Od Redakcji PP. Z drżeniem serca czekamy na dzień, w którym wyświetlą nam na australijskim ekranie film Maślony o Kościuszce pt "KOS". Pół Polski pieje z zachwytu, głosów prawicy dużo mniej. Od czasu do czasu publikujemy tutaj głosy rozsądku, tak też dzieje się dzisiaj, jako że dostaliśmy z Krakowa z pisma ARKANA recenzję, którą oby cała Polonia przeczytała. Przedrukowany materiał tyczy odległego już w czasie wydarzenia (wręczenie oskarów),co w tym momencie nie ma znaczenia. Oddajemy głos felietoniście.
Dzisiaj (4 marca 2024), jak piszą portale internetowe, mają być wręczone „polskie Oskary" czyli nagrody Polskiej Akademii Filmowej. Dariusz Jabłoński (prezes tej akademii) mówi w Interiach: „To był naprawdę dobry rok dla polskiego kina. Chcę wspomnieć tu o filmie dla nas bardzo ważnym, czyli Zielona granica Agnieszki Holland. Oczywiście, nie chcę przy tej okazji żadnego filmu faworyzować, ale ta produkcja wskazuje na pewną specyficzną cechę polskiego kina pokazuje ono problemy, którymi społeczeństwo żyje i kino pełni funkcje forpoczty, rozpoczyna pewne dyskusje na najtrudniejsze tematy".[/b]
Właśnie wrócilem z kina, gdzie obejrzałem film Kos — o Tadeuszu Kościszce — murowanego faworyta do „polskich Oskarów". Na seansie było łącznie ze mną 8 osób (w tym dwoje zakochanych). Nie wiem, jakimi problemami ci widzowie żyją, ale to specjalość prezesa filmowców, nie moja. Pustki w kinie wynikają z dwóch powodów: znaczna część bywalców kin na film Kos nie pójdzie, bo został wyprodukowany przez TVP, a więc dla nich film „pisowski". A reszta nie pójdzie dlatego, że jego oglądanie jest męczarnią. W filmie o powstaniu 1794 roku, nie ma ani jednej sceny korespoondującej z tym czym w istocie było to powstanie. Kos za to w istocie „pełni funkcje forpoczty" — ale lansowanej usilnie „ludowej historii Polski". Dzieło ma cechy postępowego produkcyjniaka. Od pierwszej minuty wiadomo, kto tu jest „dobry" (uciśnieni chłopi) i kto jest „zły" (zdegenerowana szlachta). Degeneracja szlachciców przekracza wszelką miarę i potrzeby karykatury: jeden jest dewotem—erotomanem, drugi patologicznym sadystą, trzeci — który popiera powstanie przeciw Moskalom — ewidentnym idiotą. Wszyscy są odrażający. Kościuszko, alias Kos (jak go nazywa jego przywieziony z Ameryki czarnoskóry służący, a w filmie powiernik i adiutant) jest przywódcą ruchu wyzwolenia chłopów. Chłopi w Polsce mają ten sam status, co czarni niewolnicy w Ameryce. Z filmu wynika, że insurekcja kościuszkowska była powstaniem chłopów przeciw szlachcie.
Nie byłoby wiadomo, po co w ogóle w filmie występują Moskale, gdyby nie to, że postacią znacznie ważniejszą od Kościuszki (Jacek Braciak) jest rosyjski pułkownik nazwiskiem Dunin (Robert Więckiewicz). Ten Moskal przez pół filmu peroruje z ekranu do Polaków, wykładając im wszystkie tezy rosyjskiej polityki historycznej wobec Polski, do dziś powielane przez propagandę Putina. Nie wiem, co było dla mnie większą torturą: kremlowskie wywody Dunina-Więckiewicza (w dodatku wizulanie wystylizowanego w filmie na Stalina), czy rozgrywany bez cienia troski o prawdopodobieństwo wątek chłopsko-szlachecki. Ale wszystko to zmajstrowali nieźli rzemieślnicy, w czasach ministra Glińskiego, pod szyldem polityki kulturalnej_TVP.
Prawdziwy Kosciuszko ani przez chwilę nie zainteresował nikogo z twórców tego obrazu. Oni bowiem zdają się interesować tylko sami sobą i w kostiumie historycznym (a raczej pseudohisotrycznym) wyrażają „problemy, którymi społeczeństwo żyje"... Ponieważ kiedyś Polska była Rzeczpospolitą szlachecką, to szlachta w filmie Maślony reprezentuje Polskę. Polska (szlachecka) gnębiła chłopów. Dzisiaj Polska (ta nawiązująca do swoich tradycji historycznych) też gnębi liczne ofiary: kobiety, gejów, lesbijki, imigrantów, przepracowanych nauczycieli, młodzież dręczoną lekturami, artystów, nowoczesnych Europejczyków, ludzi wrażliwych, czułych narratorów, etc. etc. etc. Każdy z członków tego dzisiejszego „społeczeństwa" uważa się za ofiarę państwa polskiego, polskiej historii i polskich wad narodowych, i chce się wyżalić. O nich jest ten film. Kiedyś istnial w Polsce mit kościuszkowski wyrażający solidarność narodową wszystkich stanów społecznych. Ale twórcy Kosa chyba nawet o tym nie słyszeli. Toteż rewidują ten mit na ślepo, wpadając w koleiny znane starszym widzom z Kordiana i chama Leona Kruczkowskiego. A poza tym patrzą na wydarzenia akcji przez okulary globalnej pop-kultury. Dlatego Kos jest antysarmackim antywesternem. Jest tu — a jakże — Pat Garret (Moskal Dunin) i Billy Kid (Kos-Kościuszko); jest mądry Murzyn (Łowcy skalpów); chłopi (przyszli kosynierzy) dziwnie przypominają meksykańskich wieśniaków; jest meksykańska hacjenda (tak w filmie wygląda dwór szlachecki pod Krakowem), w hacjendzie zaś seniorita (a nawet dwie), no i na końcu obowiązkowa strzelanina przez okna, świeży grób a nad grobem szeroki plan — the big sky. The End.
Jolyon
ARCANA 2024, nr 175-176, Kronika subiektywna, str. 239-240
Kolejna fajna recenzja - przypominamy linka |