“ Ojczyzna to ziemia i groby, narody tracąc pamięć, tracą życie ” - taki napis widnieje na bramie zakopiańskiego Cmentarza na Pęksowym Brzyzku. To motto przypisuje się francuskiemu marszałkowi Ferdinandowi Foch`owi, który był wielkim przyjacielem Polski i Polaków. Nosił on też zaszczytne tytuły marszałka Anglii i Polski (ten ostatni otrzymał z rąk generała Kazimierza Sosnkowskiego w 1923 roku). Wcześniej, w 1921 roku Józef Piłsudski udekorował go własnym orderem Virtuti Militari. O co mamy się troszczyć, dbając o groby? Odpowiedź jest dość prosta, ale i ...skomplikowana, bo nie chodzi tu o cały kulturalny dorobek, język, sztukę, osiągnięcia naukowe, sportowe czy polityczne, ale o tradycję przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Najważniejsza jest pamięć o tych, którzy odeszli - zostawiając nam potomnym “cząstkę siebie”, ale często też swoje zdolności i talent.
Niniejszy felieton poświęcam Osobom, które ukształtowały moje zainteresowania i pasje i tak się składa, że były One związane z Międzynarodowym Konkursem Pianistycznym im. F. Chopina (którego właśnie XVIII edycja odbywa się w Warszawie). Będzie też mała podróż po dwóch nekropoliach, żeby przypomnieć nam, że zbliżają się uroczystości Wszystkich Świętych i tradycyjne Zaduszki.
Najbrdziej bliskie mojemu sercu - i to z wielu powodów - są warszawskie Stare Powązki. Ta najpiękniejsza, historyczna i zabytkowa nekropolia, od zawsze była celem moich wypraw przy różnych okazjach. Najczęściej bywałam tutaj z Mamą, z którą odwiedzałyśmy groby najbliższych, ale także miejsca wiecznego spoczynku ludzi znanych i sławnych.
Cmentarz Powązkowski został założony 4 listopada1790 roku na terenach działki (na obrzeżach ówczesnej W-wy) podarowanej przez starostę klonowskiego i stolnika warszawskiego - Melchiora Korwin - Szymanowskiego (1724-1797) - herbu Ślepowron. Pan Melchior był prawdopodobnie jednym z dalekich krewnych “po kądzieli” i doczekał się wspaniałego grobowca na “swoim” cmentarzu. Naszą wędrówkę po Starych Powązkach zaczynałyśmy zawsze od grobu mojego Dziadka inż. Aleksandra Tumiłowicza (1875-1927) - absolwenta Szkoły Mechaniczno-Technicznej H. Wawelberga i S. Rotwanda w W-wie oraz ochotnika Legionów 1920 roku. Dziadek umarł nagle, po nieudanej operacji wyrostka robaczkowego i zostawił Babcię z szóstką dzieci w wieku od 2 do 18 lat. W grobie tym spoczywa także pierwsza żona Dziadka - Kamila z Szarkiewiczów i ich malutki synek.
Moja Babcia Waleria (1886-1974) żartowała zawsze, że nie wypada jej dołączyć do swojego ukochanego męża, bo może być “za ciasno”. Nie dołączyła również do swojego pierwszego męża Marcelego Bańkowskiego, który zmarł na tyfus w dalekiej Oddessie w 1918 roku i tam został pochowany. Nie miała też szczęścia, żeby być blisko swoich rodziców Karola i Marcjanny z Kosińskich Szymanowskich, którzy spoczęli na cmentarzu w rodzinnym Nowogródku.
Nagrobek Dziadka Aleksandra prezentuje się dość skromnie - jest to płyta z piaskowca, a u wezgłowia, na dość wysokim postumencie znajduje się kapliczka z wizerunkiem Matki Boskiej (niedawno wspaniale odnowioną przez wielce artystycznie uzdolnioną kuzynkę Joannę Tumiłowicz).
