (?), na co Błoński rzecze, że wtedy żadnej Polski nie było.
Zapomniał jednak wyjaśnić swemu interlokutorowi, że polscy Żydzi mieli otwartą drogę aż do indygenatu i że konstytucja 3 Maja potwierdziła opiekę prawną innym wyznaniom, a zatem Rzeczypospolita kontynuowała starą politykę tolerancji wobec Żydów, beneficjentów przywilejów otrzymanych w średniowieczu. I wreszcie – czy powstałby ochotniczy oddział jazdy Berka Joselewicza, gdyby Żydzi nie doceniali swobód i korzyści ze społecznej rangi, jaką cieszyli się w Polsce? Sejm wyłonił też specjalną deputację, która zajęła się „urządzeniem ludu żydowskiego w całym narodzie polskim”.
Te fakty prof. Jan Błoński znał z całą pewnością, a jednak przemilczał zamiast przedstawić je dociekliwemu rozmówcy. Ograniczył się do wymówki, że Polski w okresie rozbiorów po prostu nie było. A nieustępliwy rozmówca naciera dalej, pyta niczym inkwizytor: „Dlaczego nie myśleliście o sobie razem z Żydami ?” Profesor, może zmęczony, odpiera: „Za wielu ich było. Nie mieliśmy szkół, sądów, urzędów. Żydzi nie mówili nawet po polsku... Ale światli ludzie namawiali do asymilacji”. Odpowiedź to niepełna, ale i pytanie wielce pretensjonalne, bo wszyscy wiedzą, że to „myślenie o sobie razem z Żydami” było czystą fikcją, niemożliwością samą w sobie, albowiem Żydzi w każdym kraju trzymali się na uboczu, nie dążyli do asymilacji chyba że „pod przymusem” jak w Hiszpanii. Ich izolacja nie wynikała tylko z faktu innej religii. Część ich rzeczywiście nie mówiła po polsku, co okaże się wielkim problemem za okupacji, gdyż ułatwiało to Niemcom ich identyfikację, a utrudniało kontakt z Polakami. Chasydów zdradzał też i ubiór. Zarzuty rozmówcy wobec Polaków są więc bezzasadne.
Są też oskarżenia niesprawiedliwe, absurdalne: „...urządzaliście pogromy”, co koryguje prof. Błoński przypominając, że pierwsze pogromy miały miejsce na Ukrainie, a sprowokowała je carska policja. Pomija więc kozackie pogromy z XVII-tego wieku czy rzeź w Humaniu. A rozmówca staje się coraz bardziej agresywny i utrzymuje, że „kiedy odzyskaliśmy niepodległość, los Żydów wcale się nie polepszył. Przeciwnie, antysemityzm stawał się jadowitszy...” O, to już zarzut wielce niesprawiedliwy, bo akurat okres Polski międzywojennej to jakby pewien „renesans” nie tylko Rzeczypospolitej, ale okres prosperity dla wielu polskich Żydów, nie tylko w handlu i przemyśle, także na polu kultury (literatury, kina, muzyki, teatru, kabaretu), a nawet sportu, wolnych zawodów.
Norman Davies przypomniał, że w przedwojennej Polsce Żydzi mieli nie tylko swoich potentatów finansowych, profesorów, adwokatów, muzyków, senatorów, pisarzy, ale i generałów, sportowców i gwiazdy filmowe. A Polacy – dalecy od antysemityzmu – nucili piosenki Petersburskiego, Golda czy Warsa. Prof.Błoński mógł też odeprzeć zarzut z łatwością, bo w r.1920 rząd angielski wysłał do Polski komisję mającą zbadać sytuację Żydów w naszym kraju, a komisja ta stwierdziła, że Żydzi mają znacznie lepsze warunki życia niż we wszystkich sąsiednich krajach (vide Jan Piński, „Za co Żydzi powinni przeprosić Polaków”, W-wa,Bollinari, 2018, str.19). I tak było istotnie, polski liberalizm – irytujący w średniowieczu papieskich legatów – triumfował i w wieku XX-tym. Polscy Żydzi mieli dostęp do szkół i uniwersytetów (numerus clausus był tylko epizodem ), robili kariery stosownie do swych talentów, a dzieje poetyckiej grupy Skamandra najlepiej przedstawiają ów polski liberalizm: obok poetów rdzennie polskich działali w niej Słonimski, Tuwim czy Wittlin. Spotykali się pod „Picadorem” czy w „Ziemiańskiej”, a zdjęcia ukazują ich zasiadających przy stole nawet z arystokracją. Herbowy Witkacy malował portrety Tuwima i jego żony. Więc jaka dyskryminacja ? W polskiej drużynie szachistów grali obok siebie Żydzi i „goje”, decydowały talenty, a nie pochodzenie etniczne.
