Bernard Guetta |
Przemoc stała się nieodłącznym atrybutem reżimów rządzących w ZSRR oraz państwach Europy Środkowej i Wschodniej.
W latach 70. byłem dziennikarzem tygodnika „Le Nouvel Observateur”, specjalizującego się w ruchach dysydenckich w krajach bloku komunistycznego. To dało mi niepowtarzalną okazję, by przekonać się, jak z bliska wyglądał komunizm w Związku Radzieckim oraz krajach satelickich. I przyglądając się mu, dostrzegłem jedną prawidłowość: że historia komunizmu w Europie to de facto historia jego upadku.
Wynikało to z tego, że reżimy komunistyczne w ogóle nie umiały zarządzać gospodarką. Skuteczny okazał się właściwie tylko jeden program gospodarczy – ogłoszona w 1921 r. przez Włodzimierza Lenina Nowa Polityka Ekonomiczna (NEP). Później fiasko goniło fiasko. To jeden z powodów, dla którego władze komunistyczne zaczęły sięgać po terror. Przemoc stała się nieodłącznym atrybutem reżimów rządzących w ZSRR oraz jego państwach satelickich. Póki udawało się utrzymywać rewolucyjny żar we władzach, nie było to aż tak widoczne. Ale w końcu pojawiła się stagnacja. A po stagnacji nastąpiło bankructwo całego systemu.
W krajach Europy Środkowej komunizm skończył się niemal w tym samym czasie – w 1989 roku. Zbieżność dat i podobieństwo tego procesu aż proszą się o uogólnienie. Ale to byłby błąd, bo komunizm w państwach tego regionu rozwijał się inaczej. Różnic było tak wiele, że właściwie można mówić o innej odmianie socjalizmu w każdym z krajów. Na przykład gdy byłem w rządzonej przez Nicolae Ceauşescu Rumunii, zwyczajnie się bałem. W Polsce nigdy nie odczuwałem czegoś podobnego. Oczywiście oba państwa były komunistycznymi reżimami, gdzie nie było pluralizmu politycznego i wolnych mediów. Ale w Polsce w prywatnym gronie można było rozmawiać w miarę otwarcie – w Rumunii to było niewyobrażalne.
To był efekt ewolucji komunizmu w poszczególnych państwach. Od 1956 r. w Polsce zakres swobód obywatelskich rósł – w konsekwencji kolejnych form protestu przeciwko władzom. Po każdym zrywie (1968, 1970, 1976, wreszcie 1980) margines wolności się powiększał. W Rumunii było odwrotnie. O ile w polityce zagranicznej Ceauşescu podkreślał swoją niezależność od Moskwy (utrzymywał stosunki dyplomatyczne z Izraelem, posłał sportowców na igrzyska olimpijskie w Los Angeles w 1984 r. – choć inne kraje komunistyczne je zbojkotowały), to w polityce wewnętrznej jego rządy były właściwie rumuńską wersją stalinizmu. Ten reżim przerażał swoją bezwzględnością.
Jeszcze inaczej sytuacja wyglądała w Czechosłowacji. Rządząca tam partia komunistyczna odmówiła destalinizacji w 1956 r. Mieszkańcy kraju zaczęli wymuszać zmiany dopiero w 1968 r., co skończyło się sowiecką inwazją. W ten sposób Związek Radziecki zablokował zmiany w tym kraju właściwie do 1989 r. Choć też czechosłowacki reżim nie był tak bezwzględny jak rumuński. Na pewno sytuacja w Pradze wyglądała inaczej niż w Polsce, na Węgrzech (tam była bardzo duża otwartość) czy innych krajach regionu.
Komunizm w państwach Europy Środkowej wszędzie miał inny odcień. Te różnice wynikały w dużej mierze z uwarunkowań historycznych. W Czechosłowacji już przed II wojną światową istniała bardzo popularna partia komunistyczna. Gdy po wojnie komuniści przejęli władzę, oparli się na niej, wykorzystali tę popularność, która właściwie nie osłabła do aksamitnej rewolucji. Z kolei w Polsce komuniści nigdy nie cieszyli się popularnością, dlatego też po przejęciu władzy nie zdołali zdobyć szerokiego poparcia – tym bardziej, że Polacy są tradycyjnie antyrosyjscy, a wiadomo, że nowy reżim miał autoryzację Moskwy.
Bernard Guetta |
W Polsce utrzymywało się ciągłe napięcie między komunistycznymi władzami i społeczeństwem. Zresztą w socjalizm w Polsce prawie nikt nie wierzył. Dlatego też system zdołał ustabilizować Edward Gierek, który przejął władzę po wydarzeniach gdańskich w 1970 r. On rozumiał, że nie przekona Polaków do komunizmu ani terrorem, ani ideologicznym żarem. Z tego powodu sięgnął po argumenty gospodarcze – i dziś widać, że był najbliżej przekonania Polaków do komunizmu. Na pewno udało mu się osiągnąć więcej niż Gomułce czy Jaruzelskiemu. Ten ostatni zresztą rozumiał, w jak fatalnej sytuacji się znalazł, i z tego powodu wyraził zgodę na transformację systemową w 1989 r.
Podobnie zachowali się inni komunistyczni przywódcy w Europie Środkowej. W ten sposób upadł ten system.
To nie dysydenci doprowadzili do upadku komunizmu. To nie był Jan Paweł II ani Ronald Reagan. Komunizm sam siebie doprowadził do klęski. Oczywiście roli opozycjonistów, papieża czy amerykańskiego prezydenta nie można lekceważyć. Gdyby nie ich działania, komuniści mogliby się utrzymać u władzy dłużej, może 10, może nawet 20 lat. Ale w końcu i tak ten system by upadł. Bo jego największym mankamentem były problemy, które generował i których nie umiał rozwiązywać.
Bernard GUETTA Francuski eurodeputowany (Renew Europe) Od 1978 do 1990 r. dziennikarz „Le Monde” specjalizujący się w Europie Centralnej później kierował „L’Expansion” i „Le Nouvel Observateur”
Tekst publikowany równocześnie z polskim miesięcznikiem opinii Wszystko Co Najważniejsze w ramach projektu realizowanego z Instytutem Pamięci Narodowej
|