W dniach 28 i 29 kwietnia 2007 r. odbył się w Jindabyne i w Cooma (Nowa Południowa Walia) pierwszy festiwal kościuszkowski pod nazwą „Mound & Mt Kosciuszko Festival” zorganizowany przez magazyn internetowy Polonii australijskiej „Puls Polonii” oraz sydnejski Zespół Pieśni i Tańca „Lajkonik”.
Festiwal ten był niejako uzupełnieniem imprezy, którą „Puls Polonii” wespół z „Lajkonikiem” i zespołem „Sydney Windjammers” zorganizował w lutym br. na Górze Kościuszki. Przypomnijmy, że 17 lutego 2007 - w 167 rocznicę zdobycia i nazwania Góry -odbyła się australijska premiera dwóch polonezów i jednego walca skomponowanych przez wszechstronnie utalentowanego Kościuszkę. A ponieważ polonez i walc to tańce, postanowiliśmy zainteresować nimi polonijne zespoły folklorystyczne. W naszych marzeniach trzy zespoły sydnejskie miały wziąć po jednym tańcu, ułożyć choreografię i zaprezentować je na uroczystej premierze w Jindabyne.
Tak więc tym razem miała to być australijska premiera TAŃCÓW Kościuszki. I drugi ważny punkt kwietniowego festiwalu to wystawa obrazująca podobieństwa między Kopcem Kościuszki w Krakowie a najwyższą górą Australii. Marzyło się nam, żeby Australijczycy zrozumieli, skąd i dlaczego wzięła się nazwa ich góry; żeby do nich dotarło, kim był ten Kościuszko, któremu naród usypał wielką symboliczną mogiłę, a której budowie przyglądał się młody Paweł Strzelecki, późniejszy odkrywca kopcowatego szczytu w australijskich Snowy Mountains.
"Krakus" - Konsul R. Sarkowicz na tle Kopca kościuszki |
Konserwatorzy sztuki Basia i Grzegorz Dąbrowa na tle obrazów W.C. Piguenita i T.Stachowicza |
Poprosiliśmy dwóch sympatycznych Krakusów, najpierw Tomasza Binkowskiego, potem Marcina Olesińskiego, aby sfotografowali Kopiec Kościuszki. Na nasz apel odpowiedzieli błyskawicznie. Przysyłali kolejne serie zdjęć – robionych to w dzień, to w nocy, to w słońcu, to we mgle. Najwyraźniej przejęli się marzeniami australijskich polonusów. Współpracownik polskiej edycji National Geographic, Marcin Olesiński w nawale obowiązków zawodowych i rodzinnych zadał sobie też trud obfotografowania pomnikowego Kościuszki na koniu (na Wawelu) i Rynku Krakowskiego, gdzie Kościuszko złożył swą powstańczą przysięgę.
David Keetley (po prawej) z małżonką i prof. G. Wood'em na tle własnego fotogramu |
Wystwawę oglądają artyści: John Hospodaryk (po prawej) i Paul Dion |
Zdjęć mieliśmy tyle, że z bólem serca je potem selekcjonowaliśmy. Wiadomo, że wystawa nie może się składać z mnóstwa zdjęć, przecież to kosztuje duże pieniądze, a sponsorów na horyzoncie widać raczej niewielu. W skład wystawy miały też wejść zdjęcia Mt Kosciuszko i tych, którzy w lutym dokonali jej „podboju”: Windjammersów i Lajkonika. W marcu udaliśmy się na rekonesans, aby zobaczyć, ile takich zdjęć może się zmieścić w Memorial Hall. I skonstatowaliśmy: nie więcej niż 20.
Właściwie wystawy miały być dwie. Dwie bliźniacze. Jedna miała powisieć trochę dłużej w Memorial Hall w Jindabyne, a druga znaleźć się tylko przez jeden dzień w markizie na terenie Centennial Park w Cooma. Te plany, jak i format zdjęć, ulegały kilkakrotnie zmianom, co wiązało się między innymi ze stanem kasy. Kasa, wiadomo, była w kiepskim stanie.
Tyle było spraw organizacyjnych, że brakowało czasu i energii na „ściganie” sponsorów. I dlatego nigdy nie zapomnę ogromnego wzruszenia, jakiego doznałam pewnego wieczora, kiedy zadzwonił konsul generalny Ryszard Sarkowicz, pochwalił festiwalowe plany i zaoferował 1,200 dolarów. Popłakałam się z radości i uwierzyłam, że festiwal dojdzie do skutku.
