Wywiad z mgr Łukaszem Grabanem, I sekr. ds polityczno-ekonomicznych i konsularnych Ambasady RP w Australii Q Welcome to Australia. Witamy Łukasza Grabana, nowego, młodego dyplomatę z bardzo egzotycznym dyplomem magistra filologii koreańskiej. Pod koniec sierpnia 2020 r. objął Pan w Ambasadzie RP w Canberra stanowisko I sekretarza do spraw polityczno-ekonomicznych i konsularnych. Czy w języku dla nas Polonusów zrozumiałym może Pan wytłumaczyć, jaki jest Pana zakres obowiązków?
- Dzień dobry wszystkim Państwu. Zacznę od tego, że jest mi ogromnie miło już na samym początku australijskiej przygody móc przedstawić się szerokiemu gronu naszych rodaków, czytelnikom Pulsu Polonii. Bardzo za to okazję dziękuję Pani Redaktor. Do Australii przyjechaliśmy z żoną dokładnie 24 sierpnia i jest to data, kiedy formalnie objąłem obowiązki w Ambasadzie. Celowo zaznaczam, że formalnie, gdyż pierwsze dwa tygodnie pobytu wiązały się z koniecznością pozostania w kwarantannie, a zatem pracę wykonywałem raczej w wymiarze zdalnym, wirtualnym. Dopiero od niedawna funkcjonuję normalnie, poznaję Placówkę, współpracowników, szczegółowo swoje zdania, no i oczywiście miejsce mojego pobytu. Moimi głównym obszarem działalności w Ambasadzie RP w Canberze jest dyplomacja publiczna i kulturalna, a zatem szeroko pojęta promocja naszego kraju, kultury, języka, wiedzy o Polsce, a także polskiego punktu widzenia na ważne globalne, czy też bardziej regionalne sprawy, ale również na problematykę historyczną.
Oprócz tego, jako wicekonsul będę wykonywał zadania z obszaru konsularnego – na przykład takie czynności jak przyjmowanie wniosków paszportowych, czy też szeroko pojęte kontakty ze środowiskami polonijnymi.
Polonia często nie ma jasności co do tego, jaki jest profil działalności ambasady, a jaki konsulatu. Innymi słowy, jak wytłumaczyc rodakom, z czym do kogo mogą się zwrócić, zwłaszcza w kwestiach finansowych.
- W największym uproszczeniu można przyjąć, że ambasada zajmuje się działalnością nakierunkowaną na władze i społeczeństwo państwa przyjmującego, podczas gdy zadania konsulatu odnoszą się do obywateli polskich, którzy za granicą potrzebują załatwić pewne polskie sprawy urzędowe. Do zadań konsula należą także sprawy wizowe, w tym przypadku oczywiście dotyczy to obcokrajowców, którzy chcą pojechać do Polski. Dodatkowo konsul odpowiada za utrzymywanie kontaktów ze środowiskami polonijnymi w danym kraju, wspierając na przykład nauczanie języka polskiego, kultury polskiej itd. Chodzi o pomoc osobom czującym i uważającym się za Polaków (a niekoniecznie zawsze posiadającym obywatelstwo naszego kraju, choć to się oczywiście nie wyklucza) w utrzymywaniu stałego kontaktu z krajem i pielęgnowaniu Polskości.
Proszę zwrócić także uwagę, że ambasada jest zawsze tylko jedna w danym kraju i co do zasady jako urząd akredytowany przy jego władzach zlokalizowana w stolicy. Nie ma zaś przeciwskazań by urzędów konsularnych było więcej i, jak pokazuje przykład Konsulatu Generalnego w Sydney, nie muszą być zlokalizowane wyłącznie w stolicy.
Na ile Pana humanistyczne i orientalistyczne wykształcenie może się przydać w wielokulturowej Australii?
