Jeśli prawdą jest, że człowiek żyje w społeczności tak długo jak trwa pamięć o nim – śp. ks. Zbigniew Pajdak żył będzie w Australii bardzo długo. W ciągu blisko 48 lat swojej kapłańskiej posługi na Antypodach, zapisał się bowiem tutaj na wielu polach. Był twórcą i przez ponad 20 lat redaktorem "Przeglądu Katolickiego", miesięcznika, który docierał do wszystkich ośrodków polonijnych w Australii i Nowej Zelandii.To dzięki staraniom ks Zbigniewa ściany Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w sydnejskim Marayong zdobią artystyczne płaskorzeźby. To dzięki dalekosiężnej wizji tego Kapłana wielobarwny witraż nad Ołtarzem dodaje splendoru tej cennej polskiej świątyni na ziemi australijskiej.
Kiedy w r. 1975 powstała możliwość zorganizowania polskojęzycznych audycji radia SBS (wówczas było to Radio 2EA) ks. Zbigniew Pajdak włączył się i do tej działalności. Jego cotygodniowe pogadanki radiowe w języku polskim przez wiele lat spełniały rolę busoli – wskazywały jak żyć, jak wychować rodzinę z dala od Kraju, aby nie zatracić wiary, nie zatracić polskości. Jego rady były cenne, proste i praktyczne. Możliwe do zrealizowania w tych warunkach, w jakich przyszło nam żyć.
Ksiądz Zbigniew był wymagający – ale przede wszystkim wymagał od siebie. Był niezwykle pracowity, szczery i otwarty. Jak troskliwy ojciec nie wahał się wskazywać na polonijne bolączki.
- To nie ordery i odznaczenia świadczą o polskości, ale po polsku wychowane dzieci, wołał. Gdzie one są? Gdzie jest młodzież? – Pytał polonijnych liderów, którzy podczas kolejnej rocznicowej uroczystości zajmowali pierwsze rzędy w kościele w Ashfield. Zawsze podkreślał wartość rodziny, w której rolę do spełnienia mają wszyscy - także starzy rodzice i dziadkowie.
Nie wahał się spieszyć z pomocą, kiedy wymagała tego potrzeba. Szczególnie jeden incydent utkwił mi w pamięci. Był początek lat 80. ubiegłego wieku. Do Sydney zaczęło napływać coraz więcej młodych Polaków. W większości byli to ludzie samotni. Niektórzy próbowali ściągnąć tutaj swoje rodziny. Jednym się udawało, innym nie. Pewnego wieczoru, już po godz. 22.00 odezwał się dzwonek u naszych drzwi wejściowych. Dzieci spały, a my z mężem mieliśmy wolną chwilę, żeby trochę poczytać i porozmawiać o minionym dniu.
Jakież było nasze zdziwienie, kiedy w drzwiach ukazał się Ksiądz. Tak ubranego jeszcześmy go nigdy nie widzieli. W ręku trzymał długi, pleciony sznur – pas od szlafroka(?). – Modliłem się, żeby się u Was świeciło – potrzebuję garczek kawy, powiedział. Okazało się, że Ksiądz wracał od niedoszłego samobójcy. Młody człowiek zadzwonił na telefon Księży w Bankstown informując, że chciałby przekazać drobną sumę matce w Polsce i nie wie jak to najlepiej zrobić. Księdza zaniepokoił ton głosu tego człowieka. Powiedział, że tak, oczywiście, on sam się tym zajmie. Dodał, żeby nigdzie tych pieniędzy nie zostawiał, ale napisał adres na kopercie, on przyjedzie i je zabierze. – Dobrze, ale pod warunkiem, że nie będzie żadnej rozmowy. Ja już decyzję podjąłem, zaznaczył rozmówca. Ksiądz Zbigniew pojechał, tak jak stał, w miękkich pantoflach.
Młody człowiek przez szparę w drzwiach wysunął kopertę, ale Ksiądz nie ustąpił. – Otwórz, powiedział, przyniosłem ci sznur, bo najłatwiej jest się powiesić. Zdumiony młodzieniec otworzył drzwi nieco szerzej – i Ksiądz nie ustąpił. Długo trwała ta rozmowa, która zakończyła się sukcesem. Życie młodego Polaka zostało uratowane. A ile wysiłku psychicznego kosztowało to Księdza – mieliśmy możliwość przekonać się na własnych oczach. To tylko jeden przykład, a wiemy że takich sytuacji było wiele.
