Ponad sto lat temu Stefan Żeromski zapowiadał: “Tylko poezja polska nie opuści cię, nie zdradzi i nie znieważy, żołnierzu! Ona jedna nie zlęknie się twych snów i i twoich czynów. Gdyby nawet sprawa twoja była przegraną - ona ci wiary dochowa”. Oto motto, które przyświecało mi przy pisaniu tego felietonu, gdyż jestem głęboko przekonana, iż poezja polska nigdy nie zdradziła i nie znieważyła dowódców i żołnierzy Powstania`44 oraz bohaterskiej ludności cywilnej okupowanej Warszawy. Gdyby powstała antologia wszystkich poetów (tych znanych i zupełnie nieznanych), napewno liczyłaby tysiące stron utworów oddających atmosferę tamtych 63 dni chwały i cierpienia - miasta niezłomnego - naszej stolicy.
W felietonie tym napiszę o dwóch wybitnych poetach; Krzysztofie Kamilu Baczyńskim i Tadeuszu Gajcym, ale także o poecie zupełnie nieznanym, a którego wiersze były dedykowane mojej Mamie. Tę unikalną trójkę, którą Roman Bratny nazwał pokoleniem Kolumbów, generacji skazanej na zagładę -lecz nie na zapomnienienie - połączyła tragiczna śmierć w czasie Powstania`44.
Krzysztof Kamil Baczyński - pseudonim Jan Bugaj - urodził się 22 stycznia 1921 roku (drugie imię rodzice nadali mu po zmarłej przed jego narodzinami siostrze - Kamili). Jako dziecko był chudy i chorowity; cierpiał na ataki astmy. Ojciec, Stanisław Baczyński był działaczem lewicowym, oficerem Wojska Polskiego, pisarzem i krytykiem literackim. Matka Stefania, ze znanej żydowskiej rodziny profesorstwa Zieleńczyków, była nauczycielką i pisała podręczniki szkolne. Baczyńscy nie byli dobranym małżeństwem. Po jednej z burzliwych kłótni matka zabrała kilkumiesięcznego Krzysia i wyjechała do Białegostoku, gdzie zatrudniła się na rok w tamtejszej szkole. Poglądy polityczne, postawę wobec literatury i wojny - to wszystko przyszły poeta odziedziczył po ojcu. Jednak najbardziej uczuciowo był związany z matką, która adorowała jedynaka i rozpieszczała ponad miarę. W szkole nie był szczególnie lubiany i nie należał do żadnej paczki.
W snobistycznym Gimnazjum Batorego, jedynej warszawskiej szkole z basenem i kortami tenisowymi, po wielu uczniów zajeżdżały samochody z szoferami albo taksówki. Jednak o wyobcowaniu Krzysia nie przesądzała ani mniejsza zasobność portfelów rodziców, ani efekty nadopiekuńczości matki.Jak twierdził jego kolega: “Miał kłopoty na lekcjach polskiego. Nikt nie podejrzewał, że w nim kryje się taki talent”. Sam Baczyński, choć już wtedy pisał poezję, nie widział siebie w roli wieszcza. Marzył o karierze ilustratora lub grafika. Jedynym przedmiotem, ktsry lubił i z którego miał piątki, to rysunek.
Tadeusz Gajcy - pseudonim Karol Topornicki - urodził się 8 lutego 1922 roku-jako starszy z dwóch synów ślusarza z Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego i akuszerki. Przodkowie jego prawdopodobnie przybyli z Węgier.
Jego matka wspominała, że “rodził się długo i w ogromnych bólach”. Wyrósł jednak na zdrowe i silne dziecko. Rodzina mieszkała na ulicy Dzikiej i często pod jej oknami przechodziła trasa konduktów żałobnych. Może dlatego już w najwcześniejszych wierszach Gajcego pojawia się wątek śmierci?
Klientkami matki były głównie sąsiadki - Żydówki. Zabrakło ich, kiedy w 1942 roku sporą część Dzikiej objęły mury getta, a Gajcowie musieli wyprowadzić się na Muranów.
