Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
31 stycznia 2020
Kobiety Powstania Styczniowego
Marysia Thiele

KOBIETY POWSTANIA STYCZNIOWEGO.LITWA.Luty 1863 – Październik 1864. Matki, siostry, narzeczone, żony i córki Powstania Styczniowego to Polki, które błogosławiły swoich mężczyzn do boju o ukochaną Ojczyznę, zmuszały opornych do walki, szły do powstania razem z nimi, błagały mężczyzn by nie brali udziału w insurekcji bez szans zwycięstwa, a potem wspierały Powstańców działalnością konspiracyjną, grzebały poległych, a z tymi, co przeżyli, dobrowolnie jechały na zsyłkę, świadomie rujnując własne, młode życie. Wyrzucone ze skonfiskowanych majątków wraz z dziećmi tułały się po dworach w roli rezydentek, lub przymierały z głodu i chłodu, tracąc dzieci jedne po drugich. Nie wystawiono pomnika Kobiecie Powstania Styczniowego i niewiele wiadomo o ich bohaterstwie oraz ich cierpieniach.

MARIA (1843- ok. 1885) I MARYSIEŃKA (1863-1922)

Maria urodziła się w inteligenckiej rodzinie zamożnego ziemianina na Wileńszczyźnie. Była najmłodszym dzieckiem i jedyną dziewczynką, wychowującą się wśród braci i ich przyjaciół. Chłopcy nie zawsze traktowali Marię z należną delikatnością i czasem doprowadzali ją do łez. Siedmioletnia Maria zbudowała bałwanka przed dworem. Rozbawiona chmara chłopców wypadła z domu robiąc z bałwanka cel kul śniegowych. Maria zasłoniła bałwanka sobą i śnieżka uderzyła ją w policzek. Rozpłakała się, a jeden z łobuziaków, Józef Zimodro, pochwycił Marię w ramiona i zaczął uciekać przed innymi. Maria objęła wybawcę za szyję, a chłopcy udając, że chcą zbiegów dogonić, popychali się i przewracali w śniegu. Maria się śmiała szczęśliwa, że bałwanek ocalał.

Dziesięcioletnia Maria zaczęła naukę na pensji w Wilnie, gdy bracia studiowali na uniwersytetach. 15 urodziny Marii obchodzono hucznie. W dzień jej urodzin, gdy przy śniadaniu rodzice i bracia wręczali prezenty, przed dwór zajechała trojka. Z sań wyskoczył Józef Zimodro. Zrobiło się gwarno, gdyż przybysz był ulubieńcem całej rodziny. Swoim zwyczajem Maria podbiegła do Józefa, ale on poważnie się skłonił, ujął jej dłoń i pocałował, a nazywając ją „Panną Marią” życzył jej pomyślności. Zmieszana Maria nie ochłonęła z wrażenia, gdy Józef podał jej niewielki pakiecik związany czerwoną wstążką.

Rodzice zaprosili gościa do stołu, a Maria marzyła o końcu śniadania, by otworzyć prezenty. Nie było na to czasu, gdyż trojka z okutaną w futra Marią pędziła przez zaśnieżony, bajeczny las. Bracia, jak zawsze głośni, wypychali się nawzajem z sań, a ona od czasu do czasu nieśmiało spoglądała na przystojnego woźnicę. W domu często rozmawiano o 25 letnim Józefie Zimodro, spadkobiercy majątku ziemskiego, ciągle samotnego. Na nic zdawały się zabiegi dworów Wileńszczyzny bogatych w piękne szlachcianki. Józef bywał gdzie go zapraszano, dowcipny, inteligentny, doskonale tańczył, pięknie śpiewał i grał na fortepianie. Otoczony pięknymi pannami pozostawał sam. Siedząc w saniach obok Józefa Maria myślała o tym wszystkim ciężko wzdychając. Jakież ona miała szanse – myślała.

Następnego dnia rodzina i przyjaciele napływali do rodzinnego dworu Marii. Maria witała gości w jasno różowej wieczorowej kreacji z Wilna, uczesana jak panna, jej uszy zdobiły złote kolczyki z rubinami, prezent od rodziców, a kołnierzyk sukni spinała broszka-paw z rubinowymi oczkami na każdym piórze złotego ptaka, prezent od Józefa. Pierwszy taniec Maria tańczyła z ojcem, następne z każdym bratem wedle wieku, a po najmłodszym natychmiast pojawił się Józef, szarmancko prosząc „pannę Marię” do tańca. Maria wpadła w objęcia tancerza pragnąc by taniec nigdy się nie skończył. Czarne oczy Józefa spotykając jej spojrzenie wywoływały rumieniec na twarzy Marii. Oto Maria dołącza do szeregu panien zakochanych w Józefie. A już Józef zaprosił ją do następnego tańca. Jego kruczoczarna czupryna wirowała wraz z tańczącymi, białe zęby lśniły w uśmiechu. Maria wiedziała, że albo poślubi Józefa, albo zostanie samotna na zawsze.

Następnego dnia podsłuchała rozmowę rodziców i żarty braci na temat Józefa nieustannie zabiegającego o tańce z Marią, oraz o niej zawsze wybierającej Józefa spośród proszących ją do tańca. Maria wiedziała, że o nich plotkuje cała Wileńszczyzna.

