KAMPANIA NAPOLEONSKA. ROK 1812. Nazajutrz siedząc na ich powózce i jadąc o pól mili w lewo od Wielkiej armii zrobił się popłoch, który często miał miejsce, kiedy kozaki coraz bardziej ośmieleni na processyą naszę napadali.Wszystko zaczęło uciekać i nas mijało; ja wziąłem strzelecki karabinek i siadłem na powózce tak, żem front ku stronie, gdzie kozacy byli spodziewani, postawił, bo wiedziałem, ile się kozak strzału obawia. Jechaliśmy wolnym kłusem, kiedy podpułkownik Zaleski z 13 pułku huzarów, mający sześciu żołnierzy, z których każdy dwa porządnie objuczone konie prowadził, dobrym kłusem nas mijać zaczął i widząc mnie na téj powózce, szydersko wołać zaczął: nie ujdiosz na téj powózce.Proszę go, aby mi jednego konia sprzedał: znasz moję familią, zapłaci ci co zechcesz, sprzedaj. Lecz on poleciał dalej i mnie w prawdziwém niebespieczeństwie opuścił. Paki te pochodziły z rabunku w Moskwie; jak sam mówił dużo klejnotów zawierały.
Wielką krzywdę sobie wyrządził przez brak litości dla znajomego, bo jak się później w Krakowie o tém dowiedzieli, wszyscy drzwi mu swoje zamknęli, nawet i panna, która miała iść za niego, ręki mu swojej odmówiła. Allarm pokazał się fałszywy, a może też kozacy obładowawszy się łupem i jeńcami na chwilę kolumnę opuścili.
Na noc zajechaliśmy do obszernéj wsi i rozłożyliśmy się w chałupie, lecz ledwie w pół godziny po naszém przybyciu w drugim końcu wsi dały się słyszeć strzały i okrzyki hurra. Widząc, że obrona byłaby próżną, puściłem się sam jeden do bliskiego lasu w dyrekcyą, gdzie miarkowałem, że na armią natrafić muszę. Biegłem więcej dwóch godzin przez las brnąc w śniegu po kolana bez żadnéj drogi ani ścieżki i dopiero biedz przestałem, kiedym natrafił na gołoborze.Tam kilka kopic siana daszkami okrytych zostawało. Wdrapałem się na stóg wysoki wzdłuż pawązu i tam czekałem, aż łuny założonych ognisk pokażą mi, gdzie się armia znajduje. Łuny te w parę godzin okazały się i można było widzieć trzy łuny: przednią straż , główną armią i opodal aryergardy. Stado sarn przebiegło mi pod nogami, była więc obawa i wilków, ale gorsza obawa była dostać się do niewoli, albo w ręce chłopów, którzy bez litości pojedyńczych ludzi mordowali.
Ułamawszy więc kawał łaty z daszku, aby mieć obronę przeciw wilkom spuściłem się około 1éj w nocy ze stogu i ciągle lasem postępując, nadedniem doszedłem do miejsca głównej kwatery. Tam w jakiémś miasteczku dom w czworobok otoczony starą gwardyą Napoleona okazał mi jego kwaterę. Nie pamiętam jakem tu resztę nocy przepędził , ani téż nawet dalszych dni.
Wiem tylko , że jednéj nocy zaszedłem do kwatery jenerała Sokolnickiego, który w głównym sztabie cesarskim miał dyrekcyą zwiadów tyczących się nieprzyjaciela. Przytułek na noc tę wyrobił mi jego adjutant Ludwik Jordan. Drugi adjutant wtedy mniej mi znajomy był Roman Sołtyk, później jenerał. Pamiętam jak opuszczając z rana kwaterę jenerała zaszedłem do piekarni, gdzie kucharz jego kolacyą był zgotował, aby widzieć, czy jakiego kawałka mięsa do wzięcia z sobą nie znajdę; a nie zastawszy nic innego jak skórkę z barana w wilią zjedzonego oderznąłem dwie nóżki, włożyłem do kieszeni i byłem spokojny, że już tego dnia z głodu nie umrę, ani téż potrzebować będę uciekać się do pożywienia, którém największa część maroderów się żywiła , tj. zdechłych koni wzdłuż traktu leżących.