Jako dziecko Tadek nie wyróżniał się specjalnie spośród rówieśników, może tylko tym, że był bardzo pobożny. Zrywał się z łóżka, żeby na szóstą biec do kościoła, w którym służył do mszy jako ministrant. Co jeszcze? Uwielbiał książki. Z okazji swoich imienin, urodzin, Gwiazdki wręczał wszystkim z rodziny kartki ze spisem tytułów, które chce dostać w prezencie. Wcześnie zaczął tłumaczyć z łaciny i niemieckiego, wiersze pisał już w wieku 13 lat. Spalił je później, uważając za naiwne i niedojrzałe. Do gimnazjum chodził do Ojców Marianów na Bielanach, szkoły znanej z surowych profesorów wychowujących uczniów w duchu narodowo-patriotycznym.
“Najważniejszą cechą czyniącą człowieka szlachetnym jest jego wartość duchowa, krystalizująca się w miarę wzrastania czci i miłości ku Bogu” - podobno napisał to w reprezentacyjnej, szkolnej gazetce kolega Gajcego z klasy, syn zamożnych ziemian - Wojtek Jaruzelski. Nie wiem, czy można temu wierzyć, jak również temu, że przyszły generał w latach szkolnych pisał wiersze. Ten ostatni we swoich wspomnieniach często konfabulował.
Tadek nie był prymusem, za to koledzy za nim przepadali, bo znał wiele melodii na mandolinę i świetnie grał w piłkę.
Dwaj chłopcy wychowani w sąsiednich dzielnicach Warszawy (Baczyński mieszkał przy ulicy Bagatela W Śródmieściu), obdarzeni podobną wrażliwością i talentem poetyckim. Daty ich narodzin dzieli kilkanaście miesięcy, śmierci kilkanaście dni. Pierwsze pokolenie dorastające w wolnej Polsce. Obaj, tak jak rzesze ich rodaków, przed 1 września 1939 roku święcie wierzyli, że nawet jeśli dojdzie do wojny, to wygrana będzie po naszej stronie. Tyle, że dla każdego “nasza strona” oznaczała coś innego. Generacja Kolumbów dojrzała bardzo wcześnie, przynajmniej jeśli chodzi o światopogląd. Choć uczniom szkół średnich zabroniono przynależeć do organizacji politycznych, w praktyce niemal wszystkie starsze roczniki liceum, a nawet gimnazjum, garnęły się do jakiś ugrupowań.
|
Ci dwaj nie byli wyjątkami.
W okresie PRL-u krytycy literatury chętnie będą powoływać się na prokomunistyczne sympatie Baczyńskiego. Rzeczywiście, od 1937 roku był członkiem komitetu wykonawczego Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej “Spartakus”. Jednak o ile przed wojną bliżej mu było do trokisty niż endeka, o tyle z biegiem lat złagodził swoje poglądy. Natomiast Gajcy dołączył do powstałej w 1940 roku - Konfederacji Narodu.
O poetach publikujących w wydawanym przez nią piśmie “Sztuka i Naród” Antoni Słonimski mówił - “faszystowscy poeci”. Oczywiście to wielka przesada, choć ugrupowanie to mocno oscylowało na prawo. Baczyński i Gajcy stanęli więc po dwóch stronach politycznej barykady. Wiedzieli o swoim istnieniu, ale o bliższej znajomości nie było mowy.
Nim wybuchnie wojna, Baczyński skończy szkołę średnią, a Gajcy zda małą maturę. Pierwszy spędza wakacje 1939 roku w Bukowinie Tatrzańskiej. Tam 27 lipca dowiaduje się o śmierci ojca, szybko wraca do Warszawy. Matka rozpacza, skarży się na serce. Role odwracacją się; teraz syn musi się nią opiekować. Powstanie wtedy sporo wierszy poświęconych matce, ale jeden wiersz “Elegia” - Baczyński dedykuje zmarłemu ojcu. Ten wiersz zaczyna się tak: To odwaga - życie wzdycha tak ciężko w pokoju opustoszałym z myśli który każdy dzień czyściej wygładza dla nich ze zmarszczek Jest pusto puściej dnia chodzącego bez Ciebie ulicą obojętną kurzem jak co dzień...
Z żałoby wyrywa go wiadomość o wkroczeniu wojsk niemieckich do Polski. Wybuch wojny przekreśli także nadzieję na wyjazd Baczyńskiego do Francji na studia malarskie.
