Kategorie:
Nowiny
Ze Świata
Z Polski
Z Australii
Polonijne
Nauka
Religia
Wyszukiwarka 

Szukanie Rozszerzone
Konkurs Strzeleckiego:

Archiwum:

Reklama:

 
24 maja 2007
Chicago w spadku czyli pogaduszki w Chinese Medicine Healing Center
Ernestyna Skurjat - Kozek

Dzwoni kuzynka z Chicago, a ja do niej:
- Krysiu, mamy w Sydney faceta, który może odziedziczyć pół Chicago i jeszcze kawałek Filadelfii.
- Z byka spadłaś?- pyta Krysia.
- Poważnie! Mówi, że jest potomkiem generała, który u boku Tadeusza Kościuszki walczył w amerykańskiej wojnie o niepodległość i podobnie jak Kościuszko dostał w uznaniu zasług 450 akrów ziemi tam, gdzie ty teraz mieszkasz – czyli w Chicago!

Krysia nie chce wierzyć. Ja do niedawna też pukałam się palcem w czoło. Maćka znam od kilku lat, ale dopiero niedawno zgadało się o tym spadku. Ze sfatygowanym kręgosłupem jeżdżę na masaże do Chinese Madicine Healing Centre, gdzie Mariola robi mi akupunkturę, po czym przekazuje mnie masażyście...właśnie Maćkowi. Masaż z bańkami i innymi bajerami trwa godzinę, można więc nagadać się do woli. Opowiadałam kiedyś Maćkowi o odkrytej niedawno muzyce Kościuszki, o naszym koncercie na Górze Kościuszki no i o jego amerykańskim testamencie....

I wtedy Maciek zaskoczył. – A ty wiesz, że krewny mojej prababci walczył z Kościuszką w Ameryce i zostawił tam duży majątek, o który teraz walczą prawnicy?

-Coś takiego!- wykrzyknęłam przyżegana pachnącym zielem.- Podobno potomkowie siostry Kościuszki upominali się niedawno o jakieś ziemie na terenie dzisiejszego Chicago...Ale szanse na odzyskanie czegokolwiek pewnie są tak samo marne, jak mojego d przyjaciela Adasia Rybińskiego, wnuka hrabiny Branickiej, ostatniej właścicielki pałacu w Wilanowie. Jak się zaczynała transformacja, Adaś – ot, tak, dla zasady - rozpoczął roszczenia w sprawie Wilanowa, Ursynowa, Natolina i paru innych połaci Warszawy, ale tak naprawdę, będąc realistą marzył o odzyskaniu - dla swoich dzieci - odrobiny rodzinnych pamiątek.

Tu Maciek, zapalając bańki, zaczął z przejęciem opowiadać: - Takie właśnie pamiątki dostała moja babcia po pierwszej wojnie światowej. Opowiadała, że jak miała jakieś 6 lat, poszła z mamą na pocztę, aby odebrać skrzynię z Chicago. Jej zawartość zrobiła na niej wielkie wrażenie. W skrzyni był mundur, szabla, chyba pistolet, jakieś książki i dokumenty. Niestety, rodzina nie miała pieniędzy na wykupienie skrzyni, cło było tak wielkie, że aby je zapłacić, musiałaby sprzedać gospodarkę. Trzeba było skrzynię odesłać spowrotem. Tak babcia zawsze opowiadała, ale nikt jej nie wierzył. Aż pewnego dnia ukazał się w gazecie artykuł, z którego wynikało, że jakiś pan z Wrocławia załatwia spadek i że chodzi o setki milionów dolarów.

Prosiłam Maćka, aby mi przyniósł ten artykuł. Raz, drugi, piąty zapomniał, wreszcie niedawno przyniósł. Zrobiłam sobie kserokopię i po powrocie do domu z wypiekami na twarzy zasiadłam do czytania. A więc artykuł „Chicago w spadku” pióra Mariusza Staniszewskiego ukazało się drukiem w dodatku do jakiejś gazety z dnia 10,11,12 listopada 1995 roku. Na zdjęciu widnieje elegancki pan.

Czytam: „Nie wygląda na spadkobiercę fortuny, której wysokość mierzy się w setkach milionów dolarów”. W największym skrócie historia przedstawia się następująco. Na wieść o wojnie niepodległościowej wyruszył do USA Tadeusz Kościuszko, a za nim inni zapaleńcy, gotowi walczyć „za wolność waszą i naszą”.