R. Suchodolski - Przejście przez Berezynę |
Zdaje mi się, że te dwie nóżki miałem w kieszeni, kiedy wyprzedzając armią, a raczej processyą, doszedłem do Berezyny. Doszedłszy do téj rzeki niemało zdziwiony zo- stałem zastawszy most na niéj spalony i całe brzegi na stronie naszej działami najeżone; była to dywizya Dąbrowskiego, która jak to powyżéj na początku opisu kampanii powiedziałem, naprzeciwko twierdzy Bobrujska była zostawiona. Dąbrowski przez przemagające siły jenerała Czyczagowa od obserwacyi Bobrujska odepchnięty stoczył nad Berezyną bitwę i na brzeg nasz zmuszony się cofnąć. Mosty, które nam jedynie z błotnistéj téj okolicy wyjść dozwalały, za sobą spalił. Nie widziałem obozu dywizyi nigdzie, lecz jedynie działa i przy tych artylerzyści.
Prawda, że wieczór już nieco ciemny nie pozwalał mi szeroko okiem sięgnąć. Wieś Studzianka na wzgórzu była w prawo od spalonego mostu. Gdym się wahał szukając miejsca na spoczynek nocny, widzę ułanów polskich oddział około 40 koni liczący, który od wsi Studzianki pod komendą oficera żywo naprzeciwko armii rusza. Zdaje się, że ten oficer musiał raport Dąbrowskiego wieźć cesarzowi. Patrząc za tym oddziałem postrzegłem, że jednemu żołnierzowi jakieś zawiniątko z białego płótna na ziemię upadło, wołam co głos mi dał siły : ułan , ułan lecz oddział w tym momencie galopem ruszył.
Zbliżam się do owego zawiniątka i znajduję pół wieprzaka porządnie oprawionego, zawiniętego w nową koszulę z żołnierskiego płótna i nowe gatki żołnierskie. Odrzuciłem gatki, prosiaka w koszulę zawinąłem, nóżki baranie z kieszeni wyrzuciłem i szukałem ognia, gdziebym część paciuka mógł upiec.
Tymczasem zaczęła armia do Berezyny dochodzić i w małych krzakach olszowych na lewo od spalonego mostu stanęły obozem szczątki 5 pułku strzelców konnych, tj. pułkownik Kurnatowski z 15 oficerów i tyluż żołnierzy! Oczywiście przyłączyłem się do swoich, a jeden żołnierz upiekł połowę mojej prowizyi, za co dobry kawał pieczeni otrzymał.
Z rana przy obudzeniu spostrzegłem dwa postawione mosty, jeden bliżéj nas był przeznaczony dla artyleryi i jazdy; drugi na kobylicach tylko rzucone mając tarcice, dla pieszych(...)Świeżo najedzony i wiedząc, że woźnicę skuszę rozwijam zawiniątko i na kole poprzedzającéj armaty pieczoną wieprzowinę jakby do śniadania rozkładam. Nie omyliła mię moja nadzieja, zbliża się woźnica i proponuje mi, abym mu sprzedał kawał pieczeni, odburknąłem żem nie jest markietanem. Francuz na to proponuje mi zamianę, tj. kawał podpłomyka; przystałem na to, ale z warunkami, że mi linią przeciąć pozwoli, na co oczywiście przystał. Na dyskrecyą pozwoliłem mu oderznąć pieczeni, on równie na dyskrecyą placka i nie tracąc czasu, zawinąłem moje prowizye i na most dla pieszych przeznaczony dostałem się (...)
Żandarmi często tę całą ciżbę w tył odpychali, tak że kilkakrotnie już byłem bliski mostu i znowu w tył odepchnięty. Mógłem widzieć jak pułk nasz most dla jazdy przeznaczony przechodził i jak z mostu udał się w prawo. Żeby lepiej położenie miejsca oddać, na którém się walna w tym dniu bitwa odbyła, winieniem powiedzieć, że trakt idący od nieprzyjaciela szedł równoległe z rzeką Berezyną, wszystko więc co do cofania się było przeznaczone, to szło po przejściu mostu w prawo, a to co do boju, w lewo.
