Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
6 marca 2025
DŻUNIO SIĘ ŻENI


MAM TEATR z wiekiem nabiera skłonności do frywolności

Jeszcze się taki nie urodził, który by ostatecznie zdefiniował sztukę, ale coraz więcej rodzi się takich, dla których temat nie ma znaczenia. Coraz bardziej liczy się materialna teraźniejszość, a coraz mniej jej zrozumienie. Pozostawiwszy w tyle postmodernizm, z charakterystycznym dlań odwróceniem systemu wartości, żyjemy w epoce, w której norm etycznych już się nawet nie odwraca – one po prostu tracą sens. I to właśnie sprawia, że nowe przedstawienie zespołu MAM TEATR, Mój tata się żeni, zasługuje na uwagę.



Kiedy przed dwoma laty pisałem o dokonaniach zespołu MAM TEATR, że trzyma kurs na rozrywkę wysokiej jakości z morałem, nie myślałem, że dość szybko przyjdzie mi zrozumieć, że popełniłem błąd. Kto wie, czy nie naraziłem przez to grupy na uszczerbek popularności. Bo jakże mogło być inaczej skoro ich następne sztuki pokazane w Australii, o skromniejszej wadze merytorycznej, osiągnęły znaczną popularność w Polsce i poza. Podobnie rzecz się ma z ich dziełem, które w tym roku zaprezentowali Polonii australijskiej. Uderzając się w pierś, przyznaję, że moja samowola w decydowaniu, co jest rozrywką wysokiej jakości, a co nie, była naganna.



Poprzez dwie dekady istnienia – MAM TEATR obchodzi w 2025 roku 20-te urodziny – można dostrzec ewolucję repertuaru zespołu, czego Polonia w Australii była świadkiem od 2013 roku. Od tego właśnie czasu obok dozy poważniejszych tematów, jak Podaj dłoń, Działka czy Błękitny ekspres, zespół prezentował widowniom australijskim komedie, nierzadko z interesującym podtekstem, jak Czas na miłość, Pomoc sąsiedzka, Podwieczorek życia, Trudno uwierzyć, Poślubieni, pogubieni i Pozamiatane. Randka w bistro, przywieziona do Australii razem z Pozamiatane w 2023 roku, była sygnałem przesunięcia balansu repertuarowego w stronę lżejszej rozrywki, kontynuacją czego były Dżunio i Zamieszanie rok później i Tata się żeni w lutym tego roku.


Treści tej ostatniej sztuki nie zdradzę, żeby nie psuć zabawy tym, którzy jej jeszcze nie widzieli. Na wspomnienie zasługują tu profesjonalizm aktorski – jak zwykle – Aleksandra Mikołajczaka i Marzanny Graff i wartka akcja sztuki ze znaczną dozą humoru. Tego ostatniego najwięcej dostarczył sceniczny Tomasz (Aleksander), którego zabawne cechy przypominały piszącemu te słowa wcielenia Stana Laurela, lepiej znanego jako Flip, aczkolwiek główna, autystyczna postać z serialu The Good Doctor okazała się rzeczywistą inspiracją. Nadmienić również warto, że u boku dwojga znakomitych aktorów, wystąpiła amatorka, Anna Gołąb, członkini grupy teatralnej SCENA 98 w Australii Zachodniej. Z aplauzu godnym efektem wcieliła się w dość wymagającą postać Alusi. Poza uświetnieniem przedstawień Tata się żeni niewątpliwie zaowocuje to użyźnieniem dozą profesjonalizmu amatorskiej gleby jej macierzystego zespołu.



Można być wyrozumiałym dla przekornego obserwatora, który prorokowałby czysty wodewil lub kabaret na następną australijską wizytę MAM TEATR. I nie byłoby w tym absolutnie nic złego, mógłby ktoś inny trzeźwo zauważyć. W dzisiejszym zwariowanym świecie, w którym przestawianie wszystkiego do góry nogami zachodzi coraz szybciej, a zagrożenia mnożą się i metamorfozują jak koronawirus, jakaż inna rozrywka potrzebna jest człowiekowi? Po harówce, by zarobić na ciągle rosnące rachunki, należy się nam relaks, odłączenie, odtrutka od brutalnej rzeczywistości. Who needs information? (Kto potrzebuje informacji?), pytał retorycznie kilka dekad wstecz Roger Waters, były lider Pink Floyd. Dziś, kiedy wiedza wszechświata mieści się w ludzkiej dłoni, zdajemy się potrzebować rzetelnej informacji jeszcze mniej. Wystarczy przeżuta i na łyżce podana słodka papka oficjalnych kanałów lub jej bardziej pikantna wersja mediów socjalnych.



