Naturalna u ludzi potrzeba estetyki w tej wsi znajduje swój wyjątkowo atrakcyjny wyraz.–Z tego powodu, dla rozjaśnienia, kobiety zdobiły ściany takimi plamami – wyjaśnia Wanda Racia, wskazując fragment ściany, do której przylega piec. Rzeczywiście, na czarnym tle widnieją białe „packi” (tak zresztą je nazywano), przypominające kształtem pąki kwiatów. – Tak się robiło nad piecem albo na ścianach. I z tego zaczęły powstawać pierwsze motywy kwiatowe – tłumaczy.
Jedziemy po zaśnieżonych szosach na północ od Tarnowa. Atak zimy sprawił, że wszystko stało się tu czarno-białe. Słońce schowało się za grubą zasłoną chmur, jeśli więc coś nie bije po oczach bielą śniegu, to najczęściej wpada w odcienie szarości. Ale jest wyjątek: Zalipie. Ta wieś jest kolorowa niezależnie od pory roku. Wszędzie kwiaty: na ścianach domów, na przydrożnym krzyżu, na studniach, na stodołach i wiatach, na pszczelich ulach, a nawet na psich budach. To samo we wnętrzach niektórych domów. Malują je tu ludzie z zapamiętaniem, niekiedy zmieniając kwietny „asortyment” każdego roku. Uroczo to wygląda.
Skąd się to wzięło?
Zalipiańska tradycja malowania domów i obejść sięga XIX wieku, kiedy wraz z zanikiem kurnych chat w chłopskich domach zaczęto budować piece. Ponieważ często nie było w nich komina, dym wydostawał się przez otwór w suficie, to zaś sprawiało, że wnętrza były mocno okopcone.
Stoimy w domu Felicji Curyłowej, wybitnej malarki zalipiańskiej, a zarazem babci pani Wandy. To pani Felicja zainspirowała zalipian do zdobienia swoich domów malowanymi kompozycjami kwiatowymi, wpłynęła na ich styl i przyczyniła się do rozsławienia wsi nie tylko w Polsce. Talent i zapał odziedziczyła po niej i po swojej matce także wnuczka, która kontynuuje artystyczne tradycje.
Właścicielka domu zdradzała malarskie inklinacje od dzieciństwa. Jej wnuczka kieruje naszą uwagę na czarny sufit z białymi ornamentami. Felicja namalowała je w 1913 roku, gdy miała 10 lat. Zrobiła to dostępnymi jej wtedy barwnikami – wapnem i sadzą. – Ten sufit jest teraz odtwarzany w taki sam sposób, w jaki namalowała go ona – zaznacza przewodniczka.
W latach czterdziestych minionego wieku mieszkańcy Zalipia zaczęli malować farbami kolorowymi. Jak się dowiadujemy, były to farby proszkowe, rozrabiane na mleku z dodatkiem białka. Do malowania stosowano pędzle zrobione z patyków wierzbowych z ubitymi młotkiem i rozszczepionymi ręcznie końcówkami. Malowano nimi plamy, które miały imitować kwiaty, a do cieniowania używano włosia z końskiego ogona.
Wchodzimy do „izby czarnej”. W tym pomieszczeniu toczyło się życie rodziny, tu się gotowało, jadło, spało. Stojący tu piec służył zarówno do gotowania, jak i do ogrzewania domu. Wydobywający się z niego dym sprawiał, że izba była czarna nie tylko z nazwy. Malowane kwiaty stały się sposobem na poprawienie wyglądu domostwa. Pani Curyłowa zdobiła nimi ściany, ale też piec, sufit i niektóre sprzęty. Haftowała kwiaty także na tkaninach.
Sama uszyła sobie i wyhaftowała strój ludowy w zalipiańskie kwiaty. Można go zobaczyć na manekinie po przeciwnej stronie sieni, w „izbie białej”, zwanej czasem paradną. Tu przyjmowało się tylko ważnych gości, na przykład księdza po kolędzie. Tu było zawsze posprzątane, a członkowie rodziny zasadniczo mieli tam zakaz wstępu. W tej izbie widzimy obok wszechobecnych malowideł z kompozycjami kwiatowymi sporo rękodzieła wykonanego przez gospodynię. Na ścianie nad łóżkiem uwagę zwraca godło Polski – orzeł z szyszkowych łusek – które pani Felicja wykonała w latach dwudziestych, a więc krótko po odzyskaniu przez nasz kraj niepodległości.
Duma pani Stefanii
W 1974 roku Felicja Curyłowa zmarła, a po czterech latach jej gospodarstwo stało się filią Muzeum Etnograficznego, Oddziału Muzeum Okręgowego w Tarnowie. W domu nic nie zmieniono, wszystko jest tu oryginalne. Pewne elementy odtworzono pod nadzorem konserwatora w taki sam sposób, w jaki były wykonane pierwotnie. – Nie mogła tego robić obca osoba, tylko ja, mogła mi też pomagać moja córka. Bo każda rodzina ma swój styl. Dlatego tu było mi bardzo łatwo odtwarzać te malowidła – tłumaczy Wanda Racia.
