Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
23 lutego 2021
Julian Fałat... i bigos po myśliwsku
Gabriela Pastuszak

Do dzisiejszego felietonu zainspirował mnie redaktor Witold Gadowski, który w jednym z ostatnich swoich tygodniowych komentarzy, przypomniał o wynalazku polskich naukowców (biomedyków), a dotyczyło to szczepionki na COVID-19. Ten wspaniały dziennikarz śledczy dotarł do materiałów, które potwierdzają, że zespół prof. Edwarda Darżynkiewicza z Uniwersytetu Warszawskiego “sprzedał” (za jedyne 600 tysięcy dolarów) firmie Pfizer swój wynalazek - szczepionkę przeciwko chorobom nowotworowym. Pan Gadowski sugeruje, że właśnie na podstawie tego polskiego patentu, Pfizer przygotował szczepionkę na Coronovirusa. Dalej nie będę “wchodzić” w ten popularny temat, bo najbardziej zaintrygowało mnie nazwisko profesora i... zajrzałam na stronę Instytutu Biofizyki UW. Przecież to Edek, starszy o cztery lata kolega z “mojej budy”.

Przecież to Edek, syn ulubionej nauczycielki matematyki, Pani Darżynkiewicz, zwanej przez nas uczniów “Dziecinką”. Urocza, delikatna kobieta zawdzięczała swoje przezwisko temu, że gdy któremuś z uczniów miała postawić dwóję, mówiła (swoim śpiewnym, kresowym akcentem ):“ A teraz dziecinko dam ci zastrzyk w postaci dwójki”. Takich wspaniałych pedagogów nie zapomina się......chociaż przy tej okazji napiszę o innym nauczycielu z mojej szkoły - 11-latki (podstawówka + liceum), dziś już 105-letnim stażem. Ta unikalna szkoła w prowincjonalnym mieście na Kielecczyźnie była na tyle specjalna, że doczekała się upamiętnienia w książce Haliny Snopkiewicz “Słoneczniki”.

W przyszłości poświęcę tej przedwcześnie zmarłej pisarce i autorce bestselerów dla młodzieży specjalny felieton. Moich nauczycieli (nazywaliśmy ich profesorami) wspominam z rozrzewnieniem, ale też z wdzięcznością za to, że “otworzyli przede mną świat nieznany i zainspirowali do własnych poszukiwań. Jednym z nich był ”pan od rysunków" Jerzy Gałuszka - wrażliwy pasajonat, który prowadził z nami zajęcia plastyczne i uczył nas różnych technik rysunku i malarstwa. Zapamiętałam jego lekcje z malowania pejzaży, a zwłaszcza tych w oprawie śnieżnej scenerii. Jako dwunastoletnia dziewczynka zadawałam sobie pytanie: “Jak można namalować śnieg na białej kartce papieru?”

Zapytany o to pan Gałuszka odpowiedział: “ My Polacy powinniśmy być dumni, bo mieliśmy wspaniałego malarza Juliana Fałata, który potrafił jak nikt inny namalować wszystkie odcienie śniegu”. Zachęcił nas do poszukania w albumach reprodukcji obrazów w scenerii zimowej...i wtedy “odkryłam” Moneta i jego obraz “Sroka”. Z niecierpliwością jednak czekałam na lekcję, na której pan Gałuszka pokazał nam, jak malować śnieg - przez stworzenie specjalnej farby - zwanej gwaszem, którą uzyskiwało się ze zmieszania akwareli z... pastą do zębów ( profesjonalny gwasz to zmieszanie farby wodnej z kredą i specjalnym klejem). Polubiłam malowanie gwaszem i nie tylko pejzaży zimowych, ale też martwej natury. Natomiast moimi ulubionymi malarzami stali się: Monet i Fałat.

Julian Fałat urodził się 30 lipca 1853 roku w małej miejscowości Tuligłowy (Obwód lwowski) jako jeden z pięciorga dzieci kościelnego organisty. W dzieciństwie nic nie zapowiadało, że Julian odniesie sukces i przejdzie do historii. W domu rodzinnym panowała atmosfera rzetelnej pracy, a surowy ojciec wymagał od swoich synów dobrych wyników w szkole. Wieczorami czytano “Żywoty świętych” Piotra Skargi. Jeden brat artysty został prawnikiem, drugi - powstaniec listopadowy po zesłaniu - wstąpił do seminarium duchownego i został księdzem.

