Przed wejściem na ekrany film Pawła Maślony KOS reklamowano jako obraz o Tadeuszu Kościuszce. Już po premierze dziennikarze antypolskich mediów nie byli w stanie powstrzymać zachwytów. Bo to nie jest film o Kościuszce. To kolejna dekonstrukcja tego, co do tej pory symbolizowało Polskę.Są ludzie, którym wydaje się, że serial „1670” jest obrazoburczy i antypolski a przez jego popularność zawali się świat. Jestem innego zdania i chociaż oburzam się na sceny ocierające się tam o bluźnierstwo, to pozostaję na stanowisku, że poczucie humoru można mieć różne, a ani „Sami Swoi” nie obalili w Polsce zaufania do prostego człowieka i chłopskiego rozumu, ani dawny brytyjski serial „Czarna Żmija” nie sprawił, że Brytyjczycy stali się mniej dumnym narodem niż byli zanim Rowan Atkinson wcisnął się w rajtuzy i zbroję księcia Edmunda.
Nie da się jednak nie zauważyć – bo podkreślają to twórcy Netflixowego hitu – że serial ów powstał na fali zainteresowania „historią ludową”, a więc w odpowiedzi na wznieconą przez środowiska lewicowe iskrą narracyjną, według której ci, którzy stanowili naród Polski wieki temu nie robili nic innego jak wyłącznie gnębili chłopów.
Nie czas tu ani nie miejsce na obalanie tych historycznych nieporozumień – pozwolę sobie tylko przy okazji odesłać szanownych Czytelników do tekstów na ten temat na naszym portalu. W myśl lewicowej narracji Polska po prostu musi być piekłem na ziemi – dziś pozostaje piekłem kobiet, niegdyś stanowiła piekło chłopów.
pch24.pl/polska-pieklo-chlopow-odklamujemy-lewicowa-propagande-historyczna/
Prawdziwie niebezpiecznym zjawiskiem wyrosłym na tej fali nie jest jednak komedyjka o Janie Pawle Adamczewskim. Ale może nim być dzieło Pawła Maślony – „Kos”. Przecież netfliksowego pastiszu nikt nie weźmie na poważnie, a duży, drogi film fabularny może stać się dla niejednego widza istotnym źródłem wiedzy historycznej.
A jaką to wiedzę otrzyma Polak, który uda się na „Kosa”? Otóż nie dowie się, jak poszło Kościuszce jego powstanie, ale za to dowie się, że wszystko co do tej pory widz odnajdywał w swym kodzie kulturowym jako rym do słowa szlachta, jest nieprawdą. Owszem, szlachcice w „Kosie” noszą takie same kontusze jak w Hoffmanowej trylogii i używają podobnych słów co bohaterowie Sienkiewicza, ale są kimś zupełnie innym. Nie są pobożnymi, rycerskimi patriotami, ale bandą pijusów z bożego nakazu nienawidzących chłopstwa i wyżywających się na tej warstwie społecznej w każdy najgorszy z możliwych sposobów.
Zaiste, jest „Kos” swoistym „anty-Potopem”. Dziełem, na które czekał pogrążony w ojkofobii salon stojący dziś w rozkroku nad Danielem Olbrychskim, którego należy przecież wielbić gdyż nienawidzi prawicy, ale który przecież jednocześnie pozostaje uosobieniem sienkiewiczowskiego obciachu, któremu twarzował w czasie zdjęć pod Jasną Górą.
Ale furda Olbrychski! Dziś już przecież jest on, ich wymarzony Kos! Dziś już te same kolorowe stroje, te same fryzury, te same szable, które każdemu Polakowi kojarzyć się musiały z Kmicicem, Wołodyjowskim, Zagłobą, Podbipiętą i Skrzetuskim, nowemu pokoleniu kojarzyć się mają z brutalnością, pijaństwem, zezwierzęceniem, podłością, małością, ohydą, nikczemnością i świniowatością. A więc z tym, z czym salon utożsamia Polskę i Polaków, samemu nie czując żadnego związku z żadnym z tych bytów.