Za Kościuszką pospieszyło m.in. dwóch Kazimierzów: Pułaski i Kozłowski. Przyjaciele, towarzysze broni, oficerowie jednego pułku, wręcz za braci się uważający; spisali oni przed wyjazdem „testamentalny kontrakt”, na podstawie którego całą majętność miał odziedziczyć ten, który swego „brata” przeżyje. Pułaski zginął ciężko ranny w 3 lata po spisaniu umowy. Spadkobiercą został Kozłowski.

W czerwcu 1939 r. adwokat krewnej wygrał proces. Wypłaceniu spadku przeszkodził jednak wybuch wojny. Po wojnie przekazanie spadku okazało się niemożliwe, bowiem klauzula testamentowa przewidywała, że pieniądze wypłacić można wtedy, kiedy Polska bedzie w pełni wolna. Sprawa odżyła więc po transformacji ustrojowej, ale z powodu śmierci jednego ze spadkobierców uległa zawieszeniu.

Ale wróćmy do dnia, kiedy artykuł „Chicago w spadku” ukazał się drukiem. Przejęta babcia Kenigowa zadzwoniła do swojej kuzynki. „Wyobraź sobie czytam gazetę...” A tamta, równie przejęta, przerwała jej. „To chyba czytamy ten sam artykuł!” Babcia Kenigowa ze zdziwieniem stwierdziła, że przecież zna opisanego w artykule Wojciecha Leona Bączkowskiego, potomka Kazimierza Stanisława Kozłowskiego, serdecznego druha Kazimierza Pułaskiego.

No to skoro potomek Kozłowskiego odziedziczył fortunę po dwóch bohaterach amerykańskiej wojny niepodległosciowej, to zgodnie z testamentem część fortuny należy się potomkom Pułaskiego. No i jak, warto sie starać, czy nie – dyskutowali Kenigowie.

Jak wspomina Maciek, te rodzinne dyskusje były raczej na nutę pesymistyczną. „Ci z Wrocławia, potomkowie Kozłowskiego, są bogaci, stać ich na adwokatów, a my co? Nie znamy angielskiego. Nie mamy internetu.Nie stać nas na procesowanie się.” Nie było też dokładnie wiadomo, w jaki sposób rodzina była spokrewniona z Pułaskim. Wprawdzie część drzewa genealogicznego odtworzył mieszkający w Niemczech syn kuzynki babci Kenigowej, ale kuzynka rodem ze Skaryszew nie raczyła dać babci adresu tego pana.

Ponieważ w rodzinie nikt się opowieściami babci nie przejmował, Maciek poprosił ją o artykuł , różne notatki z tym związane i pamiątki rodzinne. Planował nawet podróż do USA, żeby „sprawę wyjaśnić”, ale dostał zapalenia wyrostka i wylądował w szpitalu. W roku 2005 babcia zmarła, Maciek już wtedy mieszkał w Australii i na dobrą sprawę o sprawie spadku nie myślał... dopóki nie zgadało się o Kościuszce.

Kiedy przeczytałam artykuł, weszłam na google, aby dowiedzieć się czegoś więcej o autorze Mariuszu Staniszewskim. Znalazłam dwóch Staniszewskich. Jeden Mariusz to absolwent University of Chicago, prezes Noble Funds, doradca inwestycyjny, expert w dziedzinie papierów wartościowych. Drugi Mariusz to wrocławski dziennikarz, ongiś redaktor „Słowa Polskiego”, Superexpressu, Radia Kolor, Telewizji Dolnośląskiej, „Faktu”, ostatnio „Dziennika”. Rok temu był kandydatem z ramienia PIS na szefa Wrocławskiej TV. To chyba ten?

Następnie zaczęłam tropić w internecie historię Pułaskiego i Kozłowskiego. I tak znalazłam esej pt „Gdzie jest generał”, a w nim testament dwóch Kazimierzów. Wygląda na to, że to stąd Staniszewski czerpał, cytując obszerne fragmenty testamentu. Autorem eseju jest Andrzej Rola-Stężycki, historyk, genealog, członek Polskiego Towarzystwa Heraldycznego, dyrektor Instytutu Genealogii w Grójcu.

Rola-Stężycki wiele miejsca poświęca niejasnościom w życiorysie Pułaskiego, zwłaszcza zagadkowej sprawie śmierci generała. Ale nas w tej chwili bardziej interesują sylwetki obu przyjaciół.

Czytam więc, że miał Pułaski przyjaciela, niejakiego Kazimierza Stanisława Kozłowskiego. Mimo wielkiej przyjaźni, braterstwa prawie i nierozłączności, o tym drugim nic zgoła nie wiadomo. Byli jednak przyjaciółmi i towarzyszami broni. Jako oficerowie służyli w jednym pułku. Ta wielka przyjaźń właśnie spowodowała, że mieli do siebie nieograniczone zaufanie i mogli na sobie polegać.