- Myślę, że przede wszystkim przydatne będzie tutaj moje humanistyczne podejście do świata, które mam nadzieję pomoże mi w dobrej realizacji powierzonych zadań związanych z promocją naszego kraju w całej Australii. Założeniem jest dotarcie do jak najszerszego grona odbiorców, względnie do wyselekcjonowanych środowisk opiniotwórczych. W tym kontekście, osoby pochodzenia koreańskiego to raczej niewielka grupa docelowa.
Wydaje mi się natomiast, że pewna całkiem niezła znajomość Azji Wschodniej (wykraczająca poza Półwysep Koreański) może pomóc mi zrozumieć procesy zachodzące w wielokulturowym australijskim społeczeństwie, w którym osoby wywodzące się z Dalekiego Wschodu stanowią przecież znaczną jego część.
Jak to wygląda z perspektywy dyplomaty – która społeczność jest Panu bliższa: Polonia czy Korean community?
- Odpowiedź jest i może być tylko jedna – Polonia. Choć Koreę (Południową) i Koreańczyków darzę ogromną sympatią, to jednak w tym przypadku nie odczuwam żadnej więzi emocjonalnej, poczucia przynależności do tej samej wspólnoty. Natrafiając na elementy koreańskie za granicą np. na restaurację serwująca tamtejszą kuchnię, to oczywiście pojawia się element zainteresowania, zaciekawienia. Dopiero wszystko to, co z Polską związane powoduje u mnie faktyczne „szybsze bicie serca”.
Jako wielki fan piłki nożnej mogę powiedzieć, że ani koreańska K-League, ani australijska A-League nawet niemiecka Bundesliga, gdzie występuje przecież spora grupa zawodników z naszego kraju z Robertem Lewandowskim na czele, nie cieszą się takim moim zainteresowaniem jak nasza Ekstraklasa, z wszystkimi jej wadami i zaletami.
Gdyby Panu szef powiedział, że może Pan sobie dołożyć jakichś obowiązków wg własnego uznania, co by to było? Co by Pana najbardziej rajcowało?
- Obowiązków nigdy nie jest za mało, wiec trzeba być ostrożnym w deklarowaniu kolejnych. Na pewno nie chciałbym tracić łączności z problematyką Półwyspu Koreańskiego, czyli kwestiami północnokoreańskiego programu nuklearnego, który silnie wpływa na sytuacje polityczną i układ sił w tym regionie. Australia baczniej obserwuje ten region, wynika to z zaszłości historycznych – podczas wojny koreańskiej 1950-53 australijscy żołnierze w liczbie 17 tyś. stanowili znaczną część sił ONZ – oraz obecnych interesów tak politycznych (szeroko pojęte bezpieczeństwo międzynarodowe) jak i ekonomicznych. Potencjalny konflikt zbrojny uwikłałby bowiem takich ważnych parterów gospodarczych jak ChRL, Japonia, czy Korea Południowa właśnie. Z podobnych powodów region ten interesuje także Polskę. Dodatkowo, my jako jeden z niewielu krajów szeroko pojętego „Zachodu” możemy się pochwalić obecnością dyplomatyczną na miejscu tak w Seulu, jak i w Pjongjangu.
Czy pierwszy sekretarz znaczy tyle, co zastępca misji dyplomatycznej? (Kto rządzi pod nieobecność ambasadora?)