Ksiądz Zbigniew nie tylko napominał do pracy z młodzieżą. Sam był inicjatorem i głównym organizatorem obozów dla harcerzy oraz ministrantów na polskich Bielanach nad rzeką Colo w Blue Mountains. Był kapelanem Zlotów Harcerskich. Młodzież go bardzo ceniła i respektowała. Przed wielu laty, ks. Zbigniew pogratulował naszemu najstarszemu synowi dobrze zorganizowanego obozu na Zlocie Harcerskim w Brisbane. - Obiecuję, że ci za to dam kiedyś ślub, powiedział żartobliwie. Tomek miał wtenczas 15 lat. Obietnica się spełniła. Ślub Tomka odbył się kilkanaście lat później w Poznaniu, na Różanym Potoku, a Ksiądz był wtenczas akurat na wakacjach w Polsce.
Przede wszystkim ks. Zbigniew Pajdak był jednak pełnym poświęcenia kapłanem. Chciał być blisko ludzi. Po każdej Mszy św wychodził, aby się spotkać z wiernymi. Pragnął jak najlepiej poznać swoich parafian. Przychodzili do niego po radę, dzielili się problemami, chwalili sukcesami. Po wielkich uroczystościach w Marayong, najpierw odbywał rundę wokół przykościelnego placu, zatrzymując się z grupkami rodzin i znajomych. Znał wszystkich. Pytał. Interesował się problemami ludzi. Dopiero po takiej, nieraz długo trwającej duszpasterskiej wędrówce, szedł do sali (wówczas był to jeszcze ustawiony na cegłach barak) na zasłużony posiłek.
Młodzi, rozsiani po świecie australijscy Polacy do tej pory wspominają rozmowy z Księdzem Zbigniewem w noce ich harcerskiego czuwania przy Grobie Pańskim przed Wielkanocą. To była najcenniejsza katecheza – twierdzą po latach.
Ks. Zbigniew miał poczucie humoru. Wspominał swoją pierwszą pasterkę w Bankstown w roku 1966. W kościele św Feliksa modlili się Australijczycy. Polacy otrzymali do dyspozycji kaplicę lokalnej szkoły katolickiej. Była niewielka, z niskim sufitem i małymi oknami. Kaplica wypełniła się do ostatniego miejsca. Na zewnątrz temperatura nie spadała poniżej 30st. C. A w kaplicy, było po prostu bardzo gorąco. Kiedy po zakończeniu Mszy św zaśpiewano kolędę ‘Lulajże Jezuniu’ - wszystkie zwrotki, z dwukrotnie powtarzanym refrenem, ksiądz czuł jak po plecach spływają mu nie krople, ale całe strumienie potu, a ornat staje się coraz cięższy... Wytrwał do ostatniego powtórzenia refrenu.
Rodzina pp. Łacków z wizytą u ks. Pajdaka |
Dom Emeryta w Puszczykowie |
Żegnaliśmy Cie w Marayong, nasz Drogi Księze Zbigniewie, kiedy wyjeżdżałeś do Polski, do swojego wymarzonego Puszczykowa. – Ale Ksiądz się dorobił w Australii, komentowali ciekawscy, którym mówiłeś, że tak, masz tam dom, piętrowy, z windą, z całkowitą obsługą do sprzątania, prania i gotowania... Odwiedziliśmy Cię nasz Drogi Księże w tym pięknym Domu Chrystusowców kilkakrotnie, z naszymi dziećmi i wnukami. Najmłodszego syna, Piotrusia, ochrzciłeś przed laty, w Niedzielę Św Rodziny, wtenczs ostatnią Twojej posługi kapłańskiej w Ashfield. Ten Piotr, już jako dorosły, podczas pobytu w Polsce, pojechał do Puszczykowa, aby przedstawić Ci swoją narzeczoną (obecnie już żonę). Napisałeś do nas bardzo pochlebny komentarz o tamtej wizycie. Ceniliśmy każdy z Twoich listów. Czekaliśmy na kolejny, ze Świątecznymi Życzeniami... myśląc, że to pandemia sprawia opóźnienie. Zamiast listu nadeszła wiadomość, że Pan Bóg Cię powołał do Siebie.
Wspominając Ciebie, Drogi Księże Zbigniewie, piszę o swojej rodzinie, ale wiem, że takich bliskich Tobie rodzin jest w Australii, w Nowej Zelandii a nawet w Afryce wiele.
Żegnamy Cię więc po raz kolejny. Jako naszego Duszpasterza, Duchowego Opiekuna, Niezastąpionego Przyjaciela naszej rodziny i wielu polskich rodzin. I jak zwykle – Do zobaczenia. Tym razem w Domu Ojca.
Marianna i Bronisław oraz Eva, Tomek, Andrzej i Piotr Łackowie
|