KAMPANIA NAPOLEONSKA. ROK 1812. Za Smoleńskiem zetknąłem się z piechotą naszą , któréj szeregi jeszcze były w porządku. Któregoś dnia słyszę głos z powozu wołający : oficer , oficer ! Poznaję głos jenerała Zajączka , lecz zły humor , jakaś chęć nieprzyjmowania żadnej pomocy , zrobiły żem głowy nie obrócił i szedłem daléj. Ten sam głos dodaje : „ oficer od szasserów " , wtedy musiałem się obrócić .Zajączek z uniesieniem poznawszy głos mój mówi : „ A czy ty nie Dembiński , brat tego poczciwego , co przy mnie zginął ? " A na odpowiedź moję , że tak jest, chce koniecznie miejsce obok siebie w koczu zrobić . Lecz że jenerał często się zatrzymywał aby pilnować porządku w dywizyi , uprzykrzyło mi się i sam puściłem się dalej , zdaje mi się nawet bez pożegnania.
Dochodząc do Orszy we wsi Dubrowcza idąc obok naszéj piechoty, natrafiliśmy na pierwszą karczmę polską . Widok ten radością wszystkich przejął Polaków, jednomyślny okrzyk się wydobył oh ! oh ! karczma polska!. Wtedy poczułem po raz pierwszy brak pieniędzy, gdy każdy szedł napić się wódki , a ja téj nie miałem czém zapłacić , puściłem się więc ze czczym żołądkiem daléj . Dochodząc do samego miasta Orszy zszedłem się z bratem moim Wacławem , podporucznikiem w 12 pułku piechoty , ten miał dukata w kieszeni . Wstąpiliśmy do żyda , który czarną kawę przedawał i całego dukata przepiliśmy na tęż kawę z miodem , tak że nam tylko cztery cwancygiery reszty wydał i z tych dwa brat mnie oddał a sobie dwa zostawił .
Przed wieczorem znaleźliśmy się w liczniejszém gronie i weszliśmy do chałupy , gdzie upieczono prosiaka i ugotowano kartofli smażonych na słoninie, co było prawdziwym bankietem, po tym bankiecie wszyscy się cieszyli , że będą spać w ogrzanéj izbie.
Z Orszy dostałem rozkaz mego pułkownika ruszyć podwodą do Mohylowa dla zabrania małego zakładu [grupy], któren pułk naprzód postępujący tam zostawił. Przybywszy do Szkłowa , udałem się do komendanta placu kapitana Wybranowskiego , zdaje mi się z pułku 6 piechoty. Nie mógłem się wydziwić spokojności , z jaką tu wszystkie rozkazy jego były wykonywane , bo komendy prawie żadnej nie miał; zjadłem u niego obiad na stole nakrytym , czego od kilku miesięcy nie widziałem , a podczas obiadu zaszła podwoda , która mię do Mohylowa wieźć miała.
Na pół drogi między Mohylowem a Szkłowem spotkałem małe stado bydła gnane przez chudego olbrzyma trzymającego długą żerdź w ręku , w kaszkiecie wojskowym bez daszka , portki płócienne, derha na plecach zarzucona . Wpatruję się w twarz tego nędzarza i ze zadziwieniem poznaję mego pijaka skrzydłowego Fruszyńskiego, z którym czytelnik się już w Kałuszynie i nad Dnieprem poznał. Zapomniałem wspomnieć , że za Smoleńskiem deresz Fruszyńskiego padł pod nim trzeciego dnia po bitwie pod Możajskiem i jego z siodłem na plecach w tył odesłano . Zapytany co tu robi, mówi że skarbowe pasie bydło i że z rozkazu pędzi do Szkłowa.
Wieś Studzianka nad Berezyną, tysiące opowieści o słynnej przeprawie przez rzekę Berezynę |
Jakoś około tego miasteczka mało było śniegu . Przed wieczorem stanąłem w Mohylowie , zaszedłszy do magistratu dla otrzymania biletu na kwaterę . Między członkami władzy zasiadał jakiś poważny żyd , którego widać duch spekulacyjny pomimo godności jaką piastował, nie opuścił ; zrobił mi bowiem propozycyą , abym mu futrzaną delią, strój , któremu życie winien byłem , sprzedał . Obruszyła mię ta propozycya i odpowiedziałem mu : „ Gałganie, cóż ty myślisz , że ja tandeciarz ? Zrób swoję powinność , daj bilet na kwaterę , a handlem się nie baw. "
Chciał się pan członek municypalności obruszać , lecz go koledzy uspokoili , a przybyły ze mną do magistratu porucznik kirassyerów Böse , wziął mię z sobą na kwaterę do jakichś państwa Krukowskich . Nasz zakład ledwie się z kilku składał ludzi , tym dałem rozkaz ruszenia natychmiast , to jest nazajutrz, ku pułkowi, lecz w nocy nastąpił allarm na wiadomość, że Moskale z lewego brzegu Dniepru do miasta się zbliżają i o 1 w nocy na bryczce Bösego wróciliśmy ku armii , ale już nie na Szkłów i Orszę , lecz bardziej ku zachodowi .
Żeśmy bryczką dalej jechać nie mogli dla ogromnych zasp śniegu i ja się znowu znalazłem sam jeden w odmęcie processyi .W téj pielgrzymce mojéj różne miałem przygody , pamiętam , że mnie razu jednego 4 żołnierzy naszego pułku mających powózkę dobremi trzema końmi litewskiemi uprzężoną , z przychylności i litości zabrali . Byli to ludzie żwawi , Kujawiaki ; powózka w żywność dobrze opatrzona . Na pierwszy nocleg , który z nimi odbyłem , zajechaliśmy do stodoły , gdzie napaliwszy dobry ogień, prosiaka żywego czy gęś zabili i czerniny z kluskami nagotowali.
CDN
Zdawało mi się, że przestudiowałam już wszystkie pamiętniki z epoki napoleońskiej, ale widać, bardzo się mylę, bo ciągle nowe wpadają mi w ręce.Na przykład "Pamiętniki Henryka Dembowskiego". Na Wikipedii go nie znajduję, musiałam więc poszperać trochę po internecie. Otóż Henryk urodził się 16 stycznia 1791 roku w Strzałkowicach w Sandomierskiem.Większość swego życia związany był z Krakowem, gdzie ukończył filozofię. Jego rodzice mieli 9 dzieci; wszyscy synowie Ludwik, Henryk, Jan i Wacław studiowali w Akademii Inżynierów w Wiedniu. Wszyscy zrobili karierę wojskową, wszyscy przeszli cały szlak bojowy kampanii napoleońskiej. "Pamiętniki Henryka Dembowskiego" przedstawiają nie tylko jego dzieciństwo i młodość, ale przede wszystkim jeden z najdramatyczniejszych epizodów polskiej historii - wielki odwrót armii Napoleona spod Moskwy, Smoleńska, poprzez Berezynę.Są to oczywiście opisy scen dramatycznych i makabrycznych, czasami komicznych.
Jest w tej opowieści ciagle podkreślana kwestia honoru i czystego sumienia oraz żarliwej wiary w Boga. Warto poczytać takie pamiętniki, póki są, póki ich Tuskowcy nie wyrzucą na śmietnik pt. "polskość to nienormalność".
Na podstawie Pamiętników Dembowskiego opracowała Ernestyna Skurjat-Kozek
|