Nic dziwnego więc, że badacze ujawnili w waszyngtońskim archiwum niezwykły dokument. Okazał się nim testament sporządzony przez Pułaskiego i Kozłowskiego. Treść tego dokumentu jest niezwykle zagadkową. Zagadkowy jest również czas i miejsce sporządzenia tego legatu. Brzmi on:

My bracia wyjeżdżając z naszym Naczelnikiem siły zbrojnej Kościuszko Tadeuszem do Ameryki - zawieramy przy pomocy Boga następujący, aktualny między sobą testamentalny kontrakt. Zawsze chcemy być razem - o ile będzie możebnym - i zawsze być, z wiedzą bliscy sobie. Gdyby w razie który z nas był chory, ranny, w niewolę zabrany lub innem nieszczęściu, to drugi brat ma mieć o nim troskę we wszystkich potrzebach, ratować i opiekować się jego osobą, jako i całym mieniem – rynsztunkiem - papierami - zbrojami - i całem tem co posiada brat.

Majątek ruchomy i nieruchomy - gdyby który z nas umarł, czy to śmiercią naturalną lub z odebranych ran na polu bitwy - lub w niewoli skończył życie, pozostały brat ma mieć troski i starania o nim, co będzie wiedział za potrzebne i możebne zrobić i wchodzi w prawa zmarłego brata, zabiera po nim wszelkie papiery, zbroje, rynsztunki, wojskowe konie i jakiby majątek posiadał i pozostawał ruchomy i nieruchomy po zmarłym za swoją własność i własnego rozporządzenia takowym, zgodnie przyrzekając nawzajem uroczyście co do joty aktualnie święcie wykonać.

Testament ten został sporządzony na trzy lata przed śmiercią Pułaskiego, tzn. w 1776 roku u niejakiego Augustyna Bogatki, podprefekta, dowódcy straży naczelnej siły zbrojnej w powiecie brzesko - kujawskim. Nazwano go „aktem testamentowym”.

I tu właśnie - pisze Rola Stężycki - zaczyna się problem. W tym bowiem roku Pułaski był osadzony w marsylskim więzieniu i nie miał możliwości przebywania w kraju, bowiem za udział w porwaniu króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, został skazany na karę śmierci. Jako banita nie miał szans na powrót do Polski.

Sprawa ta jest niezwykle ciekawą, bowiem w owych czasach targnięcie się na królewski majestat było zbrodnią. Króla porwano 3.11.1771 roku. Było o tym głośno w całej Europie! Konfederaci barscy w tym Kazimierz Pułaski, polecili porwać króla „żywego lub martwego”. Zamach przygotował rotmistrz Strawiński, któremu na polecenie Pułaskiego zorganizowano ludzi i środek transportu. Celem porwania było „dostarczenie” króla do Częstochowy, gdzie organizatorzy konfederacji mieli ogłosić, że stanął on na ich czele, co mogłoby zmienić bieg wydarzeń.

Po akcie porwania, oddział porywaczy, któremu dowodził kozak Kuźma, zabłądził wraz z królem w lasach Żoliborza . Krążąc wśród wertepów stracili orientację. Koń królewski przewrócił się powodując upadek monarchy i dotkliwe potłuczenie. Żołnierze doradzali Kuźmie, by króla zabić. Ten wahał się, by w końcu poddać się królowi.

Proces zamachowców trwał prawie dwa lata. Pułaski dostarczył do sądu list, w którym prosił o obrońcę z urzędu. Pisał w nim, „że nikomu nie zlecał ani nie rozkazywał”. Sąd odrzucił jego prośbę.

W dniu 28.08.1773 roku sąd wydał wyrok. Pisano w nim m. inn: … bezecnych Kazimierza Pułaskiego, Stanisława Strawińskiego, Walentego Łukawskiego uznano winnych „zbrodni obrażenia majestatu królewskiego”. Pozbawieni oni zostali „na wieki honorów czci, wszelkich przywilejów przysługujących stanowi rycerskiemu i zaszczytów. Ciała ich, jako narzędzia okrutnej zbrodni, okrutnym karom poddawane być muszą”.

Pułaskiego, Strawińskiego i Łukawskiego skazano na ścięcie, poćwiartowanie, spalenie i rozrzucenie prochów na wiatr. Ich ręce miały być powieszone na palach ustawionych przy drogach publicznych. Wszystkich zamachowców skazano na straszną śmierć. Strawińskiego poćwiartowano a następnie spalono na oczach żony, która postradała zmysły i zmarła.