W Warszawie panuje chaos. W nocy z 6 na 7 września Polskie Radio nadaje apel płk Romana Umiastowskiego, by wszyscy zdolni do noszenia broni udali się na wschód tworzyć tam nowe oddziały, choć Warszawa potrzebuje obrońców na miejscu. Zanim prezydent Stefan Starzyński odwoła odezwę, dziesiątki tysięcy mężczyzn opuszczą stolicę - także Gajcy. Jak inni, wróci wyczerpany, w poczuciu beznadziejności i klęski. We wrześniu miał zacząć szkołę. Zanim nauczyciele zorganizują tajne komplety, Tadeusz z kolegami sami zorganizują lekcje. Każdy z chłopaków odgrywa rolę innego profesora - on zostaje polonistą. Po maturze, tak jak Baczyński, idzie na tajną polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Żeby utrzymać się imają się różnych zajęć. Baczyński między innymi szkli okna i maluje szyldy. Gajcy zatrudnia się jako magazynier w tkalni damskiej bielizny “Baśka”. Jednocześnie każdy z nich pisze.
Obaj wydają w 1942 roku tomiki poezji; Baczyński pod pseudonimem Jan Bugaj - “Wiersze wybrane”, Gajcy jako Karol Topornicki - “Wiersze niewymierne”. Nawzajem śledzą swoje debiuty. Gajcy oceni nawet Baczyńskiego na łamach “Sztuki i Narodu” - recenzja nie była entuzjastyczna, ale Jan Bugaj zostanie przez Topornickiego nazwany “poetą o nucie dostojnej”. Baczyński nie odwdzięczy się swemu recenzentowi, albo też dowody na to nie ocalały. Nie wiadomo, jak Gajcy zareagowałby na ewentualną krytykę. Podobno był przeczulony na punkcie własnej twórczości. W jednym z wywiadów Andrzej Łapicki, który znał go osobiście, wspomina, jak na prośbę poety poprowadził jego wieczór autorski. Czytał wiersze na zmianę ze swoją profesor ze Szkoły Teatralnej - Marią Wiercińską. Po skończonym wieczorze Gajcy był wściekły. Krzyczał: “Ty byłeś w porządku, ale pani tego nie daruję. Nic pani nie zrozumiała. Przeczytała to pani bez sensu”!
Może i byli pokoleniem skazanym na zagładę, ale mieli przyjaciół, organizowali przyjęcia, chodzili na randki. Gajcy lubił grać w brydża i tańczyć, na zdjęciach widać go w towarzystwie kolegów, zawsze z papierosem.
Baczyński tańczyć nie umiał i nie lubił. “Neurotyk i egoista” - opisuje go Barbara Drapczyńska - koleżanka ze studiów, ale wkrótce tych dwoje nie może bez siebie żyć. Ślub wzięli 3 czerwca 1942 roku w kościele na Solcu. Po latach Jarosław Iwaszkiewicz napisze: “Właściwie wyglądało to nie na ślub, ale na pierwszą komunię”. Iwaszkiewicz zdziwił się, jacy Krzysztof i Basia byli drobni...i dziecinni.
Cieniem na ich związku kładą się złe relacje Basi z teściową. Obie obdarzone silnymi charakterami, obie zapatrzone w Krzysztofa, kłóciły się bez przerwy. Na ocalałym wspólnym zdjęciu poeta siedzi jak w potrzasku między dwiema pochmurnymi kobietami. Po ślubie zamieszkali w wynajętym lokalu z panią Baczyńską. Kobiety nie mogą się znieść, wówczas to Krzysztof dostaje ataków astmy i często jest hospitalizowany. Wkrótce matka wykona gest świadczący o ogromnej miłości do jedynaka - wyprowadzi się, odstępując młodym mieszkanie. Dla Baczyńskiego będzie to najpiękniejszy okres życia. Dosłownie nosi Basię na rękach, pisze dla niej i o niej. Poświęca żonie wiele erotyków i liryków miłosnych.
Także Gajcy ma swoją muzę. Jest nią Wanda Suchecka - koleżanka z tajnej polonistyki. Młodzi zakochani chcą się pobrać, ale jej rodzice nie wyrażają zgody, argumentując, że Tadeusz nie byłby w stanie utrzymać obojga. Rzeczywiście, poeta zarabia kwoty symboliczne, ale obiecuje ukochanej, że znajdzie coś lepiej płatnego, a jeśli nadal rodzice będą odmawiać jej ręki, pobiorą się w tajemnicy. Niestety, nie zdążył spełnić tej obietnicy.