W tym wielkim skrócie widać wyraźnie, że przedwojenna Polska była ojczyzną dla wszystkich, a rzadkie ekscesy ONR-u były marginesem, zresztą ONR zdelegalizowano po trzech miesiącach działalności. A zatem zarzut, iż traktowano Żydów jako obywateli drugiej kategorii jest wielce niesprawiedliwy, po prostu nieprawdziwy.
Prof. Błoński, być może zmęczony już indagacją swego rozmówcy nie dał mu tym razem należytej odprawy i bąknął zaledwie: „...czy w całej Europie nie było podobnie?”. Nie było właśnie podobnie, Polska – jak kiedyś – była tym dobrym schronieniem dla Żydów, także sowieckich i uchodźców z Niemiec od r.1934. Początki symbiozy nie były jednak łatwe, bo młodzi Żydzi zaczadzeni marksizmem fermentowali w złym kierunku. Kiedy Armia Czerwona parła na naszą stolicę, na warszawskich Nalewkach panował nastrój oczekiwania na tych, co obiecują jutrzenkę jak relacjonowali korespondenci zagraniczni, akredytowani w Warszawie w r.1920. Otwartym wrogiem wskrzeszonej Polski był żydowski komunista Maksymilian Horwitz, którego w końcu deportowano do ZSRR. A w Białymstoku czekał przecież rząd, przygotowany przez Sowietów i złożony ze zbolszewionych Żydów i Dzierżyńskiego, który miał nam ukraść niepodległość, dopiero co odzyskaną po epoce rozbiorów.
Ostatecznie stało się inaczej, a w odrodzonej II RP Żydzi znaleźli swoje miejsce, albowiem od początku XIX-tego wieku szerzyło się stopniowo ich poparcie nawet do asymilacji, co wiązało się z przenikaniem Żydów do stanu mieszczańskiego. I w wieku XVIII-tym – wbrew pomówieniom anonimowego rozmówcy profesora – narzekać Żydzi nie mogli, bo (jak czytamy u Kukiela) byli chronieni przez prawo, mieli zapewniony samorząd w swoich kahałach, opanowywali handel, karczmarstwo i szynkarstwo, obroty pieniężne, lżejsze rzemiosło czyli ich „paradisus iudeorum” – zrodzony z przywilejów jeszcze wieku XIII-tego – krzepł i nabierał rozmachu. Już za Sejmu Wielkiego reformatorzy głowili się jak naród ten (obcy mową, wyznaniem i obyczajem) przemienić w „użytecznych dla Kraju obywateli”. I choć z racji lichwy niektórzy (jak Staszic czy Józef Sułkowski) uważali Żydów za plagę, to jednak ich sprawę popierali Czartoryscy i przeważyła przychylność dla nich. Za Księstwa Warszawskiego otrzymali wraz z innymi prawa obywatelskie, choć utrudniano im nabywanie własności ziemskiej i dzierżawę dóbr narodowych, co jednak w tamtych czasach było zrozumiałe. Natomiast stan mieszczański stał dla nich otworem, a Żydów wykształconych i przyjmujących strój europejski zwalniano od ograniczeń. Wielopolski nawet widział w nich przyszły stan trzeci i przeprowadził reformę w duchu równouprawnienia Żydów. Mogli wreszcie – po zmianie wyznania – starać się też o nobilitację (frankiści).
Jak widzimy nie traktowano ich jako obywateli „drugiej kategorii” ani w XIX-tym wieku, a co dopiero w Polsce międzywojennej. „Wśród samych Żydów – jak pisze dalej prof. Marian Kukiel – był już kierunek asymilatorski i patriotyczny polski. Wielka burżuazja, oświecona i liberalna, była już siłą nie tylko finansową, ale również intelektualną; główny jej przedstawiciel Leopold Kronenberg odegrać miał pierwszorzędną rolę w wydarzeniach 1861-4 r. w bliskiej współpracy z Andrzejem Zamoyskim i jego obozem ziemiańskim, Klemensowczykami” (vide: „Dzieje Polski porozbiorowe 1795-1921”, Paryż, Spotkania 1983, str.373). Istotnie, sporo Żydów walczyło i w powstaniu styczniowym, a podaje ich leksykon „W podzięce i ku pamięci Jankielom” (W-wa, von Borowiecki, 2001), ułożony przez Mariana Kałuskiego z Melbourne. I w XIX-tym wieku, w tej Polsce terytorialnie rozkrojonej przez zaborców, rośnie wśród Żydów liczba zwolenników asymilacji z narodem polskim.