Mijały pory roku, wakacje nadchodziły i dobiegały końca. Józef odwiedzając przyjaciół zawsze znalazł czas by zobaczyć się z Marią czy to w bibliotece, czy to w parku, lub w ogrodzie. Całował jej dłoń na powitanie i na pożegnanie, dyskutował o książkach i słuchał planów „panny Marii” na przyszłość. Nadeszła następna zima i Marii 16 urodziny. Maria wcześniej wróciła z pensji i natychmiast zjawił się Józef. Towarzyszył jej na spacerach po zaśnieżonym parku, razem sprawdzali karmniki dla leśnej zwierzyny, lub odwiedzali sąsiednie dwory na towarzyskich spotkaniach. Nieśmiała Maria przyciągała uwagę urodą, a mama w Wilnie zamówiła dla niej piękną garderobę. Wielu młodzieńców chciało ją bliżej poznać, ale Józef bez ogródek nie odstępował piękności. Dzień przed Marii 16 urodzinami Józef zajechał przed dwór trojką. Maria zarzuciła szal na ramiona i wybiegła na spotkanie gościa. Ucałował jej dłonie, a potem przeprosił Marię, by sam wejść do gabinetu jej ojca. Maria czekała, a wkrótce uradowana twarz Józefa pojawiła się we drzwiach. Ojciec pozwolił im pojechać trojką we dwoje.

Zatrzymali się na zaśnieżonej łące ze spokojnie wędrującymi jeleniami i sarnami. Wysiedli z sań, Maria ujęła Józefa pod ramię, a on zwrócił się do niej z pytaniem, czy zgodzi się zostać jego żoną. Bez namysłu odpowiedziała „Tak”. Józef rozłożył ramiona i padł w śnieg na plecy robiąc dla Marii „orła”. Maria się śmiała, a gdy wstał orzekła, że to prawdziwy orzeł. „ Jak nasz, tyle, że cały biały” powiedziała. „Tylko krew może uczynić go biało-czerwonym” odparł.

Maria zadrżała na samą myśl o powstaniu, rozlewie krwi, śmierci, zsyłek syberyjskich i nędzy. Stryj wrócił z Syberii, gdy car ogłosił amnestię dla niektórych zesłańców Powstania Listopadowego i wkrótce zmarł. Jego młoda żona już nie żyła, zmarła z rozpaczy po zesłaniu męża i konfiskacie ich majątku ziemskiego. Synowie stryja wychowali się razem z Marii braćmi, nie znając rodziców. „Oby nigdy rok 30 się nie powtórzył” powiedziała z mocą, a Józef objął ją i tulił, a pocałunkom nie było końca. Na urodzinowym balu Maria z Józefem witali gości, a w czasie przyjęcia ich ojcowie ogłosili zaręczyny młodej pary. Na Marii serdeczny palec Józef wsunął zaręczynowy pierścionek swojej matki, a jego ojciec życzył im długich i szczęśliwych lat wspólnego życia, tak szczęśliwych jak były lata jego życia spędzone z matką Józefa.

Przed 17 urodzinami Maria wyszła za mąż za Józefa i zamieszkała w rodzinnym majątku Zimodrów. Młoda para wiodła beztroskie życie towarzyskie i kulturalne Wileńszczyzny, przerwane nagłą śmiercią ojca Józefa, a wkrótce potem matki Marii. Józef i Maria nagle okrzepli. On musiał się zająć interesami związanymi z prowadzeniem majątku, a Maria spodziewała się dziecka.

Na początku stycznia 1863 roku zmarł ojciec Marii. Kilka tygodni później Zimodrowie jedli obiad w hotelowej restauracji w Wilnie, gdy nagle zrobił się ruch, a jakiś młody człowiek wpadł do lokalu krzycząc „Powstanie wybuchło w Królestwie! Litwa nie może się odciąć, Litwa musi powstać przeciwko ciemiężcy caratowi! Do walki!”. Wszyscy zamarli, a Maria pobladłymi wargami wyszeptała „Ty nie pójdziesz Józefie. Niech sobie wszyscy inni idą, ale nie ty”.

W lutym zaczęły przechodzić bezładne oddziały „czerwonych”, sformowane na prędce w Wilnie. Byli to młodzi rzemieślnicy, czeladnicy, subiekci i studenci. Chłopi furmankami przejeżdżali obok dworu do punktów zbiorczych powstania i wkrótce wracali, gdyż brakło dla nich broni. Józef wyjeżdżał do Wilna na spotkania, o których nie wiele Marii mówił. Maria uznała decyzję opodatkowania się majątków ziemskich na rzecz powstania za słuszną. Jednak pod koniec lutego Józef zaczął jej tłumaczyć o konieczności czynnego włączenia się ziemian Wileńszczyzny do walki z caratem. Nie pomogły jej przypominki o tragediach jednostek, tragedii narodowej, oraz o terrorze popowstaniowym 1830 roku, gdy skonfiskowane majątki sąsiadów trafiły w ręce Rosjan. W marcu Józef z braćmi wsiedli na konie i odjechali. Jej bracia zrobili to samo. Maria spędzała dni na modlitwach i w oczekiwaniu na dziecko. Ich córeczka Maria Józefa przyszła na świat w maju 1863 roku. Szczęście znowu zawitało do dworu. Marysieńka była największym skarbem Zimodrów. Józef wpadał do domu by zobaczyć maleństwo, nosił ją wtedy w ramionach, a Maria błagała go by został. Józef rozumiał swoją powinność inaczej. Widział setki młodych mężczyzn poległych w walkach o Polskę. Nie mógł zakopać się w szczęściu rodzinnym, gdy inni ginęli.