Wędrówka alejami Powązek wzbudzała we mnie przeżycie duchowe i artystyczne, gdyż nagrobki Polaków, którzy tu znaleźli “wieczne spoczywanie” są często wysokiej klasy arcydziełami kunsztu rzeźbiarsko architektonicznego.
I tak na grobie Jana Kazimierza Tatarkiewicza (1843-1891) - świetnego aktora i reżysera - stanął pomnik dłuta Andrzeja Pruszyńskiego (rzeźbiarza znanego ze słynnego posągu Chrystusa - stojącego przed kościołem Św. Krzyża). Pruszyński (1836-1895) słynął z tego, że na rzeźbach nagrobkowych umieszczał medalion z portretem zmarłego. Jego dłuta (wspólnie z Leonardem Marconim) jest epitafium Chopina w kościele Św. Krzyża. Rzeźbiarz, który także spoczął na Powązkach wykonał ogółem 170 rzeźb pomnikowych, nagrobnych, religijnych i ołtarzowych.
Kapliczka na grobie Dziadka na Powązkach |
Na tym elitarnym cmentarzu można podziwiać także okazały grobowiec przemysłowca Juliana Frageta (1841-1906). Przedstawia on rzeźbę kobiety z pochyloną głową, trzymającą dzban, a projekt jej wykonał rzeźbiarz Bolesław Jeziorański.
Inny ciekawy nagrobek posiada Jadwiga Łuszczewska znana - jako Deotyma (1834-1908) - pisarka i autorka znanej książki “Panienka z okienka”. Na cokole siedzi anioł z trąbą w prawej ręce i wieńcem w lewej.Pamiętam, że gdy byłam nastolatką, najciekawszym wydawał mi się nagrobek Jana Gelli (1885-1905) - ucznia gimnazjum, który umarł z przemęczenia nauką. Na nagrobku stoi anioł, który prawą ręką wskazuje medalion z podobizną zmarłego. Został on zaprojektowany przez artystę rzeźbiarza L. Wasilkowskiego.
Natomiast moja Mama najdłużej zatrzymywała się przed wspaniałym nagrobkiem dr. Teodora Dunina (1854-1909) - lekarza, społecznika i filantropa, który został wykonany w stylu mastaby egipskiej (nieznanego artysty). Olbrzymi grobowiec po boku mający rzeźby płaczących kobiet. Pomnik ten został odnowiony dzięki staraniom Społecznego Komitetu Opieki nad Cmentarzem Powązkowskim - powstałego z incjatywy pana Jerzego Waldorffa.
Tutaj koniecznie muszę przywołać postać pana Waldorffa (1910-1999) - wybitnego krytyka muzycznego, erudytę, członka jury Konkursu Chopinowskiego, wielbiciela tego wspaniałego kompozytora, który niestrudzenie kwestował i zbierał fundusze na odrestaurowanie zniszczonych i podupadłych nagrobków zabytkowych Powązek. Do dzisiaj w okolicy Święta Zmarłych można spotkać kontynuatorów tej szlachetnej akcji - głównie znanych aktorów- którzy kwestują na Powązkach. Miałam to szczęście, że przy takiej okazji poznałam pana Jerzego i pamiętam, że tematem naszej rozmowy były Konkursy Chopinowskie oraz troska o zaniedbane groby rodziny Chopina. Opowiadałam panu Jerzemu o fascynacji mojej Babci konkursami i jak tylko na podstawie transmisji radiowych podczas VII edycji wytypowała zwyciężczynię Marthę Argerich z Argentyny, chociaż bliższy jej sercu był fenomenalny pianista laureat 2-giej nagrody Arturo Moreira-Lima.