A zatem mylił się prof. Błoński pisząc w omawianym eseju, że Żydzi woleli uczyć się języka niemieckiego lub rosyjskiego! Mieli swój jiddisz, ale cenili też polską kulturę i literaturę, wydawali dzieła polskich pisarzy, a nawet powieści staropolskie czy „Księgę przysłów staropolskich”, czym zajął się Samuel Adalberg ( 1868-1939) wielki rzecznik asymilacji Żydów w ramach Rzeczypospolitej. Nie brakło i spolonizowanych historyków pochodzenia żydowskiego jak Szymon Aszkenazy ( 1866-1935) i Józef Feldman (1899 – 1946), a wcześniej Julian Klaczko (1825-1906), pisarz i krytyk, uczestnik powstania wielkopolskiego, zmuszony do emigracji za pamflet „Die Deutsche Hegemonen” ( 1849). By nie pominąć Aleksandra Kraushara ( 1843-1931), także zwolennika asymilacji, a podczas powstania styczniowego współredaktora pism „Prawda” i „Niepodległość”, który w niepodległej Polsce nosił mundur powstańca z 1863 roku. Wszyscy oni i wielu innych utożsamiali się z polskością, o czym jakby zapomniał prof. Błoński bagatelizując zjawisko asymilacji czyli powolnego zrastania się obu narodów w ramach państwa polskiego, co kiedyś skończyłoby się powodzeniem, gdyby nie najazd hitlerowski i zbrodniczy plan Zagłady.
Widać, że prof. Błoński pomija historyczne uwarunkowania i związki obu narodów, krąży wyłącznie wokół problemu Holokaustu, ale ostatecznie profesura polonistyki nie dorównuje profesurom historyków. I to może go w jakimś stopniu usprawiedliwia, także i to, że trzyma się kurczowo instrukcji Miłosza o obowiązku „oczyszczenia”, który rzekomo ciąży na polskiej poezji (!) Zapatrzony w ów
„moralny nakaz” Błoński cytuje w tekście nie tylko „Campo di Fiori”, ale i inny wiersz Miłosza – „Biedny chrześcijanin patrzy na getto” – który z kolei podsunął mu tytuł eseju. Wiersz to wstrząsajacy, bo o burzeniu getta po powstaniu, i być może przyszły noblista widział lub słyszał z oddali to „deptanie” i „tłuczenie”. I stał gdzieś bezradny, obawiając się, że będzie „policzony między pomocników śmierci/nieobrzezanych”, jak mówi puenta tego utworu. Być może wywołało to u Miłosza jakiś kompleks winy, jednak obiektywnie nieuzasadniony: niemiecki plan Zagłady w żadnej mierze nie może obciążać narodów okupowanych, też wydanych na pogardę i represje hitleryzmu.
A jednak Błoński z całą powagą interpretuje puentę tego wiersza jako „poczucie winy” u Miłosza, a nawet rozwija to w wymiarze już plemiennym dodając: „winy, do jakiej nie chcemy się przyznać”(!). A zatem z góry przesądza, że jakaś wina istnieje, ale Polacy ją odrzucają, nie chcą się przyznać. Werdykt ten uderza swą impertynencją, jest też sofistycznie wymuszony, a przedstawiony czytelnikom z uroczystym patosem i wezwaniem do pokuty. Tak to prof. Błoński zręcznie mierzy w upatrzoną z góry odpowiedź, która pasuje mu do kolejnych wywodów, wiodących do upatrzonego celu. I dlatego przypisuje „syntetycznemu Polakowi” (!) ów lęk, aby nie zostać policzonym między pomocników śmierci. Domniemywa tu, że nie wszystko było w porządku, wspomina górnolotnie, że „współżycie jednostek nigdy nie jest bez skazy”, więc znowu sugeruje albo postawy tych, ”co pomagali zabijać”, albo przynajmnie tych, „co spokojnie patrzyli na żydowską śmierć”.
