Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
31 października 2020
Replika: Gdzie tu piękno, gdzie sens i logika?
Tony Jasiński
Nie wiem, po co jest to oświadczenie złożone publicznie na polonijnych mediach przez kobietę, która może już jest, a może dopiero będzie matką. Upolitycznianie tej przykrej sprawy przez p. prezes dr Gosię Klatt, jaką widzimy w napisach na Kościołach, wylgaryzmy w najbardziej knajackim języku, profanacja pomnika świętego Jana Pawła II, kamienie w okna osób duchownych, a co najgorsze napisane przez p. Prezes AIPA i najważniejsze, że istnieją doniesienia, że "protestujący są atakowani przez zorganizowane grupy neonazistowskich zbirów, zachęcane przez prowokacyjną retorykę rządu przeciwko aborcji”...świadczy, że jest to cos, z czym p. Prezes nie umie sobie jeszcze poradzić, bo źródła tych doniesień trzeba było podać i to bardzo dokładnie. Od A do Z!!!! Bo wygląda na to, że rząd RP wynajmuje sobie owych „zbirów”. Chociaż i ja mam także „donieniesienia”, że jest akurat odwrotnie...

AIPA media release

A wystarczyłaby w tym trudnym czasie teza Ludwika Wittgensteina z Traktatu „7.(że) O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć".Tym bardziej, że do „zorganizowanych grup neonazistowskich zbirów” pani prezes przyłączyła katolików wierzących fundamentalnie w Piąte Przykazanie "Nie zabijaj". A także Moich śp. Rodziców, którzy pomimo cięzkiej choroby matki zdecydowali się, abym był urodzony.

Zdaniem Pani prezes (co wynika z treści jej posłania) arcybiskup metropolita krakowski jest neonazistą i Sw. Jan Paweł II był (neo) nazistą i dlatego tak po chamsku sprofanowali pomnik tego Wielkiego Polaka-Papieża. Nawet kamieniom nie dają spokoju, jeśli mają jakieś związki z katolicyzmem. Taki związek niewątpliwie ma wielki głaz znajdujący się na Krakowskich Błoniach - w miejscu odprawiania Mszy świętych z udziałem nawet dwóch milionów Polaków przez św. Jana Pawła II. Tak, Pani Prezes - niegdyś to był symbol udanej transformacji od komunistycznego ucisku do demokracji. Dzisiaj na kamieniu pojawił się nabazgrany i rozchlapany farbą napis „piekło kobiet”. Mam jeszcze pytanie do p. Prezes, czy wie, co było napisane na plakacie zwolenników aborcji - pracowników Instytutu Polskiego w Tel Awiwie i za co Ambasador RP wypowiedział im umowę o pracę? A był tam wulgaryzm rozpoczynający się na literę "J...." Jeśli jeszcze nie, to trzeba się o tym dowiedzieć!!! Wydaje mi się, że Pan Ambasador ma zupełnie odmienne zdanie od Pani...

I jeszcze pisze Pani, że orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, zakazuje prawie wszystkich aborcji. To słowo „prawie” świadczy, że nie zapoznała się Pani jeszcze z tym orzeczeniem. Tam słowo „prawie” nie istnieje, bo w aktach prawnych musi być jak w matematyce: 2+2 =4. Dziwi mnie tez zabranie głosu na polonijnym medium zza którego wyziera kompletny brak logiki w stosunku do tego, co „waleczne kobiety” wyrzucają z siebie - to słowo „j...”. To słowo nie oznacza bicia! Jest ordynarnym określeniem stosunku płciowego. Tego co powinno być piękne, intymne i odpowiedzialne! Gdy jest używane jako groźba – oznacza w zasadzie groźbę gwałtu. To jest język walczących o prawa kobiet? Przecież gdyby tego samego słowa użyto w stosunku do kobiety X czy Y, mówionoby nie tylko o mowie nienawiści, ale o języku kultury macho, albo przez „polskiego nazistę” z czym trzeba walczyć, prawda? Używane przez te Rewolucjonistki i "Walczące kobiety" świadczy, że całkiem już zaćmiło im rozum. I to trzeba cierpliwie i spokojnie leczyć!!!

Dla zrozumienia Czegoś, Czego Pani Prezes Gosia jeszcze nie rozumie, przekazuję ponizszą lekturę Matki-Polki przekazaną mi wczoraj e-mailowo.

Opowiem Wam o Antosiu
Justyna Stolfik-Binda

Antoś jest dzieckiem kochanym i chcianym do samego końca, dzieckiem, które pokonała choroba, a nie dzieckiem zabitym przez rodziców. A ja dziś jestem matką, która straciła dziecko, a nie matką, która je zabiła. Chciałabym Wam dziś opowiedzieć historię Antosia. Antoś to jeden z tych "potworków", tych "brzydkich, strasznych" dzieci, których zdjęć tak dużo dziś można znaleźć w Internecie. Antoś to dziecko z Zespołem Edwardsa. A zespół Edwardsa to straszna choroba genetyczna, w wielkim skrócie powodująca, że dzieci nie posiadają różnych narządów czy części ciała i żyją najwyżej kilka godzin, rzadko dni po porodzie. Antoś to mój Synek.

Możecie sobie wyobrazić, jak straszny to moment, kiedy matka dowiaduje się o tak okropnej wadzie u dziecka, które nosi pod sercem. A od lekarza nie dostaje nic więcej niż zalecenie aborcji. Nie ma żadnej konsultacji medycznej, nie ma rozmowy z psychologiem, nie ma żadnej propozycji wsparcia - jest tylko karteczka ze skierowaniem na zabieg. Tego właśnie doświadczyłam. I paradoksalnie, kiedy prawo dopuszczało różne możliwości w takiej sytuacji, nie przedstawiono mi żadnej alternatywy.