- W dyplomacji istnieje system stopni nadawany pracownikom wraz z ich doświadczeniem i osiągnieciami zawodowymi. Trochę można to porównać z wojskiem, aczkolwiek stopni dyplomatycznych jest mniej i nie determinują one tak bardzo zakresu obowiązków. Najniższym stopniem jest attaché (nie należy go mylić jednak z attaché obrony, który jest wojskowym przedstawicielem dyplomatycznym), następnie kolejno trzeci sekretarz, drugi sekretarz oraz pierwszy sekretarz, radca, I radca, radca-minister, a na samym końcu ambasador tytularny (stopień ambasadora tytularnego należy z kolei rozróżnić od funkcji ambasadora, czyli kierownika placówki dyplomatycznej). Jak widać jestem gdzieś w połowie dyplomatycznej drabinki, natomiast wcale nie jest powiedziane, że przed przejściem na emeryturę doczekam się któregoś z najwyższych stopni. O tym, kto zastępować będzie ambasadora pod jego nieobecność, decyduje pełniona w Ambasadzie funkcja. A zatem będzie to w pierwszej kolejności zastępca szefa misji - kierownik Referatu Polityczno-Ekonomicznego oraz ds. Konsularnych, czyli Pani Radca Agata Utnicka.
Oboje jesteśmy absolwentami Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu – mieście, w którym się urodził odkrywca Góry Kosciuszki, Paweł Edmund Strzelecki, również pochowany w Poznaniu. Czy jest coś, co moglibysmy wspólnie zrobić dla Strzeleckiego, zwłaszcza w 180 rocznicę odkrycia i nazwania Mt Kosciuszko?
- Jako osoba nowa tu w Australii, chciałbym przede wszystkim pozostać otwarty na sugestie, oczekiwania, sygnały ze strony Pani Redaktor oraz naszych rodaków. Myślę, że macie dużo lepsze rozeznanie co do wyzwań i możliwości działania w tym zakresie. Miło było by na pewno, gdyby Australijczycy nauczyli się poprawnie wymawiać nazwę swojej najwyższej góry.
Po ukończeniu polonistyki w Poznaniu wybrałam się do Warszawy studiować egzotyczną afrykanistykę. Były to czasy, kiedy o Krajach Trzeciego Świata dużo się mówiło, a państwa afrykańskie były na etapie uzyskiwania niepodległości. A jaka była Pańska motywacja? W którym momencie i dlaczego postanowił Pan studiować filologię koreańską?
- Tak naprawdę wszystko wydarzyło się trochę przez przypadek. Przygodę ze studiami zacząłem od kulturoznawstwa również na UAM w Poznaniu. Kierunek generalnie jest bardzo przyjemny, ciekawy i ogólnie rozwijający. Pojawiały się tam takie przedmioty jak historia filozofii, sztuki, teatru, filmu, socjologia kultury itp. itd. Z biegiem czasu zacząłem jednak dochodzić do wniosku, że aby w przyszłości odnaleźć się na rynku pracy potrzebuję jakiejś konkretnej umiejętności, specjalistycznej wiedzy, która będzie mnie wyróżniać od innych. Ponieważ matematyka, a przede wszystkim fizyka, nie są moimi najmocniejszymi stronami, z góry odrzuciłem pomysł studiów technicznych idąc w kierunku znajomości rzadkich języków obcych. I tutaj wspomniany już przypadek, gdyż rozglądając się za potencjalnymi opcjami natrafiłem na stronie internetowej uczelni na informację o uruchomieniu filologii koreańskiej. Do tego doszedł ciekawy fakt z dzieciństwa – mój tata był marynarzem i często pływał do portów w Korei Południowej. Z jego powrotów najlepiej pamiętam przywożone egzotyczne prezenty, których wszyscy w szkole mi zazdrościli. Podsumowując, postanowiłem spróbować języka koreańskiego traktując to jako kolejną przygodę, z jednoczesnym założeniem, że jak mi się nie będzie podobać, to po prostu będę szukał dalej. Choć takie myśli się pojawiały, to ostatecznie dosyć mocno z Koreą się zaprzyjaźniłem.
Co najbardziej pasjonowało Pana w literaturze koreańskiej i czy ma ona swój odpowiednik naszego „Pana Tadeusza”?
