Ostatnio w Glasgow zebrali się politycy, by pogadać o pogodzie, ponieważ nie bardzo wiadomo, co z nią zrobić, by tak nie szalała, podrażniona cząsteczkami węgla.
Po tysiącach szklanek herbaty i whiskey, wypitych w klimatyzowanych pomieszczeniach, uchwalą, by obniżyć to, a podnieść tamto – a przede wszystkim jak najszybciej zabrać z powietrza ten przeklęty węgiel. Lecz od dawna jest już za późno i wcale niepotrzebnie. Że klimat się zmienia i człowiek ma nań wpływ, od zawsze było wiadomo po prostu z rozumu. Ta oczywista konkluzja nie wymaga żadnych specjalnych badań. Media i politycy dodają do niej nutę histerii, ważniejsze jest bowiem dla nich utrzymanie klimatu zagrożenia niż klimatu Ziemi.
Przemieszczanie się w ekosystemie mas powietrza i wody oraz energii ruchu i ciepła jest tak skomplikowane, że w dużej skali właściwie chaotyczne. Substancje, które wydzielamy i produkujemy, idą w przestworza, schodzą na dno oceanów oraz w glebę, zmieniając równowagę w tamtejszym mikroświecie. Ale nigdy uruchomionych procesów już nie powstrzymamy, bo niewiele z nich widzimy. Skutki mogą pojawić się nieprędko, nawet dopiero za kilkaset lat, więc bez wyraźnego powiązania z przyczyną. Żeby to kontrolować, trzeba by mieć time machine. Uczeni są w stanie w tej materii jedynie snuć przypuszczenia bardzo względne i krótkoterminowe. Podobno motyle odgrywają tu znaczna rolę (żart).
Jest nas ok. 8 miliardów, ale to nieprawda, bo my to nie tylko ludzie, to także nasze zwierzęta, które nie istniałyby, gdyby nie my – czyli, ile razem? Bydło, trzoda, psy, koty i drób to prawie drugie tyle.
To i tak trzeba jeszcze pomnożyć przez wskaźnik ruchliwości. Bo znaczenie mają nie statyczne stany liczebne, lecz dynamika kontaktów w trakcie życia osobników. To jaki to miałby być mnożnik, 10 czy raczej 100? Kiedy się urodziłem, na 2 miliardy przemieszczało się po globie tylko parę milionów ludzi. A w Średniowieczu? A ile teraz?
I jeszcze raz wynik trzeba pomnożyć przez 2, bo tyle razy dłużej żyjemy niż dawniej.
Jest nas dużo za dużo już od paru tysięcy lat. Dawno popsuliśmy proporcje liczbowe między gatunkami wskutek rozpychania się w przyrodzie. Skutecznie tłumiliśmy mechanizmy samoregulacji populacji optymalnej dla naszego gatunku. Jednakże ostatnio mamy do czynienia z eksplozją naszej liczebności i ruchliwości, jako skutek wzrostu dobrobytu, zlikwidowania ograniczeń żywnościowych i energetycznych dla większości. To ta “eksplozja” jest faktorem sprawczym zmian klimatycznych. Gdyby było nas tyle, ile 100 lat temu, ślady węglowe nie pojawiłyby się w żadnej głowie, bo fabryk i wszystkiego byłoby czterokrotnie mniej. Populacja jest tu parametrem do kontroli, a nie CO, CO2, postęp techniczny, czy konsumpcja. To nieporozumienie może kosztować bardzo drogo. Najprostsza logika podpowiada, że skutki naszego istnienia trzeba niwelować redukcją naszej liczebności.
Piszę, że jest za późno, ponieważ radykalnie zredukować liczby ludzi do stanu równowagi międzygatunkowej nie możemy. Mamy prawo do egoizmu gatunkowego, bo dane ono jest nam przez samą Naturę, jako gwarancja przetrwania. Zapominamy jednak o tym, kto tu był pierwszy i kto rządzi naprawdę. A to nie jesteśmy my, i nigdy nie byliśmy! Taka pomyłka może kosztować nas – wszystko!