Wymówka trudnych, czasów, w których przyszło nam żyć, i które stoją na przeszkodzie, by być aktywnym, ciekawym i twórczym, kojarzy mi się z kimś, kto nie może się doczekać emerytury, kiedy to wreszcie w majestacie prawa będzie można nic nie robić, bo przecież osiągnęło się oficjalny wiek, w którym nie należy się przemęczać, bo to może zaszkodzić zdrowiu. Jest to pokrętna licencja na lenistwo, jeśli weźmie się pod uwagę przykłady choćby Davida Attenborougha, Henry Kissingera, Woody Allena, Noama Chomskiego czy nieodżałowanej Basi Nawratowicz – ta ostatnia w ostatnich latach długiego życia uświetniała życie kulturalne Polonii w Australii Zachodniej. Te i wiele innych podobnych przykładów świadczą o tym, że możemy wszystko, jak długo tylko chcemy i tylko własna niechęć do wysiłku, do zadania sobie trudu, stoi na przeszkodzie, aby być mądrzejszym, lepszym człowiekiem.




W epoce postmodernizmu, w której cieniu ciągle żyjemy, nastąpiło, między innymi zjawiskami, odwrócenie systemu wartości. To, co było marginalne, stało się centralne, i na odwrót. To, co przedtem było naganne, okazywało się pożądane. Na przykład niemoralnie żyjący celebryta to ktoś godny naśladowania, a zwykły, trzymający się kodeksu etycznego człowiek to stojąca na drodze postępu nudna i pożałowania godna postać. Niektórzy uważają, że obecnie żyjemy w epoce “postprawdy”, co znaczy, że zrozumienie tego, co się dookoła nas dzieje przestało mieć znaczenie, co dobrze oddaje popularne obecnie angielskojęzyczne powiedzenie it is what it is (jest to, co jest). Tu już się nawet nie odwraca przysłowiowego kota ogonem, jak w postmodernizmie. Tu po prostu określenie czegoś jako dobre lub złe, mądre albo głupie, nie ma znaczenia. Ważne jest to, co się postrzega, doświadcza w chwili obecnej, posiada materialnie.

W wolnym tłumaczeniu oznacza to, na przykład, że mleko nie pochodzi od krowy, ale ze sklepu, a dalsze drążenie tematu jest zbędne. Drzewo to drzewo, o którego korzenie nie warto pytać, a prawdziwy złoczyńca może żyć długo i szczęśliwie, bo wystarczy, że skazano kogoś innego, niewinnego. Rzetelna wiedza o historii, potrzebna do zrozumienia teraźniejszości i budowy przyszłości, jest nieistotna, bo przecież wszystko jest gdzieś tam w chmurze, do której dostęp – teoretyczny, bo praktycznie nie ma sensu się męczyć – jest przez elegancki, trzymany w dłoni gadżet. 
Bawimy się nim z beztroską i bezmyślnością niegrzecznych chłopców na Wyspie Radości w Pinokio. Oby udało się nam z tej pułapki w czas uciec, jak głównemu bohaterowi bajki.

Co to ma do rzeczy z MAM TEATR? A to że ich obecne skłonności do wodewilowej rozrywki to nie ich własny, narzucany widzowi pomysł, ale reakcja na zapotrzebowanie publiczności. Ich ostatnie sztuki – jak zawsze nienagannie skonstruowane przez Marzannę Graff, perfekcyjnie przygotowane i grane z profesjonalizmem i pasją – to odzwierciedlenie tendencji społecznych, które powinny zaniepokoić każdego myślącego człowieka.

Robert Panasiewicz

Autorem fotografii użytych w artykule jest Tom Koprowski. Galerię zdjęć ze spektaklu w Sydney można zobaczyć na Facebooku autora we wpisie z 16 lutego 2025 roku.