Czy jednak problem ten postawiony jest uczciwie ? Nie sądzę, bo nie można wychodzić z założenia, że mały procent złoczyńców określa profil narodu. To tak jakby badanie zjawisk rozpoczynać od uznania iż ułamek społeczności decyduje o charakterze całości. Znikoma „pars pro toto” nie może być podstawą do oskarżeń. Wywody prof. Błońskiego przypominają zręczne sylogizmy, tak spreparowane, aby potem można było przemycić antypolskie animozje. Na szczęście co drugie zdanie amortyzuje ich efekt i wtrąca myśli broniące Polaków, np. „Przecieśmy nie stanęli po stronie morderców. Przecież sami byliśmy następni w kolejce do pieca. Przecież – nie najlepiej, ale jednak – jakoś z tymi Żydami wpółżyliśmy, oni zaś także nie byli w naszych sporach bez winy” – zauważa słusznie Błoński. Ale dalej znowu powracają supozycje, które podważają obraz polskich postaw wobec ginących w Holokauście, czasem w sposób nieco przewrotny, bo jak traktować tę enuncjację profesora: „Chcemy znaleźć się absolutnie poza oskarżeniem, chcemy być zupełnie czyści. Chcemy być także - i tylko - ofiarami...” A zatem ze sfery podejrzeń wkraczamy już do przedsionka oskarżeń, a w dodatku przypisują nam wolę występowania wyłącznie w roli ofiar. Poniosło tu chyba autora, powinien raczej sformułować to inaczej: nie „tylko” w roli ofiar, ale „TAKŻE”, ponieważ nieustanne przypominanie światu Holokaustu jakby przysłaniało straty innych narodów. W powojennej Polsce IPN nie mógł się doczekać ani jednej maszyny do pisania, ani jednej szafy, a Żydowska Komisja Historyczna posiadała w Łodzi lokal wielopokojowy , dwudziestu pracowników i oddziały prowincjonalne (vide wspomniany wyżej tom Hery, str.17). A więc od początku ograniczano nam archiwizowanie ludobójstwa dokonanego na Polakach, natomiast propagowanie Zagłady Żydów cieszyło się ogromnym poparciem.
Wróćmy do eseju - o co tak naprawdę chcą nas oskarżać ? I „czy możemy temu zapobiec ? – pyta profesor – to my samy boimy się kreta, który drąży nasze sumienia...” Jak widzimy Błoński zręcznie buduje napięcie i dochodzi do niebywałego wniosku: „Musimy całkiem szczerze, całkiem uczciwie stanąć wobec pytania o współodpowiedzialność. (...) Przed tym pytaniem my – jako Polacy – nie stoimy sami. I to może nam pomóc. Nie dlatego, że raźniej bić się w piersi gromadnie. Że rozłożymy tak naszą winę, że się ta wina niejako pomniejszy...Raczej dlatego, że będziemy ją mogli zrozumieć. Zrozumieć zarówno naszą winę, jak to, dlaczego przed nią uciekamy...” – wywodzi już bez ogródek prof. Błoński.
Z ulotnej sfery dywagacji o możliwości policzenia nas w poczet „pomocników śmierci” spadamy na twardy grunt „współodpowiedzialności” i stajemy wobec „naszej winy”, przed którą rzekomo uciekamy. Oto dotarliśmy prawie do oskarżeń o kolaborację, które słyszymy dziś z ust różnych „badaczy” Holokaustu przekręcających historię jak Gross, Grabowski, Engelking czy z ust samego Netanjahu lub Katza. Im więcej takich kalumnii czy powtarzania kłamstw o „polskich” obozach śmierci, tym więcej szans owi „badacze” fabrykują na roszczenia wobec Polski, urojone przez szczególne lobby.