Natura próbuje akurat na własną rękę, ale póki co nieśmiało, choć inteligentnie: wpierw zmniejszyła naszą ruchliwość wymuszając lockdowny. Rychłe próby o wiele silniejsze są pewne. A my i nasze religie dalej będziemy lansować programy prorodzinne i udawać, że nie rozumiemy Chińczyków.
Kto powiedział, że my jesteśmy potrzebni Ziemi najbardziej? Kto pozwolił nam twierdzić, że obecne parametry klimatu (temperatura, tlen) mają być właśnie takie, jakie nam się podobają? W historii planety najbardziej życiodajne były wyższe zawartości tlenu i wyższe temperatury. Wszyscy działacze ekologiczni zmianę tych parametrów nazywają katastrofą klimatyczną. Dla kogo?
Faktycznie jest odwrotnie: to utrzymywanie sztywnych parametrów jest dla ewolucji ziemskiej przyrody zgubne, jak każda stagnacja. Natura potrzebuje zmian o zakresach znacznie przekraczających dobrostan ludzi. Nasz interes jest z tym całkowicie sprzeczny. To, co my nazywamy katastrofą, dla Ziemi jest jak pokarm. Nie tlenkiem węgla trzeba się martwić, nie lodowcami, nie poziomem mórz, bo nie jesteśmy w stanie zniszczyć biologii planety – a narcyzmem, zarozumiałością i butą, bo wady te otępiają naszą wrażliwość na zagrożenia realne.
Wpadliśmy w kołomyjkę sprzeczności. W wywołanej panice przed wyginięciem, chcemy w przyrodzie zatrzymać procesy, które są jednocześnie pożądanymi mechanizmami naprawczymi! Na szczęście nie damy rady.
To co robić?
Wobec procesu niekontrolowalnego jest tylko jeden właściwy rodzaj postępowania – ten naturalny, konserwatywny, zachowawczy: przystosowywać się do zachodzących zmian. A nie walczyć szaleńczymi sposobami, jak pomysł Gatesa przesłaniania Słońca czy zawracanie Golfsztromu (geoinżynieria katastrofalna).
1. Opracować i wdrożyć globalny system epidemiologiczny. Covid-19 szczęśliwie w porę uświadomił nam właściwą hierarchię zagrożeń: nie zmiana klimatu, a zaraza. To czy jedno nie wynika z drugiego – trzeba się dopiero dowiedzieć; 2. Opracować strategię regulacji urodzeń w skali światowej, zsynchronizowaną z ruchami migracyjnymi tak, by urównomiernić gęstość zaludnienia. Czyli demografia; 3. Kontynuować rewolucję rolniczą – na miarę tej sprzed 12 tys. lat – polegającą na przechodzeniu do bezhodowlanej produkcji białka zwierzęcego – co uwolni ponad 70% ziemi od upraw oraz rozwiąże wiele dylematów moralnych; 4. Odejść od używania energii ze śladem węglowym, czyli od spalania w paleniskach i tradycyjnych silnikach paliwowych, przechodząc całkowicie na źródła czyste; 5. Zacząć budowanie tam na morskich wybrzeżach sąsiadujących z nizinami; 6. Zagospodarowywać nowe przydatne tereny, tym razem z pełnym poszanowaniem przyrody (geoinżynieria racjonalna); 7. Przestać się bać Natury i zaprzyjaźnić się z nią; uczyć się, czego potrzebuje, szukać kompromisu, by wygrywać nie z nią, a razem z nią.
Wiedza i potrzebne technologie istnieją, pieniądze są też; programy są już wdrażane bez czekania na decyzje z obrad. Trochę przeszkadzają materialnie skorumpowani politycy, politycznie skorumpowane media i konserwatywne religie. Ale do czasu… Więc nie ma się czego obawiać. Jest co robić i wiele jeszcze przed nami...