Podobnie było w czasie VIII konkursu, kiedy uznała talent warty 1-szej nagrody u Amerykanina Garricka Ohlssona - i był to Jej ostatni raz, kiedy z dłońmi na poręczach fotelu, poruszając palcami i z przymkniętymi oczami “odgrywała ukochaną muzykę Chopina. Nas to wcale nie dziwiło, bo Babcia Waleria - obdarzona doskonałym słuchem muzycznym - była świetną pianistką. Gry na fortepianie uczyła się w Moskwie na przełomie XIX i XX wieku u dobrych profesorow tamtejszego konserwatorium. Była zafascynowana kompozycjami Chopina i często grywała je aż do okupacji niemieckiej. Niestety po wojnie, kiedy okazało się, że jej fortepian został roztrzaskany podczas Powstania`44, przestała grać. Prawdopodobnie było to spowodowaną traumą i tym, że powoli traciła wzrok oraz z racji finansowych i lokalowych. Szkoda, że nie mogłam Jej opowiedzieć o moich impresjach z koncertu Garricka Ohlssona, kórego usłyszłam ”na żywo“ w Filharmonii Wrocławskiej w 1976 roku.
Opowiadałam również panu Waldorffowi o tym, że Babcia słuchała transmisji radiowych Konkursu Chopinowskiego od początku, czyli od roku 1927. Tak się złożyło, że Jej pierwsze radio - aparat zasilany akumulatorami i słuchawkami - był ostatnim prezentem od Dziadka Aleksandra. Wiele lat potem, gdy przeczytałam książkę pana Waldorffa - ”Wielka Gra - rzecz o Konkursach Chopinowskich“, zrozumiałam, dlaczego z taką cierpliwością i zainteresowaniem słuchał on opowieści o wielkiej pasji mojej Babci.
Pan Jerzy Waldorff zmarł w 1999 roku i zaslużenie spoczął na Powązkach, o które dbał i którym poświęcił tyle własnej energii i czasu. Pamiętam, jak mówił: “Tutaj jest dawna wspaniała, przedwojenna Warszawa, tu spoczęła elita naszego Narodu”.
Po tym dość długim wstępie, przejdę do mojego głównego bohatera tego felietonu - Fryderyka Chopina. Przybliżę jego ostatnie miesiące życia na emigracji, okoliczności śmierci, czy wreszcie jego pogrzeb na sławnym, zabytkowym Cmentarzu Père Lachaise w Paryżu. Wspomnę też o jego zauroczeniach miłosnych i kobietach, którym dedykował swoje utwory muzyczne.
Zadziwiającą cechą geniuszu Chopina (1810-1849) jest monolit jego dzieła, jednorodność jego wszystkich utworów. Kiedy słucha się pisanych przez 20-letniego Fryderyka obu Koncertów fortepianowych, od pierwszych taktów wiadomo i nie można się pomylić, że to jego muzyka; jedyna i niepowtarzalna.
Ten szczęśliwy 20-latek rusza w życie..i emigrację, a dopiero później - w miarę nawarstwiania się lat i trosk, zgryzoty i pogarszania się zdrowia - ta muzyka Polonezami As i Fis, obu Sonatami i Polonezem - “Fantazją” - zaczyna schodzić w mroczniejszą głębię uczuć. Muzyka ta podąża po stopniach coraz doskonalszej i bardziej wyrafinowanej harmonii, ubrana w coraz kunsztownej skrojoną formę.
Historia życia Chopina jest powszechnie znana, bo opisana była przez wielu biografów (jeden z nich nawet nauczył się języka polskiego, żeby poznać jego osobowość), ale ostatnie miesiące życia kompozytora są trochę przemilczane. Zwłaszcza te związane z “ostatnią” kobietą jego życia - szkocką arystokratką Jane Stirling (1804-1859).
W kwietniu 1848 roku, tuż przed samą Wielkanocą, Fryderyk przyjechał do Anglii, jako że we Francji grasowała epidemia cholery i Paryż wyludnił się. Kompozytor dał się namówić do wyjazdu swej szkockiej uczennicy - Jane Stirling i jej siostrze lady Catherine Erskine. Odtąd bogata panna (wtedy już 45-letnia), miała stać się duchem opiekuńczym kompozytora, czułym lecz nieco bezmyślnym. Jane postanowiła obwieźć Chopina po arystokratycznych zamkach w Szkocji.