Zupełnie inaczej było w przeniesionym na teren muzealnej zagrody domu Stefanii Łączyńskiej, znakomitej zalipiańskiej malarki i poetki. Pani Stefania malowała w innym stylu. Jej ornamentyka roślinna jest drobniejsza, delikatna i skupiona na detalach. Dotyczyło to zresztą także ozdób wykonywanych z papieru, folii aluminiowej, sznurka czy słomy. Podobnie jak jej starsza koleżanka była pasjonatką. „Stefania Łączyńska malowała na każdej powierzchni, w tej zagrodzie pomalowane było dosłownie wszystko, począwszy od ścian wewnątrz i na zewnątrz domu, ale również pnie drzew w ogrodzie i budynki gospodarcze” – czytamy na planszy informacyjnej umieszczonej w jej domu. Dowiadujemy się, że najchętniej pozowała turystom na tle kolorowej studni, „dumna ze swojego kolorowego gospodarstwa”. Studnię tę – a dokładniej górną jej część – także przeniesiono na teren muzeum.
Na jego obszarze znajduje się dziś również chata „biedniacka” z 1890 roku, nakryta strzechą, jednoizbowa, z klepiskiem zamiast podłogi i ze stajnią, będącą częścią i tak niewielkiego budynku. Tu także są motywy kwiatowe, ale jedynie na zewnątrz budynku.
– Od 1948 roku odbywa się w Zalipiu co roku po Bożym Ciele konkurs na malowane domy. Dotyczy to zarówno elewacji, jak i wnętrz. Etnografowie oceniają te malowidła, a potem panie zdrapują to malowanie i malują na nowo. Dzięki temu co roku mamy co innego – uśmiecha się pani Wanda.
Kościół w kwiatach
Po opuszczeniu Zagrody Felicji Curyłowej jedziemy do kościoła parafialnego, mijając po drodze bajecznie kolorowe domy. Ornamenty kwiatowe zdobią tu ściany domów, a niekiedy także wszystko, na czym da się malować. Niektóre posesje mają swoje oryginalne nazwy. Jest „Zagroda wspomnień po Janinie Boduch”, jest „Malowany Miś”, czyli zagroda Bogusławy Miś, jest „Kolorowy ul” – zagroda u Haliny Lelek. I wiele innych. Do konkursu corocznie zgłasza się tu około 50 zdobionych zagród.
Zatrzymujemy się przy Domu Malarek. Mieści się tu ośrodek pracy twórczej, a także Gminny Ośrodek Kultury, w którym kultywuje się tradycję malowanek zalipiańskich i wspiera się amatorski ruch artystyczny. Organizowane są tu m.in. warsztaty plastyczne, można też kupić zdobiony zalipiańskimi ornamentami upominek, a także zobaczyć wystawę fotograficzną, dokumentującą malowane zagrody. Oczywiście gdzie jak gdzie, ale tu malowanki zalipiańskie są wszędzie – na zewnątrz i wewnątrz, w tym na stojących w głębi placu ulach.
Do zalipiańskiej tradycji malarskiej nawiązuje także wystrój tutejszego parafialnego kościoła pw. św. Józefa. Jego wnętrze zdobią motywy kwiatowe, wykonane w 1966 roku przez zalipiańskie malarki według projektu tarnowskiego artysty Józefa Szuszkiewicza. Już przy wejściu uwagę zwraca wiszący na ścianie przedsionka duży krucyfiks – także w otoczeniu motywów kwiatowych.
Szczególne miejsce poświęcono lokalnej tradycji w znajdującej się z tyłu świątyni kaplicy św. Błażeja. W tym pomieszczeniu niemal całą płaską przestrzeń zajmują malowane kwietne kompozycje, włącznie z podstawą ołtarza. Zalipiański styl widać także w haftach na obrusie, którym przykryto ołtarz. Motywy kwiatowe zdobią również wyeksponowane z boku szaty liturgiczne, w tym ornaty i kapy, wyszywane między innymi przez Felicję Curyłową.
Zalipie słusznie cieszy się swoją sławą. Nie chodzi tylko o artystyczną wartość eksponowanej tu sztuki ludowej. Ważny jest także komunikat, który powinien stać się inspiracją dla wszystkich: nawet jeśli żyjesz skromnie, możesz żyć pięknie. Bo każda przestrzeń, w jakiej żyje człowiek, może zostać wzbogacona przez jego twórczy geniusz. Trzeba go tylko uruchomić. A to rzecz bardzo cenna – tworząc, stajemy się podobni do naszego Stwórcy.
gosc.pl
FRANCISZEK KUCHARCZAK. Teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.
Zainteresowania: sztuki plastyczne, turystyka (zwłaszcza rowerowa). Motto: „Jestem tendencyjny – popieram Jezusa”.
Jego obszar specjalizacji to kwestie moralne i teologiczne, komentowanie w optyce chrześcijańskiej spraw wzbudzających kontrowersje, zwłaszcza na obszarze państwo-Kościół, wychowanie dzieci i młodzieży, etyka seksualna. Autor nazywa to teologią stosowaną.
|