Wreszcie zatroskany prof. Błoński zastanawia się nad przyczynami nienawiści wobec Żydów. Wypomina naukę Kościoła, który traktował kiedyś Żydów za naród winien śmierci Chrystusa, co zmieniono za pontyfikatu Jana XXIII, także bardzo wyraźnie za Jana Pawła II, od czasu jego wizyty w rzymskiej synagodze. Błoński dochodzi do wniosku, że przedtem „chrześcijanie byli za mało chrześcijanami”, ale jakże łatwo zapomina, że podczas okupacji polscy Żydzi i ich dzieci znajdowali schronienie w klasztorach i u księży, którzy wystawiali im metryki chrztu! I ostatecznie Błoński przystępuje do szarży, nakazuje nam „przestać się bronić, usprawiedliwiać, targować. Podkreślać, czego nie mogliśmy zrobić, za okupacji czy dawniej. Zrzucać winę na uwarunkowania polityczno-społeczne, ekonomiczne. Powiedzieć najpierw: tak, jesteśmy winni. Przyjęliśmy Żydów do naszego domu, ale kazaliśmy im mieszkać w piwnicy (?). Kiedy chcieli wejść na pokoje obiecywaliśmy, że wpuścimy, jeśli przestaną być Żydami, jeśli się „ucywilizują” jak mawiano w XIX-tym wieku, nie tylko w Polsce, rzecz jasna. Tak myślały najświatlejsze umysły, Orzeszkowa, Prus...” – zapewnia nas profesor. I w swej euforii wyrzuca Polakom rzeczy niestworzone, staje w szatach inkwizytora, który domaga się wyznania winy, tylko nie precyzuje wyraźnie o jaki rodzaj „zbrodni” nas posądza.
Można się za to domyślać, że powraca tu do pomówień o „współodpowiedzialność” w Zagładzie, a jako „pomocnicy śmierci” nie możemy – jego zdaniem - negować „naszej winy”. I wskazuje na kontekst sytuacyjny: „...straciliśmy dom i w tym domu okupant zaczął Żydów zabijać. Czyśmy im solidarnie pomogli ? Ilu z nas uznało, że to nie ich rzecz! Byli też tacy (pomijam zaś zwykłych zbójów ) co się po cichu cieszyli, że Hitler załatwił nam problem żydowski...” – snuje Błoński i nagle zasypuje nas summą wątpliwości, konstatacji, które są zwykłymi insynuacjami!
Okazuje się nagle, że jego pozornie wyważony esej z góry dąży do oskarżenia nas, staje się jakby wyrafinowanym donosem na Polaków, utkanym z pomówień, bo też i pomija warunki, w której znajdował się nasz kraj pod hitlerowską okupacją. Była to dżungla niespotykanych paradoksów, bo zdarzali się nawet żydowscy szmalcownicy i Żydzi pracujący dla Gestapo, ryzyko czaiło się wszędzie. Dobrze ilustruje to 100-stronicowy wstęp do tomu Janiny Hery dając obraz epoki, gdy esej prof. Błońskiego zupełnie pomija tło tamtego okresu i warunki życia za okupacji.
Sytuację tę przedstawia za to obiektywnie dr Ewa Kurek, podkreślając, że u źródeł ratowania czyjegoś życia ( za wyjątkiem dzieci) zawsze musi leżeć wola ratowanego. A zatem Polacy mogli ratować tylko tych Żydów, którzy się zbuntowali przeciwko Niemcom i władzy Judenratów, decydując się na opuszczenie getta. Wbrew pozorom nie była to decyzja dla nich łatwa, bo początkowo ufali Judenratom i wydawało im się, że w gettach są u siebie, jakby we własnym państwie. Nie zdawali sobie też początkowo sprawy, że transporty do Auschwitz nie są wyjazdem do pracy. Ale wreszcie brutalne akcje żydowskiej policji – wyłapującej w gettcie do 10 tysięcy osób dziennie do transportu - otworzyły im oczy. Potem sami powstańcy żydowscy dokonali egzekucji na niektórych policjantach, swoich ziomkach ( Norman Davies, „Smok wawelski nad Tamizą”, Znak 2001, str.113).
Wreszcie szanse na przetrwanie dawały takie kryteria jak wygląd zewnętrzny, posiadanie znajomych lub przyjaciół po aryjskiej stronie, choć zdarzało się nieraz, że kryjówkę znajdowali spontanicznie u osób wcześniej im nieznanych. Z uwagi na powszechną drożyznę ważne były i zasoby materialne. Bardzo ważna była znajomość języka polskiego – podkreśla dr Ewa Kurek - bez niej szanse na przetrwanie spadały do zera. A – mimo trendu asymilacji – po polsku mówiło zaledwie 15% Żydów, po czym dodaje Autorka: „Wielowiekowa programowa żydowska izolacja spowodowała, że w obliczu Zagłady większość polskich Żydów nie miała wśród Polaków znajomych ni przyjaciół” ( „Polacy i Żydzi: problemy z historią”, Lublin, Clio 2015, str.160-63).