Juliana nie ciągnęło do nauki (był kolejno wyrzucany z dwóch gimnazjów), wagarował, ciągle gdzieś pędził, czegoś szukał, jakby trawiła go wewnętrzna gorączka. Nieustępliwy ojciec zapowiedział, że jeśli nie będzie się uczył, zostanie pastuchem. I podobno dotrzymał słowa, kazał 16-latkowi przywdziać strój pastucha i wygnać krowy na pastwisko. Tego było za dużo dla krnąbrnego nastolatka, chwycił pudełko tanich akwarelek i...na zawsze opuścił dom rodzinny. Wielu wróżyło mu szybki powrót na galicyjską wieś, on jednak dotarł do Krakowa i przez dwa lata studiował w Szkole Sztuk Pięknych. Malował z pasją i wielkim talentem, a akwarele już na zawsze stały się jego ulubioną techniką, nawet wtedy, gdy kłopoty finansowe były jedynie dalekim wspomnieniem.

Jego towarzyska i przyjacielska natura przysparzła mu wielu znajomych i przyjaciół. W 1872 roku zaczął współpracować jako rysownik-dokumentalista przy opracowaniu archeologicznych wykopalisk w majątkach ziemskich Stanisława Krzyżanowskiego w Lachowiczach i Czerpowodach. Karierę rysownika kontynuował w Odessie w biurze architekta Feliksa Gąsiorowskiego. Swoje techniczne zainteresowania rozwijał dalej, podejmując w 1873 roku studia politechniczne w Zurychu, a następnie uzupełnił je w Monachium. W okresie 1875-76 pełnił rolę kreślarza przy budowie szwajcarskiej kolei Tösstahlbahm w kantorze Zurychu. Wtedy też zapamiętale rysował lokomotywy i stał się wielkim miłośnikiem kolejnictwa. Edukację artystyczną podjął na nowo w 1877 roku w monachijskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdzie uczęszczał do pracowni A.Strähubera i G.Raaba.

Naukę kontynuował do roku 1880 i współpracował w tym okresie z Józefem Brandtem. Syn organisty z Tuligłów nigdzie długo nie zagrzał miejsca, był ciekaw świata i innych kultur. Dlatego odbył podróże artystyczne do Rzymu (1880-81), na Żmudź (1882), na Litwę (1884) ; zwiedzał Paryż i Hiszpanię (1884). Następnie w 1885 roku na zaproszenie Edwarda Simmlera wyruszył z nim w podróż morską dookała świata (Marsylia - Port Said - Aden - Cejlon - Indie - Singapur - Hong Kong - Jokohama - San Francisco - Nowy Jork - Brema - Monachium). Powrócił do Europy bogatszy w doświadczenia życiowe i...zakochany (podobnie jak Monet) w sztuce japońskiej. Wyraźny wpływ “japończyzny” widać właśnie w jego zimowych pejzażach.

W drodze nie próżnował i jako malarz i jako mężczyzna. Chociaż sprawiał wrażenie człowieka poukładanego, krył w sobie niespokojną duszę. Miał słabość do południowych piękności, narzekał jednak, że niechętnie wdają się w romanse. Do przyjaciół pisał, że tylko “w ożenek chcą iść”. Szukał więc towarzystwa metres i ognistych kobiet z niezbyt rygorystycznymi zasadami. Panie lekkich i lżejszych obyczajów za nim przepadały. Postawny, przystojny i elegancki łamał kobiece serca. Pisząc do przyjaciół chełpił się: “Kiedy stanąłem w Monachium, w kwadrans miałem już mieszkanie, a w godzinę i dziewczynkę”. Nawet Wojciech Kossak, który też miał opinię kobieciarza i bez kochanek żyć nie potrafił, martwił się o reputację Fałata. Kiedy artyści pracowali razem w Berlinie nad dziełem “Berezyna”, zaniepokojony donosił żonie o wyczynach akwarelisty i jego metresach, które nocą, czasem myliły pokoje i...wchodziły mu do łóżka.