Napewno była w tym troska o zarobki Fryderyka, który zawsze wydawał pieniądze bez rachunku i nigdy nie odkładał ich na “czarną godzinę”. Obok rzetelnych chęci pomocy finansowej, panną kierował również wyrachowany snobizm i radość chwalenia się sławnym przyjacielem. Jednak musiała wiedzieć, że do jego gruźlicy przyplątała się astma i że coraz częściej dopadają go ataki duszności i po schodach trzeba go wnosić na krześle. Mimo to przewoziła go od zamku do zamku po wilgotnych i mglistych drogach wokół Edynburga. Umęczony do cna Fryderyk postanowił jesienią 1848 roku opuścić Anglię, przedtem jeszcze 16 listopada dał ostatni publiczny koncert w Londynie.
Nigdy nie lubił grać w salach koncertowych. Przez wszystkie swoje paryskie lata na oficjalnych estradach wystąpił zaledwie kilanaście razy i zawsze krytyka czyniła mu zarzuty (bardzo grzecznie), lecz jednak, że gra tonem zbyt słabym i w większych audytoriach nienośnym.
Tym razem w londyńskiej sali Guildhall miało być jak gdyby połączenie imprezy prywatnej z publiczną; dawano bal i koncert na pomoc emigrantom polskim. W takim razie Chopin - chociaż czuł się fatalnie - udział swój przyobiecał ...i niestety z opłakanym skutkiem. Mało kto zwracał uwagę na grającego w jednej z sal artystę, którego tyle to kosztowało śmiertelnego wysiłku, ale chciał i tym ostatnim koncertem przysłużyć się sprawie narodowej.
Jane Stirling i Catherine Erskine, które Fryderyka na tę brytyjską eskapadę namówiły, starały się zastąpić mu najbliższych, o czym pisze on w liście do rodziny tak:
...“Moje Szkotki dobre, kochane....Poczciwe moje Panie szkockie... Nic zamyślić nie mogę, co by tutaj zaraz nie było”...
Miał dwa fortepiany. Jane przywiozła “Pleyela”, bo wiedziała, że lubi na nim grać, gdy jest en verve. Nie widział nic z niezwykłej przyrody Szkocji - lały deszcze i leżała mgła. Pluł krwią i żywił się cytryną oraz lodami.
Ale wróćmy do Jane. Któregoś dnia jechali urwistym, nadmorskim brzegiem. Konie poniosły, kareta została zdruzgotana i wydawało się, że lecą w przepaść. Jane chwyciła Fryderyka - był to jedyny raz, gdy miała go w ramionach. Kochała go i może tylko naprawdę ona jedyna.
Urodę Jane można jedynie ocenić, przyglądając się jej portretowi; podłużna twarz, długa szyja, długie ciemne loki ówczesną modą odgarnięte z czoła i upięte po bokach. Chyba nie podobała się Chopinowi, gdyż tak oto pisał do swojego przyjaciela Wojciecha Grzymały: ...Za bardzo do mnie podobna ta co nieżeniata... Jakże się z sobą samym całować?“... Jednak to ona była ”ostatnią kobietą“ jego życia.
Przyszła po Konstancji Gładkowskiej (1810-1889) - uczennicy śpiewu w Konserwatorium, do którego uczęszczał w Warszawie - jego pierwszej miłości. W liście tak opisanej:...Biało, prześlicznie do twarzy z różami ubranej....Podświetlonej światłami Warszawy, anielskiej i odległej, ciągle pamiętnej w Cavantinie Rossiniego - ”O, ileż łez wylałam przez Ciebie“...Przed wyjazdem na emigrację wpisała się mu do sztambucha, on zaś ofiarował jej pierścionek, może na zadatek trwalszych więzów. Nigdy jednak do nich nie doszło i pastelowy romans rozpłynął się w przestrzeni dzielącej Warszawę od Paryża.