A zatem wypominanie nam „zaniechania” czy „niedostatecznego przeciwdziałania” jest doprawdy nie na miejscu. Absurdalną jest też pretensja, że nie przewieźliśmy swoich Żydów (a były ich miliony!) do Szwecji tak jak to zrobili Duńczycy, zresztą za przyzwoleniem Niemców. Polskie państwo nie istniało, polskie okręty już w r.1939 przedostały się na Zachód, a port gdyński zajęli Niemcy. Ratowanie Żydów polegało zatem na szukaniu kryjówek w polskich domach, schronienie dawały też klasztory – dla przykładu wspomnijmy tylko zgromadzenie sióstr franciszkanek Rodziny Maryi, które zdołało przechować co najmniej 500 dzieci i 250 osób dorosłych spośród ukrywających się Żydów ( vide: prof.Jerzy Kłoczowski, „Od pustelni do wspólnoty”, W-wa, Czytelnik 1097, str.281).
Zacytujmy wreszcie świadectwa samych Żydów, które dementują jakże powierzchowne sądy prof. Błońskiego o polskiej pomocy prześladowanym. Oto Emmanuel Ringelblum, historyk przebywający w warszawskim gettcie, odnotował, że Polacy przynosili chleb żydowskim znajomym i „karmili do syta” setki żebraków żydowskich po stronie aryjskiej. Dawali więcej „niż nawet hojny burżuj żydowski”, gdyż byli przerażeni widokiem śmierci, głodu i cierpienia. Po wojnie już, w r.1947, lekarz Ludwik Hirszfeld stwierdzał: „Domy aryjskie w Warszawie przygarniały dzieci żydowskie, pozbawione rodziny (...) wygnańcy z getta znajdowali u nich schronienie, pożywienie i okrycie. Kłamią ci, którzy mówią inaczej. Ci wszyscy, którzy pragną wywołać przeszłość po to, aby ją przekształcić i spaczyć, aby zohydzić imię Polski za granicą” ( vide, tom Janiny Hery, str.10).
Ciekawe świadectwo zostawił też Czesław Nissbaum – uratowany przez Polaków – który twierdził, że „w obronie i ukrywaniu Żydów brała udział cała drabina społeczna i ideologiczna polska z antysemitami włącznie. Chronienie Żydów wynikało jego zdaniem „z głębokiego humanitaryzmu wrodzonemu każdemu Polakowi” ( vide: tom J.Hery, str.39). Rzecz jasna, także z chrześcijańskiego miłosierdzia.
W świetle zebranych tu świadectw ( a jest ich znacznie więcej) oraz udokumentowanych opinii historyków jakże blado prezentują się dywagacje prof. Błońskiego, oparte zaledwie na domniemaniu win Polaków wobec ofiar Holokaustu. Wysnutych z naciąganych supozycji i opieczętowanych kuriozalną instrukcją Miłosza o obowiązku oczyszczenia rodzinnej ziemi po Zagładzie rozpętanej przez Niemców. Ten niezwykły, a nieprzekonywujący, apel poety rozpada się na czynniki pierwsze w konfrontacji z sądami historyków i świadectwami wielu Żydów, ocalonych z Holokaustu. Esej Błońskiego, opublikowany 32 lata temu, domaga się więc rektyfikacji w duchu rzetelności badań i dążenia do prawdy. Błoński przecenił apel Miłosza, a jego esej wykorzystywano do budzenia antypolskich animozji i pomówień w kontekście Zagłady, być może inspirował kalumnie Grossa. Cytowany był też, na przykład, na planszach australijskiej wystawy o Polakach ratujących Żydów w r.2018 i reklamowany jako tekst, który pobudził do szerszej dyskusji o Holokauście. Pobudził jednak jednostronnie.