Julian Fałat był bardzo towarzyski i z łatwością zyskiwał sympatię przyjaciół, ale także ludzi z wyższych sfer i możnych ówczesnej Europy. Po spotkaniu z Wilhelmem Pruskim (później cesarzem Niemiec Wilhelmem II) podczas polowania w Nieświeżu u książąt Radziwiłłów został zaproszony do Berlina w 1886 roku, gdzie spędził kolejne 10 lat realizując dworskie zamówienia. Wielokrotnie wyjeżdżał wówczas do myśliwskiej rezydencji cesarza w Hubertusstock, gdzie powstały jego słynne obrazy polowań, jak np “Powrót z niedźwiedziem”.

W 1893 roku otrzymał nominację na członka berlińskiej Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dwa lata później objął stanowisko dyrektora krakowskiej SSP i dokonał w niej gruntownej reformy programu nauczania. Od 1905 roku pełnił funkcję rektora tej uczelni, która przekształciła się w Akademię Sztuk Pięknych. Posady profesorskie powierzył wówczas gronu najwybitniejszych modernistów: Stanisławowi Wyspiańskiemu, Jackowi Malczewskiemu, Józefowi Mehofferowi, Janowi Stanisławskiemu, Teodorowi Axentowiczowi, Konstantemu Laszczce, Stanisławowi Dębickiemu, Ferdynandowi Ruszczycowi i Józefowi Pankiewiczowi. Otworzył tym samym nowy rozdział w dziejach szkolnictwa artystycznego, tworząc podwaliny ukonstytuowanej w 1900 roku ASP.

Na początku XX wieku Julian Fałat stał się artystą pożądanym na salonach, bo i jego obrazy i działalność publiczna zostały dostrzeżone i docenione. Sam o tym pisał tak: “Wróciłem do Warszawy innym artystą.(...) Arystokracja i plutokracja zaczęła mnie zapraszać do siebie i traktować jak artystę z ”bożej łaski“- tym bardziej, że dzienniki cytowały mnie jako artystę - malarza, zaproszonego do uczestnictwa w łowach”. Taką okazją do zaprezentowania się w świecie artystycznym w Warszawie, było otwarcie Pałacyku Zachęty (w 1900 roku) - jako stałej ekspozycji dzieł plastycznych. Wsród wielu znamienitych osób na tej uroczystości pojawił się również Wojciech Kossak. I tutaj doszło do szczególnego incydentu między Fałatem i Kossakiem. Jak podają kroniki i świadkowie tej konfrontacji, Julian szepnął do ucha Wojciecha coś obraźliwego, a co spowodowało, że Kossak wyzwał swojego dotąd przyjaciela na pojedynek, na pistolety. Pojedynek odbył się w ten sposób, że na komendę “pal” - Kossak nie wytrzymał nerwowo i strzelił, chybiąc celu. Wówczas Fałat oddał swój strzał w kierunku rywala, celowo nie trafiając Kossaka. Od tego incydentu malarze przestali być przyjaciółmi...a upokorzony pan Wojciech pociął na części ich wspólne dzieło (które razem malowali) - “Berezyna”.

Wielka szkoda, bo tematyka tego panoramicznego obrazu mogła przysporzyć nawet większej popularności i oglądalności niż “Panorama Racławicka” (prezentowana obecnie w Rotundzie Wrocławskiej). Znawcy twierdzą, że tematyka obrazu odnosząca się do słynnej potyczki wojsk napoleońskich, mogła przyciągnąć uwagę nie tylko Polaków, ale też francuskich koneserów sztuki. Dobrze, że zachowały się w galeriach chociaż fragmenty tego dzieła.

Wracając do podbojów miłosnych Fałata, warto odnotować, że po 20-tu latach pogoni za spódniczkami, już koło czterdziestki postanowił ustatkować się. W 1893 roku zaręczył się z panną Heleną Gnoińską, związek jednak szybko się rozpadł, gdyż dziewczyna zrozumiała, że nie kocha starszego o 19 lat artysty i ostatecznie do ślubu nie doszło. Fałat znowu zaczął szukać kandydatki na żonę i w 1897 roku wybór padł na Annę “Niunię” Paszkowską, w której podkochiwali się m. in. młodopolscy literaci. I tym razem nic z tego nie wyszło.