Gajcy był bardzo odważny - 25 maja 1943 roku wraz z Wacławem Bojarskim i Zdzisławem Stroińskim (też poetą) brał udział w akcji złożenia wieńca z biało-czerwoną szarfą pod pomnikiem Kopernika. Na szarfie był napis:“Genialnemu Polakowi w 400-tą rocznicę śmierci - Podziemna Polska”. W wyniku ostrzelania przez patrol niemieckiej żandarmerii Bojarski został śmiertelnie ranny, Stroiński - aresztowany. Gajcemu udało się uciec.
Tuż przed Powstaniem Warszawę ogarnia euforia. W powietrzu czuć, że coś szykuje się. Baczyński już w maju pisze wiersz pt. “Pocałunek”...i nie jest to bynajmniej erotyk, a zaczyna się tak:
Dniem czy nocą idziemy wytrwali w bitwach ogień hartuje nam pierś, myśmy dawno już drogę wybrali, jeśli nawet powiedzie - przez śmierć...
1 sierpnia 1944 roku Gajcy notuje w swoim brulionie: “Boże, zaczęło się, od Ciebie zależy wszystko”. Ani on, ani Baczyński nie będą mieli wątpliwości, że trzeba sięgnąć po broń. Choć Krzysztof ze swym wątłym zdrowiem na żołnierza się nie nadawał, ale należał do harcerskich grup szturmowych batalionu “Zośka”. Jednak, na miesiąc przed Powstaniem został zwolniony z funkcji “z powodu małej przydatności w warunkach polowych”. Na własną prośbę został przeniesiony do batalionu “Parasol”. Wybuch powstania zaskoczył go w rejonie placu Teatralnego, gdzie został wysłany po odbiór butów dla swojego odziału. Poległ na posterunku w Pałacu Blanka, prawdopodobnie postrzelony przez niemieckiego strzelca wyborowego - ulokowanego na dachu Teatru Wielkiego. Świadkowie mówili, że niefortunnie wychylił się z okna i wtedy został trafiony. Było to 4 sierpnia.
Dwanaście dni później śmierć dogoniła Gajcego. Ostatni swój wiersz napisał 15 sierpnia na papierowej torebce, a poświęcony był wybuchowi czołgu-pułapki na Starówce. Prześmiewczo zatytułował go - “Święty kucharz od Hipciego”:
Wszyscy Święci, hej do stołu! W niebie uczta: polskie flaczki wprost z rynsztoków Kilińskiego! Salcesonów micha pełna świeża, chrupkie pachną trupkiem Do godów Święci, do godów Przegryźcie Chrystusem Narodów!...
Gajcy razem ze Zdzisławem Stroińskim, także świetnym poetą i serdecznym przyjacielem, dostali przydział do dywizjonu motorowego. Stacjonowali w kamienicy przy ulicy Przejazd. Rano słyszeli niepokojące odgłosy (Niemcy coś kuli), ale dowódca zignorował ten meldunek. Po południu kamienica wyleciała w powietrze od podłożonego ładunku wybuchowego. Czesław Miłosz w swoim wierszu opisał to tak:
...Gajcy, Stroiński byli podniesieni W czerwone niebo na tarczy eksplozji...
Basia, której nikt nie powiadomił o śmierci Krzysztofa, 31 sierpnia przebiega ulicą. W pobliżu wybucha moździerz, który trafia w szybę. Odprysk szkła godzi ją w głowę i uszkadza mózg. Rano poddają ją operacji. Ma mdłości, traci przytomność, majaczy. W chwilach świadomości powtarza: “Ja wiem, że Krzysztof nie żyje, to ja nie chcę żyć". Umiera 1 września, ściskając w ręku tomik wierszy męża. Później jej matka potwierdziła, że Basia była w ciąży.
Narzeczona Tadeusza Gajcego przeżyła Powstanie i po wojnie została dzinnikarzem, a także matką (nie tak dawno zmarłego) Andrzeja Strzeleckiego - aktora, reżysera i rektora Akademii Teatralnej. Porównuję zdjęcia pani Wandy i jej syna - widać duże podobieństwo....i zastanawiam się, jak bliskość z Gajcym uformowała jej charakter?
