PP: Wspomnienie o Lilianie Rydzyńskiej ukazało się w Tygodniku Polskim krótko po Jej tragicznej śmierci 2 lata temu. Warto to "Wspomnienie" odświeżyć przy okazji ukazania się powieści Roberta Larkena, którą już w Pulsie anonsowaliśmy.
Lilianę Rydzyńską-Gołąbiewską i Henryka Gołąbiewskiego poznałem sześć lat temu, przypadkowo, przy robieniu zakupów. Stojąca przede mną w kolejce do kasy sympatyczna para rozmawiała po polsku. Nie lubię podsłuchiwać, wtrąciłem więc, że znam polski. I tak się zaczęła znajomość. Okazało się, że mieszkamy w tej samej dzielnicy, właściwie jesteśmy sąsiadami, bo cóż to jest piętnaście minut spaceru przy odległościach melbourneńskich.
Też okazało się szybko, że znamy się z nazwiska, z naszych artykułów drukowanych w polskiej prasie w Australii. Bliższa znajomość trwała około dwóch lat, do czasu kiedy mieszkałem w Glen Huntly. Gdy się wyprowadziłem z tej dzielnicy znajomość praktycznie skończyła się. Henryk zmarł w 2003 roku, teraz dowiedziałem się o śmierci Liliany.
Do Glen Huntly Gołąbiewscy sprowadzili się po przyjeździe z Polski, a było to kilka miesięcy przed naszym poznaniem. Poprzednie mieszkanie, duże i ładne, sprzedali przenosząc się na stałe do kraju. Mieszkali w Warszawie w okolicy Sądów, ale wrażliwa Liliana nie mogła przyzwyczaić się do nowych warunków i wrócili do Melbourne. W tym czasie ceny nieruchomości wzrosły i musieli zadowolić się mieszkaniem mniejszym, które Liliana urządziła w stylu polskim.
Byłem u nich zaledwie kilka razy. Wizyty te wspominam z prawdziwą przyjemnością. Liliana była przeuroczą kobietą i Henryk dbał o nią jak o cenny skarb. Ńieustannie dawał do zrozumienia jak jest dumny z żony. Czarująca pani domu bawiła gości rozmową, podczas gdy Henryk przygotowywał kawę i kanapki. Widać było, że się doskonale rozumieją i są ze sobą szczęśliwi. Kilka razy spotkaliśmy się przypadkowo na ulicy, w parku czy sklepie. Rozmawialiśmy przeważnie o tym, jak żyć żeby życie przeżyć pożytecznie. Liliana uważała, że pisać, pisać i tylko pisać.
Liliana pisała w języku polskim i angielskim. Utwory jej cechował odważny erotyzm. Miała dwa grube albumy z recenzjami dotyczącymi jej twórczości. Kiedyś mi je pożyczyła, abym mógł w domu spokojnie przeczytać. Dominowała w nich życzliwość z jaką pisali o niej krytycy. Były tam też utwory, przeważnie poetyckie, jej dedykowane, głównie z Polski, z drugiej połowy lat pięćdziesiątych i pierwszej sześćdziesiątych. W tamtych latach nazywano ją muzą poetów. Liliana była piękną kobietą, z ufnymi oczami dziecka i urodę potrafiła zachować.
W trakcie rozmów okazało się, że byliśmy rówieśnikami i czasy młodości w Warszawie wspominaliśmy ze wzruszenim. Liliana studiowała filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim, ja budownictwo lądowe na Politechnice Warszawskiej. Bywaliśmy w tych samych lokalach i klubach studenckich, w Hybrydach, Stodole, Medyku, ale wtedy nie poznaliśmy się.
W drugiej połowie lat sześćdziesiątych Liliana przebywała w Paryżu. Do Australii przyjechała w 1969 roku. Tu studiowała literaturę i historię sztuki na uniwersytecie w Sydney. Pisała wiersze, opowiadania i artykuły do: Tygodnika Kulturalnego (Warszawa), Kierunków (Warszawa), Kultury (Paryż), Wiadomości (Londyn), Tygodnika Polskiego (Melbourne), Wiadomości Kulturalnych (Sydney), Kuriera Polskiego (Perth).
Wydała kilka zbiorów poezji i kilka tomów prozy. Jej wiersze i opowiadania znajdują się w kilku antologiach. Była członkiem stowarzyszeń pisarzy w Polsce i Australii.
Liliana Rydzyńska była poetką i prozaikiem. Lubiłem czytać jej prozę, ale dla mnie pozostanie poetką, posiadała osobowość poetycką i duszę poety.
Witold Łukasiak Melbourne, 29.01.05
|