Oto nie znajdziemy w „Kosie” ani jednego porządnego szlachcica. Myślą oni tam wyłącznie o jedzeniu i pieniądzach, chłopów biją, gwałcą chłopki, strzelają do nich dla zabicia nudy, a gdy już nawet chcą razem zrobić coś dla dobra wspólnego, zabierają się do tego jak skończeni idioci, krzycząc mickiewiczowskie „szlachta na koń wsiędzie i jakoś to będzie” na czterdzieści lat przed tym jak wieszcz wymyślił te słowa.
I dopiero człowiek światowy, przybyły Z ZAGRANICY(!), musi spróbować zawładnąć nimi, by z ich starań wyszło cokolwiek dobrego. O tak, wielce symptomatyczne jest to, że u Maślony mądrzejsi niż jakikolwiek Polak i niż wszyscy Polacy razem wzięci są Kościuszko przedstawiony niemal jak „pół-Amerykanin” oraz inny obcokrajowiec, rotmistrz Dunin, oficer rosyjskiej armii. Zresztą, o szlachectwie Kościuszki w filmie się nie wspomina, nie pasowałoby to bowiem do bijącej z każdej minuty tego obrazu tezy o pochodzeniu w prostej linii od Lucyfera każdego „herbowego”.
Nie do końca rozumiem tylko, dlaczego Paweł Maślona wybrał sobie jako bohatera właśnie Kościuszkę – przecież można było pójść na całość i wynieść na piedestał Jakuba Szelę i jego rabację. No, ale na film o mordercy mogłyby nie pójść szkoły, a na „film o Kościuszce” (który nie jest filmem o Kościuszce) z pewnością wybierze się niejeden prostoduszny nauczyciel. A potem będzie musiał wyjaśniać szkolnej gawiedzi, że być może istnieje jakaś szansa na to, że Kmicic i Wołodyjowski swoich chłopów jednak nie topili dla zabawy w stawie, uprzednio sprzedając im bez powodu po trzy tuziny batów.
Ale, jako że antypolonizm zaszedł już w te rewiry historii, możemy być pewni, że film o Jakubie Szeli powstanie – wszak powstają już o nim spektakle teatralne każące spojrzeć nań inaczej niż li tylko na przywódcę morderczych hord. Powieści z gatunku fantastyki, tak wykpiwanej do tej pory przez salon, dostają nagle nagrodę Nike – jeśli opowiadają historię Szeli właśnie. Z całą pewnością w wielu głowach polskiego filmowego półświatka powstaje już pomysł na scenariusz o Szeli – a Wojciech Smarzowski już rozgrzewa kamery i dzwoni po swych ulubionych Jakubików, Lubosów i Braciaków, by mogli po raz kolejny pokazać światu, jak piękne jest brutalne obchodzenie się z polskimi panami.
Jak widać, każda epoka ma swoją opowieść. Opowieść Sienkiewicza o gotowych oddać swe życie za ojczyznę szlachcicach zrobiła kiedyś z chłopskiej masy Polaków – pozostało wiele świadectw chłopów literalnie to podkreślających. Filmowe adaptacje tych opowieści krzepiły serca kolejnych pokoleń. Dziś już nie czas na krzepienie serc. Dziś czas na wyrwanie z tych serc polskości i napełnienie ich nienawiścią do szlachty, do narodu, do Kościoła.
Paweł Maślona zdał ten test znakomicie – stąd zachwyty salonu nad jego filmem. A ja osobiście bardzo żałuję, że nie wymyśliłem sam owej – jakże prawdziwej – frazy o tym, że „Kos” to „anty-Potop”. Ale mi, przedstawicielowi prawicowego zaścianka, moglibyście przecież Państwo nie uwierzyć. Jej autorem jest jednak kto inny. Kto? Tak, tak – sam reżyser filmu „Kos”, Paweł Maślona. Osobiście wyznał to na łamach jednej z gazet.
Nie muszę pewnie pisać której.
Krystian Kratiuk pch24.pl |