Marysieńka Józefa Zimodro. Zdjęcie ze zbiorów rodzinnych Autorki

Abraham, zaufany pośrednik interesów Zimodrów i okolicznych ziemian, zawitał do dworu. Maria zasłabła myśląc, że przywiózł wiadomość o śmierci Józefa. „Żyd się kłania szanownej dziedziczce. Ja tu za interesem”. W gabinecie Józefa przekazał polecenie Zimodry, aby furmankę Abrahama wypełnić prowiantem, amunicją i bronią dworską. Odtąd Żyd był częstym gościem we dworze, pośrednicząc między dworem a oddziałem Józefa. Maria z guwernantką i żonami braci robiły bandaże i opatrunki z prześcieradeł, a Żyd przewoził wszystko między podwójnym dnem swojej furmanki. Jednego wieczoru Abraham znowu się pojawił. Pod osłoną ciemności wyniesiono z wozu dwa ciała poległych Powstańców. Byli to bracia Józefa. Nieprzytomna z rozpaczy Maria kazała ich ułożyć na łóżku w swojej sypialni. Z guwernantką i zaufaną służbą obmyła krew z ich ciał, ubrała i na każdego naciągnęła haftowaną adamaszkową powłokę ze swojej wyprawy. Ciała Powstańców ułożono w wozie na noszach, po czym przykryto drugim dnem, a na wierzchu ustawiono kosze z produktami przeznaczonymi na sprzedaż w Wilnie. Rano litewski wieśniak z żoną udali się na targ, gdzie wieśniaczka została z koszami, a jej mąż zajechał do kaplicy cmentarnej Na Rosie. Tu czekały trumny sekretnie dostarczone przez Abrahama. W obecności Marii i guwernantki ksiądz odprawił mszę świętą, a pod osłoną nocy przy świetle księżyca pochowano Powstańców w rodzinnym grobowcu Zimodrów.

Maria zanocowała w domu kuzyna, doktora Zimodro, syna Powstańca 1830 roku. Doktor opatrywał rany i operował rannych Powstańców bez wytchnienia, a jego żona dostarczała bandaży, opatrunków i naboi do oddziałów powstańczych. Zanim Maria opuściła dom kuzynów, do kobiet dotarła tragiczna wiadomość: W powstańczym szpitalu polowym Moskale rozstrzelali rannych, sanitariuszy i doktora. Siwizna pokryła skronie Marii. Przerażał ją każdy ruch przed dworem, bo mógł oznaczać wiadomość o śmierci Józefa. Powstanie trwało w terrorze śmierci na pokazowych wieszaniach i rozstrzeliwaniach księży, oraz Powstańców. Więzienia rozrywały wycia torturowanych, których potem Moskale wlekli na egzekucje. Do przerażonej Marii doszła wieść o pacyfikacji wsi przez Powstańców, w której chłopi nie sprzyjali powstaniu. Wierzyła, że w tej zbrodni Józef nie brał udziału.

Żyd pojawił się znowu w sekretnej misji: Józef nakazał nieodpłatną parcelację części majątku pomiędzy włościan zamieszkujących jego dobra. Na podpisanym in blanco arkuszu adwokat sporządził dokument podziału areałów na indywidualne działki, z lasem i pastwiskami stanowiącymi wspólną własność wsi.

Z Rosji nadeszły posiłki regularnego wojska przeznaczone do walki z Powstańcami. Masakra po masakrze źle uzbrojonych Powstańców, błędne decyzje, prywata i skłócenie przywódców powstania spowodowały dogorywanie zrywu wolnościowego. W pochmurny marcowy wieczór 1864 roku, niespodziewanie Abraham przybył do dworu, zachowując się dziwnie głośno. „Żyd się kłania dobrodziejce. Jakże szanowna dziedziczka chorowita! Czy rosół nagotowany?”- wrzeszczał w kuchni. Zabito kurę i zaczęto gotować rosół, a Żyd z zarządcą i służącym wnieśli do sypialni górę pokrwawionych szmat, spod których tylko czarny długi zarost wskazywał, że to człowiek. Maria padła na szmaty, ale ciało pod nimi poruszyło się. W Marię wstąpiły siły. Guwernantka kazała przygotować „ciepłą kąpiel dla Pani”.

Odkutanego ze szmat Józefa Maria wykąpała, opatrzyła jego rany, ułożyła w łóżku, a guwernantka przyniosła kubek rosołu. Nie można było ufać nikomu, tajemnica musiała być zachowana jak najdłużej. Zaufana służąca przynosiła kubki rosołu dla „chorej pani”, a wychudzony Józef nabierał sił. „Ktoś wskazał drogę Moskalom i zdradził. Otoczyli nas, zmasakrowali cały oddział, nie brali do niewoli. Rannych pytali gdzie ja jestem, a potem ich rozstrzeliwali. Znam ten teren, ukryłem się, dotarłem do jakiegoś dworu, ale mnie nie wpuszczono. Zobaczyłem furmankę Żyda”.