Najmłodsze Lajkoniki na scenie...a Kościuszko patrzy z nieba... |
Marzena Mazurek z młodą gwiazdką Oliwią Kierdal |
I tak naładowana optymizmem zwróciłam się do grupy naukowców, aby „zasponsorowali” poszczególne fotogramy. Pamiętam, że jako pierwsza odpowiedziała na mój apel pani profesor Anna Wierzbicka z Australian National University. Znalazła się też grupka innych akademików. Zajęta sprawami organizacyjnymi i redagowaniem „Pulsu Polonii” o pomoc w zdobywaniu sponsorów poprosiłam Marzenę Mazurek i ,chwała Bogu, okazało się, że dziewczyna ma talent i skutecznie zadziałała. Muszę też przyznać, że prezes RN, Janusz Rygielski znalazł nam wspaniałą sponsorkę, Anię Sawter z Mt Tamborine. Ziarnko do ziarnka zebrała się miarka. Starczyło na wystawę. Na skromniejszą i uboższą jej formę. Ale starczyło.
Brakowało natomiast pieniędzy na wszystko inne, na sfilmowanie festiwalu, na koszta zakwaterowania, na transport, na przeróżne wydatki. Droga do Jindabyne i do Cooma była drogą przez mękę. Nie wiemy, czy to z powodów finansowych, czy jakichś innych udziału w festiwalu nie wzięły (prócz Lajkonika i Syrenki) tak liczne zespoły folklorystyczne. Przez wiele miesięcy żyliśmy nadzieją, że w Jindabyne spotkają się co najmniej trzy sydnejskie zespoły. Jak grom z nieba trafiła we mnie wiadomość, że „Kujawy” nie tylko nie jadą na festiwal, ale nawet nie opracowały choreografii poloneza, czyli de facto nie włączyły tańca Kościuszki do swego repertuaru.
Scena z "Walca" Kościuszki: Lady Jane Franklin pisze do siostry list, jaki to Strzelecki jest inteligentny i dowcipny.Foto: Krzysztof Małek |
A to kto? Kierdale, krewni i przyjaciele. |
Nasze próby ściągnięcia na festiwal zespołów z Adelajdy, Kanbery i Woollongong spaliły na panewce. Przez moment łudziliśmy się, że przyjedzie młodzież z Melbourne, bo mają do Jindabyne tyle samo drogi, co my z Sydney. Krótko mówiąc, rodacy nie poczuli bluesa...a raczej poloneza. Tak więc honor festiwalu spoczął prawie wyłącznie na Lajkoniku, bo Syrenka wydelegowała tylko cztery urodziwe panienki i tylko na jeden koncert (w Jindabyne). W tej sytuacji Lajkonik podjął wielce patriotyczną akcję: wyruszył na festiwal w całej swojej masie, od najstarszych tancerzy po trzyletnie maluchy. Co za dyscyplina! I jakie wspaniałe podejście do sprawy honoru Polonii australijskiej!
Łatwo obliczyć, ile kosztowała tancerzy i ich rodziców taka kilkudniowa ekspedycja z zakwaterowaniem, benzyną, wyżywieniem. I tu nie mogę się nadziwić, że jednych było na nią stać, a innych nie. Cena benzyny i schronisk jest przecież taka sama dla nas wszystkich. No cóż, jako się rzekło, nie wszyscy poczuli bluesa...czyli poloneza. Może innym razem? Nie tracimy nadziei. Festiwalowe drzwi są szeroko otwarte.
Zarówno w Jindabyne, jak i w Cooma prosili nas, aby festiwal kościuszkowski stał się doroczną imprezą. Zacytuję tu fragment e-maila od Leszka Strzeleckiego (który w czasie festiwalu miał niestety służbowy wyjazd do Melbourne, ale obiecaną wystawę w Cooma przygotował na czas!).
Congratulations,I have asked many, many friends and colleagues in Cooma about the event and I can officially report that it was a huge success. The music, colour, people and whole event was fantastic. Looks like you will have to commit to next year, your fan club will be in touch, they all loved it. I hope the exhibition generated some interest and people learned about
Strzelecki’s explorations.
Uczynny i przyjacielski Steve Redden z Narodowego Parku Kościuszki dostaje w prezencie pamiątkowe zdjęcia |
"Bomba plakat!" - mówi Adaś Wąsiel - "A zaprojektował go mój przyjaciel Łukasz Świątek!" |
Wyjeżdżając z Jindabyne zarezerwowaliśmy salę wystawową w Visitors’ Centre dla naszej wystawy na grudniowy termin. Czyli jeden komplet fotografii „wyjeżdża”, drugi zaś przyda się na miejscu w Sydney, gdzie - mamy nadzieję – odbędzie się tradycyjny festyn Polish Christmas w Darling Harbour.
A tymczasem rodacy z Sydney będą mogli już za dwa miesiące obejrzeć wystawę w Klubie Polskim w Ashfield, gdzie również odbędzie się powtórka koncertu, jaki nasi artyści dali w Jindabyne i Cooma. Prosimy zapisać datę w kalendarzu: 1 lipca 2007.
A jak było na festiwalu? Wkrótce opiszemy to po polsku. A tymczasem zapraszamy do przeczytania kilku relacji po angielsku. Miłej lektury!
|