Początek lata przyniósł kolejny konflikt na linii Warszawa – Tel Awiw, tym razem dotyczący nowelizacji kodeksu postępowania administracyjnego. Zmiana prawa, która ma przerwać dziką reprywatyzację nieruchomości, wywołała szybką i bardzo ostrą reakcję Izraela. Tak szybką i tak ostrą, że trudno już mieć wątpliwości: wobec Polski wcześniej czy później zostaną wysunięte roszczenia w sprawie tzw. mienia bezspadkowego obywateli narodowości żydowskiej. Dziś mamy fazę przygotowawczą. Z jednej strony obsadza się Polskę w roli współsprawcy Holokaustu, z drugiej – pilnuje, by Warszawa nie zamykała prawnych furtek, które zostaną wykorzystane, gdy żądanie dotyczące „odszkodowań” pojawi się na stole.
Ustawa, która wywołała burzę, zamyka czas zgłaszania roszczeń reprywatyzacyjnych. Umarza także te sprawy, w których nie znaleziono przedwojennych właścicieli. Oznacza to koniec niepewności w odniesieniu do wielu budynków i terenów. Oznacza też ograniczenie tych patologii, które zobaczyliśmy przy okazji dzikiej reprywatyzacji w Warszawie. Chodzi więc o realny interes społeczny i ekonomiczny. Możliwe będą np. remonty budynków czy całych ulic – np. na warszawskiej Pradze – które obecnie niszczeją, bo nie ma pewności, czy nie zgłosi się ktoś z żądaniem zwrotu.
Po ponad siedmiu dekadach od zakończenia wojny i po trzech dekadach od upadku komunizmu trzeba ruszyć do przodu; reprywatyzacji nie można ciągnąć w nieskończoność. Co ważne: nowe prawo – poparte przez ponad 300 posłów, przy 120 wstrzymujących się i przy braku głosów na „nie” – nie zamyka drogi sądowej. Możliwe będzie uzyskanie odszkodowania za dobrze udokumentowane roszczenia.
Izrael zareagował tak, jak można było się spodziewać. Ambasada w Warszawie stwierdziła, że ustawa jest „niemoralna”, „poważnie uderzy w stosunki między naszymi państwami” i „uniemożliwi zwrot mienia żydowskiego”. Izraelski minister spraw zagranicznych Yair Lapid dolał jeszcze oliwy do ognia, stwierdzając: „To nie pierwszy raz, kiedy Polacy próbują zaprzeczyć temu, co zrobiono w Polsce podczas Holokaustu”. Można wnioskować, że zdaniem ministra Lapida to my wymordowaliśmy polskich Żydów, a teraz jeszcze chcemy zagrabić ich mienie. O Niemcach nic nie wspomniał.
Gdy z kolei premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że „tak długo, jak będzie premierem, tak długo Polska na pewno nie będzie płaciła za niemieckie zbrodnie, ani złotówki, ani euro, ani dolara”, szef izraelskiego MSZ odpowiedział: „Nie interesują nas polskie pieniądze i sama aluzja jest antysemicka. Walczymy o pamięć o ofiarach Holokaustu, o dumę naszego narodu, a żaden parlament nie może uchwalać ustaw mających na celu negowanie Holokaustu”. Cytuję te wypowiedzi, bo pokazują dobrze, z czym mamy do czynienia: to manipulacyjna mieszanka, w której atakuje się armatą antysemityzmu, przypisuje się stronie polskiej niezgodne z treścią ustawy intencje i zaprzecza się własnym motywacjom, które widoczne są jak na dłoni.
Komentując konflikt, prof. Ryszard Legutko zauważył: „Polska należy do nielicznych krajów Unii Europejskiej, która dość konsekwentnie wyraża stanowisko proizraelskie. W zasadzie jesteśmy jedynymi członkami niewielkiej grupki państw, które bronią Izraela”. Cóż, jak widać, nic to nie znaczy. Absolutnie nic. Lekcja, którą dostaliśmy trzy lata temu, w czasie konfliktu o ustawę o IPN, nadal jest aktualna. Dla izraelskich polityków większą wartość mają wytaczane Warszawie wojenki niż nasze wsparcie na arenie międzynarodowej. Trzeba o tym pamiętać. I chyba pamiętamy. Bo o ile pierwszy konflikt o IPN i towarzyszący mu otwarty antypolonizm zszokowały wielu swoją brutalnością, o tyle kolejny skok napięcia Polacy przyjęli nadzwyczaj spokojnie. Krajobraz jest jasny.
Polska, która sama dostała od Niemiec w ramach rekompensaty nędzne grosze, nie może płacić za zbrodnie niemieckie popełnione na obywatelach polskich, także narodowości żydowskiej. To jest nasze „non possumus”. W sprawie nowelizacji, o której mówimy, też trzeba spróbować pójść do przodu, choć sytuacja naszego kraju nie jest łatwa. Mamy także presję USA, które wezwały Polskę, by „nie posuwała tej ustawy do przodu”. W kontekście zaciskających się kleszczy geopolitycznych trzeba działać roztropnie. Z drugiej strony, wiecznie cofać się nie można, a reprywatyzację trzeba w końcu uporządkować. I trzeba walczyć w sferze prawdy historycznej. Bo ostatecznym celem tej operacji jest wmówienie Polakom, że mają na sumieniu wielką zbrodnię. Jeśli się na to zgodzimy, podepczemy i prawdę, i krew milionów naszych rodaków. Jeśli wytrwamy, kłamstwo wcześniej czy później upadnie.
Jacek Karnowski, idziemy.pl |