Przedziwna jest dwuznaczność komentarzy prof. Blońskiego (jakby sam wahał się co do ich ważności), oto np. konkluduje, że „powinniśmy jednak wyznać naszą winę, prosić o przebaczenie (sic!). I w gruncie rzeczy oni tego tylko czekają – jeżeli czekają”... A wkrótce potem pisze: „Nikt rozsądny nie może powiedzieć, że Polacy – jako naród – brali w ludobójstwie udział. Co prawda, odzywają się czasem takie głosy (...) – uważam je wszakże – razem ze znaczną większością – za niesłuszne. Więc dlaczego mówić o ludobójstwie ? O współ-winie ?” – pyta profesor, jakby przyparty do muru instrukcją Miłosza, ale zarazem poszukujący prawdy. I – pod tą presją – dochodzi do subtelnej czy wyrafinowanej puenty: „Współ-udział i współ-wina to nie jest to samo. Można być współ-winnym, nie biorąc udziału w zbrodni. Najpierw przez zaniechanie czy przeciwdziałanie niedostateczne. A kto może powiedzieć, że było ono w Polsce dostateczne ? Właśnie dlatego, że dostateczne nie było, składamy hołd i otaczamy czcią tych wszystkich, którzy to heroiczne ryzyko podjęli...” – rozstrzyga Błoński, jednak wiemy, że taki werdykt jest głęboko niesprawiedliwy dla polskiego narodu.
Polacy robili co mogli, by ratować Żydów i to w sytuacji naprawdę ekstremalnej, bo rzucali na szalę własne życie i życie swoich rodzin. Karę śmierci za pomoc Żydom Niemcy egzekwowali bezlitośnie, tysiące Polaków straciło więc życie za okazane im serce. I to jest dowodem niezbitym, że nie można Polakom przypisać grzechu zaniechania, ani niedostatecznego przeciwdziałania. To było niemal wykluczone, bo państwo polskie nie istniało i pomoc ze strony instytucji nadejść nie mogła. Organizacja „Żegota” mogła co najwyżej koordynować indywidualne wysiłki Polaków, wspierać finansowo. Wnioskom Błońskiego o niedostatecznym przeciwdziałaniu przeczy też wypowiedź prof. Israela Gutmana, autorytetu w temacie Holokaustu: „Polska nie mogła uratować Żydów, albowiem jako państwo – od jesieni 1939 – nie istniała. Funkcjonowała wprawdzie w unikalnej formie Państwa Podziemnego, lecz ta forma państwowości nie posiadała możliwości militarnych, prawnych, ani jakichkolwiek innych do ratowania trzech milionów polskich Żydów. Tak jak nie dawała możliwości uratowania od śmierci z rąk Niemców i Sowietów trzech milionów Polaków! A polskich Żydów mogli ratować jedynie pojedynczy Polacy...” ( opublikowane nawet w „Gazecie Wyborczej”, 10/11 luty 2001).
I Polacy to robili narażając własne życie i swoich bliskich. Tragedia rodziny Ulmów i innych nie dotarła do Miłosza, nie przemówiła do prof. Błońskiego ? Wypominanie Polakom grzechu zaniechania jest doprawdy grzechem. Trafnie natomiast nazwał naród polski deputowany do parlamentu New South Wales w Sydney David Clarke mówiąc: „Polish are people of heroic virtues”. A krótki esej Błońskiego (niecałe 9 stron!) można między bajki włożyć, nie był on dziełem młodzieńczym profesora, tym bardziej dziwią zawarte w nim refleksje. Nie wnosi on w dodatku wiedzy ani o tragicznych latach okupacji, ani o tylu wiekach relacji polsko-żydowskich. Ustępuje zdecydowanie informacjom obszernego wstępu ze wspomnianej już książki Janiny Hery.
Na zakończenie warto wsłuchać się w słowa pewnej Żydówki, uratowanej w Warszawie przez Polkę i siostry zakonne: „Ta wojna zdemaskowała człowieka. Jakiegoś Polaka, jakiegoś Żyda, jakiegoś Niemca, Rosjanina, Ukraińca, Łotysza, Litwina...To nie narody były dobre, albo podłe, bohaterskie lub tchórzliwe...tylko konkretni ludzie”. Jest w tym wiele prawdy, a powiedziała to osoba, która przeżyła tamte straszliwe lata. Słowa te zacytowała Barbara Stanisławczyk, autorka „Czterdziestu twardych” ważnej książki o Polakach ukrywających Żydów. Tamten świat był naprawdę labiryntem i dżunglą, pełną niesamowitych sytuacji, często tragicznych, a czasem i wybawcy stawali się ofiarami i musieli się ukrywać. Gdyby prof. Błoński przeczytał wcześniej „Czterdzieści twardych” (a niestety nie mógł, bo książka ta ukazała się w r.1997) z pewnością nie napisałby tak kontrowersyjnego eseju.
Dr Marek Baterowicz
|