Wybrzmiał jeszcze w kilku listach i...adagio-larghetto z Koncertu F-moll. Słuchając tego larghetta, można sobie wyobrazić wątłego Fryderyka spacerującego u boku pięknej Konstancji ścieżkami Ogrodu Saskiego lub grającego dla niej na organach podczas mszy u Wizytek, której słuchała z dołu, w nawie kościoła, ale może zerkając w stronę chóru.
Do hrabianki Marii Wodzińskiej (1819-1896) ze Służewa na Kujawach zbliżył się w 1835 roku w Dreźnie. Ta znajomość pełna złudnych nadziei, niedomówień i na koniec - goryczy trwała 2 lata. Podobno o jakiejś - w listach wspomnianej - “szarej godzinie” - doszło do oświadczyn przez pannę akceptowanych i kompozytor przez pewien czas miał pozycję “tajnego narzeczonego”, ale oficjalnie zaręczyn nie ogłoszono.
Maria Wodzińska - czarnobrewa, adorowana przez Słowackiego i Ludwika Napoleona - posiadała mnóstwo talentów artystycznych łącznie z haftowaniem trzewików dla carissimo maestro włącznie. Była także autorką jednego z bardziej udanych portretów Fryderyka. Można sobie tylko wyobrazić, że pieśń “Moja Pieszczotka” do wiersza A. Mickiewicza wyraża późniejszą tkliwość Chopina do Marii, a smutny Walc As-dur z opusu 69 jest rzeczywiście “walcem pożegnania”.
Później Fryderyk przeniósł swoją namiętność na Delfinę Potocką (1807-1877) - piękną panią zaangażowaną w wiele romansów i której dedykował Koncert F-moll. Podobno ok 1835 roku była jego kochanką i prowadził z nią bardzo romantyczną korespondencję, ale on nigdy o tym nie wypowiadał się, ponieważ w życiu był nadto dystyngowany i dyskretny. Delfina była wysoce artystycznie uzdolniona; malowała z talentem, komponowała muzykę, grała na fortepianie, ale nade wszystko śpiewała dobrze wyszkolonym sopranem. Jak później okazało się, ten piękny śpiew był “śpiewem anioła śmierci”.
George Sand (1804-1876), której kochankiem był - wbrew przypuszczeniom biografów - bardzo krótko, tylko później zrodziło się w nim pogłębiające się szybko i utrwalające się przywiązanie. Nie poświęcił jej żadnego swojego utworu.
Natomiast Jane Stirling zadedykował dwa Nokturny; op. 55 F-moll - zwany “Tuberozą” i Es- dur - zwany “Niebezpiecznym”.
Po kilkumiesięcznym pobycie w Anglii, 24 listopada Fryderyk powrócił do Paryża, do mieszkania przy Quai d`Orlèans. Nic już nie komponował i lekcji już nie udzielał, więc zdany był na dyskretną pomoc “poczciwych Szkotek”. Ambitny Chopin żadnej finansowej zapomogi wprost nie przyjmował, więc musiały się uciekać do skomplikowanych wybiegów.
W tym okresie Chopina otaczały także trzy nadzwyczajnie bogate - polskie arystokratyczne uczennice; Marcelina Czartoryska, Maria Kalergis oraz wspomniana już i jedna z najpiękniejszych dam tej epoki Delfina Potocka. Jednak żadna z nich nie kwapiła się z pomocą materialną dla artysty, któremu tyle zawdzięczały.
Powoli zbliżał się kres życia artysty.Kiedy już nie komponował, kiedy przestał grać na fortepianie, bo sił już nie miał, Delfina niosła mu pociechę muzyczną do smutnego końca. Po raz ostatni śpiewała przy nim, gdy konał, sama akompaniując sobie na fortepianie. Z relacji świadków można dowiedzieć się, że w czasie parokrotnych odwiedzin chorego, Delfina wykonywała arię z opery “Beatrice di Tenda” - Vincenzo Belliniego, Hymn do Matki Boskiej - Aleksandra Stradellego oraz Psalmy Giuseppe Mercadantego i Benedetto Marcelle.