Józefa trzeba było natychmiast ukryć. Wieczorem przyjechał wozem litewski wieśniak i pod osłoną nocy wywiózł go w samą porę. Następnego dnia Moskale przeszukali dwór i obejście. We wrześniu wiadomości o walkach zaczęły ucichać, terror wzrastał z każdym dniem. Najstarszy brat Marii przebywał w więzieniu, o pozostałych braciach i kuzynach słuch zaginął, rodzinny majątek Moskale skonfiskowali i sprzedali Rosjanom. Dwaj pozostali bracia Józefa zaginęli bez wieści. W Wilnie, w domu doktora Zimodro, Moskale znaleźli bandaże i opatrunki. Wdowę po doktorze wywieźli na Sybir, a osieroconymi dziećmi zajęła się rodzina. Maria spakowała kufry i wysłała do Warszawy. Abraham wyposażył Zimodrów w fałszywe paszporty. Granicę z Królestwem przekroczyli jako Żydzi. W Warszawie zamieszkali u ciotki Zimodro, siostry ojca Józefa.

W Powstaniu 1830 roku zginął ciotki narzeczony. Młoda kobieta załamała się i ciężko rozchorowała. Ojciec Józefa kupił jej apartament w Warszawie na Chmielnej, gdzie żyła pod opieką pielęgniarki. Tu zamieszkali młodzi Zimodrowie z Marysieńką i guwernantką. Wkrótce doszły ich słuchy o konfiskacie majątku Józefa, a Józef był na liście poszukiwanych. Na szczęście uwłaszczenie włościan zdążyło przejść przez sąd i stało się pełno prawne. Zimodrowie odetchnęli i zaczęli przywykać do życia w Warszawie. Fałszywe paszporty zapewniały im bezpieczeństwo, schorowana ciotka Zimodro wreszcie miała bliskich wokół siebie. Żyjąc w inwalidzkim wózku w niczym nie przypominała bohaterki 1830 roku, gdy to przebrana za chłopkę przewoziła broń, żywność i rannych. Pewnego razu nikt się nie zjawił w umówionym punkcie. Młoda kobieta śpiewała chłopskie przyśpiewki jadąc przez las. Poskutkowało i wkrótce spotkało ją dwóch młodych mężczyzn. Złą wiadomość potwierdziły ciała Powstańców rozsypane po lesie. Wśród nich jej ukochanego Zygmunta, zakrwawionego, z nieruchomym spojrzeniem wlepionym w niebo. Rozdarta koszula odsłaniała medalion na szyi, który ona mu podarowała, błogosławiąc ukochanego przed wyruszeniem do powstania.

W mroźne lutowe popołudnie 1866 roku ktoś zapukał do drzwi mieszkania Zimodrów. Po chwili do apartamentu wpadli Moskale. Młody oficer sprawdził tożsamość mieszkańców, skonfiskował fałszywe dokumenty i odczytał wyrok: przykazem cara Józef został skazany na 20 lat katorgi. Maria w pośpiechu pakowała kufry, gdy oficer oświadczył: „Madame, pani i dziecko nie jesteście skazani i radzę nie jechać.” Maria spojrzała mu w oczy i hardo odparła: „Ale pojedziemy by zobaczyć, jak dzicz moskiewska znęca się nad bezbronnymi”.

Oficer zamilkł. Po upadku powstania jawna wrogość w stosunku do Rosjan była karana zsyłką. Moskal wiedział, że Polacy uważają się za europejski, cywilizowany naród, kulturą stojący znacznie wyżej niż Rosjanie, ale nigdy nie usłyszał tego na własne uszy. Nie odezwał się więcej. Przekonywania Józefa też na nic się nie zdały. Maria pakowała rodzinę na Sybir.

Powóz mecenasa Różańskiego wjechał na Chmielną, lecz w połowie ulicy utknął zatrzymany przez tłum zalegający chodnik i jezdnię. Przed kamienicą stały znajome Warszawiakom saneczki-kibitka i żandarmi przed bramą. Pani mecenasowa westchnęła ciężko. Tłum Warszawiaków milcząco oddawał cześć bohaterskiemu Powstańcowi, czekając by go w milczeniu pożegnać. Z kamienicy wyszła kobieta odziana w futro prowadząc za rękę ciepło okutaną maleńką dziewczynkę, a za nią wysoki mężczyzna w chłopskim kożuchu. W tłumie dał się słyszeć płacz i łkanie kobiet. Zesłaniec z rodziną usadawiali się w kibitce, gdy pani mecenasowa energicznie otworzyła drzwi powozu i rozpychając tłum podążyła ku saniom. Młoda kobieta otulała córeczkę futrzanymi pledami, gdy pani mecenasowa podniosła dziecko z jej kolan i zdyszana oświadczyła: „Proszę zostawić dziecko z nami, w środku zimy mała nie dojedzie do miejsca przeznaczenia. Tu jest nasza wizytówka”. Z kolan zaskoczonej Marii Marysieńka znalazła się w ramionach pani mecenasowej. „Nie!” zawołała Maria, ale Józef wziął jej dłonie w swoje i spokojnie powiedział: „Nazywa się Maria Józefa Zimodro, Marysieńka”. I kibitka odjechała zostawiając płaczącą trzyletnią Marysieńkę z wyciągniętymi rączkami za oddalającymi się rodzicami.