Powracając do sprawy testamentu, to następną zagadką jest to, że w tym czasie nikt w Polsce nie używał tytułu prefekta, wprowadzonego dopiero w okresie wojen napoleońskich. Można jedynie przypuszczać, że albo dokument sfabrykowano na polecenie obydwu zainteresowanych, lub też Augustyn Bogatko urzędował poza krajem, ale w zasięgu przyjaciół.

Tekst tego dokumentu odkrył we wspomnianym już archiwum, amerykański korespondent Wieczoru Warszawy. Opublikowano go w numerze z dnia 18 .05. 1947 roku. Znał również ten testament komisarz miasta Perth Amboy, pan Antoni Gradek, który z ramienia rodziny Kozłowskich jako ich adwokat, próbował przed II Wojną Światową ów spadek odzyskać.

O jaki to spadek chodzi?

Herb Pułaskich: ślepowron

Otóż Pułaski zginął pierwszy. Cały więc jego majątek przeszedł w ręce Kozłowskiego. Majątek ten nie był wcale taki mały. Dokument sukcesyjny opiewa go na kwotę… 84 000 000 $ USA! Aby sprecyzować to nieco wyjaśnię, że jest to kapitał od amerykańskich darowizn na rzecz bohaterów, wartość ich majątków osobistych i… odsetki od kwot za ponad 200 lat!

Wyjaśnię również – pisze dalej Rola-Stężycki - że Kozłowski i Pułaski otrzymali od Amerykanów za położone przez nich zasługi wojenne po około 450 akrów ziemi, tzn. kilkadziesiąt hektarów. Dla informacji dodaję, że jest to obszar na którym dziś stoi Chicago i prawdopodobnie Filadelfia! Wspomniana wyżej kwota dotyczy kapitału i odsetek zdeponowanych w waszyngtońskim banku. Za ziemię nikt nigdy nie zapłacił! Jej wartość jest dziś niebotyczną! Wszystko to dziedziczy po Pułaskim rodzina Kozłowskich, domagająca się od rządu Stanów Zjednoczonych stosownej rekompensaty.

Droga do wykonania testamentu była bardzo długa. Wieloletnie starania Antoniego Gradka, występującego w tej sprawie przed Kongresem Stanów Zjednoczonych, który miał rozstrzygnąć czy majątek ten będzie zwrócony Kozłowskim, spełzły na niczym, bowiem choć Kongres w 1939 roku rozpatrzył sprawę na korzyść rodziny Kozłowskich, to wybuch wojny przekreślił jak na razie realizację tej decyzji.

Do sprawy powrócono w 1945 roku. Przeciągała się nieco, ponieważ w tym czasie rząd Stanów Zjednoczonych zajęty był m.in. wieloma powojennymi sprawami dotyczącymi zwrotu zagarniętych przez okupanta majątków i to nie tylko polskich. Rzecznik rodziny Kozłowskich, wspomniany już Antoni Gradek zginął w wypadku samochodowym na początku lat pięćdziesiątych.

Niestety, wojenne przemiany uniemożliwiły prawne przejęcie spadku, bowiem testament zawierał klauzulę zabraniającą wypłacenia kwoty, jeżeli Polska nie będzie w pełni wolna. W okresie międzywojennym było to możliwe, po zakończeniu wojny, niestety już nie…

Ponieważ majątek ten zarządzany jest przez bank waszyngtoński na podstawie tzw. prawa starokrajskiego, które mówi, że spadek nigdy nie ulega przedawnieniu, w zamian czego Stany Zjednoczone mają prawo nim zarządzać, przeto rządowi Stanów Zjednoczonych nie spieszy się zbytnio do zakończenia sprawy. Mógłby to bowiem być precedens…

Spadek ten jest również obwarowany kilkoma zastrzeżeniami, m. in. pozostaje on jako fundusz żelazny nieruchomości w Waszyngtonie, którego odsetki przeznaczone na potrzeby miasta a przede wszystkim na potrzeby rodziny Kozłowskich, rodaków i na potrzeby ogólne Polski.

Gdyby ów spadek udało się spadkobiercom odzyskać, muszą oni część uzyskanych w ten sposób środków przeznaczyć na wiele celów publicznych, m. in. na rzecz Polski, na fundację teatrów i ich utrzymanie, na formowanie wojska i szkół wojskowych oraz na ich szkolenia, na dzieci osierocone i pochodzące z nieprawego łoża. W sumie 33 000 000 $ USA plus około 5 000 000 $ USA na rzecz potomków Kazimierza Pułaskiego. Pozostaje więc około 50 000 000 $ USA do wzięcia, nie licząc wartości ziemi należnej Kozłowskiemu, bowiem do dziś nie wiadomo, co się z nią stało. Chicago i Filadelfia stoją na gruntach Pułaskiego!