- Jestem zdecydowanie fanem koreańskich mitów i legend. Choć do naszych czasów przetrwały one mocno zniekształcone przez tradycje buddyjską i konfucjańską (które i tak z perspektywy wywodzącego człowieka z innej kultury są fascynujące), to wciąż można odnaleźć w nich wiele ciekawych elementów odnoszących się do pierwotnych wierzeń szamańskich. W mojej ocenie za odpowiednik naszej epopei narodowej można uznać utwór Opowieść o Czhun-hiang, najwierniejszej z wiernych. Choć wydaje mi się, że Wikipedia sugeruje zupełnie inne dzieło.
Opowieść o Czhun-hiang to historia miłosna kurtyzany i syna urzędnika osadzona w schyłkowym okresie królestwa Chosun (XVIII-XIX wiek). Bohaterowie dla swego uczucia muszą przezwyciężyć poważne przeciwności losu. Czhun-hiang wykazuje się wiernością nawet kosztem życia, co w konfucjanizmie uważane jest za największą kobiecą cnotę. Zakończenia nie będę zdradzał, na wypadek, gdyby historia kogoś zaciekawiła. Tym bardziej, że ta klasyka koreańskiej literatury dostępna jest także w polskim tłumaczeniu.
Czy koreanistyka jest wykładana tylko w Poznaniu, czy też na innych uczelniach? Kilka słów o wykładowcach: polskich orientalistach i profesorach „z importu”.
- Filologia koreańska wykładana jest tylko w Poznaniu. Najstarszym zaś ośrodkiem koreanistycznym jest Uniwersytet Warszawski, tamtejsze studia mają bardziej kulturoznawczy charakter. Obecnie także Uniwersytet Jagielloński oferuje na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych tzw. „Studia nad Koreą”. Liczba ośrodków oferujących nauczanie języka koreańskiego systematycznie wzrasta, więc mogło zdarzyć się, że w sposób zupełnie niechcący pominąłem inne uczelnie. Przeważająca część koreańskich wykładowców w Polsce to absolwenci Polonistyki Uniwersytetu Studiów Zagranicznych Hanguk w Seulu (Hanguk University of Foreign Studies). Oczywiście są też osoby nie związane w żaden sposób naukowo z Polską, a wykształcone w nauczaniu obcokrajowców języka polskiego. Jednym z najbardziej fenomenalnych przeżyć w moim życiu był udział w tzw. Konferencji Polonistyk Trzech Krajów – spotkaniu wykładowców języka polskiego z Chin, Japonii i Korei Południowej, organizowanym co roku na przemian w jednym z tych państw pod patronatem polskich ambasad. Obserwacja merytorycznej dyskusji, ale także mniej poważnych żartów, czy wzajemnych uszczypliwości odnoszących się do relacji międzysąsiedzkich pomiędzy chińskimi, japońskimi i koreańskimi polonistami, którzy od początku do końca komunikowali się wyłącznie w naszym języku ojczystym powodowała u mnie niewyobrażalną dumę!
Podczas Polish Day w Seulu. Wszystkie zdjęcia z archiwum Ł.Grabana |
Czy koreański jest językiem tonalnym? Czy Polakowi łatwo się nim włada i czy alfabet jest łatwy do opanowania?
- Język koreański, inaczej niż chiński, nie jest językiem tonalnym. Co więcej w standardowej, literackiej wersji nie ma nawet akcentów. Alfabet zwany Hangeul to zbiór liter. Choć co prawda wyglądają one skomplikowanie, to w rzeczywistości ich nauka jest bardzo prosta i przyjemna. Potem niestety jest już tylko trudniej. Wpływ ma na to zupełnie inna niż w językach indoeuropejskich warstwa fonetyczna (przez co nauczenie się nowych słówek zajmuje dużo więcej czasu niż w przypadku innych języków europejskich, gdyż ciężko je z czymkolwiek skojarzyć) i gramatyka – inny szyk i sposób konstruowania zdania. Na poziom trudności wpływają także elementy kulturowe: dziedzictwo religijno-filozoficzne, odmienny system wartości i bardziej generalnie inny od naszego sposób opisywania świata.