W czasie, gdy wieść o wydarzeniu na Chmielnej rozchodziła się po Warszawie, apartament państwa Różańskich przeżywał chaos. Mecenasostwo zostali opiekunami dziecka w wieku własnych wnuków. Marysieńka nie puszczała szyi pani Różańskiej płacząc nieustannie. W końcu zgodziła się przejść w ramiona pana mecenasa, którego złoty zegarek przyciśnięty do ucha Marysienki, utulił ją z płaczu. W międzyczasie służba przygotowała dziecięcy pokój wnuków mecenasostwa. Wyczerpane dziecko wreszcie usnęło, budząc się przy najmniejszym szeleście. Dla pani Różańskiej noc była stracona. Złoty zegarek mecenasa przy uchu wreszcie uśpił dziecko i upadająca ze zmęczenia kobieta mogła pójść na spoczynek.

Rano pan mecenas poszedł do kancelarii bez zegarka. W apartamencie państwa Różańskich zalegała cisza, Marysieńka i jej wybawicielka spały, służba tylko szeptała, a do drzwi apartamentu mecenasa napływały więcej lub mniej znajome panie, by dowiedzieć się z ust mecenasowej o wydarzeniu i zobaczyć osierocone dziecko katorżnika. Pokojówka odpowiadała niezmiennie „Pani mecenasowa nie przyjmuje”. Wreszcie wiadomość dotarła do dorosłych dzieci państwa Różańskich. Córka i synowa natychmiast przybyły z pomocą. Postanowiły poczekać w salonie aż ich matka się obudzi. Pani mecenasowa weszła do salonu w szlafroku męża, nieuczesana i wyczerpana. Napływ ciekawskich i rządnych sensacji pań gęstniał z upływem dnia, góra wizytówek rosła w przedpokoju na stole. Wdzięczna pani mecenasowa ogarnęła się, a przebudzoną Marysieńkę, ze złotym zegarkiem przy uchu, pokojówka przyniosła do salonu i usiadła z nią w fotelu. Dziecko nie płakało, więc spróbowano ją nakarmić, ale oprócz mleka mała nie chciała nic jeść. Postęp był jednak ogromny, gdyż dziecko krążyło po salonie mówiąc do siebie i do zegarka, od czasu do czasu przytulając się do któreś z pań. Tymczasem panie uzgadniały strategię obecnego dnia. Najpierw należało znaleźć stare zegarki by je wymienić na złotą cebulę mecenasa. Pokojówka zajęła się poszukiwaniami. Następnie należy pojechać na Chmielną do mieszkania Zimodrów. Trzeba znaleźć guwernantkę i sprowadzić lekarza. Nikt z obcych nie może widzieć Marysieńki, służba pod groźbą natychmiastowego zwolnienia miała przykazane milczenie.

Wysiadając z powozu Marysieńka rozpoznała kamienicę i biegnąc po schodach wołała rodziców. Drzwi otworzyła Madmoisell. Marysieńka rzuciła się w ramiona guwernantki. W salonie, w inwalidzkim wózku siedziała schorowana ciotka Zimodro. Tak szczęśliwego obrotu sprawy nikt z obecnych się nie spodziewał. Guwernantka przygotowała obiad dla Marysieńki, a ta troszeczkę zjadła, dopytując się o rodziców. W piątkę panie uzgodniły, że Marysieńce będzie się mówiło ograniczoną prawdę odpowiadając na jej pytania. Ale nigdy żadnych kłamstw. Wraz z wiekiem będzie się dowiadywała więcej i więcej o swoich rodzicach. Z guwernantką i rzeczami Marysieńki panie wróciły do domu państwa Różańskich, uważając połowę dnia za pełną niespodziewanych sukcesów.

Na stole leżały dwa stare zegarki, „chore” jak określiła Marysieńka, bo nie chodziły. Ułożyła wszystkie trzy cebule na serwetce, a córka mecenasa powiedziała „Papa się ucieszy odzyskawszy swój zegarek”. Popołudniu mecenas wrócił do domu, a Marysieńka pobiegła do holu wołając „Papa, możesz mieć już swój zegarek, bo ja teraz mam jeszcze dwa. Tylko są chore i nie tykają”. Mecenas wyleczył zegarki nakręcając ich sprężyny, a Marysieńka przycisnęła cebule do obu uszu. Rodzina mecenasa zorientowała się, że Marysieńka nie zna imion rodziców i przyjmuje, że imieniem mecenasa jest znajome jej „Papa”, a mecenasowej „Mama”. Postanowiono nie korygować dziecka. Zięć państwa Różańskich, lekarz, przyjechał wieczorem i po obserwacji Marysieńki orzekł, że dziecko musi więcej pić, oraz że należy ostrożnie zwiększać porcje jedzenia. Zalecił spacery, zabawy na śniegu i ograniczony kontakt z nieznanymi osobami.

Ale o spacerach w publicznych miejscach nie można było marzyć. Zastąpił je ogromny taras zasypany śniegiem. Następnego dnia Marysieńka ulepiła maleńkiego bałwanka, szczebiocząc nieustannie. Noc minęła spokojniej z guwernantką drzemiącą przy łóżku dziecka i z dwoma zegarkami w jej rączkach. Siedmioletnia wnuczka państwa Różańskich przyjechała z zabawkami i dziewczynki ulepiły bałwanka wzrostem równego Marysieńce, kucharka dodała mu nos z marchwi, a usta z buraka, służąca włożyła bałwankowi węglowe oczy, a pan mecenas nałożył mu na głowę stary kapelusz.