W końcu w 1900 roku, w wieku 47 lat artysta, stanął na ślubnym kobiercu z młodszą o 23 lata panną włosko-austriackiego pochodzenia Marią Luizą Comello de Stuckenfeld. Poznał ją dzięki Siostrze Zmartwychstance, Matce Celinie Borzęckiej, na dworze państwa Wrotnowskich. Panna wychowywała się w prowadzonym przez zakonnice pensjonacie, a w jej akcie urodzenia figurowało tylko nazwisko matki.... Szeptano, że z jej pojawieniem się na świecie miał jakiś związek cesarz Franciszek Józef. Przy pięknej Marii Fałat ustatkował się i odnalazł spokój. Kobieciarz i bałamutnik okazał się dobrym mężem i ojcem dla trójki dzieci. Życie rodzinne cieszyło go i dawało spełnienie.

W 1910 roku, 10 lat po ślubie Julian Fałat przeszedł na emeryturę, wybudował dom i osiadł w Bystrej Śląskiej. Pani Julianowa nie przpadała za Bystrą, a ukochanego przez męża śniegu nie polubiła. Brakowało jej tam słońca i ciepła, dlatego często wyjeżdżała na południe. Czasami pozowała meżowi do portretów sama lub razem z dziećmi. Na obrazach tych można łatwo dostrzec smutną twarz modelki i jej zamyślone oczy.

W 1915 roku malarz przebywał w obozie Legionistów, utrwalając wizerunki żołnierzy Piłsudskiego, natomiast rok później reprezentował interesy Śląska Cieszyńskigo przy Rządzie Polskim. W tym samym roku w czasie pobytu w uzdrowisku, w Karlovych Varach 40-letnia żona - Maria Luiza umiera w niewyjaśnionych okolicznościach. Załamany artysta zapamiętale maluje, uczy swoje dzieci rysunku i malarstwa...i żeby zapomnieć o stracie żony - wyjżdża z Bystrej do Torunia. Zafascynowany grodem Kopernika zakłada tutaj Konfraternię Artystów, dużo maluje (przeważnie malownicze okolice Torunia) i przebywa tutaj aż do 1922 roku. Następnie angażuje się w działalność społeczno-polityczną i w latach 1922-23 obejmuje urząd dyrektora Departamentu Sztuki w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego kierowanego przez ministra Antoniego Ponikowskiego.


Osiadłszy na powrót w Bystrej, Fałat wstąpił do grupy poetów beskidzkich “Czartak’ - złożonej 1922 roku przez Emila Zegadłowicza.Zaledwie 7 lat po śmierci żony artysta traci 20-letniego syna Lucjana ”Mimi“ (1903-1923). Dla Fałata był to kolejny cios, po którym się już nie podniósł. Zamyka się w swojej pracowni, zapamiętale maluje i pisze pamiętniki (które zostaną opublikowane po jego śmierci w Warszawie dopiero w 1935 roku). Jeszcze pod koniec życia organizuje wystawy retrospektywne swoich prac w Krakowie i w 1925 roku w Warszawie. Umiera 9 lipca 1929 roku w Bystrej i tam też zostaje pochowany.

A jakie losy były jego córki i syna? Ukochana córka Helena ”Kuka“ (pięknie portretowana przez artystę) wyszła za mąż za najprzystojniejszego (i jak się potem okaże kontrowersyjnego) aktora kina przedwojennego Igo Syma i miała z nim syna Juliana. Rozwiodła się jednak z nim po 3 latach małżeństwa i poślubiła lekarza - doktora Niemczewskiego. Gdy w 1930 roku dziesięcioletni Julian zmarł na zapalenie opon mózgowych, Helena (1901-1931) popełniła samobójstwo. Na szczęście Julian Fałat tego nie dożył ... od roku był już ponad chmurami.

Jego najmłodszy syn Kazimierz ”Togo“(1904-1981) również utalentowany plastycznie artysta malował pejzaże, ale nigdy nie zdobył takiego uznania, jak jego ojciec. Ciekawostką w jego biografii jest to, że w czasie II wojny światowej został zwerbowany do Werhmachtu, ale pracował dla Niemców tylko jako kartograf we Włoszech ( nigdy nie walczył z bronią w ręku ). Wzięty do niewoli przez Amerykanów, po wojnie osiadł w Anglii. Tutaj malował gliniane figurki i śnieżne pejzaże na przemysłowym kartonie, które wyrażały tęsknotę do Polski i do twórczości ”wielkiego“ ojca. Po śmierci jego szczątki spoczęły obok grobu ojca w Bystrej.