Widziałem więc jak pułk mój przeszedłszy most, udał się w prawo, a piechota polska w lewo. W nocy jeszcze przeszła była dywizya Dąbrowskiego i ta w lesie ogień ręczny tyralierski rozpoczęła przeciwko korpusowi Czyczagowa, który się w oszańcowane swoje pozycye przed Borysowem cofnął, nie przeszkadzając bynajmniej stawianiu mostów.
Dywizye Zajączka i Kniaziewicza, chociaż nieliczne ale jednak dobrą postawę jeszcze mające, ruszyły także w lewo w dyrekcyą wziętą przez Dąbrowskiego.Skorom most przebył około jedynastéj z rana, udałem się tam, gdzie poszła piechota nasza, aby odszukać mego brata Wacława i zapasem żywności się posilić. Zaledwie paręset kroków po trakcie idąc w lewo uszedłem, natrafiłem na obóz piechoty naszéj. Brat mój miał zapas krup jęczmiennych, trochę wprawdzie ze szkłem tłuczoném pomieszanych, bo tę kaszę zdobyli jego żołnierze wybijając szybę izby kaszą zasypanéj, podobno we wsi Studziance.
Ledwieśmy się zabrali do gotowania, z którego cały sztab księcia Poniatowskiego miał korzystać, zaczęto bić w bębny pod broń i piechota nasza szybko pod bronią stanęła; było to nieco po godzinie południowéj. Udałem się za naszą piechotą i spostrzegłem cesarza Napoleona, który z małą świtą przeszedłszy most, udał się był w lewo, tak że piechota nasza postępując po gościńcu ku stronie, gdzie trwał ogień, przed nim defilowała oddziałami szerokości traktu.
Cesarz stanął na piaszczystém wzgórzu po lewej stronie gościńca bardzo śliskiego z powodu gołoledzi. Na czele 1 dywizyi szedł pieszo jenerał Zajączek, mający czapkę sobolową na głowie i ciepłym szalem owiniętą szyję, maszerował z gołą szpadą, lecz podpierali go z obu stron jego adjutanci, Józef Miroszewski i Wołodkowicz.
Cesarz nie poznawszy Zajączka dobrze mu znanego z Egiptu, wziął go za Dąbrowskiego i mówi do niego: Allons Dąbrowski, allez prendre votre révange. Zajączek pyta adjutantów, co on mówi, a gdy ci mu słowa cesarza powtórzyli, odpowiada: powiedzcie mu, że pójdę wziąć rewange za Dąbrowskiego. Bawić się tu nie można było, bo zbliżanie się ręcznego ognia było widoczne, dywizya Dąbrowskiego - cała w tyralierach, pomimo największej waleczności - przeciwko przemagającym siłom Czyczagowa choć wolno, ale ustępować musiała. Przybycie dywizyi posiłkowych na plac boju w kilka minut poznać było można, bo ogień silny plutonowy ogień tyralierski zastąpił.
Szczęściem dla nas wszystkich, że się cesarz dłużéj tu zatrzymał. a to z powodu następującego: tylko co piechota nasza odparła rossyjską, pułkownik Doumère (bo jeszcze jak mi się zdaje nie był jenerałem) na czele 400 kirassyerów i dragonów francuskich maszerujących szeregami, po lewej stronie traktu, gdzie tylko małe krzaki się znajdowały, natrafia na osobę cesarza, który pomimo, że kule armatnie nieprzyjacielskie dużo dalej po za nim sięgały, stał nieco zakryty pagórkiem piaszczystym.
Wszczęła się między cesarzem a jenerałem Doumère następująca rozmowa, którą szczególniéj co do słów przez cesarza wyrzeczonych słyszałem, bom ledwie 15 kroków stał od niego. Pyta go cesarz Oû allez - vous , Doumère ? - Je vais en arrière , car les Polonais ont repoussé les Russes , et le pays est couvert de bois, bo z prawej strony traktu był las wysoko drzewny. Cesarz na to z zimną krwią C'est égal ; retournez en arrière et déployez vous sur la gauche des Polonais co oczywiście Doumère z oddziałem swoim wykonał. Cesarz już krótko tutaj bawił, zawrócił konia i pojechał ku Wilnu, a my wróciliśmy do obozu.