Chopin czując się coraz słabszy, wezwał siostrę Ludwikę, która z meżem i córką przyjechała z Warszawy 19 sierpnia 1849 roku, aby już pozostać przy bracie do końca.
U schyłku września przyszła utrata ostatnich nadziei i sam Fryderyk zaczął rozumieć, że jego dni są policzone. Wszystkie wielkie damy, jakie tylko przyjmowały muzyka na swoich salonach, uważały za punkt ambicji, żeby złożyć konającemu swoją wizytę.
Od rana do wieczora mieszkanie jego wypełnione było szumem toalet i cichych rozmów, mijające się w drzwiach osoby zamieniały smutne uśmiechy i rzucały wokół uważnym wzrokiem, aby móc opowiedzieć lub opisać w listach do przyjaciół, że “tam” były, kogo widziały, kto jak był wystrojony i czym potrafił zwrócić na siebie uwagę.
“Wielki Jałmużnik Wielkiej Emigracji” - ksiądz Aleksander Jełowiecki umierającego spowiadał, pani Potocka jeszcze raz mu śpiewała, wielka śpiewaczka Paulina Viardot-Garcia słuchała wściekła, że to nie ona mu śpiewa. Malarz Teofil Kwiatkowski rysował profil Chopina, księżna Marcelina Czartoryska poprawiała poduszki pod jego głową, a uczeń Adolf Gutmann podtrzymywał tę głowę. A Fryderyk Chopin w krótkich przerwach między atakami kaszlu i duszności zdobywał się jeszcze na to, żeby każdemu z gości powiedzieć jakieś miłe słowo, czy bodaj dłoń podać.
Agonia trwała cztery doby i była straszna! Zanim 17 października 1849 roku kompozytor oddał Bogu ducha, maskę pośmiertną i gipsowy odlew lewej ręki sporządził rzeźbiarz Auguste Clésinger (1814-1883) - mąż Solange i zięć George Sand. Chopin jeszcze żył, gdy Auguste już zaczął rzeźbić posąg zmartwionej muzy poezji i muzyki Euterpe - przeznaczony na grób artysty. Później zakrzątnął się też wokół tego, żeby ten posąg z białego marmuru został kupiony, co oczywiście doszło do skutku. Mierna figura według rzeźby miernego rzeźbiarza, który Chopina serdecznie nienawidził i tyle mu złego wyrządził, do dziś zdobi grobowiec na Cmentarzu Père Lachaise.
Przy grobie Chopina |
Z pogrzebem Fryderyka czekano aż do 30 października, żeby grupa solistów, orkiestra i chór zdołały przygotować “Requiem” Mozarta, przewidziane do wykonania podczas egzekwii w kościele Św. Magdaleny. Sam pogrzeb (całkowicie opłacony przez Jane Stirling) miał charakter ewenementu ze sfer najwyższych. Do wnętrza majestatycznej świątyni dopuszczono za biletami trzy tysiące osób, a drugie tyle odeszło z kwitkiem. O uczestnictwo w nabożeństwie starali się na wiele dni wcześniej dostojni wielbiciele Chopina nie tylko z paryskiego beau monde`u, ale zapowiadającej swój przyjazd “śmietanki” intelektualnej z Londynu, Berlina i Rzymu.
Po uroczystościach kościelnych dostojny kondukt żałobny wyruszył na Cmentarz Père Lachaise, prowadzony przez “niekorowanego króla Polski” - księcia Adama Jerzego Czartoryskiego i Giacomo Meyerbeera - jako przedstawiciela muzyki. Po obu bokach karawanu szli: Eugeniusz Delacroix, Ignacy Pleyel, Znakomity wiolonczelista August Franchomme i Aleksander Czartoryski - mąż księżnej Marceliny.
Kiedy długi wąż pieszych i powozów dotarł do cmentarza, trumnę złożono w grobie przy jednej z bocznych alejek, w kwaterze muzyków, bo w pobliżu grobów Cherubiniego, Belliniego, Boieldieu i Paëra.