O Julianie Fałacie można pisać bez końca, gdyż był nie tylko utalentowanym i płodnym malarzem, ale też barwną postacią w palecie mistrzów pędzla. Nadążał za modnymi trendami, ale wierny był realizmowi i impresjonizmowi. Mimo, że jest głównie postrzegany jako akwarelista,to nie gardził również gwaszem i olejem. Pierwszym obrazem, który zachwycił publiczność i krytykę był ”Popielec“ (1881), gdzie każdy szczegół jest dokładnie dopracowany począwszy od koronki komży księdza po zmarszczki klęczącej kobiety. To Fałatowi polskie malarstwo zawdzięcza stworzenie swoistego kanonu malowania scen polowań na grubego zwierza, gdzie w leśnej scenerii można dostrzec jelenie, łosie, wilki i oczywiście niedźwiedzie. W dzisiejszych kryteriach Fałat byłby postrzegany jako ekolog - człowiek oddany utrwaleniu piękna przyrody.

Nasz mistrz malował również motywy krakowskie, a kiedy wyjeżdżał do Zakopanego - pejzaże górskie ”Dolina Kościeliska“ (1894) czy ”Pod Nosalem“ (1909). Malował nie tylko pejzaże i sceny rodzajowe, ale także portrety m. in. Gabrieli Zapolskiej, Marszałka Piłsudskiego, generałów Sikorskiego i Hallera. Ciekawe są jego autoportrety, zwłaszcza ten z paletą, z 1896 roku, czy późniejszy w ubraniu zimowym. Kochał swoją enigmatyczną żonę, dzieci, psy, dom w Bystrej zwaną ”Fałatówką“ i ...polski śnieg. Często mawiał: ”Nasz śnieg jest tak cudny, że jego nie można panie, źle malować. On się sam pakuje w rękę, panie! Dość go zobaczyć!“ Zimowe pejzaże Fałata nie tylko ogląda się, je się czuje. Mróz szczypiący w policzki, lodowaty powiew wiatru, ostry zapach przestrzeni... Taka zima, której piękno lepiej kontemplować przez okno, wyczekując wiosny.

Fałat jeszcze za swojego życia otrzymał wiele nagród, medali i odznaczeń, ale najbardziej sobie cenił Wstęgę Komandorii Orderu Polonia Restituta, którą otrzymał pod koniec życia w 1928 roku. Kiedy oglądam filmy biograficzne o wybitnych malarzach , jak choćby o van Goghu, czy Gauguinie, zadaję sobie (a raczej scenarzystom) pytanie: ”Dlaczego do tej pory nie powstał film o tak frapującej postaci, jaką był Julian Fałat?“

A tak już zupełnie na końcu wspomnę jeszcze raz mojego nauczyciela pana Jerzego Gałuszkę, który nauczył mnie malować, ale też namówił do odwiedzenia pięknego ogrodu i domu Moneta w Giverny - leżącego na północ od Paryża. To moje marzenie spełniło się 10 lat temu, gdy znalazłam się w tym ”zaczarowanym“ ogrodzie, pełnym lili wodnych, tulipanów, wisterii i wierzb płaczących. Teraz mam następne marzenie - odwiedzić ”Fałatówkę“ w Bystrej...i przeczytać pamiętniki malarza.

Nie wiem jakie były gusta kulinarne Juliana Fałata, ale wiem napewno, że mój ”pan od rysunków" lubił bigos po myśliwsku.

Podaję przepis na ten polski przysmak: Składniki: 1kg kiszonej kapusty, 1 duża cebula, 200g wędzonego boczku lub kiełbasy, 200g resztek wieprzowej lub wołowej pieczeni, garść wypestkownych śliwek suszonych, 1 szkl.wytrawnego czrwonego wina, 1 listek laurowy, po kilka ziarenek pieprzu i jałowca, 1 łyżka suszonego majeranku, pół łyżeczki mielonego kminku, sól do smaku.

Wykonanie: Kapustę zalać wodą i gotować pół godziny, na patelni posmażyć na złoty kolor pokrojoną w kostkę cebulę. Odlać połowę wody z kapusty, dodać wszystkie składniki poza winem. Dusić na wolnym ogniu, często mieszając. Po godzinie duszenia dolać wino i dusić następne pół godziny i ostudzić. Włożyć do lodówki na całą noc. Nazajutrz kapustę podgrzewać, często mieszając, a gdy zmieni kolor na brązowo, bigos jest gotowy. SMACZNEGO.

Gabriela Pastuszak