Pytają nas, dlaczego Puls Polonii nie pulsuje. Istotnie, puls Pulsu ustał prawie do zera i groziło mu zejście śmiertelne zwłaszcza w momencie, kiedy tuż przed Wigilią zaatakował nas Covid-19. Redaktorka miała od dawna zaległe badania płuc, ale ciągle zapracowana na innym froncie (Rok Strzeleckiego) nie miała czasu na takie bzdury, ostatecznie tuż przed świętami uległa mężowi i dała się zawieźć na prześwietlenie. Wsadzili ją do cat-scan tunelu, głos z automatu kazał co chwilę robić głęboki wdech i przez chwilę nie oddychać... i tak kilka razy w kółko. Kiedy wróciliśmy do domu po fajnej, zdawało nam się, wycieczce do Bella Vista, odmówiłam kolacji, bo jakieś wirusowe koziołki uganiały się po moim gardle. Nie pomógł ani neurofen, ani streptosil. W nocy dusiłam się, a następnego dnia potulnie zgodziłam się na test i ujrzałam dwie belki potwierdzające obecność covida.
Andrzej był w o wiele gorszym ode mnie stanie (darcie w kościach), ale o dziwo test covida nie wykazał. Z bólem serca powiadomiliśmy rodzinę, że izolujemy się od świata. Po raz pierwszy mieliśmy spędzać wigilię bez wnuków. Nie do wiary, kolejne święta poza kościołem, również Wielkanoc spędziliśmy w łóżkach po powrocie z wielkich uroczystości odsłonięcia tablic w Narodowym Parku Kościuszki, a konkretnie w Geehi.
Skazana na pobyt w domu mogłam teoretycznie zając się odrabianiem zaległości w Pulsie Polonii. Niestety, nie miałam sił, ani czasu, bo akurat w tym momencie trzeba było skoncentować siły na składanie podania do Polski o rządowy grant na cały Rok Strzeleckiego.
Konkurs na grant został ogłoszony o bodaj dwa miesiące później, przez co w naszych planach nastąpiły komplikacje i zawirowania. Nasz wymarzony plan, wielka wizję obchodów Roku Strzeleckiego opracowaliśmy o wiele wcześniej. W listopadzie i grudniu prawie codziennie wydzwanialiśmy do Warszawy z pytaniem, czy już wiadomo, kiedy konkurs zostanie ogłoszony. Zwlekalo się i zwlekało.
Ale jak już ogłosili (krótko przed świętami) to się okazało, że nasz wymarzony plan ma się do ich Regulaminu jak pięść do nosa. Zgodnie z tym regulaminem możemy wnioskować o dotacje pokrywające wyłącznie wydatki polonijne; imprezy z Australijczykami i Aborygenami oraz wyjazdy na celebracje do Polski mają być finansowane z funduszu innego ministerstwa, który ma ogłosić konkurs na grant, ale dopiero w lutym Nowego Roku.
Trzeba było nasz wymarzony plan zmodyfikować i okroić, przepisać całą filozofię i założenia oraz koszty.Postanowiliśmy dostać się do formularza i zacząć to wszystko pisać na nowo z przerobionym kosztorysem.Do takiego formularza ma dostęp tylko organizacja pozarządowa zarejestrowana w Polsce odgrywająca rolę oferenta. To oferent dostaje nasze dotacje, a my dostajemy fundusze od niego.Potem on się rozlicza w naszym imieniu. Rzecz jasna musi on nam ufać i chcieć nam pomóc. Nasz oferent to wielka postać, bardzo życzliwa, ale mocno zapracowana. Sprawę przekazał pewnej pani, nazwijmy ją asystentką, która miała wypełniać formularz i być z nami w roboczym kontakcie. Cóż, skoro asystentka jest potwornie zajętą osobą; na szczęście udało nam się dostać od niej przepustkę do rządowego formularza.
Mimo przestudiowanego Regulaminu nie potrafiliśmy go prawidłowo wypełnić. Niemożliwa terminologia, którą stworzyli i pojmują tylko biurokraci. Mieliśmy wiele pytań i wątpliwości. Skoro asystentka nie miała dla nas czasu, zaczęliśmy bombardować bezpośrednio fachmanów z wysokiego urzędu w Warszawie. Telefonicznie, emailami, whatsupami, zoomami, w końcu webinarami. A to nie odpisali, a to odpisali, ale dla nas niejasno, a to okazuje się, że Pani A pracuje tylko na pół etatu i nikt nie wie, kiedy będzie ponownie w biurze, a to Pan B. właśnie wyjechał za granicę---- i tak dzień po dniu nie byliśmy w stanie zrobić ani kroku do przodu.
Taka niepewność, takie napięcie musiało zaowocować depresją. Chciałam wycofać się z naszych planów, rzucić grant w kąt, zignorować Strzeleckiego, zamknąć Puls i na resztę życia zamknąć się w samotni. I patrzeć w sufit. Ale kolejny telefon do Warszawy dawał nadzieję, że wreszcie zrobimy krok do przodu. I tak oto dość duży przełom nastąpił w czasie pierwszego i drugiego webinarium, na jakie zaprosił nas organizator konkursu grantowego. Wreszcie była szansa uzyskać konkretną odpowiedź na nasze pytania.
Zgodnie z nową wizją musieliśmy zmodyfikować wszystko w naszym formularzu i przenicować budżety. To była robota na wariata, dniami i nocami. Szalony wyścig z czasem. Wóz albo przewóz. Będzie Rok Strzeleckiego, albo go odwołamy i spłoniemy ze wstydu. Gotowy formularz mamy oddać oferentowi zaraz po Sylwestrze. Czekamy na wdechu, jaki będzie wynik, czy wszystko jest poprawnie. A potem czekanie do kwietnia, czy nam dadzą dotacje, czy nie.
Nareszcie biorę głęboki oddech, nareszcie do mnie dociera, że w Sydney odbywają się kolorowe, radosne imprezy Pol-Artu, który już prawie dobiega końca. Strach pomyśleć, ile straciłam.
Wszystkich serdecznie pozdrawiam i życzę Szczęśliwego Nowego Roku Strzeleckiego!
Ernestyna
|