Czy w czasie studiów jeździł Pan po świecie i był na Półwyspie Koreańskim?
- W ramach wymiany studenckiej spędziłem w Korei łącznie 1,5 roku, czyli prawie 1/3 moich studiów filologicznych. Jeśli chodzi o prawdziwe podróżowanie po świecie, to na dobre zaczęło się ono wraz z rozpoczęciem pracy w dyplomacji. Sprzyjał temu charakter wykonywanych zadań, istotny na pewno był też aspekt finansowy. Zawsze żartuję sobie, że musiałem zazdrościć tacie zawodu marynarza oraz faktu, że mało jest miejsc na ziemi, których nie odwiedził, skoro znalazłem sobie zawód umożliwiający mi podróże. Można powiedzieć, że w pewien sposób już go prześcignąłem, gdyż akurat w Australii nigdy nie był.
Co sprawiło, że podjął Pan studia na Akademii Dyplomatycznej? Co to za uczelnia, ile lat studiów, jakie przedmioty?
- Jeszcze w czasie studiów filologicznych zacząłem pracować dorywczo w różnych firmach koreańskich jako tłumacz. Powrót z rocznej wymiany studenckiej w 2007 r. zbiegł się w czasie z rozpoczęciem przez spółkę LG ogromnej inwestycji pod Wrocławiem – fabryki telewizorów LCD. Żeby przybliżyć jej skalę mogę powiedzieć, że w stolicy Dolnego Śląska pojawiło się w tym czasie łącznie ok. 200 południowokoreańskich firm-podwykonawców. Brakowało osób, które zapewnią komunikację. Niszę tę zaczęli zapełniać tacy jak ja studenci, którzy choćby trochę załapali języka koreańskiego. Uczelnia pozwalała mi łączyć studia z pracą, miałem więc możliwość dorobienia całkiem niezłych pieniędzy, a jednocześnie ćwiczyłem język. Z drugiej strony, właśnie funkcjonując w koreańskiej firmie doszedłem do wniosku, że mogę, ba, chcę robić w życiu coś związanego z Koreą, niekoniecznie jednak pracując bezpośrednio dla Koreańczyków. Znów zacząłem szukać rozwiązań i znalazłem informację o naborze na aplikację dyplomatyczno-konsularną MSZ. Rozwiązanie okazało się idealne, gdyż dawało możliwość służby krajowi. Akademia Dyplomatyczna to instytucja funkcjonująca w ramach struktur Ministerstwa Spraw Zagranicznych odpowiadająca m. in. za przeprowadzenie konkursu na wspomnianą aplikację, a następnie realizację programu oraz końcowy egzamin, który jeśli pozytywnie zdany uprawnia do uzyskania pierwszego stopnia w służbie zagranicznej – attaché. Od mojej aplikacji upłynęło już 10 lat, więc naturalnym jest, że obecny program będzie się różnił w szczegółach od moich doświadczeń. Całość trwa rok i podzielona jest na dwa główne segmenty: pierwsze półrocze to zajęcia w formie wykładów, ćwiczeń, praktyk itp. w Akademii Dyplomatycznej, drugie sześć miesięcy ma charakter praktyk w jednym z departamentów w MSZ oraz na placówce dyplomatycznej. W moim przypadku był to Departament Azji i Pacyfiku, a także staże w Ambasadzie w Londynie oraz w Stałym Przedstawicielstwie przy UE w Brukseli.
Przepracował Pan bodaj 5 lat w Departamencie Azji i Pacyfiku MSZ. Jakie to były lata? Marzyło się, aby wreszcie wyrwać się w daleki świat?