Tak kończy się historia tych znanych poetów Powstania`44 i ich wielkich miłości.Pragnę jeszcze wpleść w ten wątek powstańcze losy mojej Mamy i jej niespełnionej miłości.
Przede mną leży fotografia zrobiona w sobotę 29 lipca 1944 roku; na ławce siedzą trzy dziewczyny, z lewej strony moja Mama - Anna (rocznik 1922), w środku jej rówieśniczka i przyjaciółka Gabriela (uśmiechnięta z burzą kręconych włosów), po lewej stronie Mamy młodsza siostra - Zosia. Panienki fotografuje Ryszard (rocznik 1920 lub 1921) - narzeczony mojej Mamy. Wszyscy (poza Zosią - studentką farmacji) są studentami tajnych kompletów medycyny Uniwersytetu Warszawskiego. Anna (pseudonim “Drwęca”), Gabriela (pseudonim “Ela”) i Ryszard (pseudonim nieznany) należą do Zgrupowania “Bakcyl” (Sanitariatu Okręgu Warszawskiego AK). Zdjęcie to zrobione było przed domem na ulicy Cieszkowskiego, na Żoliborzu.
Babcia wspominała to tak:“Było piękne lipcowe popołudnie, młodzi przyszli na obiad, a właściwie tylko na zupę - botwinkę - taką bardzo postną bez jajek na twardo i śmietany. Młode buraczki były z przydomowego ogródka (a właściwie klombu, który przekopał Ryszard) i na którym z sąsiadkami posadziłyśmy różne warzywa. Wszyscy jedli zupę z apetytem, trochę żartowali, ale często milkli”. Babcia zapamiętała Ryszarda - studenta ostatniego roku medycyny, jako postawnego, wysokiego szatyna z iskierkami w oczach, żartownisia, który “sypał kawałami z rękawa”, ale przy tym bardzo odpowiedzialnego i uczynnego. Interesował się fotografiką i dorabiał na utrzymanie zatrudniając się w zakładzie fotograficznym.
Snuł marzenia, że po wojnie zrobi specjalizację z chirurgii i namówi Mamę, żeby specjalizowała się w pediatrii. Wtedy Babcia widziała go po raz ostatni.
1 sierpnia Mama wyszła z domu o godzinie drugiej po południu, wzięła kurtkę (chociaż było gorąco) i lnianą torbę przewieszoną przez ramię. Powiedziała, że idzie na spotkanie z “Elą”, na ulicę Piękną. Pożegnała się z Babcią i Zosią. Nikt nie przypuszczał, że zobaczą się dopiero za rok.
Mama i “Ela” ( obie studentki 3-go roku medycyny) pierwotnie miały przydział do punktu opatrunkowego na Pradze, ale ponieważ już wtedy Most Poniatowskiego był pod obstrzałem, dowódca zadecydował, że zgłoszą się do szpitali. I tak “Ela” udała się do Szpitala Wolskiego, a Mama na Starówkę do Szpitala Maltańskiego (znanego Jej z praktyki studenckiej). W szpitalu odrazu przydzielono Ją do pracy pielęgniarskiej i asystowaniu przy zabiegach operacyjnych. Mama wiedziała, że Ryszard będzie przydzielony do jednego ze szpitali polowych na ulicy Miodowej.
6-go sierpnia wieczorem zmęczony Ryszard pojawił się w Szpitalu Maltańskim, był w zakrawionym fartuchu lekarskim i opowiadał, że prawie non-stop operuje rannych powstańców. Poprosił Mamę, żeby na moment poszli do pobliskiej Katedry Św. Jana, pomodlić się za duszę “Eli”, która zginęła z całym personelem i chorymi Szpitala Wolskiego. W katedrze chwilę pomodlili się i wtedy nieoczekiwanie Ryszard wziął Mamę za rękę i zaprowadził do zakrystii. Tam poprosił księdza, żeby udzielił im ślubu....,ale ten popatrzył na nich i powiedział, że nie może tego zrobić nie widząc ich metryk urodzenia. Prosił, żeby przyszli...po wojnie, a teraz on idzie z ostatnią posługą do umierającego powstańca.