O możliwość dokonania swojego wyboru musieliśmy razem z mężem walczyć. Wyboru, który zakładał życie dla naszego chorego dziecka. Innej opcji nie było. Przecież chodziło o naszego malutkiego syneczka… Ale lekarze tego nie rozumieli. Wszyscy, do których trafiałam, namawiali do aborcji. Do dziś nie rozumiem dlaczego. Bali się prowadzenia trudnej ciąży? Nie mieli ochoty uczestniczyć w takim mało radosnym porodzie? A może nie chcieli, by nasze dziecko zasiliło statystyki śmiertelności noworodków? Nie wiem. Musieliśmy sami szukać lekarzy, którzy chcieliby nam pomóc.

Posłuchaj niezwykłej historii o Antosiu:
I znaleźliśmy. Wspaniałych ludzi, dla których dziecko z Edwardsem, to wciąż dziecko, które ma prawo żyć. Ci lekarze opiekowali się nami w ciąży, a potem skierowali do szpitala, gdzie mogłam Antosia spokojnie urodzić, z poszanowaniem Jego i mojej godności. Antosia nie ma dziś z nami. Urodziłam go już martwego, choroba nie dała mu żadnych szans. I pytacie teraz pewnie, czy warto było przechodzić przez kilka miesięcy tak potwornego stresu i niezwykle traumatyczny poród. Co za różnica, w jaki sposób dziecko umarło skoro i tak nie miało szans na przeżycie? Powiem Wam. Otóż Antoś jest dzieckiem kochanym i chcianym do samego końca, dzieckiem, które pokonała choroba, a nie dzieckiem zabitym przez rodziców. A ja dziś jestem matką, która straciła dziecko, a nie matką, która je zabiła. Gdybym znalazła się jeszcze raz w tak rozpaczliwej sytuacji, zrobiłabym dokładnie tak samo. Mimo wszystko. I znam naprawdę wiele kobiet, które mają za sobą o wiele straszniejsze historie niż ja. I żadnej z nich nie spotkacie dziś w protestach przeciwko czwartkowemu orzeczeniu TK. Każda z nich, mimo swoich strasznych doświadczeń, opowiada się za życiem. Nie zastanawia Was dlaczego?

Drogie Kobiety, kochane Mamy. Nie walczcie dziś o prawo do zabijania, bo nikt takiego prawa mieć nie może. Nie ma nic gorszego na świecie niż zadawanie śmierci. Dlaczego oburzają nas morderstwa, o których słyszymy w mediach? Dlaczego nikt nie myśli o zabiciu dziecka czy dorosłego, który stał się niepełnosprawny w wyniku wypadku, a domagamy się zabijania chorych dzieci w łonie matek? Nie ma większego zła niż zadawanie śmierci. Kto się dopuszcza tego zła, sam gotuje sobie piekło, już tu na ziemi. Nie czyńcie sobie tego. Nie obciążajcie swoich sumień. Te wszystkie biedne dzieci, których straszne zdjęcia, krążą dziś po sieci, w przeważającej większości nie dożywają porodu, a te którym się to udaje, umierają chwilę po nim. Nie są więc w przyszłości ani obciążeniem dla rodziców ani dla państwa. A trauma ciąży i porodu... cóż, według mnie, jest niczym w porównaniu z traumą zabicia swojego dziecka.

Dzieci z zespołem Downa, których jest najwięcej, a które do tej pory też można było abortować, są przeważnie wielką radością dla swoich rodziców. I większość z nas uśmiecha się na widok ich uśmiechniętych buziek. A inne dzieci niepełnosprawne, które przez całe życie takie pozostaną? W tym właśnie momencie pojawia się prawdziwy problem. I to, o co tak naprawdę powinniśmy walczyć.

Drodzy Państwo, domagajmy się tego, by każda para, która dowie się o ciężkiej chorobie czy upośledzeniu swojego dziecka, była otoczona wszechstronnym wsparciem medycznym, finansowym, psychologicznym i społecznym. Walczmy o to, by rodzice wychowujący swoje chore i niepełnosprawne dzieci nie byli sami, a państwo gwarantowało im wszelką możliwą pomoc. Apelujmy o tworzenie profesjonalnych ośrodków dla niepełnosprawnych i dokonanie zmian systemowych umożliwiających łatwiejszą adopcję takich dzieci. To jest jedyna słuszna droga. Droga, która pozwoli żyć tym, którym życie będzie dane i droga, która ocali nasze sumienia i naszą ludzką godność.

Sama mam trzy córki. Mam nadzieję, że one też kiedyś będą matkami zdrowych dzieci. Ale nie mam takiej pewności, bo choroba dziecka może dotknąć każdego z nas. Dlatego będę robiła wszystko, co w mojej mocy, żeby powyższe zmiany dokonały się w Polsce. Będę walczyła z całych sił właśnie dla moich córek. Po to, żeby jeśli kiedyś staną w obliczu dramatu posiadania nieuleczalnie chorego dziecka, otrzymały wparcie i każdą potrzebną im pomoc. I by nawet myśl im nie przeszła o aborcji. Bo śmierć nigdy nie jest rozwiązaniem.

Tekst pierwotnie ukazał się na profilu facebookowym autorki. Justyna Stolfik-Binda jest publicystką, serwisantką i reporterką Radia eM. Tekst ukaże się wkrótce w Nasze Pismo /dwumiesięcznik/ i w internecie naszepismo.pl

Antoni J. Jasiński