- 5 lat w tym samym miejscu może wydawać się nudne, w moim przypadku wcale tak jednak nie było. Miałem okazję współuczestniczyć w bardzo ciekawych wydarzeniach jak wizyty prezydenckie, pojechać w delegacje do ciekawych miejsc – np. Brunei Darussalam, czy też na przykład tłumaczyć ambasadora Korei Północnej podczas ceremonii złożenia przez niego listów uwierzytelniających Prezydentowi RP. W życiu prywatnym był to czas kiedy poznałem swoją obecną żonę, więc w żaden sposób go nie zmarnowałem! W tym czasie cierpliwie czekałem na możliwość wyjazdu na placówkę do Seulu. Jako filologowi języka koreańskiego bardzo zależało mi, by pojechać właśnie tam. Mieszkając w Warszawie czułem, że pomimo najszczerszych starań powoli zapominam języka i w przypadku wyjazdu do innego kraju mogę go znacznie bądź całkowicie stracić. Korea wydawała mi się też najbardziej naturalnym miejscem do zdobywania doświadczenia dyplomatycznego na początku kariery.
|
I kolejna pięciolatka: stanowisko II sekretarza w Ambasadzie Polskiej w Korei Południowej, w Seulu. Na czym polegała Pańska praca, co było Pana największym osiągnięciem?
- W Seulu odpowiadałem za sprawy polityczne, czyli wspomniane już przeze mnie problematyka relacji międzykoreańskich, sytuacja bezpieczeństwa w regionie. Oprócz tego odpowiadałem za śledzenie spraw wewnętrznych, a także nadzorowanie całokształtu polsko-koreańskich relacji dwustronnych. Od listopada zeszłego roku do samego wyjazdu do Australii pełniłem natomiast funkcję konsula. Również i tam był (jest) to czas pełen wyzwań ze względu na pandemię koronawirusa. Jeśli miałbym powiedzieć, co jest moim największym osiągnieciem z tego okresu, to postawiłbym na poczucie, że mocno się rozwinąłem i dojrzałem, tak zawodowo i generalnie jako człowiek – to był jednak całkiem długi odcinek mojego dorosłego życia! Natomiast, co do zasady staram się na pracę w dyplomacji patrzeć jak na grę zespołową. Mogę mieć nie wiadomo jaki świetny występ, ale na nic się on zda, jeśli drużyna nie wygra meczu.
Które aspekty polskiej kultury są najbardziej znane w Korei? Filmy, muzyka, literatura, malarstwo?
- Zdecydowanie muzyka i postać Fryderyka Chopina. Koreańczycy ubóstwiają naszego pianistę. 5 lat temu Międzynarodowy Konkurs Chopinowski wygrał Cho Seong-jin obywatel tego kraju. W Korei zazdroszczą nam także naszych noblistów (sami mają tylko jednego laureata pokojowej nagrody – byłego prezydenta Kim Dae-junga za politykę pojednawczą względem Korei Północnej). W związku z tym, bardzo dobrze znana jest im Maria Skłodowska-Curie (choć część myśli, że była Francuzką), postać Lecha Wałęsy a także nasi pisarze i poeci. Zeszłoroczna nagroda dla Olgi Tokarczuk tylko wzmocniła renomę polskiej literatury. Szanowana jest także nasza kinematografia, głównie jednak klasyka – dzieła Andrzeja Wajdy, czy Krzysztofa Kieślowskiego.
Literatura koreańska w wielkim skrócie. Czy są jakieś podobieństwa do literatury polskiej?
- Największe podobieństwa występują tam, gdzie pojawiają się analogie doświadczeń historycznych. Oba narody doskonale wiedzą, co to utrata niepodległości, walka z okupantem o jej odzyskanie. To literatura okresu 1910-1945 w Korei, czyli czasu okupacji japońskiej, wydaje się być nam najbardziej bliska, swoja. Podobna tematyka, podobna wrażliwość.
Jacy są Koreańczycy? Łatwi do współżycia? Czy mają poczucie humoru?