W czasie obiadu posłaniec przyniósł list z hotelu. Autorką była pani Teresa Lubosiewiczowa, wdowa po Błażeju, dziedziczka Kuklówki koło Radziejowic, zupełnie niezorientowana w zmianach, jakie zaszły w życiu jej przyjaciółki, mecenasowej Różańskiej. Pani Teresa przyjechała do Warszawy z nadzieją spędzenia czasu na popieraniu kultury i sztuki polskiej, niszczonej popowstaniowymi represjami. Obie panie były filantropkami i należały do organizacji wydającej posiłki dla dzieci biedoty warszawskiej. Na ten cel z Kuklówki systematycznie dostarczano produkty spożywcze. Pani Różańska kazała posłańcowi zaczekać i odpisała „Droga Tereniu natychmiast przyjeżdżaj”.

Przyjaciółki wpadły sobie w ramiona, a mecenasowa się rozpłakała. Pani Teresa słuchała opowieści z życia Marysieńki z szeroko otwartymi oczami, nie wierząc własnym uszom. Gdy już wszystko zostało powiedziane podjęła stanowczą decyzję: „Na przeczekanie sensacji najlepszym miejscem jest Kuklówka. Pakujcie się, jutro wyruszamy do Kampinosu”. Położona na uboczu Kuklówka o każdej porze roku czarowała pięknem i spokojem. Modrzewiowy dwór praktycznie stał pusty. Mąż pani Teresy, Błażej, zmarł parę lat wcześniej, starsze dzieci państwa Lubosiewicz były samodzielne, a najmłodszy Henryk studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Po tygodniu pani mecenasowa sama wróciła do Warszawy.

Pola Kuklówki spały pod śnieżną pierzyną, drzewa drzemały w śnieżnych kożuchach, a wrony i kuropatwy przed dworem ustawiały się pod wiatr czekając na Marysieńkę karmiącą je codziennie. Karmniki w pobliżu lasu odwiedzały sarny i jelenie. Wkrótce we dworze zrobiło się jeszcze przyjemniej, gdyż Henryczek wrócił z uniwersytetu na zimowe wakacje. Ogromny, uśmiechnięty bałwan wyrósł przed dworem. Tym razem na głowie miał dziurawy garnek, a na szyi czerwony szalik Henryczka. Zaprzężony do saneczek Henryczek biegł i rżał udając konia, przechylał sanki i Marysieńka śmiejąc się wpadała w zaspy. Wesołościom nie było końca, gdy wnuki pani Teresy przybyły do Kuklówki. Mali Niemojewscy ucieszyli się obecnością Marysieńki, ich ojciec Józef z Henrykiem zorganizowali prawdziwy kulik z udziałem babci Tereski, Anny Niemojewskiej (córki Teresy) i guwernantki z czeredą dzieci. Zimowe wakacje dobiegły końca, Henryczek wyjechał na uniwersytet, a mali Niemojewscy z rodzicami wrócili do Książenic.

Wtedy nadeszła druzgocąca wiadomość o aresztowaniu i zesłaniu na Sybir panien Lubosiewiczównych: Józefy i Walentyny. Pani Teresa rozpaczała nie wierząc by młode kobiety miały cokolwiek wspólnego z powstaniem. Niestety, torturowani w nieludzki sposób powstańcy załamywali się i wydawali. Cała siatka konspiracyjna z materiałami dowodowymi wpadła w ręce Moskali.

Wiosną Marysieńka z guwernantką powróciły do Warszawy. Śliczna jak lalka Marysieńka podbiła serca rodziny mecenasa Różańskiego. Bystre dziecko uczyło się w mig, a kruczo czarne loki, czarne jak węgiel oczy i oliwkowa cera przydawały jej egzotycznej urody. Zakochani starsi państwo rozpieszczali Marysieńkę i z niecierpliwością wyglądali wiadomości z Uralu. Mijały dni, tygodnie, miesiące i lata. Po Marii i Józefie Zimodro słuch zaginął. Nie wiadomo było gdzie żyją i czy żyją. W trosce o los dziecka państwo Różańscy adoptowali sześcioletnią pupilkę.

Marysieńka, czyli Maria Józefa Zimodro-Różańska została ciotką starszych od siebie wnucząt mecenasostwa Różańskich. Z wnuczkami państwa Różańskich uczęszczała na pensję. Wakacje, święta, rodzinne uroczystości i celebracje stały się częścią jej życia, innej rodziny nie znała. Grzeczna, usłużna i pełna miłości Marysieńka nie sprawiała żadnych kłopotów, będąc radością starszych państwa. Wiadomości o jej pochodzeniu i rodzinie przekazywano jej systematycznie poszerzając temat. W wieku ośmiu lat Marysieńka zadziwiła państwa Różańskich pytając, czy kiedyś zabiorą ją do Wilna, tam gdzie Marysieńka z opowiadań żyła ze swoimi rodzicami Józefem i Marią. Państwo Różańscy zorientowali się, że Marysieńka nie uosabiała się z postacią dziecka z ich opowiadań.

W karnawale, nie mając jeszcze 14 lat, Marysieńka wymusiła na rodzicach pozwolenie na uczestniczenie w balu ze starszymi wnuczkami państwa Różańskich, pod okiem ich rodziców. Ku rozpaczy opiekunów wiotka egzotyczna piękność zwróciła uwagę młodzieńców. Jednym z nich był 19 letni hrabia Igor, Rosjanin, kadet szkoły oficerskiej stacjonujący w Warszawie. Igor nie odstępował Marysieńki przez cały bal. Następnego dnia do domu państwa Różańskich przyszło zaproszenie na bal rosyjskiej arystokracji warszawskiej, gdzie Polacy nie chcieli mieć wstępu. Zrozpaczeni państwo Różańscy próbowali wytłumaczyć Marysieńce, że jej rodzice, Maria i Józef, zaginęli za przyczyną Rosjan, ale do niej nic nie docierało. Marysieńka zmusiła pana mecenasa do potwierdzenia obecności na balu.