To tyle by było na teraz.
A na dłuższą metę? Realizować konsekwentnie p. 7. i rozsądnie sterować postępem. Przekonany jestem, że Natura wygra zawsze, ale to przecież wcale nie jest zła nowina.
Mikroorganizmy nas zrodziły, zamieszkały i nami rządzą. Od trzech miliardów lat nie ma na Ziemi silniejszego żywiołu biologicznego! A więc należy mu się respekt.
Gatunki przyrodnicze giną bez przerwy, by dać miejsce innym, powoli albo nagle. Na tym polega ewolucja. Istnieją przeciętnie 5 milionów lat. Myśmy wykorzystali już z tego jakiś 1 milion, a wszystko wskazuje na to, iż nie wytrzymamy tych średnich 5. Szybki rozwój to szybsze przemijanie. Ale nie znikniemy tak od razu, lecz dokonamy ewolucyjno-rewolucyjnej transformacji w jakiś nowy gatunek, który potraktuje nas tak, jak my neandertalczyków. Akurat teraz nasze pokolenie rozpoczęło odważny marsz od homo naturalis do homo robotic – do zmodyfikowanego inżynieryjnie (też genetycznie) człowieka-cyborga. I nie trzeba nam do tego tysięcy lat, wystarczą dziesiątki.
Będziemy ciągle się po drodze kłócić o to, czy taki, a taki element zmienia już nas w cyborga, czy jeszcze nie; o definicję człowieka. W Szwecji od kilku lat czipują się tysiące osób. W którymś momencie przyznamy, że już nie jesteśmy ludźmi wg starej kategorii – i wtedy żadne skrupuły moralne nie staną na przeszkodzie, by naszą rozrodczość regulować automatycznie do poziomu równowagi z innymi istotami ziemskimi, dużymi, małymi i tymi najmniejszymi. Znów Natura postawi na swoim, ale my razem z nią.
Przewidzieć przyszłości się nie da, lecz spektakularny postęp w robotyce i protetyce wyraźnie wskazuje drogę. Bez bioniki nie zasiedlimy Księżyca ani Marsa, naturalne części naszych ciał bowiem nie tolerują tak dużych różnic grawitacji. Aby móc przebywać poza Ziemią, musimy wpierw zmienić nasze ciała.
Ideologie są potrzebne do rządzenia na każdym poziomie: rodziny, plemienia, państwa, świata. Modna teraz psychoza lęku o klimat jest nawet lepsza do wielu innych, które akurat nam się aplikuje. Popieram więc wszystkie ruchy ekologistów, bo wokół siebie trzeba sprzątać oraz dlatego, że tego rodzaju działalność pobudza gospodarkę, nawet jeśli cel projektu jest wątpliwy. Daje się ludziom zarobić i wpuścić na powrót pieniądze do gospodarki, by pozwoliły znów zarobić innym. Podobne przykłady: piramidy egipskie, syndrom 2000, budowa dróg i mostów, “Nowe Łady” różnego typu itp.
Proszę nie odczytywać tu poglądów antyekologicznych ani zaprzeczeń naszej sprawczości. Pozwoliłem sobie na zmianę kolejności, na wskazanie przyczyny pierwotnej: nasza demografia, i wtórnej: uprzemysłowienie. Tymczasem najczęściej wskazuje się tylko tę drugą i zaleca leczenie objawowe, czyli typową łataninę. Pewnie w kuluarach szkockich obrad COP 26 będzie się o tym mówiło, ale w przemówieniach oficjalnych nie spodziewam się niczego innego niż populistycznych frazesów w stylu hollywoodzkim: o martwej Ziemi, o ostatniej chwili, o krawędzi nad przepaścią itp. W/w siedem ratunkowych punktów dedykuję COP 26.
I tak będzie OK. I promise.
Henryk Jurewicz
|