- Koreańczycy co do zasady są uprzejmi, ale ostrożni w relacjach i -rzekłbym - niełatwo otwierają się na obcokrajowców. Z jednej strony wpływy buddyzmu każe im dobrze odnosić się do wszystkich nowopoznanych, gdyż nie wiadomo kiedy i w jakiej sytuacji dojdzie do ponownego spotkania (a może będę w przyszłości potrzebował coś od tego człowieka, a może – mimo, że teraz tak nie wygląda – okaże się ona/on ważną personą?). Z drugiej zaś, mentalność konfucjańska nakazuje utrzymanie etykiety, zachowanie twarzy (stąd na przykład obawy przed popełnieniem gafy – czyli między innymi unikanie mówienia w języku obcym jeśli ktoś nie czuję się z tym pewnie). Co ciekawe, dla Koreańczyków pytania o tak prywatne, w naszym mniemaniu, sprawy jak wiek, stan cywilny, liczba dzieci, zarobki itd. nie są traktowane jako faux pas. Wręcz przeciwnie, są one niezbędne do ustalenia wzajemnej relacji, hierarchii pozwalającej określić w jaki sposób mamy się do siebie zwracać. W języku koreańskim istnieje kilka poziomów formalności języka, honoryfikatywności. W sytuacji rozmowy z osobą ważniejszą, starszą etc. należy mówić o sobie w sposób bardziej skromny i z odpowiednią estymą o rozmówcy. Osiąga się to poprzez dodawanie odpowiednich końcówek, ale także zastępowanie wyrazów bardziej neutralnych takimi, które oddają rozmówcy właściwy szacunek. Podsumowując, Koreańczycy to cały czas odległy nam kulturowo naród. Istnieje w związku z tym między nami sporo różnić, nawet mentalnych barier, które nie zawsze łatwo jest przezwyciężyć. Są oni jednak bardzo nam przyjaźni. Potrafimy znaleźć pewne elementy wspólne, a Koreańczycy swoje relacje z nieznajomymi zawsze zaczynają od poszukiwania tego co łączy. Co do poczucia humoru, to moim zdaniem jest to właśnie jeden z tych obszarów, gdzie różnice kulturowe widać dość wyraźnie – inna estetyka, inna wrażliwość na to, co śmieszne.
Co nam wiadomo o koreańskiej społeczności w Australii?
- Z tego co się zorientowałem, ok. 200 tyś mieszkańców Australii deklaruje koreańskie pochodzenie. Na pewno sporo jest tutaj koreańskich studentów, którzy pragną nauczyć języka angielskiego. Myślę, że znaczną grupę stanowią też przedstawiciele biznesu. Wystarczy spojrzeć na australijskie drogi, całkiem sporo tutaj południowokoreańskich marek samochodów. Jeszcze będąc w Seulu, wielu koreańskich znajomych opowiadało mi, że Australia jest dla nich idealnym miejscem, by uciec od wszystkiego, czego nie lubią w swoim kraju – zanieczyszczenia powietrza, przeludnienia i nieustannej rywalizacji.
Cofnijmy się w przeszłość. Jakie było Pańskie dzieciństwo w Stargardzie Szczecińskim. Czy to historycznie Wasze strony, czy też rodzice/dziadkowie przybyli z innych stron? Co Pana wtedy interesowało? Jakie książki Pan czytał? Czy snuł Pan marzenia o dalekich, egzotycznych stronach świata?