Nazajutrz Ryszard zjawił się jeszcze raz w szpitalu i w pośpiechu wręczył Mamie plik kartek maszynopisu i zdjęcie (które wcześniej opisałam), powiedział:“Napisałem te wiersze dla ciebie, to o nas, o tobie” - i wybiegł. To było ich ostatnie spotkanie. Zginął trzy dni później w bardzo tragicznych okolicznościach. Na jego pogrzebie, na Cmentarzu Bródnowskim zjawił się również wspomniany ksiądz z Katedry Św. Jana i składając Mamie kondolencje, szepnął Jej do ucha: “Ty musisz żyć”.
Wiersze Ryszarda i zdjęcie przetrwały Powstanie, obóz w Pruszkowie i na wiele lat spoczęły w szkatułce, którą (zgodnie z wolą Mamy) miałyśmy z Siostrą otworzyć dopiero po Jej śmierci.
Niestety, nie pamiętam nazwisk Ryszarda i Gabrieli (po której dostałam moje imię). Mama nigdy nie mówiła nikomu, że była muzą nieznanego poety Powstania`44. Po wojnie ukończyła studia medyczne i była wziętym specjalistą neurologiem i psychiatrą - człowiekiem bardzo skromnym, ale o wysokiej etyce lekarskiej i Kimś zupełnie unikalnym.
Z wielką tremą, po raz pierwszy i tylko na wyłączność dla Pulsu Polonii publikuję dwa wiersze Ryszarda:
“Pastelowa ulica” Pastelowa ulica - zielonych pereł sznur - Latarnie - górą dachy omszałe szpiczaste I stary barw tysiąca wyszczerbiony mur... Chcesz pójdziemy? Ostatni przystanek za miastem
Pastelowy bar i gruba szynkarka... Wre gwiazd nocna zabawa karciano-kwiatowa A po cichych błękitnych rozmarzonych parkach Płyną słowa pachnące - jaśminowe słowa.
Obiąwszy się ramieniem srebrnych szeptów nici Szukają szczęścia kwiatów w księżycowej kruży. A wietrzyk się przechadza po srebrnej ulicy I liściem akacjowym miłość sobie wróży.
Pastelowa ulica - zielonych pereł sto, zagubionych w błękicie wieczorów i dni Dwoje ludzi szczęśliwych tą ulicą szło. W letni wieczór... Czy może to byliśmy my?...
Wiersz bez tytułu Jeśli te kartki weźmiesz do ręki Kiedyś po latach Wspomnisz nieważne, banalne piosenki Co się rozbiegły po chatach Wspomnisz uśmiechy i nasze radości I krzyż na rozstajach samotny. Wspomnisz....nie wszyscy do życia dorośli Choć siwe srebrzyły im włosy. Jeśli te kartki weźmiesz do ręki, Pomyślisz o mnie dziewczyno. Świt się uśmiechnie do znanej piosenki Świt, który dawno już minął...
Załączam też historyczną fotografię zrobioną na 3 dni przed Powstaniem, Krzyż Powstańczy mej Mamy i Babciny przepis na botwinkę.
Składniki: 2 szklanki wody, 2 szklanki bulionu, 1 marchewka, 2 łodygi selera. 1 mała cebula, 2 małe buraki, pęczek botwiny (lub garść młodych liści buraczanych), 2 średnie ziemniaki, 1 szklanka kwasu z buraków (lub sok z cytryny), 2 łyżki mąki, 100 ml mleka, do smaku: sól, pieprz, kwaśna śmietana, koperek oraz 4 jaja ugotowane na twardo.
Wykonanie: Wszystkie warzywa dokładnie umyć i drobno pokroić. Przygotować wywar ze wszystkich warzyw (poza boćwiną i ziemniakami), wody i bulionu. Gdy buraki będą miękkie dorzucić boćwinę i ziemniaki i gotować jeszcze 20 minut. Następnie dodać kwas buraczany lub sok z cytryny, dosmaczyć solą i pieprzem oraz zagęścić zawiesiną z mleka i mąki. Podawać na talerzach ze śmietaną, pokrojonym jajkiem na twardo i drobno pokrojonym koperkiem.
Smacznego Gabriela Pastuszak
|