Było to może godziną przed wieczorem. Ledwieśmy doszli do obozu nastąpił powszechny allarm, opiewający, że piechota nasza kompletnie rozbita i że Moskale w silnych kolumnach ku nam postępują. Wyniesiono sztandary na gościniec, poczęto bić w bębny na allarm i powszechny głos rozszedł się brońmy sztandarów. Zaczęliśmy się kupić koło sztandarów z czém kto mógł w ręku. Przybywający z ognia łączyli się z nami i w kilku minutach zebrało się nas ze 300. Pytam każdego uciekającego o mego brata i opowiada mi jeden oficer, że widział jak go wzięto do niewoli. Zasmucony do żywego, nie chciałem temu dać wiary i wysunąłem się naprzód na spotkanie uciekających, gdy wkrótce brat mój przybywa nie utraciwszy nawet kożucha baraniego, w czém się różnił prawie od wszystkich innych, bo inni aby biédz prędzej, co tylko im zawadzało, pozrzucali z siebie.
Wieś Studzianka nad Berezyną |
Brat mój opowiedział mi w krótce jak się bitwa odbyła, tj. że piechota nasza rozsypana w gęste tyraliery, tak Moskali parła, że on z kilkoma innymi już był blisko szańców rossyjskich i właśnie w chwili kiedy do jenerała Kniaziewicza mówi: Jenerale, jeden batalion, a zabierzemy działa. Moskale ze wszystkich bateryi kartaczami sypnęli i 12 batalionów rossyjskich za bateryami stojących uderzyło w kolumnach na rozsypaną piechotę naszę. Oczywiście wszystko naszych zmusiło do najszybszego cofania się. Trzech jenerałów dywizyi było rannych: Dąbrowski w rękę, Kniaziewicz w kostkę, a Zajączek w kolano kulami karabinowemi. Brat mój ścigany przez młodego podoficera piechoty rossyjskiej, któren dla łatwiejszej gonitwy karabin na ramię zarzucił, kolbą w plecy uderzony potoczył się prawie naprzód i to opowiadający oficer za wzięcie go do niewoli uważał, lecz brat mój nie tracąc przytomności chwytającego już go podoficera rękojeścią szpady uderzył w zęby tak, że ten wznak się przewrócił, z czego mój brat korzystając do nas przybiegł.
Attak ten rossyjski nader niebespieczny, bo byliby Moskale bez oporu na przeciwko mostu na Berezynie stanęli, obrócił się dla nich w stanowczą klęskę; owe 400 koni kirassyerów i dragonów wsparte brygadą jazdy ułanów polskich, 700 koni do dywizyi Dąbrowskiego należących, wzięli lewe naprzód i szarże z tyłu na te massy piechoty wykonali. O tém żaden z uciekających nie był nam jeszcze doniósł, kiedy widzimy liczną kolumnę rossyjską szybkim krokiem biegowym zbliżającą się do nas około sztandarów stojących. Sądziliśmy, że idą do attaku, tém bardziej, że zmierzch już zapadający nie pozwalał nam widzieć, że nie mają broni. Jużeśmy byli pewni nieochybnéj śmierci lub niewoli, kiedy widzimy z obydwóch boków traktu ułanów polskich tę kolumnę eskortujących i zamiast kolumny attakowéj 5000 niewolników przyprowadzili tj. że wskutek szarży Doumère'a cała kolumna jak szła do attaku, tak broń rzuciła i tym samym krokiem szła do niewoli. Bitwa oczywiście tego dnia zakończoną została i wszystkie działania Czyczagowa ustały. Wróciliśmy do obozu, gdzieśmy nocowali spokojnie. Zajączka którego Wołodkowicz kilkadziesiąt kroków włókł po śniegu ze środka ognia, 12 grenadyerów pieszych na gałęziach przynieśli także do obozu, gdzie mu amputacyą nogi natychmiast zrobiono.
Nazajutrz ruszyliśmy w tył traktem do Wilna bynamniej przez Czyczagowa nie ścigani.O pół mili od mostów Berezyny weszliśmy na szeroką groblą, która przez bagna prowadziła; bagna te były tak głębokie, że grobla więcej z mostów jak z ziemi była sformowana i nie mogliśmy się wydziwić, że Czyczagow pomimo cofnięcia się w lewo nie posłał jakiego oddziału, aby te mosty popalić, bo zdaje się nikt do Wilna dostać by się nie mógł.
CDN
Pamiętniki Dembowskiego: źródło - google
|