J.C. Lampi | Dzisiaj dokończenie opowieści Leona hrabiego Potockiego o niezwykłej przygodzie księcia Franciszka Sapiehy w Paryżu. Śledząc jego dzieje staramy się dociec, co to była za osobowość, co za postać, która bez wahania mianowała przygodnie napotkanego (we Włoszech) Pawła E. Strzeleckiego plenipotentem swoich dóbr na Kresach. Wariat, dziwak, czy filantrop? Współczesnie wiemy o księciu Franciszku niewiele - tylko tyle, ile znajdujemy w Wikipedii. Strzelecki zapewne pisał o nim i o swej pracy na Kresach, ale jak wiadomo, nic się po Strzeleckim nie ostało - wszystkie papiery spalone po jego śmierci. Całe nasze szczęście, że los nam podsunął archiwalną publikację, "Wspomnienia" hr. Leona Potockiego. Dzięki temu, zanim rozpocznie sie Rok Strzeleckiego, lepiej poznamy dzieje jego pryncypała. Bo to dzięki niemu dostał wynagrodzenie, które pozwoliło mu objechać swiat dookoła, w Australii odkryć Górę Kościuszki; doświadczenie zdobyte w zarządzaniu majątkami Sapiehy pomogło też Strzeleckiemu odegrać wielce pozytywną i chwalebną rolę w czasie walki z klęską głodu w Irlandii.
Wspomnienia swoje spisał Potocki w 1859 roku. Jego rękopis został odnaleziony po długim czasie i opublikowany dopiero w 1910 roku. Jak pisze we wstępie do "Wspomnień" Michał Federowski, cenny rękopis Potockiego zawiera wspomnienia dotyczące trzech rezydencji magnackich położonych na Litwie: Świsłocz, która była w posiadaniu rządnych i światłych Tyszkiewiczów, dwie zaś inne (Różana i Dereczyn) były we władaniu Radziwiłłów i Sapiehów.
Nas dzisiaj interesuje rozdział "Dereczyn" prezentujący „rozbajronizowanego estetę” księcia Franciszka Sapiehę, jego umiłowaną rezydencję, pełną dzieł sztuki i drogich pamiątek, jej otoczenie, festyny i lokalny tryb życia, różne miłostki i gry harazdowe. Zdaniem Federowskiego to wszystko dowodzi olbrzymiego zapasu energii „nieustannie przez księcia ze szkodą kraju i rodziny wyładowywanej". Jednym słowem "wartki prąd życia magnata odbija się tu w całej szerokości jasno, a wyraziście, jak w weneckiem najczystszem zwierciadle”.
Paryż. Jean Baptiste Lallemand |
Książe pogłaskał się znowu pod brodę parę razy, i przez zęby: — to djabelnie rozumny człowiek! — przecedził; poczem napisał i posłał po pieniądze. Nim je przyniesiono, przechadzając się po pokoju, rozmawiał swobodnie z tym, który życie jego w ręku swoim trzymał; wypytywał z ciekawością o szczegóły pełnego wypadków zawodu, słuchał z zajęciem przez jakie szczeble przechodził, nim doszedł do zbrodni. — Obdarzony tak niepospolitemi zdolnościami — rzekł w końcu do niego, — gdybyś był sobie obrał stan wojskowy, byłbyś jenerałem został, cywilny — ministrem, duchowny — biskupem.
— A tymczasem — przerwał mu zbrodzień z sarkatycznym uśmiechem na ustach — wyżej może dojdę, bo do szubienicy. Mości książę, — dodał — każdy z nas inną wprawdzie drogą idzie do tego samego celu, pan niby grasz moralnie, a jednak wygrywasz od tego, który nieraz ostatni swój pieniądz stawia na kartę, a czasami cudzy, ja niemoralnie zabieram drugim co mają, co znajdę.
— Jeżeli w tem cokolwiek jest prawdy — zauważył książę - przyznać musisz, że gracz ryzykuje przegraną.
— A złodziej życie — dorzucił herszt złodziejów.
Rozmowę coraz bardziej ożywioną przerwało ukazanie się szkatuły. Otworzono ją natychmiast: zawierała trzydzieści dwa tysiące franków. Nowy ich nabywca już je był do kieszeni schował, i wspólnie z towarzyszami swemi brał się do nieprzyjemnej dla księcia operacji skrępowania, powtarzając niby na pociechę: — Niechaj się książę nie lęka, my z nim postąpimy bardzo delikatnie, a zresztą wszak lepiej być postronkami skrępowanym, niż zarżniętym.
Wtem usłyszawszy niezwykły hałas na ulicy, a następnie po schodach, zajrzał do przedpokoju i czem prędzej się cofnął, wołając na swoich — Uciekajmy! Po chwili ze wszystkich stron ukazała się straż wojskowa, mając na czele komisarza policji i kamerdynera księcia. Obrona była niepodobną, schwytano więc całą bandę, a gdy herszta wyprowadzono z pokoju, książę, gładząc się pod brodę: — Mości vice-hrabio, — rzekł do niego. — djabelnie z ciebie rozumny człowiek, ale przyznaj, że mój kamerdyner rozumniejszy od ciebie!
Jemu to jedynie był winien książę ocalenie swoje, skoro bowiem otrzymał od swego pana rozkaz wydania niezwłocznie szkatuły obcemu, chciał go nasamprzód zatrzymać, przeczuwając, że się coś niedobrego święci. Lękał się jednak tym sposobem księciu zaszkodzić, wolał się wziąć do stosowniejszego w tej okoliczności postępowania: wydał szkatułę, ale z miejscowym lokajem pospieszyli zaraz za posłańcem. Wzięli fjakra i pojechawszy do domu, do którego wszedł złodziej, kamerdyner na zwiadach zostawił lokaja, sam zaś pobiegł do komisarza policji. Wnet dom, mający dwa wyjścia, otoczono, uratowano księcia i całą szajkę zbrodniarzy złowiono na uczynku.
|
Gdy w lat kilkanaście później opowiadał mi książę to wydarzenie: „Nie uwierzysz, — wyrzekł — jakiej radości doznałem wydobywszy się z tej zbójeckiej jaskini. Takich chwil nie kupić za skarby świata! Odzyskałem pieniądze, poczułem całą wartość życia, będąc na pół cala od śmierci i w poczciwym swoim kamerdynerze znalazłem wiernego i pełnego poświęcenia przyjaciela".
Nie dodał wszakże, że mu wydał zaraz weksel na sumę odpowiednią znajdującej się w szkatule oraz wyznaczył dożywotnią pensję.
— Ale cię to pewnie, mości-książe, oduczyło raz na zawsze od zawierania ściślejszych stosunków z towarzyszami w dyliżansie?
— Bynajmniej, bo widzisz waćpan, — odpowiedział książę, — takie wydarzenia to emocje, a bez emocji życie bez barwy, bez ciepła, martwe.
Utrzymywał również, iż tego samego dnia, w którym cudownie prawie ocalonym został, postąpił sobie bardzo po głupiemu, gdyż pieniądze tak szczęśliwie odzyskane, gdyby na kartę postawił, przekonany jest, iż wygrałby był miljony, a on tymczasem, jakąś myślą filantropijną przejęty, oddał je domowi podrzutków, pomimo, że ten zakład za niemoralny uważał. „Czem są bowiem podrzutki? — zapytywał sam siebie — istotami niemoralnie przychodzącemi na świat, więc kto takowe wspiera, postępuje niemoralnie!" — odpowiadał sam sobie.
Leon hr Potocki Wspomnienia o Swisłoczy Tyszkiewiczowskiej, Dereczynie i Różanie, Petersburg 1910
|