Na wcześniejszą prośbę artysty ciało jego zabalsamowano, a serce ( wyjęte przez anatomopatologa i chirurga doktora Jeana Cruveilhera) - zawiozła w urnie do Warszawy jego siostra Ludwika. Pierwszy pogrzeb serca Fryderyka odbył się zaraz po przyjeździe, kiedy złożono je w dolnym kościele, a później wmurowano w jeden z filarów górnego kościoła Św. Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu. Drugi pogrzeb odbył się 17 października 1945 roku, a poprzedziły go dramatyczne wypadki w czasie Powstania`44, kiedy kościół został niemal całkowicie zburzony, ale dowództwo Wehrmachtu zezwoliło duchowieństwu naszemu wywieźć urnę do Milanówka.
Po śmierci Chopina , w Londynie nazywali pannę Stirling - “wdową” po kompozytorze. Przejeżdżała ulicami bardzo blada, zasnuta w grubą żałobę. Rodzinie Fryderyka tuż po pogrzebie wysłała list pisany angielską francusczyzną , a którego fragment w tłumaczeniu polskim brzmi tak: ...“Byłam na Père Lachaise. Wieńce położone przez nas są zielone jeszcze. Zaniosłam mu trochę białych wrzosów...Wysyłam do Polski skrzynię z książkami, listy, firanki, bibeloty i kwiaty z doniczek, które stały w jego salonie. Fortepian wyślę w specjalnej skrzyni, by nie uszkodziła go wilgoć. Wczoraj zagrałam na nim preludium - ostatni raz”... I dalej:...“Czy moglibyście mi przysłać trochę ziemi z Polski?”...
W pierwszą rocznicę śmierci Fryderyka - 17 października 1850 roku w liście do rodziny kompozytora pisała tak:...“Powracam stamtąd. Rankiem była mgła, potem rozproszyła się z wolna i nastał piękny, nieomal letni dzień. Kwiaty zamówiłam wcześniej - u tego kwiaciarza, gdzie je zawsze kupował. Białe wrzosy, primule, białe dalie i fijołki. W pudełko z medalionem, który utrwala ze wzruszającym podobieństwem rysy tej drogiej twarzy, włożyłam napis zawierający nazwisko, daty urodzenia i śmierci. I ususzony płatek róży z Kippenrass, gdzie się urodziłam i dokąd chciał pojechać ze mną, ale tamtego dnia padało”...
I dalej:...“Uroczystość odsłonięcia pomnika była pełna prostoty. Nie było ludzi obcych i obojętnych. Wsród bliskich mu widziałam Solange. Polski ksiądz wziął grudkę ziemi, którą przysłaliście i rzucił ją na grób. Powiedział też po polsku: "Odpoczywaj w pokoju"....Zerwałam dla was białą różę z bukietu położonego u stóp pomnika. Nie mam odwagi pisać więcej. Nie chcę powiększać waszego bólu. Nikt go ukoić nie potrafi”....
Kiedy 10 lat temu postanowiliśmy w czasie pobytu w Paryżu, odwiedzić grób Chopina, przypomniała mi się książka Barbary Wachowicz - “Malwy na lewanach”. Z tej publikacji dowiedziałam się o ostatnich miesiącach życia naszego kompozytora i ta wiedza przydała mi się podczas pisania tego felietonu. Pamiętałam, że Chopin uwielbiał kwiaty, zwłasza białe i dlatego kupiliśmy bukiecik stokrotek i udaliśmy się na Cmentarz Père Lachaise. Przy wejściu, w recepcji spotkaliśmy miłą starszą panią, która podając nam plan cmentarza i spoglądając na nasz bukiecik, powiedziała: “Państwo jesteście Polakami i napewno idziecie na grób Chopina”. Od niej też dowiedzieliśmy się, że jest to najczęściej odwiedzany grób i zawsze są na nim kwiaty.
