Niedawno (17 października) minęła kolejna smutna rocznica zgonu Fryderyka Chopina, niestety musieliśmy odpierać agresję UE i obleśnych sojuszników z PO, SLD czy ruchu Hołowni, atakujących Polskę, a także codzienne napaści na białoruskiej granicy... Zabrakło więc czasu i energii na wspomnienie o Nim, który muzyką nasz kraj rozsławił na całej planecie. Ale trwał właśnie kolejny konkurs szopenowski w Warszawie, a wśród uczestników nie zabrakło pianistów z Chin czy Japonii. I to oni sięgnęli po laury...Nie można jednak pominąć zastrzeżeń prof. Marka Dyżewskiego, stałego komentatora konkursów (a czasem i członka jury), który wytknął decydentom, że przy kwalifikacjach do ostatniego etapu konkursu skrzywdzono kilku pianistów. Jak reagował duch Fryderyka na te werdykty ? Bo z całą pewnością był w Warszawie i słuchał interpretacji swych utworów...
Niestety nie miał wpływu na jury. A jak sądził André Gide, wybitny znawca muzyki, „z mniejszym czy większym powodzeniem można interpretować Bacha, Scarlattiego, Beethovena, Schumanna, Liszta lub Faurego...natomiast zdradzić można tylko Chopina, bo każda modulacja w jego muzyce, nigdy banalna i zawsze nieprzewidywalna jest...”. U Chopina każda nuta była świeża i tajemnicza, a jego dusza podążała nieznanymi ścieżkami... Niełatwo więc zebrać tak uduchowione jury, aby potrafiło sprawiedliwie ferować oceny. Może w jury tych konkursów powinni zasiąść ci, którzy uwielbiali i SŁYSZELI grę Fryderyka ? A więc Schumann, Klara Wieck, Mendelssohn, Liszt, Hiller, Kalkbrenner, Berlioz i tylu innych...ale i Heine, Balzac, de Custine, Delacroix, Legouvé ( i inni krytycy), a także Mickiewicz, Norwid czy wreszcie George Sand (a znała i tryb jego komponowania ) oraz jej córka Solange, która widziała w Chopinie „duszę anioła strąconą na ziemię w umęczone ciało, aby dokonać w nim tajemniczego odkupienia”...To byłoby idealne jury dla konkursów szopenowskich, niestety to niemożliwe i musimy się zadowolić tym, co oferuje nam współczesność.
Wszyscy podziwiali grę Fryderyka, a o paryskim debiucie ( 26 luty 1832) tak pisał do rodziny Antoni Orłowski: „...duch chopinowskiej wirtuozerii wszystkich tutejszych fortepianistów zabił na śmierć, cały Paryż ogłupiał”...A recenzent Fetis w „La Revue Musicale” rozpływał się w superlatywach: „Oto zjawia się młody człowiek, który ulegając swym osobistym wrażeniom i nie naśladując nikogo, znalazł jeśli nie sposób całkowitego odnowienia muzyki fortepianowej, to przynajmniej cząstkę tego, czego od dawna na próżno szukamy w sztuce, a mianowicie obfitość oryginalnych pomysłów, jakich nie spotyka się nigdzie indziej(...) Jest dusza w tych melodiach, jest fantazja w tych pasażach, a wszędzie jest oryginalność...”
A przy innej okazji krytyk Commetant odnotował: „Trzeba by pióra Szekspira, by opisać grę Chopina...” Z kolei 21 września 1934 „Gazette Musicale de Paris” głosi, że „Chopin czy to w mechanizmie sztuki fortepianowej czy też w poezji muzycznej wzniósł się ponad wszystkich swoich współczesnych”.
Widziano w Nim więc nie tylko geniusza ( poczynając od Schumanna!) , ale i poetę fortepianu, co powtórzy potem Guy de Pourtalès w słowach: „był poetą, który się przeglądał w hebanowym lustrze fortepianu” ( „Chopin ou le poète”, Gallimard,1927, str.9). I oczywiście wszyscy zgodnie akcentowali dominującą rolę duszy, by zacytować tu np. Heinego – „jego palce są tylko sługami jego duszy” – albo markiza de Custine (autora słynnych listów o Rosji, które tak zirytowały cara) : „to już nie fortepian, ale dusza i jaka dusza!”.