Zaledwie 14 letnią Marysieńkę Igor adorował bez ogródek. Posłańcy przynosili bukiety róż, a zbyt częste wizyty Igora doprowadzały państwa Różańskich do rozpaczy. Przystojny szatyn o szarych oczach i czystym spojrzeniu miał jedną, nie do wybaczenia wadę: był Rosjaninem. Pan mecenas tłumaczył młodzieńcowi, że Marysieńka ma 14 lat i uczęszcza na pensję. Zakochana bez pamięci Marysieńka zmieniła się nie do poznania. Nie odrabiała lekcji, źle zachowywała się w domu i na pensji. Czas mijał, a nikt nie mógł znaleźć sposobu na pozbycie się uroczego natręta. Na Marysieńki 15 urodziny Igor sprezentował ukochanej niezwykłą bransoletę, a następnego dnia złożył oficjalną wizytę panu mecenasowi, przyprawiając starszego pana o palpitacje serca. Igor oficjalnie prosił o rękę Marysieńki, proponował zaręczyny teraz, a ślub w przyszłości. Pokazał list od swoich rodziców błogosławiących jego zaręczyny z ukochaną. Zdając sobie sprawę z tego, że zaręczyny były tak ważne jak ślub, państwo Różańscy nie chcieli do nich dopuścić. Zaręczynami Igor postanowił „zaklepać” sobie Marysieńkę. Popowstaniowe przykazy cara dotyczyły małżeństw Rosyjsko-Polskich. Carski oficer nie mógł się ożenić z Polką bez oficjalnego pozwolenia gabinetu cara Wszech Rosji. A rosyjski arystokrata i oficer musiał mieć specjalne pozwolenie. Z drugiej strony wszelka wrogość wobec Rosjan, szczególnie wobec oficerów, była karana zsyłką. Pan mecenas mógł stracić prawo do prowadzenia kancelarii. Sytuacja stawała się groźna. Pan mecenas oświadczył Igorowi, że zaręczyny mogą nastąpić w przypadku uzyskania przez niego pozwolenia na małżeństwo z Polką, wydanego przez kancelarię carską i podpisanego przez cara. Ten warunek Igor musiał zaakceptować. Minęło sporo miesięcy nim hrabia Igor zdecydował się na długie rozstanie z ukochaną i wyjechał do Petersburga. Bliższa, dalsza i najdalsza rodzina państwa Różańskich, znajomi i znajomych znajomi ruszyli na poszukiwania odpowiedniego kandydata na męża Marysieńki, co nie było łatwym zadaniem. Po powstaniu 1863 roku całe pokolenie młodych mężczyzn zniknęło z zaboru rosyjskiego. Około 40 000 samej szlachty zginęło w bitwach i starciach z wojskiem rosyjskim, ponad 38 000 car zesłał na Syberię, do obozów pracy lub na katorgę, około 1000 rozstrzelano, setki przebywały w więzieniach, a ponad 10 000 ocalałych Powstańców tułała się na emigracji.

Zabór rosyjski był pełen samotnych młodych kobiet i wdów, a małżeństwo Marysieńki z Polakiem musiało być zawarte w ciągu dwóch miesięcy. Przeznaczenie czekało w sądzie, gdzie mecenas Różański spotkał …. sędziego Henryka Lubosiewicza. Henryk pomagał Niemojewskim w kształceniu ich dzieci w ekskluzywnych szkołach przygotowujących do studiów uniwersyteckich. O sobie Henryczek nie miał czasu myśleć. Tym razem płacze i protesty Marysieńki nie pomogły. Państwo Różańscy kategorycznie odmówili zgody na jej małżeństwo z Igorem. Nie wiadomo jak przekonano wychudłą i zrozpaczoną Marysieńkę, ale uległa naciskowi otoczenia i zgodziła się wyjść za mąż za Henryczka w trybie natychmiastowym. A on nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu i trudno mu było oderwać oczu od zjawiskowo pięknej panny, która w niczym nie przypominała szczebioczącego brzdąca, któremu przed dworem w Kuklówce zbudował wielkiego bałwana. Nie było czasu na zaręczyny, ani na narzeczeństwo. Znajomy ksiądz udzielił błogosławieństwa małżeństwu Marii Józefy Zimodro- Różańskiej z Henrykiem Aleksandrem Lubosiewiczem, sędzią grodzkim Okręgu Mszczonowa i dziedzica Kuklówki, pomijając obowiązkowe trzykrotne zapowiedzi. Do ślubu szła dziwna para: ona młodziutka, wysmukła piękność, on: o głowę niższy, nieatrakcyjny, sporo starszy od niej mężczyzna. Hrabia Igor nigdy do Warszawy nie powrócił. Władze wojskowe skierowały go do innej jednostki.