- Specyfiką Ziem Zachodnich tzw. odzyskanych jest to, że większość ludności jest napływowa. Podobnie jest i w moim przypadku: rodzina mamy pochodzi z Lubelszczyzny i Kielecczyzny. Z kolei dziadek ze strony taty mówił o sobie, że jest Kociewiakiem z okolic Starogardu Gdańskiego. Druga część rodziny taty wywodzi się z okolic znanych nam wszystkim z powieści Władysław Stanisława Reymonta „Chłopi” – z Lipiec Reymontowskich. To co najbardziej pamiętam z okresu dzieciństwa to fascynacja piłką nożną, tak w wydaniu aktywnym na boisku, jak i przed telewizorem. Dalej bardzo lubię ten sport, ale kiedyś potrafiłem jednym tchem wymienić składy wszystkich drużyn ligi polskiej i tych najważniejszych lig zagranicznych. No i oczywiście wielkim świętem do tej pory są każde kolejne mistrzostwa świata, czy Europy, także Igrzyska Olimpijskie. Mam dwie ulubione książki z czasów mojego dzieciństwa/wczesnej młodości, do których do tej pory wracam. Pierwsza to opowiadanie Romana Pisarskiego O psie, który jeździł koleją – tej zawdzięczam miłość do czworonogów. Druga to Grek Zorba Nikosa Kazandzakisa – jak pewnie wielu tak i mnie zafascynowała postać Alexisa Zorby. Do dziś pozostaje on dla mnie ucieleśnieniem człowieka prawdziwie wolnego. Myślę, że wybór zawodu dyplomaty wiele mówi o mojej fascynacji światem i woli odkrywania jego najdalszych zakątków – tak było, od kiedy tylko pamiętam. Tak jak wcześniej powiedziałem, w pewnym stopniu zawdzięczam to też tacie.
Na jakim etapie życiowej kariery spotkał Pan wybrankę swego serca? Poprosimy kilka słów o żonie.
- Poznaliśmy się w 2013 r. w Warszawie, by dwa lata później, przed wyjazdem do Korei wziąć ślub. Joanna (Tyc-Graban) jest prawdziwą podporą naszej rodziny i organizatorem wspólnego domu. Podczas, gdy ja „bujam w pracy w obłokach zajmując się dyplomacją”, ona jest dużo bardziej pragmatyczna – potrafi ułożyć sobie w głowie od początku do końca jaki będzie wystrój naszego mieszkania, jakie kolory zastosować, jakie kwiaty wstawić itp. itd. Dla mnie to całkowita abstrakcja! Myślę, że doskonale się uzupełniamy – we wszystkich tych obszarach, gdzie ja okazuję się być zupełnie nieżyciowy, ona jest niezwykle pragmatyczna. W innych jest na odwrót. Początkowo bardziej typ domatora, bardzo szybko złapała podróżniczego bakcyla i aktualnie to ona wychodzi z wszystkimi pomysłami na kolejne wyprawy.
Kiedy wybierają się Państwo na Górę Kosciuszki?
- Mam nadzieję, że jak najszybciej. Jest to zdecydowanie jeden z moich priorytetów.
I ostatnie pytanie. Jak napisano w CV one dog. Co to za rasa i czy przywiózł go Pan do Australii?
- O miłości do czworonogów już wspominałem. Piątek, bo tak się nazywa nasz przyjaciel to golden retriever, choć my preferujemy określenie Polish retriever. Jest z nami od początku pobytu w Korei (urodził się tamże). Muszę jednak przyznać, że ja jestem raczej tą osobą od wyprowadzania na spacer i brudnej roboty, czyli na przykład kąpania. Prawdziwym uczuciem darzy moją żonę i jest to uczucie całkowicie odwzajemnione. Piątek musiał zostać dłużej w Korei, przebywa u zaprzyjaźnionej rodziny. Z powodu koronawirusa mieliśmy problem ze znalezieniem mu lotu do Melbourne, gdzie czeka go obowiązkowa 10-dniowa kwarantanna. Wszystko idzie jednak w dobrym kierunku i niebawem powinien do nas dołączyć.
[b]Panie Łukaszu, bardzo dziekuję za tę wspólną podróż w czasie i przestrzeni. Chciałabym życzyć Panu i całej ekipie dyplomatycznej wiele sukcesów dla dobra Polonii oraz Australii oraz samych wygranych meczów.
|