Gdy dotarliśmy na grób kompozytora zastaliśmy tam bukiety kwiatów, polskie flagi....i oczywiście grupkę Polaków (uwieczniliśmy to wszystko na zdjęciach). To miejsce jest magiczne i zmusza do refleksji nad losami emigrantów, którzy zmarli na obczyźnie, a z których tak jesteśmy dumni. Chyba najpiękniejsze epitafium na grobie emigranta polskiego w Szkocji - pana Stana Radziwonia (społecznika, redaktora “Wiadomości” i jednocześnie wielbiciela talentu Chopina) - brzmi tak: “Duszę oddał Bogu, kości Szkocji, serce Polsce”.
Ostatniego dnia pobytu w Paryżu, zupełnie przypadkowo, spacerując w dzielnicy Montmartre, odkryliśmy w jednym z pasaży Hotel “Chopin” (46 Pass Jouffroy), a tuż obok kawiarnię “Le Valentin Joufroy”. Wystawa zachęcała znakomitymi słodkościami, więc tradycyjnie zajrzeliśmy do środka i rozglądając się za wyborem ciastka, dojrzeliśmy “cudo” w kształcie białego stożka o nazwie...“Polonaise”.
Wybór był oczywisty, a cukiernik z uśmiechem powiedział: “Napewno jesteście Polakami, a to ciacho jest hołdem dla Chopina”. Do tej pory pamiętam smak tego wypieku: czułam tam bezę, kruche delikatne ciasto, dżem pomarańczowy, krem z kasztanów, likier Cointreau i białą czekoladę - jednym słowem “niebo w gębie”.
A tak zupełnie na marginesie, wbrew uprzedzeniom znajomych, że Paryżanie są zarozumiali, przekonałam się wprost przeciwnie - mili i uprzejmi i tak jak my zakochani w Chopinie.
Długo myślałam, co można napisać o kulinarnych gustach naszego kompozytora. Wiem, że przepadał za pulardą gotowaną mu przez George Sand, ale nie gardził delikatnymi słodkościami - lodami i kruchymi ciasteczkami. Dlatego postanowiłam “skomponować” przepis na jego cześć - Mazurek “Fantazję”.
Jane Stirling "Chopin's widow" |
A oto przepis: Mazurek “Fantazja”
Składniki: 200g mąki pszennej, 100g mąki ziemniaczanej, 175 g miękiego masła, 100g cukru, 1 łyżeczka esencji waniliowej, ok 3/4 szklanki marmolady pomarańczowej, 4 łyżki likieru pomarańczowego Cointreau, garść suszonych moreli pokrojonych w cienkie paseczki, kilkanaście pokruszonych bezików, garść uprażonych płatków migdałowych.
Polewa: 100g białej czekolady, 1/4 szklanki śmietanki
Wykonanie: Masło utrzeć na gładką masę. Dodać esencję waniliową i obie przesiane mąki. Szybko zagnieść ręką i uformować z ciasta kulę. Zawinąć w folię i odłożyć do lodówki na 1/2 godziny. Schłodzone ciasto rozwałkować (między dwoma arkuszami papieru do pieczenia) na cienki placek i wyłożyć nim prostokątną formę wywijając brzegi. Ciasto nakłuć widelcem i włożyć do nagrzanego do 190 st. piecyka. Upiec na złoty kolor i ostudzić w formie.
Na upieczonym spodzie rozprowadzić marmoladę wymieszaną z likierem pomarańczowym, ułożyć na niej paseczki moreli i posypać pokruszonymi bezikami. W rondelu zagrzać śmietankę, dodać pokruszoną czekoladę i wymieszać na jednolitą masę, zestawić z ognia. Poczekać, aż masa zgęstnieje i polać cienkim strumieniem beziki. Udekorować płatkami migdałowymi.
Smacznego!
Gabriela Pastuszak
PS. Gdy kończyłam ten felieton Konkurs Chopinowski miał już swojego zwyciężcę. Dowiedziałam się również, że na półkach księgarskich ukazała się książka Magdaleny Knedler - “Narzeczone Chopina”.
|