Przy okazji dodajmy, że Chopin jako pianista był fenomenem na niezwykłą skalę, obdarzony nadzwyczajnym talentem nie potrzebował żmudnych ćwiczeń na instrumencie, a nawet z racji wielce towarzyskiego stylu życia nie miał na nie czasu. Bywał na koncertach, u przyjaciół lub przyjmował ich u siebie. Wiele godzin wypełniały mu nieraz lekcje, a chętnych uczniów i uczennic stale przybywało. W końcu i komponowanie zajmowało mu wiele czasu, a zatem jedynie podczas improwizacji dla przyjaciół mógł ćwiczyć swoje palce.
Delfina Potocka |
Pomimo ogromnej życzliwości markiza de Custine czy serdecznej przyjaźni malarza Delacroix Fryderyk najlepiej czuł się wśród „swoich” - jak nazywał rodaków. I to wizyty Mickiewicza lub Norwida (mogli się zjawić o każdej porze) były dla Chopina największą radością. Wtedy, nawet osłabiony, wstawał z łóżka i improwizował na polską nutę, domyślając się tylko, że Mickiewicz płacze albo że Norwid ociera łzy. Podziwiał Mickiewicza, a Norwida kochał. Kiedyś widząc go w lichym i postrzępionym spencerku, uprosił go, aby pozwolił naprawić odzienie i zaniósł je swej konsjerżce, która zacerowała spencerek. Oddając go potem Norwidowi Fryderyk włożył do kieszeni sporo pieniędzy, fortel się udał i Norwid wyszedł. Jednak zaprzestał na jakiś czas wizyt, co zmartwiło Chopina. Myślał, że poeta się obraził, bo nigdy nie prosił Fryderyka o pożyczki. Swoje obawy i żal opisał nawet w liście do Delfiny Potockiej. Za jakiś czas jednak Norwid wrócił, zrozumiał serdeczny gest Chopina, znanego zresztą z wielkiej hojności wobec rodaków.
A gdy nadszedł śmiertelny czas choroby (te „dni przedostatnie”) Norwid bywał u Fryderyka prawie codziennie i zabierał go – dopóki siły pianisty pozwalały – na spacery do Lasku Bulońskiego. Czasem woził tam Fryderyka markiz de Custine. Nie chciałbym tu opisywać rozdzierających serce chwil agonii Chopina, która trwała cztery dni i noce. Opisał ją ks. Aleksander Jełowicki...Wspomnieć za to trzeba, że 15 października przybyła z Nicei, wezwana depeszą, Delfina Potocka i śpiewała głosem pełnym łez „Hymn do Matki Boskiej’ Stradellego i „Psalm” Marcelego. – Bóg opóźnił moje wezwanie, abym mógł panią jeszcze zobaczyć i usłyszeć! – zawołał umierający, choć prywatnie byli na ty...Wszyscy padli na kolana, tłumiąc szloch, a ksiądz udzielił Mu sakramentów... Następnego dnia Fryderyk zapragnął słuchać muzyki, więc księżna Marcelina Czartoryska z wiolonczelistą Franchomme’m zagrali Mozarta, a potem sonatę na wiolonczelę i fortepian Chopina.
Siostrze Ludwice wyznał, że pragnie, aby jego serce spoczęło w Warszawie...Prosił, by spalić nieukończone kompozycje. Później odmawiano już litanię, a córka George Sand Solange podawała mu wodę do picia...O drugiej w nocy, 17 października 1849 roku dusza genialnego artysty opuściła ten padół i wróciła do Boga.
Pogrzeb odbył się 30 października, w kościele św.Magdaleny wykonano – na prośbę Fryderyka – Requiem Mozarta, ale uroczystość rozpoczął jego marsz żałobny z sonaty b-moll, wreszcie organista zagrał preludia e-moll i h-moll Chopina. Kondukt żałobny szedł na cmentarz Père Lachaise, otwierali go Czartoryscy. Wielkiego muzyka i wielkiego Polaka pochowano w ciszy, zgodnie z Jego życzeniem. A niezawodny Norwid pożegnał go „Fortepianem Szopena” i jeszcze innym utworem, z którego przytoczmy tę zwrotkę: Wszędzie jest – bo w Ojczyzny duchu mądrze przestawał – i w Ojczyźnie spoczął, bo jest wszędzie.
Marek Baterowicz
Puls Polonii: Chopin w blasku sakramentów
Poczytajmy o wspomnianej w artykule córce George Sand, Solange.
paryskiesalonyromantykow.wordpress.com/solangeclesinger/ |