Kiedy po aresztowaniach i wywiezieniu w niewiadomym kierunku w grudniu 1981 roku przyjaciół z naszej Solidarności udało mi się wreszcie ich odnaleźć i pojechać z Warszawy na Śląsk, weszłam do więzienia "Radocha" w Sosnowcu. Tam ich trzymali, odseparowali od świata jako "wrogów socjalizmu", jako niebezpiecznych przestępców, zdolnych do "obalenia siłą ustroju". Wizytę tę pamiętam do dziś, każdą jej chwilę - poszarzałe, przygnębione twarze pojmanych działaczy Solidarności, butę strażników, niepewność jutra. Co będzie dalej z nimi, z nami, z Polską?
Przyniosłam wtedy na to "widzenie" rzeczy pierwszej potrzeby - trochę czystej bielizny, jakieś owoce, kawałek ulubionego ciasta, tyle, ile zmieściło się w damskiej torebce. Pamiętam, że brakowało słów, bo wszystko wydawało się tak nierealne, nie dotyczące nas, ani nawet tych obok, którzy nas pilnowali nie wiadomo dlaczego. Przy końcu rozmowy usłyszałam skierowane do mnie zdanie, które pamiętam do dziś: ...Dziękuję za te rzeczy, szkoda tylko, że nie przyniosłaś wiązanki biało-czerwonych kwiatów. Przydałyby się mnie i dziewczynom w celi"...
Dość szybko udało mi się stamtąd wyjść, jak najdalej od tych znienawidzonych szarych umundurowanych sług Jaruzelskiego, ciemnych korytarzy, od szczęku więziennych kluczy. Uciec mogliśmy my, ci których jeszcze nie złapali. Nasi przyjaciele, więźniowie polityczni musieli tam pozostać, bo zdecydował tak tyran i jego bandycka grupa.
Dziś, gdy patrzę w Telewizji Republika na twarze dwóch kobiet, żon posłów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, tamte wspomnienia ze stanu wojennego, z grudnia 1981 roku wracają z całą mocą, bo dziś znów dominującym uczuciem jest smutek, współczucie i niepokój o jutro. I znów powraca myśl, co możemy dla nich zrobić?
Muszą czuć, że jesteśmy przy nich by wytrwali, tak jak wytrwali nasi przyjaciele z tamtym Grudniu. Może i im przynieśmy kwiaty - koniecznie biało-czerwone!
Monika Wiench
|