Pułaski pod Savannach

Lata mijały. Spadkobierców majątku nie pozostało dziś wielu. Do sprawy praktycznie można powrócić dopiero teraz, po upadku poprzedniego ustroju. Kto się jednak podejmie prowadzenia tej trudnej przecież sprawy? Dziś żyje siedmiu spadkobierców majątku. W większości nie interesują się sprawą zarówno z nieświadomości jak i przekonania, że wykonanie testamentu jest rzeczą niemożliwą.

Bezpośrednim potomkiem Kazimierza Stanisława Kozłowskiego jest żyjący dziś Jerzy Wojciech Bączkowski, właściciel niewielkiego antykwariatu opodal centrum Wrocławia. Spadkobierca nie wierzy w sfinalizowanie sprawy, bo go na to po prostu nie stać, pozostałych spadkobierców także. Mimo to jest nieco rozżalony na brak zainteresowania sprawą. Trudno jednak w tym przypadku kogokolwiek winić, mimo to rację ma pan Wojciech, bowiem poza nim i kilkoma najbliższymi, do spadku przypisanych jest wiele poważnych, rządowych instytucji. Gdyby one to pomogły spadkobiercom, skorzystałyby z tego obie strony.

Ostatnim z największych bojowników o spadek w rodzinie Bączkowskich był ojciec Wojciecha, pan Wojciech Leon, syn Wojciecha, bowiem imię to jest w rodzinie Bączkowskich tradycyjnym. Rodzina Bączkowskich wywodzi się z Wołynia, gdzie hrabia Kozłowski herbu Jastrzębiec posiadał rozległe dobra. Stracił życie w walce z Moskalami, pozostawiając żonę i syna Kazimierza, późniejszego emigranta i „brata” Kazimierza Pułaskiego.

Następne pokolenia różne przechodziły koleje losu. Walczyli o niepodległość Polski, ginęli w śniegach Syberii i wojennych frontach. Część z nich pozbawiona ziemi i majątków spauperyzowała się i jak w wielu polskich rodzinach zapomniała o swoim pochodzeniu i rodowych tradycjach.

Niektórzy jednak, jak właśnie w prostej linii przodkowie Wojciecha Leona Bączkowskiego, twardo trzymali się tradycji i rodzinnych przekazów. Jakby dla podkreślenia autentyczności tej historii dodać należy, że antykwariat pana Bączkowskiego we Wrocławiu znajduje się, nomen omen… przy ulicy Pułaskiego!

Jak widać kłopotów z tym Pułaskim niemało. Było nie było, są nam Amerykanie coś tam winni i to nie tylko wdzięczność za udział naszych bohaterów w ich walkach o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Kto wie, może pan Bączkowski otrzyma Chicago w spadku?

Przerywam lekturę eseju Roli-Stężyckiego. Hmm... Wiadomo zatem, że Bączkowski jest prawowitym spadkobiercą w sumie obu fortun: Kozłowskiego i Pułaskiego. Jednak w owym spadku przewidziano 5 milionów dolarów dla potomków Pułaskiego. Czy wiadomo, ilu ich jest i gdzie są? Jakie szanse na symboliczną choćby „działkę” ma Maciej Kenig? Nawet nie wie, w jaki sposób był spokrewniony z Pułaskim... Nie jest pewien, jak interpretować to, co kiedyś powiedziała babcia Kenigowa. Skrzynia z Chicago była zaadresowana na kuzynkę mojej babci, która mieszkała w tym samym domu. Tylko, że ta kuzynka już wtedy nie żyła i to my musiałyśmy iść na pocztę. Czyli komu się właściwie należała przesyłka z Chicago?

I na koniec najbardziej intrygująca kwestia. Cóż za dziwny zbieg okoliczności: panieńskie nazwisko pra-prababaci Macieja brzmiało: Kozłowska.

Maciek obiecał zadzwonić do Polski i popytać ojca i krewnych, może zdobędzie jakieś okruszyny informacji. A może czas wreszcie pojechać do „swojego” Chicago i pytać na miejscu? A przynajmniej pojechać do miejsc związanych z generałem Pułaskim i bliżej poznać swego „kuzyna”? Miałby pewnie co opowiadać swojej pacjentce...


Józef Chełmoński: Pułaski pod Częstochową