Następne miesiące Marysieńka spędzała w rodzinnym domu, gdzie szykowano jej wyprawę „poślubną”. Nad wyprawą Marysieńki, jej garderobą i serią kapeluszy pracowali projektanci, krawcy i kapelusznicy najlepszego domu mody w Warszawie. Elegancją i urodą Marysieńka zwracała uwagę przechodniów, na pensji wzbudziła podziw, a dumna matrona wprowadziła do klasy niedawną pensjonarkę oświadczając: „Pani sędzina Lubosiewicz przyszła się z pannami pożegnać”. Rodzice pensjonarek prześcigali się z zaproszeniami 15 letniej pani sędziny Lubosiewicz, gdyż dla ich córek Marysieńka i jej matka były najlepszymi przykładami patriotyzmu Polek.

Po 16 urodzinach Marysieńka z wyprawą wyruszyła do Kuklówki. Sędzia Henryk kupił dom w Mszczonowie, gdzie kilka miesięcy później młodzi osiedli. Pani sędzina słynęła z elegancji i urody, a młode małżeństwo brało udział w spotkaniach towarzyskich i artystycznych często bywając w Warszawie. W 1880 roku na świat przyszedł ich pierwszy syn Stefan Henryk*.

Wezwana przez mecenasa Różańskiego Marysieńka pośpieszyła do Warszawy niespokojna o rodziców. W holu apartamentu państwa Różańskich zdejmowała kapelusz, gdy usłyszała pokojówkę anonsującą jej przybycie: „Pani sędzina Lubosiewiczowa”. W salonie Marysieńka stanęła twarzą w twarz z obcą kobietą, siwą, wychudzoną, o smutnym spojrzeniu. Na widok eleganckiej Marysieńki oczy kobiety rozbłysły i lekki uśmiech ożywił jej twarz. „Marysieńko. Tak bardzo jesteś podobna do ojca. Twój ojciec zmarł, a ja wróciłam do ciebie, by z tobą być na zawsze. Marzyłam o tej chwili tyle lat. Pisałam codziennie, ale cenzura zatrzymywała moje listy do ciebie. Dziękuję ci córeczko, że nie wyszłaś za mąż za Rosjanina.”

Marysieńka zrozumiała, że oto przed nią stoi Maria, jej rodzona matka, a państwo Różańscy zauważyli nadciągającą burzę, której nie mogli zapobiec. „Ojciec, który zostawił mnie dla jakiejś tam rewolucji, którą kochał bardziej niż mnie, nie jest moim ojcem, może nadal być rewolucjonistą. T o j e s t m ó j o j c i e c” wskazała na pana mecenasa. „Matka, która wybrała rewolucjonistę a nie mnie, nie jest moją matką. T o j e s t m o j a m a t k a” i wskazała panią mecenasową. „Moi wiekowi rodzice mogli mnie oddać swoim dorosłym dzieciom na wychowanie, ale tego nie zrobili, bo mnie n a p r a w d ę kochali.” Marysieńka wyszła z salonu, w holu włożyła kapelusz i nigdy więcej z Marią się nie spotkały.

Nie znajdując miejsca u córki, złamana Maria wróciła do Wilna w nadziei odnalezienia krewnych. Ze zsyłki powrócił jeden ze znajomych ziemian Wileńszczyzny. Dla swoich synów był też obcy, bo wychowali ich krewni, którzy w powstaniu nie brali udziału. Maria wyszła ponownie za mąż, bo we dwójkę łatwiej im było wędrować ku końcowi nieszczęśliwego życia. Zmarła w wieku czterdziestu kilku lat, wkrótce po niej odszedł na tamten świat jej drugi mąż. Po pierwszej wojnie światowej potomkowie Powstańców 1863 roku powrócili do swoich majątków**. Na Litwę Marysieńka nigdy nie powróciła, chociaż zdawała sobie sprawę ze swego pochodzenia. Twierdziła, że małżeństwo z Henrykiem było mezaliansem.Starsi państwo Różańscy odeszli z tego świata, a Marysieńka w swoim żalu znalazła ogromną podporę w Henryku. Byli udanym i kochającym się małżeństwem na zasadzie przeciwieństw. On zrównoważony i małomówny, ona elokwentnie wygłaszała swoje opinie, zawsze na końcu zwracając się do męża ”Prawda Henryczku?” A on niezmiennie odpowiadał: „Prawda Marysieńko”.

W roku 1886 odeszła z tego świata Teresa Lubosiewicz, a wkrótce po niej, tego samego roku zmarła Anna Niemojewska. Henryk i Marysieńka przejęli obowiązki opiekunów osieroconych siostrzeńców, kształcąc ich na uniwersytetach. Kuklówka opustoszała zubożona areałami sprzedanymi na zapewnienie rodzinie wygodnego życia. Marysieńka kochała Warszawę, więc państwo Lubosiewicze nabyli apartament na Pięknej. Dwór w Kuklówce samotnie egzystował w malowniczym otoczeniu, czekając na lepsze czasy.

W 1889 roku, zauroczony pięknem Kampinosu, malarz Józef Chełmoński kupił Kuklówkę od sędziego Henryka Aleksandra Lubosiewicza, tworząc tu najpiękniejsze obrazy swego życia.

Marysia Thiele

*Stefan Henryk Lubosiewicz, magister prawa i filozofii, dziadek autorki.
** Synowie drugiego męża Marii weszli w posiadanie dokumentów i majątku Zimodrów.

Pamięci mojej praprababki Marii Zimodro i prababki Marii Józefy Zimodro-Różańskiej Lubosiewicz, oraz moich praciotek: Józefy Lubosiewicz (1841-?) i Walentyny Seweryny Lubosiewicz (1845-?).