Pamięć o Żołnierzach Wyklętych, którzy ongiś biegli Wilczym Tropem, trafiła spod polskich buków, świerków i sosen pod australijskie eukaliptusy i sosny. To już po raz ósmy odbył się w Penrose Park, u Ojców Paulinów, doroczny bieg, tradycyjnie zdominowany przez dzieci. W tym roku na trasę stawiło się 76 osób, w różnym wieku (od niemowlaka) i w różnej kondycji fizycznej (jedna babcia toczyła się do przodu za pomocą inwalidzkiego „mercedesa”), młodzi śmigali na własnych nogach (jeden koleś na zwichnietej), inni na rowerze, a pewna panieneczka ścigała się z własnym pieskiem. Dwa bebiki słodko chrapały w wózeczku pchanym przez tatusia. Wiekszość dorosłych kroczyła dostojnie, i kiedy tak się patrzyło na Ojca Damiana i Prezesa Adama, to nasuwało się pytanie: spowiedź to, czy narada, bo chyba nie pielgrzymka?
Ale zacznijmy od poczatku. W sobotę 12 marca br. spotkaliśmy się o godzinie 10 rano w sanktuarium maryjnym słynącym z przepięknych witraży i unikalnego ołtarza. Mszę św. dla uczestników Biegu odprawił sam przeor, ojciec Damian Mosakowski. W swej wielkopostnej homilii nawiązał do polskiej historii i naszych wad narodowych, które musimy przekuć na dobro. Po pieśni „Boże cos Polskę” wyszliśmy na słoneczną polanę, aby ustawić się na mecie. Tego dnia nie pojawiły się kangury, i dobrze, bo wyścig z nami z pewnością by wygrały. No, dzięki, zachowały sie honorowo.
|
|
|
Z wysokiego drzewa zwisała plansza: na jednej stronie „Start”, na drugiej „Finish”, akurat zawiesiła się odwrotnie, co i tak nie miało znaczenia, bo bieg był w dwie strony: najpierw leciało się żwirkiemw stronę groty, potem powrót, i już asfaltem do ronda na górce, i powrót. Na trasie było pozorne zamieszanie, bo był ruch w obie strony, młodzi sprinterzy w szybkim czasie puścili się w stronę powrotną, podczas gdy spacerowicze dostojnie przebierali nogami na żwirówce. Każdy pokonywał trasę we własnym tempie i tylko komitet jurorski był zorientowany, kto jest na jakim etapie.
Najliczniejsze rodzinki: rodzina Romanowskich, rodzice i 9 dzieci --Bujanowiczowie z córką Agnieszką z mężem Oktawianem Sokołow + czworo dzieci, oraz drugą corką Anią Smit z trójką dzieci ---następnie dziadkowie Kozkowie z Marzeną i Krzyśkiem i trójką dzieci...
Jak się potem okazało, bieg wygrali wnukowie Marysi i Waldka Bujanowiczów...tylko inni, niż rok temu. Nie do pojęcia, ilu oni tych wnuków mają, a jeden w drugiego to same asy. W tym roku dwaj bracia Olek i Daniel Smit musieli podzielić się laurami z Alexem Gogaczem, który zajął drugie miejsce. Wieść niesie, że Alex po maturze wybiera się do jednostki GROM, więc być może już teraz wyrabia sobie kondycję.
Wielka była radość, że w tym roku możemy poświętować w obszernym namiocie-świetlicy, która z powodu pandemii była przez dwa lata nieczynna. Pracowite krasnoludki z „Naszej Polonii” na kilka dni przed imprezą doprowadzały namiot i jego otoczenie do stanu używalności, a ich ciężką pracę można było obejrzec na FB. Jeszcze na dzień przed imprezą Waldek wybrał się z Sydney do Penrose Park (160 km), aby sprawdzić, czy wszystko jest OK. Nie było. Okazało sie, że ulewne deszcze zamieniły rejon namiotu w bagienko. Pół dnia zajęło Waldkowi wykopanie rowu odwadniajacego.
|
|
|
Tak więc świetlica została uratowana, natomiast dojście do niej prowadziło przez deski rzucone ponad kałużą. I tu pewna zdezelowana babcia chciała podziękować Ojcu Damianowi oraz Prezesowi Adamowi za to, że ją suchą nogą i suchym butem doprowadzili do namiotu, z którego już pachniało bigosem. W środku było gwarno, kolejka po bigos i soczyste kiełbaski szybko się posuwała, po chwili powrót do kolejki po kawę, pączki i smakowite ciasta.
Już na YouTube: Tropem Wilczym Australia 2022. Nasza relacja, osiem minutek
Następuje część oficjalna (fragmenty przemówień na filmie) i niezwykle uroczyste (a przy tym zabawne i szampańskie!) wręczenie nagród zwycięzcom biegu (uwiecznione na filmie, już na YouTube). Na koniec gratulacje dla rodzin, które raczyły przyjechać ze swą dziatwą, która już wie, kto to Inka, kto Rotmistrz, a kto Laluś; serdeczne podziękowania dla organizatorów, którzy rok po roku znajdują siły do kolejnych imprez; również Bóg zapłać paniom kucharkom. Do zobaczenia na trasie w przyszłym roku, miejmy nadzieję, że liczba uczestników przekroczy setkę!
Ernestyna Skurjat-Kozek
|